sobota, 2 lutego 2013

Rozdział VI



KARA

   Przebrany szedłem w stronę sklepiku z drużynowymi gadżetami, ściskając kluczyki w ręce. Zauważyłem ich w połowie drogi na parking i przystanąłem. Spojrzałem na jej twarz. Wyglądała... wyglądała dziwnie - lepiej nie potrafiłem tego określić. Oczywiście, pięknie jak zawsze i nawet była uśmiechnięta, rozluźniona, ale jej oczy… Przeszedł mnie dreszcz. Powiedzieć, że wyrażały wściekłość to za mało, powiedzieć, że miotały błyskawice to dalej mało. Wyraz jej oczu świadczył chyba o tym, że marzy jej się jakiś przedmiot, którym mogłaby mnie zdzielić po głowie. Dobrze, że w naszym sklepiku nie ma kijów do baseballa.
   Kiedy mnie zobaczyła, zacisnęła usta. Jednak za chwilę jej wyraz twarzy się zmienił. Stała się łagodniejsza, ale oczy zrobiły się zimne i nieprzeniknione. Ciemne i niedostępne. Jednak ona sama wydawała się myśleć o czymś intensywnie, jakby…wspominała? Wziąłem wdech i podszedłem do niej i Marka.
 - Mógłbyś mnie odwieźć do domu? – powiedziała to tak łagodnie, że aż dreszcz przebiegł mi po plecach. Holender przyglądał jej się uważnie, może czekał, aż mnie uderzy? – Miło było cię poznać – zwróciła się do van Bommel’a. Tryskała radością, rozmawiając z nim. – Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
   Zerknął na mnie, a potem odpowiedział: - Na pewno. – I uśmiechnął się tak szeroko, że musiałem się powstrzymywać, żeby nie dać mu w twarz.
   Co on sobie wyobraża?! Ale potem skupiłem się z powrotem na dziewczynie w bieli, która właśnie obok mnie siadała. Zastanawiałem się do czego jest zdolna i mimo całego dobra jakie w niej widziałem, nowe obrazy tego co może mi zrobić wciąż napływały.
   Wiem! Spowoduję wypadek samochodowy – w najgorszym wypadku trafię do szpitala, skończę cały pozawijany w gips i nic mi nie zrobi.
   Chwila. Ale Ona jedzie ze mną. A jak jej się coś stanie? Tak się nie może stać – ona musi być bezpieczna!
   Ale co ze mną?
   Jestem tchórzem.
   Sam sobie na to zasłużyłem. Trzeba było trzymać portfel przy sobie.
  Moja wina.
 - Twoja wina.
 - Co? Mówiłaś coś.
 - Nie. Przesłyszało ci się. – Zaczynam świrować. – Mam ciekawsze zajęcia niż rozmowa z tobą.
 - Na przykład? – Może jak ją zagadam to przestanie się gniewać?
 - Na przykład zastanawiam się nad tym jak mógłbyś odpokutować swoje winy.
   O-o.
 - I co? Wymyśliłaś coś?
 - Tak.
   Cisza…
 - I… ?
   Nadal cisza…
 - Powiesz mi co wymyśliłaś?
 - Potem.
   Świetnie! Zabije mnie – to pewne.
   Przez resztę drogi się nie odzywała, ale kiedy już zajechaliśmy pod jej dom skończyła udawać, że nie istnieję. Nie wiedziałem tylko czy to dobrze, czy źle.
 - Chodź ze mną – poprosiła wysiadając z samochodu.
   Straciłem rezon.
 - Mam pomysł na to, co możesz zrobić. – Powiedziała miłym głosem, kiedy już weszliśmy do jej domu. Co ja tu w ogóle robię? Powinienem uciekać gdzie pieprz rośnie! – Nie mogę o to wiecznie prosić koleżanek, bo jeszcze pomyślą, że je wykorzystuję.
   Prosić koleżanki? Może jednak nie chce mnie zabić?
Nie rozumiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
 - Będziesz podlewał moje rośliny… – Odetchnąłem z ulgą. A jak ma rosiczki? Chwila? Co ona mówi? – Schweinsteiger! Słuchasz mnie?!
 - Tak jest! – Odpowiedziałem i zasalutowałem jej.
