niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział V


TRENING


   Obudziłem się zlany potem. Z reguły nie śnią mi się koszmary, ale tej nocy było inaczej. Ciągle śnił mi się ten sam sen, i nie potrafiłem się obudzić. Co więcej, było to tak intensywne, tak prawdzie, że na samą myśl przechodził mnie dreszcz. Śniła mi się Alice, która zmieniała się w Anię. Spadała z najwyższej wieży jakiegoś zamczyska. Wokoło noc i straszliwa burza. Jednak najgorsze w tym wszystkim, było to, że nie mogłem jej złapać. Ona spadała w przepaść, w czarną otchłań, a ja nie potrafiłem nic na to poradzić. Na początku brakowało zaledwie kilku milimetrów do uchwycenia jej dłoni, jednak nie dało się jej nawet musnąć koniuszkami palców. A potem patrzyłem jak spada… Patrzyłem i patrzyłem, a potem sen zaczynał się od początku. To jak jakaś przepowiednia, wizja. I bardzo mi się ta możliwość nie podobała. Nie żebym wierzył w takie zabobony, ale…
   Koszmar.
   Spojrzałem na zegarek w komórce, jednak zauważyłem wiadomość. Była od Ani. „Nie przyjeżdżaj po mnie.” Co?? Co to ma znaczyć? Dlaczego? Ale potem dostrzegłem drugie zdanie i wszystko się wyjaśniło: „Mam umówione służbowe spotkanie, przyjadą po mnie. Miłego dnia:*” To już lepiej brzmi. Chociaż wynika z tego, że jestem strasznie przewidywalny i nie podoba mi się to. Nawet się cieszę, bo obawiałem się tego spotkania. Na pewno zapytałaby o tę książkę i choć krótka, to przecież i tak nie przeczytałem jej do końca. Idiotycznym jest jak bardzo podoba mi się ten emotikon na końcu jej wiadomości. Zerknąłem, która jest godzina i prawie spadłem z łóżka. Była za dwadzieścia dziesiąta. Jak się spóźnię to van Gaal mnie zabije! - pomyślałam. Pozbierałem się i wypadłem z mieszkania jak pocisk. Chwała Bogu, że nie było korków.

*

   Wyszłam ze swojego gabinetu i podeszłam do recepcji.
 - Możesz potwierdzić zamówienie. A jak dowiesz się wszystkiego to zadzwoń do mnie, albo napisz SMS.
 - Wychodzisz? - zapytała Nelli.
 - Tak. Zrobiłam już wszystko co miałam do zrobienia. Korektorzy skończyli, tłumacze już też kończą, nic innego mi nie pozostało, jak spotkanie z autorką – uśmiechnęłam się podekscytowana możliwością poznania kogoś nowego.
 - Chwileczkę. To mam potwierdzić ten jutrzejszy lot??
 - Tak. Właśnie ten. – Uśmiechnęłam się promiennie.
 - Jak ty to robisz w takim tempie?
 - Mam za dużo czasu w domu. – Puściłam jej perskie oczko i skierowałam się ku wyjściu. Po co drążyć ten temat, skoro niczego to nie zmieni? – Do widzenia! – pomachałam jeszcze na pożegnanie i wyszłam na dwór.
   Skręciłam w przeciwną stronę niż ta, prowadząca na przystanek. Miałam nadzieję go spotkać, według internetu miał jeszcze przynajmniej godzinę treningu. Chyba jeszcze nigdy nie dłużył mi się tak żaden spacer.
   Przebrnęłam przez tłum ludzi, w większości młodzieży, choć wydawałoby się, że powinni być w szkole. Kiedy udało mi się zająć jakiś jeden metr kwadratowy miejsca, wygrzebałam z torebki malutką kamerę i włączyłam nagrywanie.


   Przyglądałam się ćwiczącym facetom przez ekranik kamery, szukając tej najlepiej znanej mi twarzy. Ćwiczyli właśnie slalom między tyczkami. Tu jesteś, pomyślałam widząc blondyna i zrobiłam zbliżenie. Był piąty w kolejce i rozmawiał ze swoim przyjacielem Holger'em. Śmiali się. Zrobiłam jeszcze większe zbliżenie, na ich twarze, lecz tylko na sekundę, gdyż już za chwilę widziałam blondyna jak zwinnie śmiga między tyczkami. Wydawał się odstawać od innych. Jakby myślami był daleko stąd. Nie obijał się. Nie. Ale bynajmniej wydawał się nie dawać z siebie 100%. Nie widać było zaangażowania – takiego jak u jego kompanów z drużyny. Spojrzałam na trenera. On też przyglądał mu się z powątpiewaniem. Zastanawiałam się o cóż takiego może chodzić.
   Chwilę później, kiedy już robili inne ćwiczenie Badstuber zaczął mi się przyglądać. W końcu szepnął coś do Schweinsteiger’a i pokazał na mnie. Popatrzył, na moje włosy, bo jego wzrok ślizgał się po moim kręgosłupie, aż do twarzy, i kiedy poznał mnie za kamery miał taką minę, że nie potrafiłam się oprzeć i uśmiechając się szeroko, pomachałam mu, jednocześnie robiąc zbliżenie na jego wyraz twarzy. Wyglądał jakby mu ktoś zrzucił cegłę na głowę - bezcenny widok.
   On jednak stał dalej i patrzył osłupiały, a z nim wszyscy ludzie stojący w moim pobliżu – to jakiś żart? Z tej okropnie niepotrzebnej sytuacji wyrwał mnie krzyk.
 - Schweinsteiger!!! – To trener, bo ten stał jak oniemiały, wpatrując się we mnie, zamiast ćwiczyć.
   Od razu zrozumiał w czym problem i zaczął biec. I jeśli tylko ja tak zareagowałam na to, co zobaczyłam, to świadczy o tym, że w końcu zwariowałam. Już nie poruszał się w ten dziwny, nieobecny sposób. Teraz poruszał się jak pocisk, jak torpeda. Jak atakująca kobra. Z zabójczą precyzją i ogromną szybkością. Ledwie nadążałam za jego ruchami, zresztą chyba nie tylko ja - trener też nie. Wyglądał jakby zabrał każdemu najlepszemu piłkarzowi na świecie swoje umiejętności i sam zaczął nad nimi panować. Nigdy czegoś podobnego nie widziałam.
 - Bastian! Chodź do mnie. 
   Posłusznie potruchtał do trenera. Mój kolega wydawał się być lekko zmieszany. Odeszli na kilka metrów od grupy, jednak pod takim kątem, że widziałam twarz obcokrajowca. Popatrzył na Bastiana uważnie, potem na mnie, - Choć kamerę miałam z powrotem w torbie. - a potem wyraz jego twarzy gwałtownie się zmienił. Wydawał się coś intensywnie kalkulować. A potem zaczął coś mówić. Bastian popatrzył na niego zaskoczony, a potem ni z gruszki, ni z pietruszki zniknął w budynku ośrodka szkoleniowego.
  Ponieważ nie wiedziałam jak inaczej zareagować, wzruszyłam tylko ramionami i postanowiłam iść do FanShop'u po jakiś gadżet. Ale kiedy byłam, niemal, u jego drzwi, trafiłam na Bawarczyka. Był zwyczajnie ubrany i jak sądzę przed chwilą wziął prysznic.
 - Hej – przywitałam się. – Dobrze cię widzieć.
 - Co tu robisz?
 - Tutaj? – udałam głupią. – Idę po misia! – I w mgnieniu oka obróciłam się i wpadłam do sklepu
 - Chwila, chwila! Nie tak szybko, moja panno! - Mówiąc to, złapał mnie za ramię w taki sposób, żebym odwróciła się w jego stronę. - Skoro już przyszłaś na mnie popatrzeć…
 - Chciałoby się! – odpyskowałam i złożyłam ręce na piersi.
 - Daj mi dokończyć! Skoro już przyszłaś mnie pooglądać, to w takim razie może pójdziemy na spacer?
 - Nie rozumiem. - Chyba się pogubiłam. – Powtórz proszę - poprosiłam.
 - Przyszedłem, żeby oprowadzić cię po ośrodku.
   Zamyśliłam się na sekundę, ale i tak wiedziałam, że to bezcelowe, bo dawno temu się poddałam.
 - Skoro tak… To chodźmy! – I uśmiechając się szeroko pociągnęłam go za dłoń, ciągnąc w pierwszym lepszym kierunku.
 - Poczekaj,  - Zatrzymał mnie. -  przyjdziesz jutro na mecz?
 - Jutro? Jutro gracie na wyjeździe. To po pierwsze. A po drugie… Wyjaśnię ci później. W przyszłą niedzielę jeśli już. – Uśmiechnęłam się, żeby dać mu do zrozumienia, że rzeczywiście chętnie przyjdę. - To co, idziemy?
 - Muszę coś jeszcze załatwić. Poczekaj sekundę – powiedział i zniknął w sklepie.
   Tłumaczył coś intensywnie ekspedientce. Miałam najgorsze przeczucia. Już raz mi wyciął numer w sklepie.
 – Możemy iść – powiedział, kiedy wrócił.
   Pokazał mi wiele ekskluzywnych miejsc. I choć trwało to tylko pól godziny, wszystko dokładnie zobaczyłam. Na przykład siłownię, salon masażu, basen i jacuzzi (Kiedy je zobaczyłam, coś mi się przypomniało i wybuchłam śmiechem. Patrzył na mnie jak na wariatkę, ale to nic. Jeśli rzeczywiście jestem szurnięta, akurat z tego powodu, to nie jest tak źle.), kuchnię – to co zapamiętałam najlepiej. Na wielkim stole, który pasowałby wprost do jadalni leżały dwie talie kart UNO, a na blacie obok Nutella!
   Wzięłam ją do ręki, zrobiłam wielkie oczy i, z akcentem małego dziecka, powiedziałam tak jak w reklamie: „Nutella ist cool!” Popatrzył na mnie zaskoczony i wybuchnął śmiechem. Potem już  swoim głosem dokończyłam: „Hast du’s drauf?” Śmiał się jeszcze, ale zaczął mnie prowadzić w stronę sklepiku.

*

   Patrzyłem jak biegnie pod dach. Nie potrafiłem nazwać swoich uczuć, potrafiłem tylko patrzeć, wtedy zorientowałem się, że podszedł do mnie kapitan.
 - Co to było? I gdzie Bastiana wysłałeś?
 - Widziałeś to, prawda? Widziałeś jak on się poruszał, kiedy ją zobaczył?
 - Widziałem. Trudno było nie zauważyć. Poruszał się jak… – Tylko pokręcił głową nie znajdując odpowiednich słów. – Wiesz co to było? Spotkałeś się kiedyś z czymś takim?
 - Spotkałem. – Westchnąłem. – Idź po niego, a ją zabierz do naszego sklepiku, tak żeby skończyła swoją wycieczkę po waszym treningu.
 - Wycieczkę? Wytłumacz mi to Louis.
 - Bastian ją oprowadza po ośrodku. On wie, że masz przyjść. – Popatrzył na mnie dziwnie. – Spokojnie. Wiem co robię. No idź!
   Nie pozwolę mu popełnić tego błędu co ja, pomyślałem. Zwłaszcza jeśli ta sytuacja stwarza dla nas takie możliwości. Kocha ją i trzeba doprowadzić do końca to, co już się zaczęło. Poza tym… To by go zniszczyło, tak samo jak zniszczyło mnie.