   Odbija mi. Serio. Zachowuję się i myślę jak idiota.
 - Więc, będziesz dbał o moje roślinki, a gdybyś czegoś nie wiedział dam ci namiary na moja koleżankę. Wracam za jakiś tydzień.
   Co???
 - Co? – powtórzyłem na głos, nie będąc pewien czy dobrze usłyszałem. - Wyjeżdżasz? Gdzie? Po co? Dlaczego dopiero teraz mi to mówisz?
   Uniosła brwi ze zdziwienia, moją idiotyczną reakcją.
 - Bo wczoraj nie spytałeś. - Wzruszyła ramionami. - I nie muszę ci się tłumaczyć. Poza tym to wyjazd służbowy. Lecę do Londynu.
 - Londynu? - powtórzyłem głupio.
 - Tak, Londynu. Do  stolicy Angli, która znajduje się w Wielkiej Brytanii, na Wyspach Brytyjskich. - Wytłumaczyła dokładnie, niczym małemu dziecku. - Widzę, że w twoim portfelu nie tylko były pieniądze, które wydałeś na szalik a’la Uli Hoeneß, – wyciągnęła biało–czerwone zawiniątko i pomachała mi nim przed nosem – ale również twój rozum, który zgubił się po drodze.
 - Ha ha. Bardzo zabawne.
 - Dobrze ci radzę, zważaj na słowa, bo już zbyt wiele zrobiłeś. W sumie to już drugi taki numer, więc kara mogłaby być podwójna.
 Cholera, ona nie żartuje!
 - Już się zamykam.
 - Głupek. - wymamrotała coś czego nie zrozumiałem, ale domyśliłem się ze to język polski.
 Nagle się uśmiechnęła! Tak szeroko i radośnie, że myślałem, iż mm zwidy. Mimo to, ze szczęścia niemal zacząłem lewitować. Cudownie było patrzeć jak się uśmiecha.
 Poszliśmy do salonu. Nareszcie miałem okazję uważnie przyjrzeć się temu, co wisiało na ścianach i ogólnie jak ten dom wyglądał. Miała mnóstwo rękodzieł, niektóre były naprawdę kunsztowne. Na przykład nad sofą wisiał łapacz snów. (Poznałem, bo Sarah miała takie coś nad swoim łóżkiem.) Pewnie często drzemała na tej kanapie. Nie był duży, ale bardzo ładny, a ciemny brąz drewna doskonale pasował do kremowego koloru ścian. Á propos ścian – wisiało na nich mnóstwo zdjęć! Jednak na żadnych nie było ludzi, tylko przypadkowe osoby pojawiały się w kadrze – przypuszczam, że jej aparatu.
 W pokoju było też coś, co zaintrygowało mnie najbardziej. Gitara nie robiła na mnie żadnego wrażenia, wiele osób umiało grać na tym instrumencie – ja również. W salonie był „srebrny” flet boczny, położony na białym pianinie. Gra na jednym i drugim instrumencie? Ale nigdy nie mówiła, że tak. Otworzyłem pokrywę odsłaniając klawisze i przebiegłem po nich palcami. Wyobraziłem ją sobie siedzącą tu i grającą. Wyobrażałem sobie z jaką zręcznością jej długie palce przebiegają po klawiaturze. Le coś w tej wizji było niekompletnego. Odsunąłem lekko ręce.
 Nagle usłyszałem trzask i odskoczyłem jak oparzony. Zamknęła mój dostęp do klawiszy z taką szybkością i siłą, że prawie palce by mi zmiażdżyła.
 - Zwariowałaś?!
 - Nie. – Usłyszałem. Spojrzałem w jej oczy. Były puste i czarne. Wionęło od nich chłodem. Po moich plecach przebiegł dreszcz. Uciekłem wzrokiem. Nie chciałem patrzeć w jej oczy. Było w tym spojrzeniu coś takiego…
 - Grasz?
 - Nie – powiedziała to tak dobitnie i chłodno, że aż się odsunąłem.
 - Więc to ozdoba?
 - Moi bracia chcieli to tu widzieć.
 Bracia?
 - Więc ty…
 - Nie pytaj!