*

   Ku mojemu zaskoczeniu czekał na nas Mark van Bommel.
 - Teraz ja cię przejmę, ok? Jestem Mark. – Uśmiechnął się wyciągając rękę na przywitanie. 
 - Anna. Koleżanka Bastiana. W takim razie chodźmy. – Pomachałam Schweinsteiger’owi i weszłam do FanShop’u z nowym kolegą.
 - Gdzie się poznaliście? - Zapytał ni stąd, ni zowąd.
   Oglądałam właśnie różne rodzaje czapeczek, ale mimo zdziwienia pytaniem odpowiedziałam: - Powiedzmy, że znalazł to, czego ja nie powinnam była zgubić – uśmiechnęłam się. Nawet jeśli była zaskoczony moją odpowiedzią, nie dał tego po sobie poznać.
   Wybrałam sobie średniej wielkości misia w koszulce Bayern'u i  białą czapeczkę z daszkiem idealną do tenisa, po czym podeszłam do kasy. Ekspedientka przyszła przed chwilą z czymś z zaplecza.
 - Proszę. Ile płacę? – zapytałam wyciągając portfel. Zamiast tego usłyszałam coś, co sprawiło, że gwałtownie nabrałam powietrza, a Holender za mną, tarzał się ze śmiechu.
 - Tutaj pani bilet na niedzielny mecz, najlepsze miejsca, do tego jeszcze szalik. I nic pani nie płaci.
 - Co? – zamrugałam szybko. Od śmiechu van Bommel’a wibrowała podłoga, a kobieta przed kasą też sprawiała wrażenie osoby, która zaraz zacznie się śmiać.
 - Takie dostałam instrukcje.
 - Schweinsteiger! – wymamrotałam przez zaciśnięte zęby, a potem zaczęłam mleć w zębach przekleństwa, w każdym języku jaki znam. 
   Na szczęście, szybko przypomniało mi się, że nie wypada mi nie być opanowaną i zapanowałam nad sobą. Uśmiechnęłam się i zabrałam torbę z „zakupami”. – Dziękuję. Miłego dnia - powiedziałam uprzejmie i skierowałam się do wyjścia, a na Marka warknęłam: – Idziemy!

wtorek, 22 stycznia 2013

Rozdział IV

WIZJONERSKIE HISTORIE

   Spojrzałam na zegarek. Była czwarta rano i wiedziałam, że mój sen już się skończył. Położenie się o północy jest zdecydowanie zbyt wczesną porą. Czego ja się spodziewałam? Zakryłam twarz dłońmi, zastanawiając się, którą z opcji wybrać. Zwlekłam się z łóżka i poszłam do łazienki. Wzięłam nieśpieszny prysznic i ubrałam się w jeden z obcisłych strojów do biegania. W drodze do kuchni uruchomiłam laptopa. Zrobiłam sobie kawy, a do niej dobrałam drożdżówkę z budyniem i usiadłam przy komputerze, żeby nagrać sobie playlistę na dziś. 
   Czułam się dziwnie, nieswojo. Byłam bardziej zagubiona niż zazwyczaj i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. A intuicja podpowiadała mi, że to nie smutek koleżanki tak mnie rozbił.
   Skończyłam śniadanie, zabrałam portfel (zawsze się przydaje), telefon, iPod’a i wybiegłam z domu. Świat wydawał się być rozmyty - bez sensu. Niezorganizowany, jak droga bez znaków. Robiłam wszystko, żeby skupić się na muzyce, swoim równomiernym oddechu i pracy nóg, ale nic z tego nie wychodziło. Gubiłam się w własnych myślach. Właśnie miałam usiąść na ławeczce, kiedy zobaczyłam biegnącą postać, jakieś 100m. ode mnie. Zatrzymałam się. Miał krótkie blond włosy i ubrany był na biało, a bieg był dla niego tak zwyczajnym zajęciem, jakby nic innego w życiu nie robił - bo tak właśnie było.
   Czy w tym ogromnym mieście jest tylko jeden park, że znalazł się akurat tutaj? I to o jakiej porze? Jest piąta rano! - pomyślałam zirytowana. - Litości... - szepnęłam sama do siebie. 
   I co teraz? - zastanawiałam się intensywnie. Pewnie zaraz mnie zauważy. W takim wypadku nie wypada mi zmienić planów i po prostu uciec. Muszę zrobić to, co do mnie należy, pomyślałam kwaśno i usiadłam na ławeczce postawionej najbliżej mnie.
   Widziałam jak biegnie, z tym ogromnymi, złotymi słuchawkami na uszach. Był kompletnie pochłonięty muzyką. – Farciarz - burknęłam pod nosem. Na rękach miał założone rękawiczki – zawsze lekko ubrany, a ten dodatek i tak był mu niezbędny. Były czerwone, a na swojej wewnętrznej stronie miały logo Bayern'u. To było tak zabawne, że nie mogłam się nie uśmiechnąć.
   Biegał jeszcze parę minut, ale kiedy mnie zauważył nabrał o wiele większego tempa. To sprawiło, że zaczęłam się wiercić.
 - Widzę, że jesteś rannym ptaszkiem – powiedział przyjaźnie, co uznałam za powitanie.
 - Tak jakby – odpowiedziałam niejasno. – Czy nie wystarczy ci bieg na dwóch treningach?
 - Mam wolne i nie mogłem spać, więc jestem tu. A ty, często tu jesteś, o tej porze?
 - Zazwyczaj nie. - Chyba naciągałam fakty. Chyba nawet bardzo. - Dasz zaprosić się na wczesne śniadanie?
 - Zależy gdzie – odpowiedziałam, przesadnie ostrożnie.
   Zamiast odpowiedzieć, tylko wyciągnął rękę w moją stronę, by pomóc mi wstać. Wtedy moje wahanie prysło jak bańka mydlana. Chwyciłam jego dłoń, wstałam i poszliśmy do połączenia kawiarenki z malutką restauracją. Rzeczywiście, idealne miejsce na śniadanie. Tyle, że ja sama też tutaj przychodzę. To miejsce jest o tyle inne, że jest o tak wczesnej porze już otwarte, a mimo to ma klientów.
   Kiedy usiedliśmy przy stoliku od razu przyszła kelnerka. Wejście sławnego chłopaka musiało ją rozbudzić, bo kiedy wchodziliśmy zauważyłam, że praktycznie zasypia na ladzie. Nie rozpoznawałam jej, więc wydedukowałam, że była tutaj nowa.
 - Często tu przychodzisz? - zapytałam, z ukosa przyglądając się kelnerce.
 - Zawsze kiedy biegam rano, w tych okolicach. 
   Dokładnie takiej odpowiedzi potrzebowałam.
   Przejrzałam śniadaniowe menu i wybrałam sandwicze, z herbatką z owocami cytrusowymi i guaraną, a Schweinsteiger tosty z jajecznicą i czarną herbatę.


*

   Przyglądałem się jak je i mógłbym to robić nadal, ale stwierdziłem, że należałoby się odezwać.
 - Smakuje ci? – palnąłem głupio. Z serii wielu pytań, które chciałem jej zadać wybrałem to najbardziej idiotyczne. Głupek.
 - O nie! Dzisiaj to moja kolej na zadawanie pytań! – Śmiała się z mojej zaskoczonej miny na jej protest. Ale potem dodała: – Smakuje.
 - Więc pytaj.
 - Twój ulubiony dzień tygodnia?
   Już otwierałem usta żeby odpowiedzieć, gdy uświadomiłem sobie, że nie wiem co. - Dobra, to mnie zaskoczyłaś! Chyba nie mam takiego dnia.
 -To inaczej. Ulubiona pora dnia i ulubiony miesiąc.
 - Hymm... Pora dnia to chyba wieczór, a miesiąc to czerwiec.
 -To teraz trudniej, twój najlepszy przyjaciel?
   Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Od dawna nikt mnie o to nie pytał, a i ja sam nie chciałem o tym mówić. Z drugiej strony minęło już tyle czasu… I co ci mam powiedzieć, zapytałem sam siebie.
 - Powiedz mi prawdę – usłyszałem. Głos był poważny i nie pochodził z mojej głowy, a z jej ust! Ale przecież nie powiedziałem tego głośno, prawda? Spojrzałem w jej oczy. Nie płonęły z ciekawości, po prostu czekały. Czekały na szczerą odpowiedź.
 – Holger Badstuber.
   Dziwnie mi się wypowiadało te słowa, choć bez wątpienia były prawdziwe. Mówiąc to, przyglądałem się jej uważnie, czekałem na reakcję. Ona jednak tylko spokojnie skinęła głową, a następnie ugryzła kawałek pieczonego chleba i popiła go. Żadnego komentarza. Jednak gdy podniosła głowę jej oczy wyrażały zupełnie inne emocje. Były ciekawskie i błyszczące. A potem padły słowa, na które bez kłamstwa nie umiałem odpowiedzieć.
 - Opowiedz mi o swojej dziewczynie. Jaka jest, jak długo jesteście razem? Jak się z nią rozmawia? Zawsze chciałam ją poznać, jednak nigdy nie było okazji. – To ostatnie powiedziała z głębokim smutkiem.
   Byłem... zaskoczony.
 - Ona jest… – Starałem się uważnie dobierać słowa, ale igranie z prawdą nie było moim atutem. – Jest bardzo wyrozumiała i… naprawdę szlachetna. – Brałem pod uwagę ostatnie wydarzenia, to chyba był najlepszy przykład jej osobowości. – Jest odważna i twarda, mimo to, często pogrąża się w świecie fantazji. Dużo czyta, a jej ulubione książki to przygody Harry’ego Potter’a. W ogóle uwielbia fantastykę. I jak, chyba, większość nieuleczalnych romantyczek - harlekiny. – Widziałem jak szeroko się uśmiecha, tak, jakby śmiała się w duchu z tego co mówię! – Co? - zapytałem zbity z tropu.
 - Nic, nic. Mów dalej, proszę.
 - Lubi poznawać nowych ludzi i nienawidzi zła tego świata. – Kiedy to wspominałem dopiero wtedy uświadamiałem sobie, jak bardzo będzie mi tego brakować, chociaż… Na zastanawianie się czy one są do siebie podobne czasu już nie miałem, bo to co potem powiedziała całkowicie sprowadziło mnie do pionu.
 – Bardzo chciałabym ja poznać. Proszę, zrób to dla mnie i przedstaw nas sobie.
 - Dobrze. – Te słowo jeszcze przez długi czas odbijały się echem w mojej głowie. A prócz nich kotłowały się w jeszcze pytania jak mogłem obiecać jej coś takiego. Przecież to nie jest wykonalne, nie kiedy my…


*

   Spojrzałam na zegarek i zauważyłam, że już powinnam być w domu i szykować się do pracy. Bastian chyba też to dostrzegł, bo poprosił o rachunek, a ja nie protestowałam tak, jak to miałam w zwyczaju, kiedy ktokolwiek chciał za mnie płacić. – Nie wszyscy mają dzisiaj wolne, jak co poniektórzy. – Pytanie o to, czy ma dzisiaj trening, było jednym z wielu, które mu zadałam podczas naszego wspólnego śniadania.
 - To może cię odwiozę skoro i tak nie mam teraz nic innego do roboty.
 - Dobrze, skoro tak chcesz.
 - To zróbmy tak: pobiegasz tu sobie jeszcze, a ja pobiegnę po samochód. A potem zawiozę cię do domu, żebyś się mogła przygotować, ok?
 - Jasne - powiedziałam i zaczęłam biec, machając mu jeszcze na pożegnanie.

   Wpuściłam go do środka. Rozglądał się uważnie po przedpokoju, wiec odebrałam to jako zainteresowanie wystrojem wnętrza.
 - Chcesz się czegoś napić? Kawy, herbaty, soku, wody, może mleka?
 - Sok wystarczy. Jeśli masz pomarańczowy, to ten możesz dać.
   Jak sobie życzył przyniosłam mu sok pomarańczowy w wysokiej, przeźroczystej szklance i uprzedziłam, że teraz muszę go zostawić, na jakieś pół godziny. Prysznic rano to nie był najmądrzejszy pomysł – zważywszy na okoliczności, że musiałam go teraz powtarzać, ale było minęło. Ubrałam się na czarno – z wierzchu, bo z pod sweterka wychodził mi biały kołnierzyk. Do tego czarne okulary, włosy jak zwykle związane w dwa, tak samo luźne kucyki, teczka do ręki, kilka elektronicznych urządzeń, torebka i zeszłam na dół do piłkarza – oglądał zdjęcia na półkach.
 - Fotografujesz?
 - Trochę – przyznałam.
 - Dekoratorstwem wnętrz też się interesujesz?
 - Moja koleżanka jest dekoratorką wnętrz, druga natomiast ogrodów. Ale częściowo to moje pomysły. Mimo wszystko zbyt wielu tych pokoi, w moim domku nie wiedziałeś. – Wypomniałam mu. – Idziemy?
 - No pewnie.
   Przyzwyczaiłam się do tego wożenia już tak bardzo, że teraz ten kawałek, który musiałabym przejść do przystanku, byłby straszliwą męczarnią.
 - Nad czym teraz pracujesz? – zapytał znienacka, kiedy już byliśmy w drodze.
   Uśmiechnęłam się przebiegle i powiedziałam:
 - Pracuję nad specjalnym zamówieniem J.K. Rowling.
 - Co? - wydukał zaskoczony. - Myślałem, że ona, na razie, nic nie pisze.
 - Bo nie. – Osiągnęłam zamierzony efekt zaskoczenia i bardzo mi uśmiechając się z wyższością, kontynuowałam: – Kiedyś, kiedy była w kawiarni zobaczyła szesnastoletnią dziewczynę, która zawzięcie skrobała po serwetce. Dobrze wiedziała jak to jest, a ponieważ miała dużo czasu, przysiadła się do stolika. Wyobraź sobie zaskoczenie tej młodej damy, kiedy obok niej usiadła jej idolka, jej „mentorka”, a w dodatku jedna z najsławniejszych pisarek na świecie i zapytała: „Co piszesz?”. Odpowiedziała jej, że to fan-fiction jednego z jej bohaterów. Rowling przeczytała początek, poprosiła o więcej - spodobało jej się i zapragnęła żeby wydania tej historii.
 - Jej – pokręcił głową z niedowierzaniem. - To trochę jak gwiazdaka z z nieba, prawda?
   Przytaknęłam.
 - A co to ma wspólnego z tobą? No bo ona ma wydawnictwo z którym pracuje, prawda?
 - Prawda. Ale ona chce, żeby ta dziewczyna zrobiła karierę, z tym co wymyśliła. Ale nie taką, jaką by miała, gdyby to wrzuciła na bloga i ktoś przypadkiem ty to znalazł i przeczytał do końca. Jo uważa, że ona naprawdę zasługuje na sławę. I to właśnie sprowadza się do mnie. I do mojej rzekomej opinii, że robię z ludzi gwiazdy – prychnełam.
 - To wiele wyjaśnia – wtrącił się. – Chwileczkę, wy jesteście już na „ty”??
   Tak. Poznałyśmy się, kiedy tutaj przyjechała. Niestety bez autorki. – Zrobiłam grymas na to wspomnienie, bardzo chciałam ją wtedy poznać. – W każdym razie przeczytałam, spodobało mi się i postanowiłam nad tym po pracować. W pewnym sensie to dla mnie duże wyzwanie, ale też  świetna zabawa. –Uśmiechnęłam się szeroko. – Chcesz przeczytać? Prawie skończyłam, wiec mogę dać ci popołudniu kopię.
 - Bardzo chętnie, ale czy to nie jest „tajne przez poufne”?
 - No chyba nikomu nie powiesz, co??– Samochód stanął, wiec posłałam mu ostatni uśmiech na pożegnanie i wyszłam z czarnego Audi.

 - To mam już gotowe. – Mruknęłam sama do siebie kiedy skończyłam ostatni rozdział. Nacisnęłam drukuj i spojrzałam na zegarek. Była 15.55 więc zaczęłam się zbierać do wyjścia. Kartki z opowiadaniem wsadziłam do białej teczki, a ją do mojej firmowej czarnej torby.
Kiedy wchodziłam samochód już czekał. Zaczęliśmy rozmawiać o minionym dniu. Powiedział, że wcale nie leniuchował, tylko załatwiał jakieś sprawy dotyczące domu. Nie byłam jednak pewna o co mud odkładnie chodzi, gdyż był bardziej tajemniczy niż zwykle – a nie do tego mnie przyzwyczaił. Wychodząc z samochodu wyciągnęłam teczkę i podałam ją piłkarzowi. Uśmiechnął się i odjechał.


*

   Na siedzeniu obok mnie leżała biała teczka, ze srebrnym emblematem, a na nim literki: BB. Najchętniej od razu, przeczytałbym wszystko co jej się podoba, ale nie miałem na to czasu. Zachciało mi się kupować nowy dom i teraz musiałem załatwiać wiele spraw. Mimo to, głównie chodziło o moją pustą lodówkę. Potrzebne mi były porządne zakupy. Efekt był taki, że spędziłem w centrum handlowym niemal trzy godziny! Zapewne dlatego, że zszedłem z artykułów spożywczych, na inne działy.

   Położyłem się do łóżka i wyjąłem kartki z teczki. Była 20.05. Zbyt wiele to ja nie przeczytałem , pomyślałem kwaśno. Wady chodzenia spać o 21. Ale skoro to jest krótkie, to będę to przeciągał. Spojrzałem na pierwszą kartkę, a tam:



„Katharina Feel
„W poszukiwaniu samego siebie.”
Na podstawie powieści J.K.Rowling „Harry Potter”

Rozdział I: Zjawa
   Było już grubo po północy, gdy blond włosy chłopiec siedział w półmroku świec na schodach, jednego z korytarzy ogromnego zamku. Twarz miał ukrytą w dłoniach, więc trudno było stwierdzić czy płakał, czy też nie. Mimo to, nie wydawał żadnego dźwięku. Zapewne nikt w szkole nie zobaczyłby go w takiej sytuacji i w takim miejscu, zwłaszcza jeśli jest tyle zakamarków, w których można było się ukryć. Ale on był przekonany, że jest sam. Fakt mogły latać duchy, ale ponoć wszystkie poszły na jakąś imprezę do Krwawego Barona. Nauczycieli i Filch'a też nie było, więc kiedy już naprawdę nie wiedział co ze sobą zrobić, po prostu tu usiadł. I siedziałby tak dalej, z twarzą zasłonięta przed światem, jakby się jej wstydził, kiedy usłyszał głos. Damski głos:
 - Może spróbuj pierwszy wyciągnąć rękę na zgodę.
   Ślizgon natychmiast wstał i wycelował różdżką w postać. Jednak im dłużej się jej przyglądał, tym bardziej opuszczał magiczny patyk, aż w końcu usiadł z powrotem na schody, a różdżkę trzymał w opuszczonej dłoni. Nie spuszczał wzroku z postaci – na oko mogła mieć z szesnaście lat. Miała bardzo delikatną i bardzo jasną cerę, ciemnoczerwone usta, ogromne, ciemne oczy, otoczone wachlarzem rzęs. A jej krótkie, kruczoczarne włosy odstawały w różnych kierunkach. Była ubrana po mugolsku - w zwiewną, biała tunikę na ramiączkach, jasne, dżinsowe rybaczki i mieniące się, srebrne balerinki. Przez ramię była przewieszona mała torebeczka na długim pasku. Stała oparta rękami o najbliższą ścianę i przyglądała mu się uważnie. W końcu ruszyła się z miejsca i usiadła obok chłopaka.
 - Jesteś Draco Malfoy, prawda?
   Chłopiec kiwnął głową na znak, że ma rację. Jednak później zapytał:
 - Skąd wiesz jak się nazywam? Nigdy wcześniej cię tutaj nie widziałam. Zapamiętałbym. – Draco sam dziwił się, że to mówi, ale taka byłą prawda. Wyglądała tak odmiennie, że nie sposób było jej nie dostrzec i zapamiętać.
 - Och, chyba każdy tutaj wie kim jesteś. A ja jestem tu od niedawna, ale nie chodzę na zajęcia. – Przez cały czas szeroko się uśmiechała. Miała idealnie prosty zgryz. – Wiem też, kim jest Harry Potter i domyślam się, że to przez niego tu tkwisz, w środku nocy.
   Czarodziej słysząc to zacisnął usta w cienką linię.
 - Co ty możesz wiedzieć? Nic o mnie nie wiesz! Nienawidzę Potter’a! – krzyczał, choć w miarę cicho, żeby nie wydać ich obecności, a w jego oczach był jakiś szalony błysk. Za to dziewczyna była spokojna. Niewzruszona jego atakiem. Jednak trochę zmartwiona. W końcu westchnęła cicho i powiedziała:
 - Możemy bawić się w kłamstwa, ale naszej rozmowy to donikąd nie zaprowadzi.
   Draco był wyraźnie zbity z tropu.
 - Skąd możesz wiedzieć, co myślę? Nie możesz używać na mnie legimencji!
 - Ja wcale jej nie używam. Wiem co myślisz, bo bardzo łatwo z ciebie czytać. Kiedyś byłeś bardziej skryty, prawda? Kiedyś nienawidziłeś Potter’a, a teraz za tą nienawiść, nienawidzisz samego siebie. Brakuje ci kogoś z kim mógłbyś porozmawiać, prawda? Severus Snape już nie żyje, choć on i tak, by ci nie pomógł, bo „nienawidził” Harry’ego tak samo jak ty.
   Blondyn chciał coś powiedzieć, ale z drugiej strony chciał słuchać tego co mówi, bo wiedział, że wcale nie chciała mu dokuczyć. Chciała mu pomóc. Nie odzywał się więc, tylko uważnie słuchając wpatrywał się w te ogromne oczy.
 - Może spróbuj być dla niego mniej złośliwy. Nie musisz od razu z nim rozmawiać, tylko mu nie docinaj. Resztę zrobi on.
 - Tak myślisz?
 - Ja to wiem! – niemal zapiszczała, słysząc nadzieję w jego głosie. Uśmiech pojawił się na jej alabastrowej twarzy. – On nie chce mieć wrogów. Nawet ci współczuł. Jednak musisz pamiętać, że nie da sobą pomiatać. A tym bardziej swoimi przyjaciółmi.
   Ślizgon zrozumiał to tak, jakby miała na czole wypisane „Granger”. Mimo to, pokiwał głową na znak, że rozumie.
 - Ja rozumiem, że to dla ciebie trudne. Zawsze byłeś uczony, że czarodzieje z rodziny mugoli są gorszej jakości, ba! Że w ogóle nie powinno ich tu być. Ale to nie prawda. Musisz się tego nauczyć.
   Dziewczyna wstała i zaczęła odchodzić.
 - Zaczekaj! – zawołał za nią.– Jak ci na imię?
   Odwróciła się, spojrzała mu głęboko w oczy i powiedziała:
 - Alice.
   Draco widział jak się odwraca, grzebie w torebeczce, a potem wyciąga długi, piękny płaszcz, okrywa się nim i znika. Dosłownie.