 - Więc… eee… Nie masz żadnych filmów, ani książek w tym pokoju? – Musiałem jakoś zmienić temat. Mam nadzieję, że ten będzie właściwy.
 - Chodź, pokażę ci dlaczego. – Mówiąc to odwróciła się i wyszła z pokoju.
   Dobra. Jej głos się zmienił, więc jej spojrzenie pewnie też. Uśmiechnąłem się. Poszliśmy na schody, prowadziła mnie na piętro, że co? Że do sypialni? Basti! Panuj nad sobą, krzyczałem do siebie, ale moje myśli pogalopowały, daleko...
 - Tu jest moja sypialnia… – O-o. – tu łazienka... – Co?? Dopiero teraz zorientowałem się, że pokazuje rękami na odpowiednie drzwi, a na piętrze kilka pokoi. Weszliśmy do ostatniego z nich. Wyglądał jak miniaturowa biblioteka. Półki z książkami były poustawiane w labirynt, było ich mnóstwo! Przeszedłem między pierwszymi rzędami mebli, w niektórych miejscach były poprzyczepiane karteczki z literkami alfabetu, zupełnie jak w bibliotece.
 - Wow! - Na nic bardziej elokwentnego nie potrafiłem się zdobyć.
 - Wszyscy to mówią, nawet moja szefowa, która słynie ze swojej miłości do książek.
 - Masz je poukładane według autorów?
 - Nie. Według tytułów. Ale na końcu tej wycieczki – wskazała na drogę między półkami, – znajdziesz laptopa z serią innych spisów, np. według autora, daty wydania, miejsca wydania, liczby stron itd… A co do płyt… Chodź.
   Poprowadziła mnie z powrotem na dół, wzięła po drodze swoją torebkę, a potem obok jakiś drzwi nacisnęła włącznik światła i je otworzyła. Były tam schody. Do piwnicy, jak sądzę i mógłbym się zastanawiać co to ma wspólnego z filmami gdyby nie fakt, że schody były wyłożone jasnymi kafelkami, a na nich był czerwony dywan.
 - Panie przodem.
 - Tchórzysz. – Miała rację, jak zwykle zresztą, ale poszła przodem.
   Kiedy wszedłem do jasno oświetlonego pomieszczenia, pomyślałem, że nie wiem gdzie jestem. Nie wyglądało ani na gabinet, ani na pokój do oglądania filmów. Stając w progu, na przeciwległej ścianie zobaczyłem ogromny, wiszący telewizor plazmowy, a po jego obu stronach rzędy płyt, wsadzone w ścianę – dosłownie. Kątem oka zauważyłem, że grzebie w torbie i podchodzi do ściany przeciwnej niż ta, na którą patrzyłem. Przyjrzałem się jej uważnie. Z białej, skórzanej torby wyciągnęła malutką kamerę, którą wcześniej nagrywała trening. Postawiła ją na statywie i dopiero wtedy w całości dostrzegłem co jest ustawione przy tej ścianie. Było tam biurko, trzy wielkie monitory, do tego biały laptop, kilka pustych płyt i trzy kamery. Jedną z nich była ta najmniejsza, czerwona, którą widziałem jak dzisiaj nagrywa. Druga była srebrna, wydawała się być bardziej profesjonalna i trochę większa od tamtej. Ale to przy tej ostatniej spuściłem szczękę w dół. Nie była prawdziwie profesjonalna kamerą, miałem wystarczająco dużo doświadczenie w kontaktach z operatorami żeby to wiedzieć. Mimo to była duża, czarna z mikrofonem i całą masą przycisków, o których przeznaczeniu nie miałem zielonego pojęcia.
 - Skończyłaś szkołę filmową? –zapytałem patrząc to na nią, to na biurko.
 - Nie – odpowiedziała i usiadła na kanapie, a ja poszedłem za jej przykładem. – Fascynuje mnie praca na planie, mam tak odkąd skończyłam 14 lat. Ale coś tam o reżyserce wiem. Mam znajomego, który jest reżyserem – Dlaczego mnie to nie dziwi? – i przez rok studiowałam reżyserkę.
 - Skoro tak to lubisz, to dlaczego jesteś redaktorem, a nie filmowcem?