Rozdział II: Światło
   Draco Malfoy siedział na schodach jeszcze jakiś czas, przetrawiając to, co usłyszał. Wydawało mu się, że to był sen. Że nigdy nie spotkał tej dziwnej, niezwykłej dziewczyny. Choć w ogóle nie spał tej nocy nawet nie był zmęczony. Nie wiedział tylko gdzie się podziać, a nie chciał iść do dormitorium. Przypomniało mu się jednak co pisała jego matka w ostatnim liście. Napisała, że 14 września, około 2 w nocy, obok księżyca w pełni, będzie gwiazda o jej imieniu. Jej gwiazda.
   Wyszedł na wieżę astronomiczną, a tam zobaczył jakąś drobna postać. Leżała na stercie kolorowych poduszek.
 - Nadal nie możesz zasnąć? – odezwała się. 
   Stracił dech. Znał ten głos. Należał do Alice.
 - Co tutaj robisz? – zapytał kładąc się obok niej.
 - Patrzę w gwiazdy. Często to robię. Znasz tę gwiazdę? – wskazała na wyjątkowo jasną, od lewej strony najbliższą złotej, księżycowej kuli. – Nazywa się Narcyza. Widać ją tylko podczas pełni.
   Młody Malfoy postanowił nie komentować tego, co przed chwilą usłyszał, gdyż nie miał pojęcia co mógłby sensownego powiedzieć. Był w zbyt wielkim szoku. Za to zapytał o co innego, choć sam dziwił się swoja troską.
 - Nie ma ci zimno? Jesteś tak lekko ubrana.
 - Ani trochę – odpowiedziała wesoło, odwracając głowę w jego stronę i uśmiechając się lekko. – Dobrze mi tak, jak jest.
 - Co tutaj robisz?
   Dziewczyna zastanawiała się chwilę nad odpowiedzią. Dobierała słowa. – Profesor McGonagall jest moją ciocią. – Zrobiła pauzę przyglądając się blondynowi uważnie, a kiedy podjęła wypowiedź jej głos był odrobinę smutniejszy niż poprzednio. – Kiedy byłam tu ostatnio Albus Dumbledore powiedział mi, że mam tutaj wrócić, kiedy świat czarodziejów będzie znowu bezpieczny. Byłeś wtedy w trzeciej klasie i wracałeś do domu na wakacje. – Malfoy uniósł brwi do góry, ale tego nie skomentował. A ona kontynuowała: – Powiedział, że mam tutaj wrócić, żeby odnaleźć swoje magiczne zdolności.
 - „Odnaleźć swoje magiczne zdolności?” - zacytował. - Jak? Przecież albo się je ma, albo nie.
  Alice widziała jego zaskoczona minę i mówiła dalej:
 - Moja babcia i dziadek byli czarodziejami. Mieli dwie córki: Minerwę i Zuzannę. – Podniosła się i usiadła po turecku naprzeciw chłopaka, on zrobił tak samo. Nie patrzała jednak już na niego, opuściła głowę. – Jednak moja mama poślubiła mugola, zaś ona sama jest charłaczką. Więc, w sumie… jestem szlamą. – Powiedziała i podniosła głowę, a wzroku utkwiła w jego oczach.
Draco Malfoy poczuł się jakby dostał w twarz. Po raz pierwszy poczuł się jakby miał prawdziwego przyjaciela i nagle słyszy, że ta przyjaźń jest niezgodna ze wszystkim, co przez całe życie wyznawał. Usłyszał od najdziwniejszej dziewczyny jaką poznał, a która teraz tak uważnie się w niego wpatrywała, że powinien nazywać ją „szlamą”. Mimo to spojrzał w te wielkie, brązowe oczy i zapytał:
 - Skoro nie masz magicznych mocy, to dlaczego masz ich szukać?
 - Bo podobno, wokół mnie mają miejsce różne, dziwne zdarzenia. Pamiętam, że kiedy zdenerwowałam się na przyjęciu, które wydawali moje rodzice, nagle potłukły się wszystkie kieliszki. Zupełnie bez powodu. Ja uważam, że po prostu ktoś popchnął stół, na którym były ustawione. Był też taki, że pewnego dnia, kiedy źle się czułam i zeszłam do kuchni po aspirynę, nagle otwarły się wszystkie szafki i powypada z nich cała zawartość. Niby przeze mnie, choć wtedy było mini trzęsienie ziemi. Podobno ciągle się dzieje coś, wykraczającego poza normę, kiedy ja jestem w pobliżu. Pomyślisz, że to głupie dowody – ja też tak uważam. – Spojrzała na niego znacząco, a potem mówiła dalej. – Jednak… Podobno potrafię zmieniać pogodę.
 - Zmieniać pogodę? Jak?
 - Wpływać na nią. Samą siłą woli. Hymm… – Zaczęła rozglądać się po niebie. Natrafiła na chmurę, która zakrywała księżyc. A potem wyciągnęła rękę w górę i wyprostowała palce skierowane w stronę księżyca. Zaczęła ją naprężać jakby używała siły i lekko obracała dłonią. A w kilka sekund później chmura zaczęła się cofać. Wracać na miejsce, z którego przyfrunęła, ukazując księżyc w pełni.
   Draco zamrugał trzykrotnie patrząc na to osobliwe zjawisko. Kiedy przeniósł z powrotem wzrok na towarzyszkę, ta siedziała już normalnie. Tylko głowę miała zwróconą w inną stronę. Patrzyła na ciemne jezioro majaczące w dole.
 - Kiedyś, w dzieciństwie, tak się bawiłam. Zawsze myślałam, że to przypadek, zbieg okoliczności. Ze wiatr w danym momencie np. przestaje wiać. Inni tego za przypadki nie wzięli. Ale… – zawahała się, – ostatnio wydarzyła się jeszcze jedna sytuacja. Wracałam z koleżankami z kina. Moja wina, mój błąd, bo zachciało mi się spaceru o północy, w ciepłą, letnią noc. W każdym razie, kiedy już byłam na przedostatniej prostej do mojego domu, napadł na mnie jakiś mężczyzna. – Draco od razu domyślił się o co chodziło, jednak nic nie powiedział. Słuchał dalej tego co mówiła. – Kiedy próbowałam się uwolnić rozległ się straszliwy huk i błysk. To była błyskawica, jej uderzenie trafiło w lampę, która zwaliła się pomiędzy mnie, a mojego napastnika. Nic nam się nie stało, bo rozdzieliliśmy się w momencie grzmotu, ale to sprawiło, że facet uciekł, a ja bezpiecznie wróciłam do domu. Na początku byłam w ogromnym szoku, ale potem przestało mnie dziwić to zjawisko, więc… Więc zgodziłam się tutaj przyjechać i oto jestem.
   Malfoy nie wiedział co ma powiedzieć. Mogła być jak Granger, albo jak on. Ale nie, ona jest zupełnie inna.
 - Próbowałaś kiedyś wywołać taką błyskawicę?
- Nie. Jednak doszłam do tego, że muszą mną targać naprawdę silne emocje. Więc trzeba by mnie sprowokować. – Zrobiła chwilową pauzę. – Sprowokuj mnie – powiedziała z determinacją.
   Kiedyś Draco zaczął by gadać o czystości krwi, teraz jednak wiedział, że równie dobrze mógłby się nie odzywać w ogóle, bo ją by to wcale nie ruszyło. Jednak wydawało mu się, że lubi jego towarzystwo, więc może…
 - Mam dość. Idę spać – powiedział udając złość. Wstał i skierował się ku drzwiom. – Jak twoje zdolności okażą się mieć jakieś znaczenie, to daj znać.
   Ślizgon już otwierał drzwi, jednak patrzył w jej kierunku, więc wszystko dokładnie widział, kiedy nagle rozległ się ogromy huk. Ona stała parę metrów od niego, z gracją baletnicy, jedną rękę miała oparta na piersi, a drugą spuszczoną wzdłuż ciała i mocno zaciśnięte pięści. Ale tu chodziło o niebo. Najpierw niesamowity huk, a potem oślepiający błysk. A na niebie ogromna błyskawica. Jej siła w zderzeniu z ziemią musiałaby być ogromna, gdyby rzeczywiście w ziemię miała uderzyć. A las? Na pewno spłonąłby cały, w odległości kilku mil od zamku. Jednak był tylko grzmot i błysk, a potem cisza przerywana ich oddechami.
 - Tu mnie masz – odpowiedziała, a Malfoy tylko skinął głową i znowu poszli usiąść.
   Długo to trwało. jednak blondyn w końcu wiedział o co zapytać:
 - Więc... ty nie chciałaś tu przyjechać? Nie chciałaś być czarownicą?
 - Chyba każda dziewczynka marzy o tym, żeby umieć czarować. Ja, po prostu, nigdy nie wierzyłam, że rzeczywiście potrafię. Czekałam jedenaście lat na list z Hogwartu i nic się nie wydarzyło. Potem przestało mi zależeć. – Nagle zmieniła temat. Zupełnie znienacka, tak, że chłopak nawet nie zdążył do końca przetrawić tego, co wcześniej mówiła. – Powiedz mi, jak to jest chcieć zabić? Jak to jest być śmierciożercą?
 - Nie wiem – odpowiedział tak szybko, że nawet nie zdążył zastanowić się nad tym co mówi i, że może to zabrzmieć jak kłamstwo. Chociaż kłamstwem wcale nie było. Ten słynny Malfoy, nigdy nie chciał być śmierciożercą i nigdy nie chciał zabić, nawet wtedy, kiedy musiał.
 - Pokaż mi swoje lewe przedramię – poprosiła.
   Chłopak zgiął daną rękę i przycisnął ją mocno do piersi. - Nie – powiedział twardo.
 - Proszę - szepnęła błagalnie.
   Spoglądała na niego swoimi ogromnymi oczami, tak błagalnym wzrokiem, że to tylko potęgowało efekt jej słów. W końcu odsłonił lewe przedramię wzdychając ciężko. Ona jednak bardzo delikatnie chwyciła jego rękę w obie dłonie. Lewą trzymała od spodu, a prawą dotknęła Mrocznego Znaku. Zamknęła oczy i wyszeptała:
 - Proszę, zniknij.
   W tamtej chwili zdarzyło się coś, czego na pewno, nie spodziewała się żadna osoba wiedząca o takim tatuażu, jego nosiciel, a zwłaszcza jego twórca. Z ręki dziewczyny zaczęło wydobywać się białe światło. Ono jakby wchłaniało znak, wydzielając przyjemne ciepło. Młody śmierciożerca, przyglądał się temu zjawisku szeroko otwartymi oczami, tak, żeby nie pominąć żadnego szczegółu.
Kiedy czarodziejka podniosła głowę, chłopak ujrzał szczęście na jej twarzy, więc wykrztusił:
 - Ale jak?
 - Po prostu. Chciałam, żeby to znikło. I sama wiedziałam co potem zrobić. Teraz chyba wiem, o co wtedy chodziło Dumbledore’owi. Mówiąc szukaj magii, miał na myśli, że miałam znaleźć osobę, która we mnie tą magię rozbudzi.
   Kiedy wypowiedziała te słowa wpadła na szaleńczy pomysł. Ale zawsze była szalona i nieprzewidywalna. Gwałtownie wstała i stanęła na skraju wieży. Jeszcze krok i spadłaby w przepaść. Malfoy podbiegł do niej.
 - Co ty robisz? Zwariowałaś?
 - Nic mi się nie stanie. Tylko przez cały czas patrz mi w oczy, dobrze? Jeśli to będziesz robić, obiecuję ci, że nic mi się nie stanie.
 - Chyba sobie żartujesz! Co ty chcesz zrobić? - był przerażony!
 - Zaufaj mi. – Spojrzała na niego tym szczerym spojrzeniem, a on tylko westchnął poddając się i podszedł bliżej.
 - Pamiętaj! Nie odwracaj wzroku – powiedziała, zrobiła krok w tył, odchyliła się i zaczęła spadać."


Postać Alice wiąże się z postacią Ani! 

niedziela, 20 stycznia 2013

Rozdział III

ROZMOWA 


   Wziąłem swojego laptopa do ręki i wpisałem w wyszukiwarkę: www.bayerische-bucher.de Wyskoczyła profesjonalnie zrobiona strona, której wygląd był bardzo zachęcający. A tam, w największym oknie Anna, z (tu miejsce na szok) panią kanclerz, Angelą Merkel. Kliknąłem w okienko, żeby dowiedzieć się czegoś więcej i zobaczyłem artykuł na dwie strony i obszerną galerię. Jakoś nie mogłem się powstrzymać i zacząłem od zdjęć. Wygadała na nich tak ślicznie...
   Nagle usłyszałem dźwięk SMSa, był od Sarah. „Spotkamy się dzisiaj?” Odpisałem, że nie mogę i wróciłem do artykułu. Więcej już nie napisała.
   Czytając artykuł doznałem kolejnego szoku. Dwa razy usłyszałem, że jest Polką i było to dla mnie jak najbardziej zrozumiałe. Nie mieszkała tu długo. A teraz się dowiaduję, że ona z prawnego punktu widzenia jest i Niemką. Na obywatelstwo zazwyczaj czeka się kilka lat, a przyśpiesza je zazwyczaj jakieś szczególne wydarzenie. A ona niby tylko pracuje przy książkach, które mają trafić do druku. Chciałem przeczytać więcej, ale spojrzałem na zegarek i zobaczyłem, że muszę już wychodzić z domu.

*

   Obudziłam się z uczuciem, że to będzie bardzo dobry dzień, jednak nie dla kogoś z kim jestem w jakiś sposób powiązana i to bardzo mi się nie spodobało. Nie przejmowałam się tym jednak – będzie co ma być. Martwienie się na zapas nie ma sensu.
   Była dopiero 7 więc wzięłam gorącą kąpiel. Uwielbiam wysokie temperatury, a tu mi go trochę brakowało. Monachium nie jest wysoko w górach, o ile w ogóle można powiedzieć, że jest w górach, to jednak górski wiatr zimą robił swoje. Ale przyzwyczaiłam się. Chociaż w łazience było bardzo parno (w moim domku zawsze
jest na tyle ciepło, żeby nie trzeba było nosić swetrów) i powinnam się tym rozkoszować, to zastanawiałam się nad tym jak spędzę zimę. Brzmi to trochę tak jakbym była jakimś leśnym zwierzątkiem, które się martwi czy mu  starczy zapasów do końca zimowej pory! Chciałabym jednak, w końcu, nauczyć się jeździć na nartach, bo ograniczam się tylko do snowboardu. Tylko kwestia spędzenia tego czasy samotnie wydała mi przygnębiająca.
   Dlaczego?
   Może zaproszę brata do siebie? Krzyś powinien się ucieszyć, oni tak rzadko tu bywają... Do Polski nie ma co wracać.
   Spojrzałam na zegarek. Za piętnaście dziewiąta. Ubrałam się, założyłam soczewki kontaktowe i wykonałam resztę niezbędnych czynności. Będąc nastolatką nosiłam takie kontakty, które przyciemniały moje tęczówki na ciemny brąz – kolor jaki zawsze chciałam mieć, ale teraz mam tak naturalnie. Lub nie naturalinie, zaleznie od tego z jakiego punktu widzenia na to spojrzymy.
   Zaparzyłam sobie zielonej herbaty i zjadłam jabłuszko. Chyba to trochę dziwne połączenie, może nawet nie zdrowe, ale w pracy zawsze potem pije kawę i zjadam świeżutką bułeczkę z Nutellą. Usmiechnęłam się na myśl o niej. Nutella - moje specjalnie zamówienie. Czasami mi się wydaję, że za dużo tam mogę. Nie. Ja naprawdę mogę tam zbyt wiele i dobrze o tym wiem.
   Pozbierałam się i wyszłam z domu. Później niż zwykle, bo intuicja mi podpowiadała, że komunikacja miejska nie będzie mi potrzebna. I nie pomyliłam się. Stał tam oparty o swój samochód, ale był odwrócony. Oglądał się za jakimiś dziećmi, które szły, z plecakami do szkoły, pogrążone w jakiejś niesłychanie ważnej rozmowie. Ach tak! Autografy! Gdy taka gwiazda się pojawiła, żaden fan sobie nie odpuści.
 - Widzę, że fani cię już namierzyli – powiedziałam na powitanie, uśmiechając się szeroko.
   Dopiero wtedy się odwrócił i mnie zauważył. W ręce miał długopis.
 - A co, ty też chcesz? – uśmiechnął się i otworzył drzwi.
 - Myślę, że się spróbuję żyć bez takiego skarbu. – Parsknął śmiechem, w odpowiedzi. - Dzisiaj też chcesz mnie odwieźć do domu? - zapytałam, starając się aby nie odebrał tego jako nietakt.
 - Tak, a co? Masz inne plany?
 - Chcę odwiedzić centrum handlowe.
 - Jesteś tam z kimś umówiona?
 - Nie. Po prostu muszę kupić parę rzeczy.
 - W takim razie tam cię zawiozę. – Kiedy skończył mówić spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się. A potem odpalił samochód.