 - Po pierwsze dlatego, bo daje mi to pewność, że mi się nie znudzi, że zawsze będzie mnie to fascynować tak samo jak na początku, bo te wszystkie sztuczki dalej są dla mnie zagadką. A po drugie, bo nie mogłabym tu mieszkać.
 - Dlaczego?
 - Steve by mi żyć nie dał.
 - Jaki Steve?
 - To ten reżyser. – Czy to nie mogła być kobieta?
 - Mimo to dalej nie rozumiem. Wyjaśnij mi – poprosiłem.
 - Nie pozwoliłby mi być reżyserem w tym kraju. Stwierdził, że nic bym tu nie osiągnęła. Więc żeby do czegoś dojść w tym zawodzie, według niego, musiałabym mieszkać w Los Angeles.
 - Myślałaś kiedyś o tym?
   Błagam powiedz, że nie, błagam powiedz, że nie!
 - Nie. – Dziękuję!!! – Dobrze mi tutaj. Zawsze mi się tutaj podobało.
   To mnie bardzo uspokoiło, ale też zaintrygowało, dlaczego właśnie tak dobrze akurat tutaj? Jednak coś mi mówiło, że nawet gdybym zapytał, to i tak by mi nie powiedziała. Zapytałem wiem czy pokaże mi jakiś swój filmik i chyba już miała odpowiedzieć „Tak.”, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi i musieliśmy wyjść z „piwnicy”.
 - Wiesz kto to? – zapytałem kiedy przechodziliśmy przez przedpokoju?
 - Domyślam się – odpowiedziała i otworzyła drzwi.
   Stał w nich jakiś facet w białej czapeczce z daszkiem, był niewiele wyższy ode mnie i miał przewieszoną przez ramię czarna torbę, na jego twarzy widniał szeroki uśmiech, a w rękach trzymał jakąś paczkę.
 - Christian! Już jesteś? Nie spodziewałam się ciebie tak szybko.
   WTF?? Ale byłem zły. Ba! Ja byłem zazdrosny! Dlaczego na mój widok się tak nie rozpromienia?
 - Chciałem mieć pewność pewność, że jak otworzysz paczkę i coś będzie nie działać to będzie czas, żeby go wymienić?
   „Go?” Ale o czym oni mówią?
 - Zapobiegliwy jak zawsze. – Posłała mu szeroki uśmiech. - Gdzie mam pokwitować? – Zapytała kiedy odebrała paczuszkę, a on wyciągnął z torby długopis i kartkę.
 - Tutaj.
   Złożyła zamaszysty podpis, pożegnali się – on życzył jej szczęśliwej podróży i miło spędzonego czasu, ona ściskając go pocałowała w policzek na pożegnanie, dziękując jednocześnie za troskę. Jak dla mnie było to zbyt czułe pożegnanie. Z drugiej strony sam bym takiego chciał.
 - Aż tak dobrze znasz listonosza? – chciałem się z nią podrażnić, ale chyba mi nie wyszło.
 - To nie listonosz, – Chyba śmiała się z mojej miny. – to posłaniec z mojej pracy, przyniósł mi nową zabawkę, którą mam jutro ze sobą zabrać.
 - Zabawkę?
   Siedząc w salonie rozpakowywała zawiniątko, a ja przyglądałem się uważnie. Kiedy moim oczom ukazał się biały kartonik z namalowanym elektronicznym urządzeniem okazało się, że wiem co to.
 - Samsung Galaxy Tab?
 - Dokładnie. – Posłała mi czarujący uśmiech. – Nie tylko wy dostajecie takie urządzenia.
 - Skąd wiesz, że go dostałem?
 - Jesteś znanym sportowcem, to reklama, prawda? A poza tym twój tekst o Justinie Bieberze jest bardzo popularny w sieci.
   Wow.

   Leżałem w łóżku porównując moje pożegnanie z Anną i te z tym, pożal się się Boże, listonoszem! W czym niby ja jestem gorszy? Dlaczego jego tak wyściskała, a mnie tylko odprowadziła do samochodu i pomachała kiedy wyjeżdżałem?
   Może to przez to, że tak krótko się znamy? Nie to nie to.
   A może myślała, że przyłapią ją jacyś paparazzi? Może to o to chodzi?
   Sfrustrowany przewróciłem się na drugi bok i już miałem zakryć głowę poduszką, żeby zasypiając uciec od dręczących myśli, kiedy mój wzrok zarejestrował białe kartki papieru na stoliku nocnym.
   Opowiadanie.
   To chyba dobry czas, żeby je w końcu przeczytać.


„Rozdział III: Lot
   Dla Dracona czas stanął w miejscu. Czy ona zwariowała? Zabije się! Co mam zrobić? Jak ją ratować? 
   Takie myśli przebiegały przez jego umysł i robiły to z zawrotną prędkością. Ona była już jakieś 20 metrów w dół od miejsca, w którym stał. I już miał wyciągnąć różdżkę, żeby spróbować coś zrobić, kiedy nagle rozłożyła ręce i zaczęła unosić się w górę. Jakby spadać w drugą stronę. Dopiero wtedy zauważył, że cały czas miała otwarte oczy i szeroko się uśmiechała. Jej uśmiech był… Taki czarujący - jak od małego dziecka, piękny i uroczy. Nie potrafił oderwać od niego wzroku. A ona, im bliżej była Dracona tym bardziej jej pozycja się zmieniała. Przechodziła coraz bardziej do pionu, więc kiedy była już na wysokości wieży, stała z nim twarzą w twarz. A raczej wisiała, w powietrzu!
   Wyciągnęła do blondyna rękę.
 - Latałeś kiedyś bez miotły? – zapytała.
   W swej białej, wzdymanej wiatrem bluzce, włosach okalających głowę niczym aureola i błyszczących radością oczach wyglądała jak anioł. Nie myśląc o niczym podał jej dłoń i mocno ścisnął. Zanurkowali w dół, a kiedy byli już jakieś dwa metry od ziemi poderwała go do góry dając znak, gdzie chce lecieć. Było to dziwne przeżycie – po pierwsze dlatego, że wszystko w chłopaku  krzyczało, że powinien się bać, choć strachu nie czuł wcale - to chyba przez dotyk dziewczyny. I po drugie sam lot. Nie trzeba było wykonywać żadnego ruchu, wystarczyło pomyśleć gdzie chce się być.
   Wirowali w powietrzu godzinami. Latali nad polami, jeziorami i całą masą lasów. Czasami wygłupiali się kręcąc koziołki w powietrzu. Alice miała wrażenie, że stała się częścią bajki o Piotrusiu Panie, za to chłopak starał się sobie przypomnieć kiedy ostatnio był tak szczęśliwy, jednak pamięć go zawodziła.
   Kiedy słońce zaczęło wschodzić byli z powrotem na wieży. Draco nie miał pojęcia jak udało im się znaleźć drogę powrotną do domu. Stojąc za nią patrzył oczarowany jak opierając się o murek przygląda się wschodzącemu słońcu. Jej krótkie włosy były targane wiatrem (tak samo jak jej zwiewna bluzka) i chłopak zastanawiał się jak pięknie musiałaby wyglądać ta scena, gdyby jej włosy były długie i powiewałyby na wietrze. Dla niego samego te myśli były równie dziwne jak sytuacją, w której się znalazł, gdyż zaczął podchodzić bliżej niej. Pragnął dotknąć jej mlecznobiałej skóry, dotknąć jej czerwonych ust, zatopić ręce i twarz w jej kruczoczarnych, odstających we wszystkie strony włosach. I kiedy już miał dotknąć jej ramienia, aby się do niego odwróciła, zauważył, że jej delikatną skórę pokrywa gęsia skórka.
 - Zimno ci? – zapytał.
   Odwróciła się do niego. Te oczy… Draco wiedział, że mógłby patrzeć w nie przez wieczność.
 - Może. Nie wiem. Nauczyłam się w takich chwilach nie zawracać na to uwagi.
   Chłopak zdjął swoją czarną marynarkę i okrył ją nią. Jednak nie puścił jej brzegów. Patrzył jej głęboko w oczy i już miał ją pocałować, kiedy sprowadziła go na przysłowiową ziemię.
 - Chyba muszę już iść – powiedziała i odeszła kryjąc się w zamku. 
   Bijący się z myślami Draco został sam.