*

 - Anna, to takie typowo polskie imię, prawda? – zapytałem w zamyśleniu.
 - Według statystyk... A dlaczego pytasz? – zapytała lekko zaskoczona moim stwierdzeniem.
 - Tak po prostu, z ciekawości. A twoje obywatelstwo, jak to się stało, że tak szybko je dostałaś?
 - Teraz to już naprawdę jestem zdziwiona. To twoje źródło informacji, to prywatny detektyw? Ale masz rację mam niemieckie obywatelstwo. Najwidoczniej uznano, że przynoszę honory państwu. Zapewne dlatego, że każda książka, którą wezmę do ręki staje się ogólnoświatowym bestsellerem. Najwidoczniej trzeba było to jakoś nagrodzić.
   Kiedy mówiła o bestsellerach wydawała się kompletnie nie poruszona faktem, jakie sukcesy odnosi. Jakby miała gdzieś, że jest tak dobra w tym co robi. Przyjrzałem jej się dokładnie i wyglądała na kogoś, kto bardzo chce coś z siebie wydusić, ale jednak się powstrzymuje. W końcu przemogła się i powiedziała:
 - Dlaczego to akurat ze mnie robią sławę? Przecież to autorzy tych książek, są tymi, którzy zasługują na chwałę. Ja Jestem tylko pośrednikiem, a traktują mnie jak gwiazdę. Nie chcę tego, nigdy tego nie chciałam – dodała smutno.
 - Nie chcesz być sławna? To w wielu przypadkach przecież pomaga.
 - Nie w taki sposób – powiedziała zagadkowo i zapatrzyła się w niebo za oknem. Nie na długo jednak, gdyż dowiozłem ją miejsce i musiała wysiadać. Pożegnaliśmy się, a ja czekałem w samochodzie parę chwil. Musiałem dać sekretarce to, co obiecałem.
 - Dzień dobry – powiedziałem kiedy wszedłem do pomieszczenie i stanąłem przy kontuarze. Wyciągnąłem rękę i pokazałem jej cztery bilety i dwa zdjęcia z autografami całej drużyny. Kobieta wyglądała jakby nie bardzo mogła uwierzyć, że rzeczywiście je przyniosłem. Uśmiechnąłem się tylko i wyszedłem.
   Mój trening wyglądał dziś o wiele lepiej. Dalej myślałem o Ani, ale moja uwaga stała się bardziej podzielna, więc nie doprowadzałem trenera do szału, bo wiedziałem co się do mnie mówi - w większości wypadków. Mimo wszystko to był bardzo pracowity dzień i czas na rozmowę był dopiero, kiedy wychodziliśmy z ośrodka.
 - Dlaczego ostatnio jesteś tak roztargniony? – Usłyszałem to nagle i skojarzyłem głos z Tonim. Zaraz potem go zobaczyłem, miał dziwna minę. Trochę zawadiacką, a jednak trochę zmartwiona. – Gdybym cię nie znał pomyślałbym, że jesteś zakochany! – Powiedział i wywrócił oczami.
   Mnie jakoś do śmiechu wcale nie było. Nie chciałem mu mówić o brązowowłosej dziewczynie, a musiałem jakoś wybrnąć z sytuacji.
 - Nie mam pojęcia. – Nigdy nie lubiłem kłamać, a jednak teraz było mi to potrzebne. – Ale już jest ok, prawda?
Poza tym jutro mamy wolne, dobrze je wykorzystam i stanę na nogi. Pasuje?
   Przytknął i lekko pchnął mnie pięścią na pożegnanie. – A przy okazji – dodał. - Czemu ostatnio jeździsz swoim autem, a nie służbowym?
   To grząski grunt kolego! – Bo mam parę spraw do pozałatwiania na mieście. Na razie! – zakończyłem i zirytowany wsiadłem do samochodu.

   Kiedy wysiadłem razem z nią, przed centrum handlowym, była ździebko zaskoczona.
 - A ty gdzie się wybierasz?
 - Zabieram cię na kawę. Po twoich zakupach, oczywiście. Coś ci w tym nie pasuje?
 - Na przykład to, że moje zakupy mogą trochę potrwać, a nie chcę, żebyś na mnie czekał.
 - Ale ja mam naprawdę masę czasu i chcę ci towarzyszyć. No już! Nie marudź, tylko prowadź!
   Jeżeli obejście pięciu sklepów w 15 minut i w każdym kupienie przynajmniej kilku drobiazgów było długimi zakupami, to ja jestem niepowżany! Strasznie protestowała kiedy chciałem za nią zapłacić i zrobiła mi potem wielką awanturę, że nikt – a zwłaszcza ja – nie musi za nią płacić. W każdym razie wyszło na jej i za nic nie płaciłem. Kiedy awantura się skończyła, powiedziała, że musi kupić jakąś sukienkę, więc może, właśnie to ma jej zająć tak wiele czasu.
   Weszła do Dolce & Gabbana. Byłem nawet zdziwiony, bo jak długo jestem z Sarah tak nigdy nie widziałem, żeby coś kupowała w tych sklepach. Fakt. Na każdej imprezie na jakiej była miała sukienkę jednego z tych projektantów, ale ona raczej była reklamą, a nie klientem.
   Podeszła do sprzedawczyni i zaczęły rozmawiać. Chyba były koleżankami, bo nie była to zwyczajna rozmowa ekspedientki z klientką.
 - Masz tę sukienkę? - Usłyszałem, po chwili.
 - No pewnie! - powiedziała i zniknęła za ścianą. Kiedy wróciła niosła gruby i długi pokrowiec. Położyła go na ladzie i powiedziała. - Przyszła tydzień przed czasem. Ale pomyślałam, że przyjdziesz tak jak się umówiłyśmy i nie dzwoniłam po ciebie. I jak widzę dobrze zrobiłam. – Po tych słowach obrzuciła mnie długim spojrzeniem, i skierowała wzrok na moją towarzyszkę.
   Anna chyba wiedziała o co chodzi i co znaczyło to spojrzenie, bo jasno powiedziała jak dla niej sprawa stoi. – On? Proszę cię! – żachnęła się. – On ma dziewczynę i na pewno dobrze o tym wiesz. To tylko mój kolega. – To ostatnie wypowiedziała, że straszną emfazą.
   Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, moje myśli kompletnie straciły jakikolwiek tor. Redaktorka mnie uratowała, bo poprosiła o pokazanie sukienki wiec miałem się na czym kupić. Kiedy rozpięła zamek ujrzałem piękną, długą suknię z gorsetem. Nie znałem się na tym, więc słowami nie potrafiłem jej opisać.




Za to potrafiłem wyobrazić sobie jak ona będzie w niej wyglądać i zrobiło mi się stanowczo za gorąco.
 - Jest idealna. Dokładnie taka jak miała być. Teraz ją tylko przymierzę, dobrze?
 - Oczywiście i tak jest twoja! Chodź, pomogę ci. – Zniknęły razem z sukienką.
   Usiadłem na  kanapie i zacząłem przeglądać katalog. Jej sukienki nie znalazłem, choć inne w sklepie widziałem. Kiedy weszła Nicole – tak sugerował identyfikator – zapytałem:
 - Czy ta sukienka... Dlaczego jej nie ma w katalogu?
 - Bo ona jest zaprojektowana na jej specjalne zamówienie.
 - Czy to znaczy, że nikt inny takiej nie ma?
 - Nie. – Usłyszałem to za plecami. Zobaczyłem Annę ale w swoim ubraniu, a nie w sukni i bardzo się zawiodłem. Chociaż to może i lepiej... Nie jednak nie. Chciałem ją w tym zobaczyć. – Ta suknie tylko częściowo jest zaprojektowana przez mnie. Większość jest szyta na podstawie oryginału, ale są tam poprawki, które ja wstawiłam. - zakończyła, a ja zauważyłem że otwiera torebkę i wyciąga kartę płatniczą.
   Hola! Hola! Nie tym razem. Zanim zdarzyła cokolwiek powiedzieć, zrobić lub w jakikolwiek inny sposób zareagować podałem ekspedientce swoją kartę, po czy odwróciłem się od zaskoczonej dziewczyny i przeniosłem wzrok do zdenerwowanej koleżanki. – Teraz się chyba kłócić nie będziesz. Tak w pustym sklepie, gdzie tak dobrze rozchodzi się dźwięk.
 - Proszę wybrać PIN i zatwierdzić zielonym. – zaświergotała dziewczyna za ladą. Ja z uśmiechem na ustach wprowadziłem cyfry i patrząc na właścicielkę sukienki wcisnąłem zielony.
 - Zabiję cię Schweinsteiger! Słowo daję, zrobię ci krzywdę! – wyglądała uroczo kiedy się złościła, wiec uśmiechnąłem się, a odbierając paragon i sukienkę puściłem Nicole perskie oczko. – Dziękuję. – Powiedziałem i zabierając rzeczy wyszedłem ze sklepu. Ania, zła jak osa, poczłapała za mną, o ile jej perfekcyjny krok można tak określić. – No weź! Przestań się złościć. Co ci się w tym tak nie podoba?
 - Że traktujesz mnie jak kogoś niższej klasy, bo nie zarabiam 150tys funtów tygodniowo!
 - Czyżby nasze źródełka działały w obie strony? - zapytałem sprytnie. - Mimo to ja wcale tyle nie zarabiam.
 - Ale będziesz - zripostowała.
 - Wcale cię tak nie traktuję – zaprzeczyłem poważnie. -  To, że chciałaś zapłacić za tą sukienkę mnie naprawdę zdziwiło. Zwłaszcza, że masz takie kontakty z tym projektantem. Ja tylko chciałam sprawić ci przyjemność. – Chwyciłem ją za brodę i uniosłem jej zatroskana twarz. Spojrzałem w oczy. – Nie gniewaj się. Proszę.
 - No dobrze – mruknęła. - To nawet było trochę zabawne. To co z ta kawą, bo już się doczekać nie mogę. – Kiedy to powiedziała uśmiechnęła się szeroko, a jej oczy zaczęły migotać.
 - To chodźmy. – Objąłem ją i poprowadziłem w właściwym kierunku.
   Kiedy tylko usiedliśmy od razu pojawiła się kelnerka i zaczęła do mnie świergotać. Typowe. Ale to dobrze, bo nie musieliśmy długo czekać. Kobieta poprosiła o zamówienie, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że nawet kart nie otworzyliśmy.
 - Dla mnie latte, a dla tego pana – tu wskazała na mnie palcem – cappucino. Zgadłam? – Byłem w lekkim szoku, że wiedziała, ale kiwnąłem głową na tak. – Kiedy to pani przyniesie zamówimy resztę.
   Gdy kelnerka odeszła zacząłem to, na co tak bardzo czekałem. Długą rozmowę.
 - Opowiedz mi coś o sobie.
 - Myślałam, że twoje źródła informacji powiedziały ci już wszystko. – Uśmiechnęła się i zaczęła przeglądać ofertę kawiarni. - A co chciałbyś wiedzieć?
 - Na przykład jak jest w Polsce, bo znam ją tylko z opowieści Lukasa. Jacy są twoi rodzice, czy masz rodzeństwo, itd., itd....
 - O Polsce to ode mnie się wiele nie dowiesz, bo ja, tak jak Lukas, jestem ze Śląska. Konkretnie z Katowic. Moi rodzice... Moi rodzice zginęli w wypadku kiedy miałam 17 lat. – Chyba widziała moją minę, bo powiedziała żebym się „nie przejmował” – Przyjechałam tu 4 lata po ich pogrzebie. Mam trzech starszych braci i rodzinę, ze strony taty w Niemczech. W Bawarii nawet.
   Kelnerka wróciła z naszą kawą, a my zamówiliśmy po kawałku sernika. – A nim zapytasz skąd wiem ile zarabiasz i skąd jest Lukas Podolski, to ci powiem, że mieszkam tu już jakiś czas i w dzieciństwie spędzałam wakacje w Niemczech, więc trudno nie wiedzieć kim jest Mario Gomez, Toni Kross czy Michael Ballack. Poza tym moja „kariera” też nie jest z niczego. Ja ciągle coś czytam. Jeśli nie rękopisy, to artykuły w internecie, gazetach czy twitter’ach. Jakby nie patrzeć jestem dziennikarzem. A czytam to, bo dzięki temu wiem co się ludziom podoba i wiem co do nich trafia. A jako że mieszkamy w Monachium, gdzie na każdej okładce sportowego dziennika są twarze „Die Roten”, to nie mam pojęcia co cie tak dziwi. Nie wiem mniej niż przeciętny staruszek. – Dobra. Teraz to mi przygadała. – No, a ta akcja z cappucino?
 - Skąd to wiem? Oh to bardzo proste. Jesteś bożyszczem wielu nastolatków i nastolatek, w tym kraju. Ba! Nie tylko w tym. - Strasznie mnie tym zawstydziła. - A skoro to na dzieciach opiera się przyszłość tego świata, to na nich skupiam się najbardziej. A o cappucino jest na twoim profilu na DFB.
 - A jakiej muzyki słuchasz.
 - Każdej, poczynając od klasyki. Ale zawsze słucham tego co pasuje do mojego nastroju. Nie znajdziesz w moim repertuarze na daną chwile czegoś co jest sprzeczne z tym jak się czuję. To czego słucham, mówi o mnie więcej niż ja sama jestem w stanie o sobie powiedzieć.
  Teraz czułem, że się naprawdę przede mną otwarła. To co powiedziała, było jednym z najgłębszych przemyśleniem jakie od niej do tej pory usłyszałem.
   Ja zastanawiałem się co powiedzieć, a ona wcinała sernik kiedy odezwał się telefon. Krótki dźwięk SMSa. Wyciągnęła swojego iPhona i przeczytała wiadomość. Nagle cała jej radość uciekła, wyparowała, po prostu się skończyła.
 - Bardzo cię przepraszam, ale muszę już wyjść. Moja przyjaciółka, ona... potrzebuje rozmowy. A raczej kogoś kto ją wysłucha. Natychmiast.
 - Dobrze. W takim razie już wychodzimy.
   Bardzo żałowałem, ale widziałem jej twarz i wiedziałem jak bardzo to dla niej ważne. Poprosiłem o rachunek i poszliśmy do samochodu.
 - Gdzie cię zawieść?-zapytałem.
 - Do mojego domu, odłożę sukienkę, wezmę parę rzeczy i pójdę do niej. Mieszka za rogiem, więc to żaden kłopot szybko się tam znaleźć. Dobrze?
 - Dobrze. Już jedziemy.

*

   Kiedy wychodziłem z samochodu myślałem o tym jak nasza rozmowa, która miała być bardzo długa, stałą się bardzo krótka i jak żałowałem, że nie spędziłem z tą wspaniałą osobą więcej czasu.
   Przekręciłem klucz w zamku i gdy wszedłem do środka zauważyłem, że ktoś jest w środku. To Sarah...

*
 
 - Przyszłam tylko na chwilę. Chcę ci coś powiedzieć i oddać, i już mnie nie ma. Kiedy byłam dzisiaj w centrum handlowym widziałem ciebie i tą dziewczynę. I... – Wróciłam myślami do tamtej chwili. Nigdy nie widziałam go tak szczęśliwego jak wtedy, z nią. I wiem, że muszę zrobić to, co właściwe bo... Bo go kocham i chcę żeby był szczęśliwy. – Po prostu powiedz mi to, co masz mi do powiedzenia i rozejdźmy się w przyjaźni.
 - Ale ja nie bardzo rozumiem. – Chwycił moją dłoń i poprosił: – Wyjaśnij mi.
 - Znamy się już wystarczająco długo, wiemy jacy jesteśmy. A ja chcę żebyś był szczęśliwy, zawsze! Dlatego chcę dać ci tą szansę bez zbędnych awantur, kłopotów i niedomówień. – Był w szoku, a w moich oczach stanęły łzy. Chciałam to zakończyć jak najszybciej. W jego dłoń wsadziłam klucze, które kiedyś mi dał. Podeszłam do drzwi i chwiałam za klamkę. Już miałam ją nacisnąć, ale jeszcze się odwróciłam. – Walcz o swoje szczęście - powiedziałam i wyszłam, zostawiając go z szokiem wymalowanym na twarzy.

„Czasem gdy ktoś odejdzie nie znaczy, że przestał kochać... Zawsze rozstanie jest trudne. Jednak przychodzi taki czas, kiedy musimy zdecydować. Trzeba podjąć decyzję. Odejście może zmienić coś, co już dawno potrzebowało odmiany... „*


 * Autor nieznany 

Co do Sarah'y Brandner, to ja absolutnie nic do niej nie mam, wiec w mojej hostorii będzie bardzo pozytywna postacią. Więc z góry przepraszam wszystkich, którzy jej nie lubią.

sobota, 12 stycznia 2013

Rozdział II

ZMIANY

   Byłem już niedaleko przystanku, na którym wczoraj spotkałem tę przepiękną dziewczynę i błagałem los, żeby teraz też tam była. I udało się! Poznałem ją od razu po płaszczu i włosach. Na nosie miała okulary w delikatnych oprawkach, co mogła oznaczać, że nosiła szkła kontaktowe. Jednak ten dodatek wcale nie szpecił jej twarzy i jej oczy nada wygadały ślicznie. Stała raczej tyłem do mojego samochodu i nie miałem pewności co do tego, czy mnie usłyszy. Opuściłem szybę przy siedzeniu pasażera, pochyliłem się jak najbardziej się dało i zapytałem:
 - Podwieźć panią? Tym razem to już mój samochód. – Uśmiechnąłem się figlarnie.
 - Nie trzeba. Poradzę sobie sama, proszę sobie nie zawracać głowy – powiedziała szorstko i wyniośle. Odwróciła głowę.
   Tego się nie spodziewałem, a czegoś spodziewałem się na pewno. Wczoraj przecież była bardzo miła, a jej oczy były takie... Takie, że od razu robiło się cieplej. Teraz były zimne i wrogie. I… i jakby się czegoś bały. 
   Bynajmniej nie zamierzałem się poddać. Obiecałem sobie, że ją poznam i słowa dotrzymam. Zerknąłem na wyświetlacz odliczający czas do przyjazdu autobusu i znalazłem to, czego szukałem.
 - To naprawdę żaden problem, a i widzę, że pani autobus się spóźnia – zauważyłem uprzejmie.
   Jej mina mówiła wszystko.
   Ale, choć nastroszona, wsiadła do samochodu, ostentacyjnie trzaskając drzwiami i udając obrażoną księżniczkę. Wyglądała przezabawnie. Chyba chciała milczeć przez całą drogę, ale nie dałem jej takiej szansy.
 - Jestem Bastian. Bastian Schweinstaiger. – Wyciągnąłem jedną rękę, żeby się przywitać, jednak ta tylko założyła swoje na piersi. – Może już o mnie słyszałaś?
 - Trudno w tym kraju o tobie nie słyszeć! – powiedziała, strasznie zirytowana, ale nie traciła opanowania i wyniosłości. – Jestem… Julia – powiedziała i zamilkła.
   Po tej chwili zawahania można by pomyśleć, że kłamie, ale nie sposób było się przeć wrażeniu, iż mówi prawdę. 
   Spojrzałem w jej brązowe oczy i ta nowa cząstka mnie, która cierpi kiedy jej nie widzi, teraz została przebita srebrnym sztyletem. Jej oczy były puste. Tak puste, jakby należały do martwej istoty. Nie wiem dlaczego tak się stało, ale byłem pewny, że to nie jest u niej normalne. To nie może być normalne...
 - Jak ci się podoba Monachium?
 - Bardzo ładne miasto. Dlatego tu pracuję.
 - Czym się zajmujesz?
 - Jestem redaktorką – powiedziała sucho. Znowu. – To nic ciekawego. Cała twoja praca polega tylko na tym, że siedzisz w biurze i bez umiaru czytasz książki, wytykając przy tym błędy ich autorom. To nie tak interesujące, jak życie wielkiej gwiazdy piłki nożnej – dodała z ironią. W dodatku zacisnęła rękę w pięść, gdy to mówiła.
 - Moje życie nie jest tak interesujące jak by ci się wydawało, jest za to bardzo zabawne. I… ciekawe, jak pokazuje powyższy obrazek – puściłem do niej perskie oczko. Nie uśmiechnęła się, chociaż wczoraj bym się tego po niej spodziewał.
   Zero współpracy i żadnej chęci kontaktu. Nie tak miał zacząć się ten dzień.
 - Twoja dziewczyna, którą wiem, że masz, nie oburzy się kiedy z prasy dowie się, że wozisz zupełnie obcą osobę?
 - Hymm… – zamyśliłem się. – Nie jeśli się poznamy – powiedziałem i wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
 - Myślę, że lepiej będzie jeśli jednak nie. Wybacz – powiedziała i nacisnęła klamkę i wysiadła. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że jesteśmy na miejscu. Julia, nie zaszczyciwszy mnie nawet jednym spojrzeniem weszła do budynku.
   Siedziałem chwilę w samochodzie, zastanawiając się co teraz, aż w końcu wyskoczyłem z pojazdu i pobiegłem do środka wieżowca. Wpadłem do środka jak ostatni kretyn – cel uświęca środki – i pobiegłem do kontuaru. Siedziała tam kobieta około czterdziestki z balejażem na głowie. Kiedy mnie zobaczyła oczy miała ogromne jak dwa spodki.
 - Dzień dobry! Proszę mi powiedzieć wszystko, co pani wie o tej dziewczynie, która tu przed chwilą weszła. - Byłem tak zaabsorbowany swoim pomysłem, że moje maniery były naprawdę żałosne.
 - Przykro mi, ale to nie możliwe – odpowiedziała smutno.
 - Ma pani dzieci które kibicują Bayernowi? – wypaliłem zdeterminowany.
 - Tak… Dwójkę – odpowiedziała niepewnie.
 - Jeśli mi pani powie, co o niej wie, to dostaną bilety na mecze do końca sezonu, w loży dla vip’ów i autografy całej drużyny. – To chyba podziałało, bo jej twarz nagle stała się bardzo zdeterminowana. Rozejrzała się czy aby nikt nie usłyszy i powiedziała:
 - Nazywa się Ania Spyra i jest Polką. - A więc jednak nie nazywasz się Julia, pomyślałem. - Mieszka tu od trzech lat. Jej gabinet ma numer siedem. 
   Siedem? Boże jakie ja mam skojarzenia! Ta dziewczyna doprowadza mnie do wariactwa!  – Kilka faktów na jej temat jest na naszej stronie internetowej, z racji jej pozycji – Wtrącona końcówka wydała mi się dziwnie niezrozumiała.
   Wzięła jedną z kolorowych karteczek i napisała adres strony. – Chce pan wiedzieć coś jeszcze?
 - Jej adres i godzinę w której kończy pracę.
 - Adres? - Przesadzałem i doskonale o tym wiedziałem. 
   Kobieta pogrzebała w komputerze i dopisała adres oraz godzinę. 16.00? Świetnie, dokładnie po moim drugim treningu.
- Dziękuję bardzo. Bilety i autografy przyniosę jutro, o tej samej porze. Do widzenia i miłego dnia! – powiedziałem i wyszedłem, zostawiając oniemiałą kobietę.

*

   Nelli, powiedziała to wszystko z dwóch powodów. Po pierwsze: jej pociechy, i po drugie  desperacja w oczach piłkarza. Kiedy wręcz błagał o te dane, oczy miał dwa razy młodsze niż ciało, wyglądał jak zakochany nastolatek.
   Ale nie powiedziała jak wyglądała Anna w chwili, w której weszła do pomieszczenia. Wewnętrznie coś ją bolało. Bardzo. Nic nie powiedziała, ale też nikt nie pytał. Była bardzo miła jak zwykle, ale od razu poszła do swojego biura. Być może zamknęła się w łazience. Na pewno płakała. Nie wiedziała tylko dlaczego. Ach te jej oczy. Tak… Nie, nie smutne. Po prostu puste. Jakby nie czuła zupełnie nic. Zawsze uprzejme, śliczne ciemnobrązowe, niemal czarne, ogromne oczy. Wczoraj były piękniejsze niż zwykle, choć nieco roztargnione, wręcz roztrzęsione, ale dzisiaj… Bez życia.

*

 - Cześć stary!
 - Cześć Holgi.
 - Pozbierałeś się już?
 - Eee… - wybełkotałem. - Chyba nie. Mam taki zwariowany tydzień, że trudno mi się na czymkolwiek skupić.
 - Zawsze możesz zwalić na swoją stopę i powiedzieć, że dalej cię boli.
   Puścił mi perskie oczko, a ja odpowiedziałem uśmiechem i udając zgorszenie pokręciłem głową. Był świetnym kumplem, przez długi czas mi tego brakowało, mimo to on dalej nie jest tamtym człowiekiem. I to nigdy nie będzie ta sama zabawa co z Lukasem.
   Trening w moim wykonaniu był absolutnie do bani. I wcale mnie to nie zdziwiło. Innych chyba też, chociaż Louis van Gaal nie był zachwycony, że kolejny z jego zawodników do niczego się nie nadaje. A moje myśli i tak krążyły wokół jednej osoby i raczej nic nie mogło tego zmienić.
   Z ośrodka treningowego wypadłem jak strzała, żeby mieć jak największy margines. Efekt tego był taki, że byłem za piętnaście czwarta pod „Bayerisches Bücher”. Autografy i bilet pewnie mogłem dać teraz, ale nie chciałem żeby zobaczyła mnie w środku budynku. Zastanawiałem się, co zrobić jeśli nie będzie chciała ze mną jechać, ale na nic nie wpadłem.
   Wyszedłem, ze swojego Audi – Przezornie nie służbowego. – i oparłem się o drzwi pasażera, zakładając nogę przed nogę i ręce na piersi, tak, jak ona dzisiaj rano, tyle że u mnie był to bardziej zblazowany ruch - tak myślę, bo denerwowałem się jak jakiś smarkacz  - dodatkowo miałem na nosie czarne okulary przeciwsłoneczne. To w tej pozycji mnie zobaczyła. Późno, bo dopiero w połowie drogi. Szła ze spuszczoną, co wydało mi się zupełnie do niej nie pasować. Widziałem z tej odległości jej twarz, gdy mnie zobaczyła, oniemiała. Niesamowite jednak było to, że jej oczy były takie jak zapamiętałem je dziś rano - puste i bez wyrazu, ale im dłużej na mnie patrzyła tym bardziej zaczęło się coś w nich zmieniać. Zaczęły topnieć, nabierać blasku, być takimi, jakie je poznałem.
   Stała tam tak chyba minutę, dla mnie to była bardzo krótka minuta, nie wiedziałem jedynie jak długa i ważna dla niej. W końcu zaczęła się uśmiechać i podchodzić do mnie. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, w duchu niemal skacząc z radości i otworzyłem jej drzwi. Gdy tylko wsiadła zamknąłem je i poszedłem na swoje miejsce.
 - Skąd wiedziałeś, że teraz wyjdę z pracy? - zapytała uprzejmie. Była zaskoczona i uśmiechnięta i byłem tym zachwycony.
 - Mam swoje źródła – odpowiedziałem i uśmiechnąłem się szelmowsko. – Jak minął ci dzień?
 - Ciężko – odpowiedziała, po zastanowieniu, ale uśmiechnęła się. – A twój?
 - Hymm… Obijałem się. 21 dni urlopu rozleniwia piłkarza do reszty – powiedziałem, skręcając na pamiętnym skrzyżowaniu.
 - Dlaczego tak bardzo ci zależy na tym, żebym była twoją pasażerką? – zapytała ostrożnie.
 - Mówiłem. Chcę cię poznać.
 - Myślisz, że warto? – zapytała, a w jej głosie było powątpiewanie.
 - Jestem pewien, że warto. – Spojrzałem jej głęboko w oczy. Tonąłem w nich, ale nie chciałem wydostawać się na powierzchnię. Kiedy w końcu, nieco speszona, odwróciła wzrok zauważyła, że stoję przed jej domkiem. Był uroczy.
 - Skąd wiedziałeś? Przecież nie mówiłam ci gdzie mieszam. Śledzisz mnie?
 - Nie! – zaprzeczyłem ze śmiechem. Chociaż może to nie taki głupi pomysł. – Mówiłem, mam swoje źródła. – Mój uśmiech chyba podziałał, bo ona też się uśmiechnęła, kręcąc głową z dezaprobatą.
   Wysiadła z samochodu – poruszała się z niesamowitą gracją, a miała bardzo wysokie szpilki. Odwróciła się i powiedziała:

*

 - Dziękuję i... Jestem Anna. – wypowiedziałam to po niemiecku. Już dawno oduczyłam się mówienia swoich personali po polsku. Kiedy mówiłam Julia, nie kłamałam. To moje imię, ale drugie. Ciekawe co sobie teraz pomyśli?
 - Wiem.
 - Skąd? - zapytałam spięta. - Może ty mnie rzeczywiście śledzisz! – Postarałam się o uśmiech.
 - Po prostu wiem, jak zdobywać informacje – odpowiedział i znów strzelił tym szelmowskim uśmiechem.
 - Do zobaczenia – powiedziałam, zamknęłam drzwi i poszłam w kierunku domu. Pomachałam mu jeszcze na pożegnanie.
   Dzisiaj rano nie sądziłam, że będę mogła tak z nim rozmawiać. Teraz wiem, że to jest możliwe. Bo chcę, żeby był moim przyjacielem. Uśmiechnęłam się do siebie i przekręciłam klucz w zamku.

niedziela, 6 stycznia 2013

Rozdział XVIII

PRZYJACIELE  I  WROGOWIE

 - Chyba się ucieszy – szepnęłam, myśląc o projektantce mojej sukni. Stałam przed lustrem przyglądając się swojemu odbiciu. Mój dirndl był długi do kolan, bardzo mocno rozkloszowany, w kolorach chabru i błękitu. Miałam białą bluzeczkę do łokcia i swój wisior na szyi. I na tym podobieństwa, w pewnym sensie, się kończyły. Wszystkie zdobienia były przeszywane złotymi bądź diamentowymi nićmi, a było one tak cienkie, że z daleka widać je było tylko dzięki światłu, które gdy padło na zdobienia robiło ze mnie błyszczącą istotę. Nitki tworzyły misterne wzory, opowiadając wiele historii. Najbardziej odważna była chusta, która po nałożeniu na plecy przedstawiła ogromny, wyszywany diamentową nicią herb rodziny Prinss. Zawiązałam chabrowy fartuch, z lewej strony*, ubrałam szpilki i zabrałam torebeczkę, wyszywaną perełkami. W pewnym sensie zwykły, ludowy strój. Nawet nie miał wymyślnych ozdób, bo całość miała być delikatna – stonowana, wyważona. A mimo to, był, czy może ja w nim byłam, chodzącą fortuną. Każda ozdoba, była zrobiona ze szlachetnych kruszców, a każda tkanina w najlepszym gatunku jaki stworzono. I naprawdę, wolałam nie wnikać ile milionów to było warte. 
   Spojrzałam w swoje oczy. Wielkie, ciemnobrązowe, otoczone wachlarzem długich, gęstych rzęs, które po wytuszowaniu dają efekt sztucznych, wręcz ciężkich i spektakularnych. Włożyłam swoje ulubione, czarne szpilki i wyszłam z domu.

*

   Jezu...
 - Wyglądasz... Jej! Czy to... prawdziwe złoto? 
   Przytaknęła.
   Lustrowałem ją z góry do dołu, i kłamstwem byłoby nie powiedzieć, że mój wzrok zatrzymał się na chwilę przy jej biuście, który był fenomenalnie wyeksponowany przez gorset. I jeszcze te długie do nieba nogi, na niebotycznych szpilkach.
 - Rzeczywiście – zauważyłem. - Masz sukienkę! Gdzie ty ją kupiłaś? - Pewnie i tak mi nie powie.
 - Nie kupiłam. Została dla mnie uszyta, przez pewną młodą artystkę mieszkającą w Kelhaim. Co roku, odkąd się poznałyśmy, szyje mi dirndle, ale to pierwszy raz kiedy go założyłam. To w ogóle jest pierwszy raz kiedy mieszkam w Niemczech, a idę na Oktoberfest.
   Uniosłem brwi ze zdziwienia.
 - To mój pierwszy Oktoberfest, odkąd tutaj mieszkam – powtórzyła. - To jest niesprawiedliwe, że w nich nie chodziłam, bo świat ich nie zobaczył, ale, technicznie rzecz biorąc, teraz też ich nie zobaczy. Za to, za każdym razem były licytowane na aukcje charytatywne.
 - Za ile schodzą? – zainteresowałem się.
 - Nie pytaj! - powiedziała i puściła mi perskie oczko.

*

   Doszliśmy do tłumu fanów czekających pod Gasthausem. Podeszłam do schodów, by dać mu czas na obfotografowanie się z każdej strony i zostawienie autografów. Oczywiście paparazzi rzucili się i na mnie, skoro się z nim pokazałam w tak oficjalnym dniu, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Patrzyłam na niego uśmiechając się szeroko, a zachwyceni fotografowie robili mi jeszcze więcej zdjęć.
   Po schodkach wchodziliśmy ramię w ramię, a u ich szczytu znów się od niego odsunęłam. Potem weszliśmy do środka. Sala była pełna Bawarczyków. Jako pierwsi podeszli do nas Thomas**, Holger***, Manuel****, Mario*****, Frank****** i Philip.
 - O-oo, będziesz się musiał gęsto tłumaczyć – powiedzieli przyjaciele Bastiana kiedy weszliśmy. 
   Zlustrowali nas, czy raczej mnie, od stóp do głów, przynajmniej kilka razy, a ich oczy robiły się coraz większe. Wywróciłam oczami.
 - Gęsto to ty się będziesz tłumaczył! – odpowiedział Philipowi.
   Lahm spoglądał to na mnie, to na niego. Jęknął, a ja niemal usłyszałam jak myśli: „On mnie zabije”.
 - Więc, rozumiem, że już wiesz – zaśmiał się nerwowo. - Aniu, potrzebuje ochrony!
 - Pewnie - uśmiechnęłam się. - Ilu goryli chcesz?
 - Najlepiej na całego żółwia.
   Chłopcy parsknęli śmiechem.

*

   Po kolei przedstawiałem jej wszystkich. Chłopcy do poznania jej byli aż nazbyt chętni. A ja byłem aż za bardzo zazdrosny. Wiedziałem, że to idiotyczne, bo byliśmy tylko przyjaciółmi, ale naprawdę, miałem ochotę teraz wziąć ją w ramiona i ukryć przed światem.
 - Nie przejmuj się tym, jak się nazywają – szepnąłem jej nim usiedliśmy.
 - Bastian, – odpowiedziała rzeczowo – po pierwsze: znam Bayern od dziecka i wiem, kto gra za moim oknem w gabinecie...
   Moje oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
 - A po drugie, mówiłam ci, że szybko zapamiętuję. Nie martw się! Dam radę – powiedziała i znów puściła mi perskie oczko.
   Uwielbiam kiedy tak robi lub gdy wywraca oczami, to jest takie... Nie ma w tym nic z jej królewskiego dystyngowania, wyniosłości. Jest naturalne i proste. I słodko wygląda kiedy tak robi.
Kiedy zobaczyłam jak zjednuje sobie wszystkich po kolei byłem w szoku. Z każdym rozmawiała tak naturalnie, jakby znała go całe życie, co więcej, w każdą rozmowę bardzo się angażowała, nie mniej, nigdy nie weszła komuś w słowo. Wszystkie panie oczywiście rzuciły się podziwiać jej dirndl i upewniały się, czy aby na pewno dobrze go zawiązała, na co przytakiwała z rozbawionym uśmiechem.
   Jedliśmy, wygłupialiśmy - ja zwłaszcza z aparatem – rozmawialiśmy i ogólnie świetnie się bawiliśmy. Jak się okazało nikt poza zarządem i Philipem nie wiedział o statusie społecznym Ani i nawet się cieszyłem. To było coś, co ona powinna przekazywać.
 - Bastian, - zwróciła się do mnie Lisa [klik], żona Thomasa – wybieramy w tym tygodniu na konie. Pojedziecie z nami?
   Już jakiś czas temu mówiłem, że chciałem się nauczyć jeździć, ale skoro zaprosiła nas oboje, to wiedziałem, że muszę odmówić. Już otwierałem usta, gdy weszła mi w słowo:
 - Oczywiście, że pojedziemy! - powiedziała pełna entuzjazmu, a ja poczułem się zagubiony, a już na pewno zdezorientowany.
 - Myślałem, że ty nie... - szepnąłem jej później na ucho.
 - Nie pytaj dlaczego to zrobiłam – odpowiedziała, a w jej oczach zobaczyłem, że jest tak samo zagubiona jak ja. 
   Jakiś czas później odezwał się jej telefon. Gdy przeczytała SMS skrzywiła się z niesmakiem i westchnęła.
 - Co to? - zainteresowałem się, zwłaszcza tą pierwszą reakcją.
 - Zobacz.
   Pokazała mi wiadomość. „Pamiętaj, że masz być jutro w pracy i przestań unikać moich telefonów!”
 - To od tej samej osoby, która do mnie wydzwaniała. Judith jest... Nie przepada za mną, bo... Bo mam za dużo. Wydaje jej się, że panoszę się w wydawnictwie, przywłaszczam sobie ludzi i traktuję ją protekcjonalnie. Napisała do mnie, żebym nie przeoczyła, że mój „urlop” się już skończył.
 - To twoja szefowa?
 - Nie! I właśnie o to chodzi. Jest drugą redaktorką, ale gdy moja szefowa wyjeżdża, ona ją zastępuje i uwielbia mi wtedy przypominać o swojej ”władzy”. Wierz mi, wiem co do mnie należy.

 - Dziękuję za zaproszenie – powiedziała uśmiechając się. - Dobranoc.
   Pocałowała mnie w policzek, a potem zniknęła w domu. 

NASTĘPNEGO DNIA

 - Judith jest w biurze szefowej.
 - Wiem o tym. Czyżby nie omieszkała ci powiedzieć, byś kazała mi do niej przyjść.
   Nelli uśmiechnęła się kwaśno.
 - Nie przejmuj się tym, ja też nie zamierzam – powiedziałam i poszłam do „szefowej”. Zapukałam i gdy usłyszałam jakże nietaktowne „Wejść!” otworzyłam drzwi.
 - Nie musiałaś ścigać mnie przez cały weekend, by przypomnieć mi, że mam być dzisiaj w pracy. Myślę, że wiem lepiej od ciebie gdzie i kiedy mam być. A co ważniejsze – gdzie moje miejsce. - Usiadłam naprzeciw niej i nalałam sobie wody. - To bardzo ważna nauka – powiedziałam, upijając łyk. - Nie mogę tylko jednej rzeczy zrozumieć, Judith. Dlaczego tak się tutaj panoszysz? Czyżby twój gabinet był zbyt ciasny? O ile wiem, twój jest dwa razy większy od mojego.
 - Nie lekceważ mnie bo...
 - Bo co? O ile wiem, lekceważą cię już wszyscy, więc najwidoczniej na to zasłużyłaś. A teraz do rzeczy, bo mam coś do zrobienia. Czego chciałaś, skoro tak usilnie mi przypominałaś, że mam dziś dzień pracy.
 - Widziałam twoje zdjęcia.
   Uniosłam brwi dziwiąc się jakie idiotyzmy wygaduje.
 - Czy raczej... ich brak. A co ważniejsze, brak jego zdjęć – podała mi zdjęcie Bastiana, jeszcze wczoraj zrobione. - Jak to możliwe, że nie ma ani jednego zdjęcia, kiedy wchodzi po schodach? Ani kiedy przechodzi przez drzwi?
   Przyjrzała mi się uważnie. Prychnęłam.
 - Do czego zmierzasz? – zapytałam znudzona.
 - Masz go przekonać do stworzenia autobiografii. I wydać ją.
   Moje oczy powiększyły się, słysząc jak bezczelna jest.
 - Chyba nie sądzisz, że się zgodzę?
 - Musisz – powiedziała z przebiegłym uśmiechem. - Gdy Sofie nie ma, to ja tu rządzę, a to znaczy, że zajmiesz się tym co ja ci karzę.
 - Tak sądzisz? - zapytałam ironicznie. Ja już nie byłam wzburzona. Ja byłam zła.
 - Ja to wiem. Przekonasz go do tego, co więcej, masz to sprzedać w milionach egzemplarzy. Zrozumiano? - zapytała i układając się wygodniej w fotelu, upiła łyk kawy.
   Miałam ochotę sprawić, by znikła z powierzchni ziemi, ale jako poważna kobieta, dama i osoba, która ma większe pojęcie o prawie, niż jej adwokat, tylko wstałam i z grzecznym uśmiechem powiedziałam:
 - W takim razie odchodzę.
   Judith niemal oblała się kawą, a ja uśmiechnęłam się ironicznie. Skinęłam głową na pożegnanie i podeszłam do drzwi. Gdy miałam rękę na klamce dodałam:
 - Następnym razem dokładnie przeczytaj umowy swoich pracowników, szefowo. 

   Następnego dnia, o godzinie dziesiątej zjawiłam się w wydawnictwie. 
 - Sofie będzie dopiero o dwunastej – powiedział mi Nelly, widziałam, że jest zmartwiona. Była cudowna.
 - Wiem, dlatego przyszłam teraz. Pomachałam jej kopertą.
 - Aniu, nie rób tego – poprosiła.
 - Ja... Myślę, że to dobra decyzja. W pewnym sensie, ona chyba tylko przyśpieszyła moją decyzję. Ja potrzebuję tej przerwy. Ostatnio wydaje mi się że nad sobą nie panuję. Nie wiem co robię i gubię się. Wiem. Wcale nie mam ciężkiej pracy, a tym bardziej niewygodnej, ale...
 - To nie prawda! Zawsze wszystko robisz przed nami. Całe twoje życie to praca i wieczna gonitwa. Dobrze o tym wiem.
   Naprawdę była kochana. Uśmiechnęłam się ciepło do niej i poszłam do gabinetu Sofie, żeby położyć na biurku wypowiedzenie. Później weszłam do swojego biura, spojrzałam przez okno na zabieganych Bawarczyków i zaczęłam zbierać swoje rzeczy.

*

   Otworzyłam drzwi i weszłam do biura. Mój wzrok natychmiast padł na kremową kopertę. Kredowy papier i wytłoczony herb. Sekundę później już miałam ją w rękach, nawet nie zamknęłam drzwi.
   Czy powinnam się bać? – przeszło mi przez myśl.
   Otworzyłam ją i spojrzałam na treść wydrukowanego wypowiedzenia, na tym samym rodzaju papieru. Z wczorajszą datą i wykaligrafowanym, czarnym atramentem, pełnym nazwiskiem Ani.
 - Judith!
 - Słucham? - wyszeptała przestraszona, dwie minuty później.
   Miała czego się bać.
 - Co to jest? - wycedziłam, pokazując jej pismo.
 - Wypowiedzenie, jak sądzę.
 - Jak do tego doszło? - zażądałam odpowiedzi. - Jak mogłaś do tego dopuścić? Czy ty masz pojęcie ile zarabiamy na samym tym, że ona tu pracuje? Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak ważną osobą ona tutaj jest? - Oddychałam ściskając nos, w nadziei, że mi to pomoże. 
 - Już nie – odpowiedziała urażona. - Odeszła.
 - O nie, na pewno nie. Ona nie odchodzi nie mając do tego dobrego powodu. To moja przyjaciółka, nie zrobiłaby mi tego bez słowa wyjaśnienia! Nelly, - zwróciłam się do intercomu – sprowadź tu Anię.
 - Może się nie udać - usłyszałam odpowiedź i się nastroszyłam. 
 - Choćbyś miała stanąć na rzęsach, masz ją tutaj sprowadzić, ja muszę z nią porozmawiać! 

*

 - Cześć Maleństwo – powiedziała podchodząc do mnie i całując w policzek. Byłem w szoku, ale miałem nadzieję, że tego nie zauważyła.
 - Co ty tu robisz? Jest dopiero dwunasta, czy nie powinnaś być w pracy? - zapytałem przypominając sobie wczorajszy SMS.
 - Zwolniłam się – powiedziała bez ogródek.
   Popatrzyłem na nią jak na kosmitkę. - Jak to się zwolniłaś?
   Wzruszyła ramionami.
 - Pewne okoliczności zmusiły mnie do podjęcia tej decyzji.
 - Jakie okoliczności? – dociekałem.
   Westchnęła.
   Nagle rozdzwonił się jej telefon.
 - Nielly... Proszę... Powiedz jej, żeby odpuściła... Mówiłam ci, że chyba potrzebuję tej przerwy... Wiesz, że nie mam nic do roboty... Nie zostawiłabym was z niedokończonymi sprawami i ona doskonale to wie... Co? Jak to nie wie dlaczego? Nie przyznała się jej?... To nawet zabawne. Dlaczego jej nie wytłumaczyłaś?...  - Spojrzała na mnie. - Dobrze, za chwilę przyjadę. Ale powiedz jej, że to i tak niczego nie zmieni. - Rozłączyła się. -  Mojej szefowej najwidoczniej nie wystarczyło wypowiedzenie. Obiecałam, że tam przyjadę. A chciałam zabrać cię na kawę – nastroszyła się.
 - To pojadę z tobą, a później pójdziemy na kawę.
   Zamyśliła się.
 - To nawet nie jest zły pomysł. To wsiadaj.
   Dwie minuty później byliśmy w drodze do gabinetu Sofie Witt.
 - Cześć Sofie – powiedziała radośnie wchodząc. - Judith – tu tylko kiwnęła głową, a jej ton był jednoznaczny. 
   Przywitałem się. 
   Judith wpatrywała się we mnie jak w obrazek, jednak co chwila przenosiła wzrok na Anię, a wtedy na jej twarzy malowała się złość. Oczy Sofie gwałtownie się rozszerzyły, gdy mnie zobaczyła, a potem na jej czole pojawiły się zmarszczki, gdy intensywnie coś kalkulowała.
 - Siadajcie – powiedziała, wskazując nam miejsca.
   Potarła skronie jakby chciała się rozluźnić. Nalała nam wody, gdyż odmówiliśmy zaproponowanej kawy.
 - Dlaczego? - zapytała Anię, niemal błagając o zmianę zdania.
 - Podasz mi moją teczkę? – poprosiła w odpowiedzi, a ja zgubiłem wątek.
   Wyciągnęła z szafki czerwoną aktówkę, leżącą na samej górze i podała ją. Ania wyjęła z niej kartkę leżącą na samym wierzchu, a potem zabranym z biurka ołówkiem zakreśliła jakieś długie zdanie. Podała ją Sofie, a gdy ta to przeczytała, wzięła głęboki oddech. Potem nastąpił cisza. Cisza ta, była tak wymowna, że atmosfera od razu zgęstniała.
 - Co ty kazałaś jej zrobić? - wycedziła.
 - Nie rozumiem z czym masz problem?
 - Z tym! - powiedziała podając jej kartkę.
 - „Oświadczam, iż wszelkie próby przekonania mnie do skorzystania ze swojego pochodzenia, kontaktów, czy dóbr materialnych oraz działania zmuszające mnie do wykorzystania mojej rodziny lub innych osób mi bliskich, w celu pozyskania korzyści finansowych dla wydawnictwa, pozwalają mi, na natychmiastowe i bezdyskusyjne wypowiedzenie swojej posady.” - przeczytała i prychnęła. - Oczywiście, jak zwykle musi być tak, jak chce księżniczka! Myślisz, że jak masz wszystko, to możesz się panoszyć gdzie tylko chcesz? - zapytała jadowicie.
 - Po pierwsze i najważniejsze – nie jestem księżniczką. A po drugie, gdybyś miała jakiekolwiek pojęcie o konstytucji państwa, w którym mieszkasz, to wiedziałabyś, że każdy ma prawo do postawienia takiego zastrzeżenia.
   Sądziłem, że wypowie to, tym swoim oschłym, bezuczuciowym tonem, a tymczasem ona nawet nie starała się ukrywać swojej złości.
 - Co kazała ci zrobić?
 - Napisać autobiografię.
 - Czyją? - zwróciła się do Judith.
 - Jego – kiwnęła na mnie, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Całą swoją uwagę poświeciła Ani. - Sprowadziłaś go tu po to, żeby się pochwalić jak wielu sławnych ludzi znasz? Gratuluję, zrobiłaś wrażenie – powiedziała ironicznie. 
   Sofie sapnęła. - Jeszcze słowo, a będziesz szukać nowej pracy i przysięgam ci, że w Monachium jej nie znajdziesz! Aniu, słuchaj: to nieporozumienie, dobrze o tym wiesz. - Przytaknęła. - Więc dlaczego mi to robisz?
 - Bo, być może, po prostu, tego potrzebuję.
   Witt westchnęła i spuściła głowę w dół. Jak niewiele wystarczyło, by się poddała. To naprawdę musiał być silny argument, no i ten sposób w jaki ona to wypowiedziała... Łapiący za serce.
 - Zgadzam się – wtrąciłem.
 - Co??? - zapytały wszystkie.
 - Zgadzam się napisać autobiografię. I proszę cię, byś mi w tym pomogła – zwróciłem się do długowłosej piękności.
   Ania wyglądała jakbym dał jej w twarz. 
 - Zgadzam się – powtórzyłem raz jeszcze i wzruszając ramionami dałem im do zrozumienia, że to nie jest dla mnie żaden problem.
 - Ale ty nie rozumiesz! Nie możesz! To naprawdę jest zły pomysł.
 - To naprawdę dobry pomysł – skarciłem ją z miną dobrotliwego ojca. - Wiele osób pisze takie coś, nie mając nawet żadnego większego doświadczenia. A wydaje mi się, że ja je mam. A już na pewno, jeśli chodzi o wielkie porażki. – Przypomniałem sobie ostatni finał Ligi Mistrzów. I wtedy zrozumiałem, że naprawdę potrzebuję o tym opowiedzieć. Teraz, kiedy już wiem jak to zrobić. - Proszę – powiedziałem. - Jest naprawdę wiele rzeczy, którymi chciałbym się podzielić.
 - Ale... Będę musiała pytać cię o rzeczy, o których prawdopodobnie nawet nie myślisz. Nawet jeśli nie będzie to później wykorzystane. Będę musiała drążyć i drążyć. Ja... Nie chcę.
 - Proszę – szepnąłem jej wprost do ucha. Wtedy się zgodziła. 



* [klik] [klik] Dirndl jest tradycyjnym strojem noszonym w Austrii i Bawarii. Węzeł na fartuchu może oznaczać status osoby. Gdy jest zawiązany po lewej stronie, nosząca go dziewczyna jest panną. Z prawej noszony jest przez mężatki, a z tyłu przez wdowy.
** [klik]
*** [klik]
**** [klik]
***** [klik]
****** [klik]

Polecam również zaglądać do zakładki MUZYKA, czasem pojawia się tam coś nowego. Są to utwory pasujące do całej fabuły opowiadania.