Rozdział IV: Złoty znicz
   Alice straszliwie nudziła się w swoim pokoju, więc postanowiła nałożyć pelerynę niewidkę i pójść na błonie. A może wcale jej się nie nudziło? Może wiedząc kogo tam spotka zwyczajnie chciała tam być? W każdym razie kiedy była przed zamkiem zobaczyła wirujące w powietrzu postacie ubrane w zieleń i srebro (miała bardzo dobry wzrok). Prawie wszyscy mieli co robić, tylko jeden – ten z blond włosami – latał w kółko nad boiskiem do quidditch’a udając, że rozgląda się za złota piłeczką, ze skrzydełkami. Dziewczyna ukryta pod peleryną poszła w tamtą stronę i usiadła na trybunach.
   Nie podobało jej się to, że jest taki nieobecny, więc kiedy tylko zobaczyła złotą piłeczkę wyciągnęła palec wskazujący i nakierowując go na kulisty przedmiot zaczęła nim sterować. Tak jak poruszał się jej palec i tak jak chciała jej wola, tak latała piłeczka. Przez jakiś czas utrzymywała ją przy głowię Malfoy’a, ale gdy wreszcie się „obudził” i zaczął starać się ją złapać, ona podkręcała tempo jego treningu. Robiła dla niego prawdziwe tory przeszkód, i to w takim tempie, że po godzinie takiego maratonu Ślizgon był autentycznie wyczerpany.
   Kiedy już się poddał i miał iść razem z resztą drużyny do zamku, wtedy coś zauważył. Piłeczka zatrzymała się w jednym miejscu. Na trybunach i w ogóle się nie ruszała. Jakby… Czekając na niego?
 - Draco, idziesz?
 - Nie, jeszcze potrenuję. Idźcie sami! – odkrzyknął reszcie swojej drużyny i kiedy wszyscy sobie poszli, zleciał na ziemię i zszedł z miotły. Zaczął wspinać się na trybuny, do miejsca, w którym była piłeczka. To, co robił było dla niego kompletną głupota, ale… Ale coś go ciągnęło do tamtego miejsca. Kiedy szedł cały czas patrzył pod nogi i nie podnosił wzroku, więc kiedy w końcu spojrzał w górę, zobaczył prawdopodobnie najpiękniejszą i najwspanialszą dziewczynę jaką kiedykolwiek spotkał.
 - Jak tam trening? Zapytała z szerokim uśmiechem. - Chyba nie udało ci się złapać mojego przyjaciela – pożaliła się i podała mu złoty znicz.
 - Powinienem się był wcześniej domyślić, że to nie było normalne!
 - Ale tego nie zrobiłeś i bardzo mnie to cieszy – pokazała mu język i uśmiechnęła się figlarnie. Draco potrafił myśleć tylko o tym, jak pięknie wyglądają jej oczy kiedy się uśmiecha, więc żeby nie zacząć pleść jakiś głupot postarał się skupić na czymś innym. Na przykład na jej ubraniu. Dzisiaj nie miała na sobie nic z czarodziejskiego ubrania, ani nic co przypominałoby w jakiś sposób suknię. Była ubrana... Jak to nazwać? Miła na sobie granatowe, bardzo wąskie spodnie, do tego buty, na bardzo niebotycznym obcasie (była zdecydowanie wyższa niż wczoraj), biały T-shirt z dekoltem w serek i kolorowym rysunkiem, na to czarna kamizelka i cardigan w biało – niebieskie paski. Miała wiele biżuterii, kolczyki, metalowe bransoletki, pierścionki, otwierane serduszko na długim łańcuszku, ale tylko jedna z tych rzeczy zwróciła jego uwagę. Zawieszka na jej szyi. Chwycił ją w dwa palce. To było coś jakby ptak, ptak z rozpostartymi skrzydłami.
 - Co to? – zapytał Malfoy.
 - To feniks.
 - Feniks?
 - Tak, później ci wyjaśnię, teraz chciałabym ci coś pokazać.
 - Pokazać? – Znów po niej powtórzył.
 - Jest sobota więc nie powinieneś mieś kłopotu z wyrwaniem się stąd, tym bardziej, że będziesz ze mną. Chciałabym ci pokazać miejsce, w którym mieszkam. Chciałabym ci pokazać mój Londyn.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz