poniedziałek, 25 lutego 2013

Rozdział X

Rozdział dedykuję Otce.
Dziękuję Ci
NAJTRUDNIEJ PRZYZNAĆ SIĘ DO CZEGOŚ PRZED SAMYM SOBĄ



TEGO SAMEGO DNIA:
   Podlałem już prawie wszystkie roślinki. Został mi tylko jeden pokój, specjalnie zostawiłem go na koniec. Chciałem dobrze się mu przyjrzeć, bo od chwili, w której znalazłem się w tym domu wiedziałem, że tylko tam znajdę odpowiedzi na jakieś pytania - oczywiście zaszyfrowane. Nacisnąłem klamkę i wszedłem do pokoju. Stanąłem na jego środku i zacząłem się rozglądać. Pierwsze spostrzeżenie było takie, że nie było nic do podlania. Przy łóżku stał tylko bukiet białych tulipanów.
   Jej sypialnia była jasna, ale przy tym bardzo przytulna, bo nie biała. Jany beż idealne kontrastował z ciemną, drewnianą podłogą, okna na południowej stronie rozświetlały pomieszczenie, napełniając je świeżością i energią. Podszedłem do toaletki, leżała na niej szczotka do włosów i jej kosmetyki, przewijały się tam takie matki jak: Lancôme, Chanel, Dior, YSL, Clarins itd. – innymi słowy, ekskluzywna perfumeria. I jedna fiolka perfum, ciekawe czy są to jej ulubione, czy też ma je ze sobą. Spojrzałem w lustro, za moim odbiciem był parawan, nie był jakoś specjalnie zdobiony, ale widać w nim było, że to nie jest żadna taniocha, robiona w milionach egzemplarzy. I to właśnie zwróciło moją uwagę na wygląd wszystkich mebli. Niezaprzeczalnie było w nich coś dziewczęcego, ale dziewczęcego w ten dorosły, dojrzały sposób. Zdobienia mebli były bardzo delikatne i właśnie to przyciągało spojrzenie. Urządzenie jej domu mnie zadziwiało, bo mimo tego, że wyglądało w całkiem normalnie było… Jak to określić? Nietuzinkowe? Tak, coś w tym rodzaju. Było… jakby od człowieka, który swój gust zawdzięcza większej wiedzy, czy może… innym manierom. Kojarzyło się z zamkami, z arystokracją. Tak coś takiego.
   Dotknąłem dłonią narzuty jej łóżka. Było jednoosobowe, rzadko spotykane u dorosłych ludzi. Czy nie świadczy to o tym, że z nikim się nie spotyka? Przyjrzałem się pomieszczeniu jeszcze raz i zszedłem na parter. Wtedy mnie olśniło. To był głupi pomysł. Szalony i niedojrzały, ale i tak tego chciałem. Tylko jak to załatwić? Wtedy mój wzrok padł na książkę telefoniczną – kolejna staroświecka rzecz. Ale dobrze, że była, bez tego nie ma szans, że co bym zrobił. Teraz… gdzie ja dałem tą kartkę? Jest! Wybrałem numer Heleny. Odebrała.
 - Hej. Ania wspominała kiedyś, że ma koleżankę, która jest projektantką ogrodów – to ty – i taką, która projektuje wnętrza. Wiesz jak się nazywa? – zapytałem.
 - Samantha Brif.
 - Dzięki! – powiedziałem i bez słowa wyjaśnienia rozłączyłem się.
   Otworzyłem książkę telefoniczną. Była wypełniona tym samym, pięknym pismem co liścik do mnie. Zacząłem szukać, by po chwili móc wybrać poszukiwany numer.
 - Dzień dobry – zacząłem kiedy usłyszałem, że odebrała. – Czy rozmawiam z Samanthą Brif?
 - Tak.
 - Dzwonię, ponieważ dowiedziałem się, że jest pani koleżanką Anny Spyra.
 - I co w związku z tym? – zapytała gwałtownie. Była zdenerwowana i nie rozumiałem tego.
 - Dowiedziałem się od niej, że projektuje pani wnętrza. Domyślam się, że te w jej domu też są pani dziełem. Chciałbym jej zrobić niespodziankę i potrzebuję do tego pani projektu. Mogę liczyć na pani pomoc? Tylko nie ukrywam, że zależy mi na czasie. Naprawdę mi się śpieszy.
 - Myślę, że tak... Ale czy mógłby pan przestać ukrywać swoje nazwisko?
 - Schweinsteiger – zreflektowałem się natychmiast. – Bastian Schweinsteiger.
   Zapadła głucha cisza?
 - No tak, ona i jej znajomości.
 - Proszę? – O czym ona mówi?
 - Nic, nic. Tak sobie mamroczę. To gdzie się spotkamy, bo domyślam się, że chce się pan widzieć już dzisiaj.
   Podałem adres kawiarni, pozbierałem się i już miałem wychodzić kiedy ktoś do mnie zadzwonił. Spojrzałem na wyświetlacz. Trener? Dziwne.
 - Halo?
 - Masz w przyszłym tygodniu wolne, jedziesz na jakiś bankiet. Reszty dowiesz się w swoim czasie. – Rozłączył się.
   Co? Wzruszyłem ramionami, niewiele z tego rozumiejąc. Jak wolne to wolne, trzeba korzystać. Wyszedłem z mieszkania i pojechałem do kawiarni.
   Do mojego stolika dosiadła się piękna dziewczyna, gdzieś w moim wieku i mogłem śmiało zakładać, że niedawno skończyła studia. Była długonogą brunetką, o brązowych oczach i alabastrowej cerze. Długie włosy miała zawiązane w luźny warkocz opadający na prawe ramię.
   Przywitaliśmy się i złożyliśmy zamówienie. Poprosiłem byśmy przeszli na „ty”
 - A więc?
 - Eee… – No i co ja mam jej powiedzieć? Chcę zaimponować Ani, ale jak to powiedzieć żeby nie wyjść na jakiegoś wariata? Nie przemyślałem tego i to był duży błąd.
 - To, że chcesz jej zaimponować, to już wiem i wcale mnie to nie dziwi.
 - Świetnie – powiedziałem z przekąsem. Zaśmiała się. – Nie jestem jedynym, który tego chce, prawda?
 - Nie. Ale jedynym, który do tego taki dobry powód.
   Znałem to spojrzenie. Mówiło „zadurzyłeś się w niej”. I chciałem temu zaprzeczyć, ale wiedziałem, że nie mogę. Miała rację, zadurzyłem się w dziewczynie, której wcale nie znam – bo przy jednej odpowiedzi na pytanie o nią, tworzy się jeszcze milion nowych.
 - To powiedz mi dokładnie, o co ci chodzi?
 - Więc, wyznaczyła mnie do podlewania kwiatów podczas jej nieobecności i kiedy byłem w jej sypialni…
 - Tam nie ma żadnych kwiatów – wtrąciła się.
 - Teraz już to wiem. I… – Kontynuowałem, od razu przybrała profesjonalną postawę, nawet jakiś notes wyciągnęła. – I pomyślałem, że skoro się przyjaźnimy… – Naginam fakty.
 - Naginasz fakty – wtrąciła się. Znowu. I znowu trafiła.
 - Że skoro się przyjaźnimy, to pod moim dachem zawsze znajdzie dla siebie miejsce.
 - Rozumiem, że odbierasz tą myśl bardzo dosłownie. Ale w porządku. Czyli mam zaprojektować jej pokój, bo jak zauważyłeś jej gust jest inny niż twój.
 - Bez przesady. – Uniosła brew. – No w porządku, ale po co mi parawan w pokoju?
   Wywróciła oczami.
 - Muszę widzieć ten pokój, zrobić odpowiednie pomiary, posiedzieć w nim trochę i dobrać kolorystykę, ustawienie mebli i tak dalej.
 - W porządku.
 - Tu masz adres mojego biura. – Podała mi wizytówkę. – Przyjedź po treningu.
 - Co najważniejsze – zaczęła po chwili. – Wszystkie jej meble są robione na zamówienie.
 - Co? – To bardzo kolidowało z moim czasem. – Jesteś pewna, że zdążysz w tydzień.
 - Jestem. – A więc byłem spokojny.
   Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas, aż w końcu powiedziała, że musi iść, by „pracować”.
 - Kibicuję ci. – Popatrzyła na mnie uważnie, a potem westchnęła i zakończyła. – Ale nigdy nie widziałam, żeby była z mężczyzną na randce.

NASTĘPNEGO DNIA:
   Usłyszałam dzwonek do drzwi, więc poszłam otworzyć.
 - Ania? – zapytałam mało inteligentnie, w końcu stała przede mną.
   Była bez swoich ogromniastych szpilek, więc miałyśmy niemal ten sam wzrost, uśmiechnęłam się na ten widok.
 - Wiem, że jest jeszcze wcześnie, ale chciałaś się gdzieś wybrać, a ja już o 5 mam samolot, więc pomyślałam, że im prędzej się spotkamy tym lepiej. Dzień dobry. – Powiedziała do mojej mamy, która właśnie zjawiła się w przedpokoju.
 - Dzień dobry. Zapraszamy – powiedziała, pokazując ręką by weszła.
 - Jadły panie już siadanie?
 - Nie, jeszcze nie, może zje pani… Może zjesz z nami śniadanie, Aniu.
 - Bardzo chętnie – powiedziała uśmiechając się.
   Usiadłyśmy do stołu i prowadząc niezobowiązującą rozmowę zaczęłyśmy jeść. Obawiałam się czy to, co chcę jej pokazać będzie choć trochę ją interesować. Czytałam o niej i wydaje się być osobą bardzo tolerancyjną, ale mój i jej świat to tak jak Ziemia i Słońce – mogę ze sobą współgrać, ale to Słońce zawsze będzie mogło zniszczyć Ziemię.
   Godzinę później wyszłyśmy z domu i stanęłyśmy na chodniku. Zawahałam się. Powinnyśmy zamówić taksówkę?
 - Z tego co wiem, jeździsz tam zawsze autobusem. A więc, gdzie przystanek?
   Spojrzałam na nią zdziwiona. Ona za to z uśmiechem puściła mi perskie oczko. No i poszłyśmy. Ona kupiła bilety i wsiadłyśmy do autobusu. Zastanawiałam się o czym będziemy rozmawiać, ale gdy tylko pojazd ruszył uświadomiłam sobie, że chcę jej coś powiedzieć.
 - Masz bardzo ładną torebkę.
 - Dzięki.
   Ma piękny uśmiech, pomyślałam
   Wyciągnęła z torby swój tablet i zaczęła grzebać w internecie.
 – Wybierz sobie tą, która ci się podoba – powiedziała, podając mi urządzenie.
   Przed moimi oczyma była strona internetowa, na której można było kupić torby od…
 - Louis Vuitton?
   Kiwnęła głową. - No już! Wybieraj.
   Chyba, powoli, zaczęłam się uczyć, że mam robić to, co ona mi karze. Kłócenie się najwyraźniej nie ma sensu.
 - Ach, jeszcze jedno. Powiedz też swojej mamie by sobie jakąś wybrała, chyba, że woli z innej firmy, oczywiście. I napisz mi którą, a ja ją zamówię.
   Wywróciłam oczami i uśmiechnęłam się.
   Godzinna podróż, poza tereny miasta, zajęła nam niesamowicie mało czasu, rozmawiałyśmy o mojej szkole, moich zainteresowaniach artystycznych, marzeniach i planach na przyszłość. Podobał mi się bardzo sposób w jaki zadawała mi pytania – tak, by tylko rozbudzić w sobie ciekawość, gdyż rozwijać dokładnie każdy temat miałam w miejscu, do którego zmierzałyśmy.
 - Co robiłaś wczoraj po południu?
 - Miałam wiele spraw do załatwienia, więc w sumie cały czas wisiałam na telefonie.
   To było ostatnie pytanie przed wyjściem z autobusu.
   Musiałyśmy przejść jeszcze kawałek, w dodatku przedzierając się przez krzaki i idąc pod górkę. Przyznaję, że nie spodziewałam się, że będzie miała tak fenomenalną kondycję. Szła szybkim tempem, pewnie stępając po nierównościach terenu, a jej oddech był tak samo miarowy, jak wtedy gdy siedziałyśmy w autobusie. Wcale nie było po niej widać zmęczenia. Za to zachwyt. Chłonęła widok całą sobą. Ale jej oczy... Jakby poza tym na co patrzyła, widziała jeszcze coś innego. Być może swoje wspomnienia. To była jednak jej sprawa, więc postanowiłam jej nie roztrząsać. Była skrytą osobą, więc musiałam to uszanować.
   Usiadłam na trawie. Byłyśmy na wzgórzu, położonym gdzieś pod Londynem. Miejsce, do którego ją przyprowadziłam miało to do siebie, że z góry było widać nie tylko wspaniałą zieleń traw czy wzgórza w około, a nieduże jezioro w dole, które cudownie odbijało światło. Zawsze pływały tam łabędzie. To chyba one sprawiały, że to miejsce wydawało się tak magiczne.
 - Dziękuję.
   Usłyszałam i natychmiast spojrzałam w jej stronę. Widziałam ją stojącą, z profilu. Wyglądała zjawiskowo. Jej rozpięty, beżowy trencz powiewał na wierze, tak samo jak jej włosy. Dwa, luźno spięte kucyki, sięgające do pasa, były targane przez wiatr, tak samo jak kosmyki, które zawsze okalały jej na twarz.
 - Nigdy nie zmieniasz fryzury?
 - Nie. To moje dziwactwo. Te dwa kucyki zawsze są na mojej głowie.
   I te smutne, wielkie, brązowe oczy spojrzały na mnie. Wyrażały głęboką tęsknotę. Skuliłam się w sobie. Widać było, że w jej oczach jest ból tak ogromny, iż wiem na pewno, że ja z takim nie potrafiłabym żyć.
   Usiadła.
 - Dziękuję za to, że mnie tu zabrałaś. Potrzebowałam takiego miejsca, a nie znam takowego w Monachium.
 - Ale jesteś smutna! – pożaliłam się niczym małe dziecko. – Tego nie chciałam… - dokończyłam smutna.
 - Ja zawsze taka jestem. Zobacz.
   Chwyciła moja twarz w obie dłonie, tak, bym patrzyła w jej oczy. Znów się śmiały, nie było w nich widać nawet cienia bólu czy tęsknoty.
 - To skąd mam wiedzieć kiedy śmiejesz się szczerze, a kiedy udajesz?
 - Nie udaję, przez te wszystkie lata nauczyłam się maskować swój ból, tym co mnie zachwyca. Moje oczy zawsze są smutne, ale staram się wsadzić w nie jak najwięcej radości. Ty jesteś jedną z tych osób, która mi w tym pomaga. I za to również ci dziękuję. A jeśli nadal jest ci to tak trudno zrozumieć, to pomyśl o Alice.
   No cóż… W sumie, miała rację. To niesamowite jak bardzo one są do siebie podobne.
 - To dobry moment, byś mi opowiedziała dlaczego napisałaś to, co napisałaś. Dlaczego Alice jest taka, jaka jest? – zapytała wyciągając się na trawie.
   Zamyśliłam się. – Alice jest kwintesencją wszystkiego tego, co podziwiam i tego, czego bym chciała.
 - Wyjaśnij mi to pierwsze.
 - Jest silna, jest odważna. Owiana tajemnicą, jest osobą bardzo moralną, stawia przyjaźń ponad miłością, bo boi się, że straci przyjaciela…
 - Wiesz dlaczego byłam taka smutna? I dlaczego pozwalałam ci to zobaczyć? Właśnie z powodu niej.
 - Ty za kimś tęskniłaś, prawda?
   Kiwnęła głową.
 - Gdyby ktoś mnie zapytał… Gdyby ktoś poprosił mnie o radę i zapytał co bym zrobiła, gdybym była zakochana i w swoim chłopaku, i w swoim przyjacielu, to powiedziałabym, że rzuciłabym chłopaka. Ponieważ zostawiając chłopaka tracę tylko kochanka, natomiast zostawiając przyjaciela tracę i kochanka, i przyjaciela. Tyle, że ja nigdy nie potrafiłam pokochać swojego przyjaciela – pomimo tego, że powinnam była. I to właśnie za nim tęsknię, za moim przyjacielem. Bardzo za nim tęsknię.
   Milczała jeszcze przez chwilę, a potem poprosiła bym kontynuowała opowieść o Alice. Wiedziałam, że już nic mi nie powie. Wiedziałam, że powiedziała za dużo.
 - Uwielbiam w niej to, że zawsze stara się być tak pozytywną osobą, że nigdy nie pozwala, by jej smutek ciążył innym. Zawsze uważałam, że Draco potrzebuje w swoim życiu światła. I właśnie to postanowiłam mu dać. Światło w najczystszej postaci – dobro takiej osoby jak Alice, jej ufność, wytrwałość, wsparcie, potrzebę pomocy innym. Upór w dobrej sprawie. I tę nieśmiertelną, bezgraniczną miłość… Jak myślisz, – zapytałam nagle, totalnie spontanicznie – dlaczego J.K.Rowling wybrała akurat moją historię? Przecież jest tyle podobnych.
 - Bo wiedziała, że to właśnie takiej osoby potrzebuje Draco. – Kontemplowałam jej słowa. - Podobają mi się twoje ideały. Są bardzo szlachetne – powiedziała nagle.
   Uśmiechnęłam się, ale to słowo o czymś mi przypomniało.
 - Jak to jest być tobą?
 - Mną? No cóż… Z jednej strony łatwo, z drugiej bardzo wiele się od ciebie oczekuje. Ale przyznaję, ja się od tego bardzo oderwałam. – Zamilkła szukając właściwych słów. – Przypomnij sobie jak na ciebie patrzeli, kiedy gdzieś ze mną szłaś. Pamiętasz?
   Kiwnęłam głową.
 - Ten strach w ich oczach. Strach, że powiedzą za dużo lub zrobią coś źle, w mojej obecności, a będą skończeni.
   To jest straszne, pomyślałam.
 - Trudno z tym żyć, – nie poddać się temu, nie wykorzystać tego, zwłaszcza wtedy kiedy cię boli. A jeszcze trudniej jest dla człowieka, który nigdy nie miał z czymś takim odczynienia, a potem jest się w samym epicentrum tego zainteresowania. – Spojrzała na mnie. – Nie chciałam byś przez to przechodziła. Przepraszam.
   Nie miała za co mnie przepraszać.
 - Nie pojawisz się… w jakimś ważnym miejscu? – zapytałam. TO słowo nie potrafiło mi przejść przez gardło, było takie surrealistyczne!
 - Nie. – Odetchnęłam z ulgą gdy uświadomiła mi, że wie o co ją pytam. – Przyzwyczaiłam ich, że się nie pokazuję, nie odzwyczajamy ich od tego. Poza tym, byłam tam w kwietniu i przyjechałam tu tylko dla ciebie – żadnego szumu, żadnej pompy.

   Stałam przed jej domem. Za godzinę mam samolot. Żegnałam się z jej mamą, czy może raczej z lawiną jej podziękowań. Bałam się, że zacznie mi się kłaniać. Nie zrobiła tego, jednak powód dla którego się opamiętała mógł być mniej zadowalający, niż gdyby jednak mi się pokłoniła.
   Przyszła kolej na Katharinę – z nią było gorzej. Gdy żegnałam jej mamę, ona stała z boku, jakby chciała wtopić się w tłum, a jej oczy były nieobecne. Tyle razy wyobrażałam sobie siebie w takiej sytuacji, że doskonale wiedziałam o co jej chodzi – nie wiedziała jak się pożegnać. To ja stanęłam przed nią i powiedziałam:
 - Nie żegnaj się ze mną. Bo wrócę kiedy tylko mnie wezwiesz. Wystarczy, że zadzwonisz. A jeśli nie zadzwonisz, to spotkam się na premierze.
   Nawet jej nie dotknęłam. Odwróciłam się tylko na pięcie i poszłam w stronę taksówki.
   Ja się nie żegnam.
 - Proszę nie zostawiaj mnie! – Poczułam jak obejmuje mnie od tyłu. Płacze. Moje zimne, martwe serce drgnęło. – Proszę cię, jesteś moim Światłem, potrzebuje cię!
   Odwróciłam się.
 - Masz Alice, trzymaj się jej, sama powiedziałaś, że jesteśmy do siebie podobne. Tylko błagam cię, nie nazywaj mnie w Ten sposób. Zrobiłam tak wiele rzeczy, których Anioł nigdy by nie zrobił – szeptałam jej do ucha. Wiedziała, że mnie tu nie zatrzyma. To już nie mój świat. Ale potrzebowała mnie, a ja jej. – Pamiętaj, wrócę kiedy tylko mnie wezwiesz.
Wrócę,
kiedy mnie wezwiesz
nie trzeba mówić „żegnaj”


   Siedziałam w samolocie, właśnie miał startować. Spojrzałam na zegarek i otworzyłam laptopa. Pojawił się obraz z kamery, zaczęłam pisać SMS do Kathariny. „Idźcie z nim.” Nic więcej – bez wyjaśnień, bo miał dojść tuż przed dzwonkiem do drzwi.
 - Dzień dobry, pani. Jestem Robert, a to Richard – szofer – przedstawili się gospodyni.
 - Czego panowie chcą?
 - Jesteśmy tutaj z polecania panny Prinss. To również z jej polecenia mamy kamerę, chciała choć po części przy tym być.
 - Ale przy czym „być”?
 - Mamy panią i panią córkę zawieść w bardzo specjalne miejsce.
 - Co??
   I właśnie po to był sms.
 - Mamo, pojedźmy z nim – powiedziała Katharina podając mamie telefon.
   W samochodzie był podsłuch, wiem jak bardzo było to bezczelne, ale tak to już jest, że jak coś sobie ubzduram, to właśnie ta ma być. Ale spełnił swoje zadanie. Przez połowę drogi słuchałam ich rozmów pod tytułem: „O co tutaj chodzi?” Czekałam jednak, aż Katharina rozpozna drogę, którą jedzie – nie zawiodłam się. Dzięki lusterku wstecznemu widziałam jej zaszokowaną minę.
   Wysiedli z samochodu.
 - Co my tutaj robimy? Co to za… dom – spytała skonsternowana mama dziewczyny.
 - To był dom panny Prinss – odpowiedział Robert.
 - Był? – Katharina natychmiast wychwyciła słowoklucz. Uśmiechnęłam się pod nosem. Jeszcze chwila, a wszystko się wyjaśni.
 - Więc, co my tutaj robimy?
   Richard tylko otworzył im drzwi i „kazał” wejść do środka. Zaprowadził je do salonu. Zauważyły kopertę.
 - Ty czytaj, Kat.
   Ich późniejszy wyraz twarzy był bezcenny.
Droga Pani Fell!
Katharina już była w tym domu i wiem, że będąc w nim zastanawiała się dlaczego musi oglądać ten przepych. Otóż powiedziała Pani, że zawsze chciała mieć fortepian. Więc już go ma. Ale musi go jeszcze mieć gdzie postawić. Ten dom stał pusty przez niemal 10 lat, nie było sensu by dalej się marnował.
Teraz jest wasz
Z poważaniem,
Julia Prinss
   Zdecydowanie najwięcej zabawy mam dzięki własnym – nieco chorym – intrygom. Uśmiechnęłam się szeroko. Stały tam dalej, bez słowa - w szoku. Mama Kathariny wpatrywała się w list, bo wydawało jej się, że się przesłyszała. Ja jednak wpatrywałam się w dziewczynę. Widziałam ją z pół profilu, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Nieobecnym wzrokiem błądziła po fortepianie, można by rzec, że przez jej oczy przebiegała lawina wspomnień. Nie trudno mi było się domyślić co wspominała.
   Nie sądziłam, że jeszcze tak bardzo i tak szybko potrafię się przywiązywać do ludzi. Ale ona jest taka… specyficzna. Taka… podobna do Ciebie, szepnęłam sobie w myślach i spojrzałam przez okno, na niebo.
Wrócisz,
kiedy cię wezwą
Nie trzeba mówić „żegnaj”
   Katharina podeszła do kamery i szepnęła:
 - Jesteś aniołem.
   Nie jestem…

*

   Zaprosiłem ją do środka. Przyglądała się wnętrzom z uwagą prawdziwego specjalisty, nie mógł jej umknąć żaden, nawet najmniejszy szczegół.
 - Zdajesz sobie sprawę, że powinnam odmówić? Najpierw pracujesz z moją konkurencją, a potem ja mam wieńczyć dzieło i to w dodatku dla Ani – to trudne. Jej gust jest… bardzo specyficzny, że się tak wyrażę.
   Zabrałem ją na piętro i pokazałem jej wielką, prostokątna sypialnię.
 - Czy to największa sypialnia w tym domu? – zapytała.
 - Moja też taka jest, ale rzeczywiście – największa.
   Wywróciła oczami.
 - No więc? Masz jakąś koncepcję? Tak, żeby się jej podobało. I nie robiła większego cyrku.
 - Ty naprawdę w ogóle jej nie znasz – powiedziała patrząc na mnie z ukosa, nieco drwiąco, ale śmiejąc się jednocześnie. – Ale masz szczęście, że chodzi właśnie o nią. Zrobi się na czas.
  

klikając w obrazek pojawi się podkład muzyczny

„Rozdział IX – Błaganie
   Draco zerwał się jak szalony. Biegł po schodach, niemal na oślep. Odpychał każdego, kto znalazł się w zasięgu jego ręki, by tylko jak najszybciej dostać się do zamku.
Szybciej.
   Wiedział, że wszyscy się za nim oglądają, krzyczą, by uważał co robi i by przestał biec.
Szybciej!
   Ale gdzie miał biec? Chciał do jej komnaty, ale przecież skoro chce stąd odejść to musi jej w tym pomóc dyrektor szkoły. To jest to, gabinet McGonagall! Jego myśli znów były takie nie składne. I on znów tego nie rozumiał. I nienawidził tego, czuł się wtedy jak dziecko.
No szybciej, Draco!
   Po pokonaniu ostatniego zakrętu zwolnił. Gargulec. A hasło? Właśnie miał stanąć i krzyczeć do posągu, by natychmiast go wpuścił, bo jeśli nie, to zostanie z niego tylko pył, ale nie zdążył. Chimera odskoczyła sama. Wbiegł natychmiast na schody, pędził po nich jak szaleniec, by w końcu dopaść drzwi. Gdy je otworzył zobaczył jak Alice podaje rękę dyrektorce, a w jej oczach maluje się przerażenie na jego widok. Wiedział co za chwilę się stanie, dlatego zerwał się i w ostatniej chwili dopadł skrawka szaty czarownicy.
   Wylądował na podłodze. Podniósł się natychmiast i rozejrzał do około. Wielkie pomieszczenie, nowocześnie urządzone, jednakże było w nim widać rękę artystki. I wiele klasycznych dodatków.
 - Pójdę porozmawiać z twoją mamą.
   Draco odwrócił się w kierunku kobiet. McGonagall już wychodziła. Bardzo mu to było na rękę. Spojrzał na Alice. Jej wcześniejsze przerażenie zastąpił smutek.
 - Draco, – szepnęła zrozpaczona – naprawdę musisz to utrudniać?
   Chłopak postarał się, by jego wzrok mówił wyraźne i jakże dosadne: „tak”. Dziewczyna odwróciła się i wyszła na taras. Oparła się o balustradę podziwiając widok przed sobą. Kamienny podjazd, w piaskowym kolorze idealnie kontrastował z równiutko przyciętą, intensywnie zieloną trawą. Malfoy podszedł do niej i spokojnie, czekając na wyjaśnienia, podziwiał jej piękny profil.
 - Posłuchaj mnie więc. Zawsze wydawało mi się, że odstaję od reszty… Ale było mi z tym dobrze. Nie przeszkadzało mi to. Jednak z czasem odkryłam, że czegoś mi brakuje. To myślenie było dla mnie głupie i bardzo prostackie, bo przecież mogę mieć wszystko czego tylko zapragnę – moich rodziców stać na to, by mi to kupić. - Ale to uczucie nie znikało. A potem poznałam ciebie i… Nie, wtedy zobaczyłam ciebie i poczułam się lepiej. Potem się poznaliśmy, zaprzyjaźniliśmy… Ale Draco, coś jest nie tak! Władam inną magią niż ty. Wiem rzeczy, których nie rozumiem. Wiem rzeczy, których nie powinnam wiedzieć i boję się tego! A zwłaszcza boję się tego, jak wiele wiem o tobie. No i… – Westchnęła głęboko. – My… Ja nie chcę stracić twojej przyjaźni, ale przez to co robisz… Jest we mnie takie coś, co… Oh, wiem, że to głupie, – powiedziała sfrustrowana – ale ja nie mogę się do ciebie zbliżyć, w ten sposób. Po prostu wiem, że zbyt wiele wtedy bym straciła. Spróbuj to zrozumieć, na tyle na ile rozumiem to ja. – poprosiła. – I błagam wybacz mi to. – Odwróciła głowę i spojrzała w niebo, zbierała myśli. A potem pozbierała się w sobie i z powrotem spojrzała ma jego przystojną twarz. – Potrzebuję czasu, dużo czasu. Żeby wszystko przemyśleć i sobie poukładać. Ale obiecuję, że jeszcze się spotkamy. Tylko daj mi czas. – Ujęła jego dłonie w swoje. – Ja chcę, nie, ja muszę to wszystko przemyśleć. Dlatego błagam, nie utrudniaj tego jeszcze bardziej.
   I co teraz, pomyślał Draco. Wiedział, że to już przegrana sprawa, że jej już nie zatrzyma. Zresztą, czy kiedykolwiek wolno mu było to zrobić? Odpowiedź jest prosta i on też ją znał: nie. Ale… A jeśli ona zapomni? Draco wiedział, że on na pewno nie, ale ona? Oddała mu wszystko co mogło jej o nim przypominać. Chociaż…
 - Mam coś dla ciebie. – Spojrzała na niego zaskoczona. Wyciągnął malutkie pudełeczko z kieszeni i otworzył je. – Spokojnie, to nie oświadczyny. Jestem arystokratą, wyglądałyby wtedy zupełnie inaczej. – Draco próbował grać luzaka i nieco kpić. Wyszło marnie. – Ale mimo to, weź go. Pro...
   Nie zdążył dokończyć. Przerwała mu.
 - Ma kolor twoich oczu – szepnęła.
   Podniosła prawą dłoń i pogładziła go po policzku, nieustannie patrząc w jego oczy. Lewą dłoń wyciągnęła w jego stronę. Pierścionek pasował tak idealnie na jej serdeczny palec, jak gdyby był zrobiony specjalnie dla niej.
   On w czerni (nie wiedział nawet, wcześniej, że dostał od niej jakieś czarne ubrania), ona w białej sukni. On wkłada jej pierścionek na palec, ona patrzy na niego, z tym niesamowitym uczuciem w swoich wielkich, ciepłych, ciemnych oczach. To wyglądało jak ślub, jak złączenie się dwóch osób – ciałem i duszą – na wieki. A było rozstaniem.
   Trwali tak jeszcze jakiś czas, a potem przyszło opamiętanie. Alice odsunęła się od Draco – ten zastanawiał się jak teraz ucieknie – obejrzała się za siebie, a potem, znów spojrzała na młodego mężczyznę. Podeszła do niego gwałtownie i najpierw delikatnie, a potem coraz namiętniej pocałowała. Choć oboje byli zdziwieni takim obrotem sprawy, żadne nie żałowało. Wykorzystali to do maksimum. Z delikatnego „błagam, wybacz mi”, przeszli do gwałtownego „potrzebuję cię”. Całowali się z pasją, wkładając w to wszystkie swoje czucia, pragnienia, obawy, żale i nadzieje. A gdy pocałunek się skończył, Alice – starając się jeszcze uspokoić swój oddech – odsunęła się lekko od Draco i szepnęła:
 - Dbaj o Faweks’a. – Chciała pocałować go jeszcze ten jeden, jedyny raz, ale wiedziała, że już nie może. Zrobiła już i tak zbyt wiele. Czuła to.
   Odsunęła się, chwyciła się balustrady i przeskoczyła przez nią. Draco zareagował na ten widok w mgnieniu oka. Dopadł barierki i spojrzał w dół. Alice gnała przed siebie, na czarnym jak piekło koniu. Biała suknia powiewała za nią. Nie obejrzała się za siebie ani razu.
   Skoczyła z 3 piętra, pomyślał, a koń nawet nie zarżał. Zresztą skąd on się tam w ogóle wziął? Kim ona jest? Draco do cholery w kim ty się zakochałeś?!
   To był pierwszy raz, kiedy Draco Malfoy nazwał swoje uczucie po imieniu. Dziwił się sobie, cieszył i smucił jednocześnie. No bo jak nie być smutnym, kiedy miłość twojego życia cię zostawia? Draco przypomniał sobie o czym myślał, kiedy biegł za nią. Denerwowało go, że zachowuje się i myśli jak nieporadne dziecko. Bo bez niej był dzieckiem. Smutnym, zagubionym, nieistotnym człowiekiem, który nie potrafi się odnaleźć w wielkim świecie.
   Westchnął. Wiedział, że nie spotkają się jutro, po jutrze czy za rok. Wiedział, że nim znów ją ujrzy minie wiele lat. Poczuł, jak coś ciężkiego siada na jego ramieniu, domyślił się, że to Faweks. To, że ma się nim zająć było sporą niespodzianką, ale teraz przynajmniej o tym wiedział.
   Spojrzał przed siebie i szepnął:
 - Będę tęsknił.”
„Kochać to także umieć się rozstać, umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, czasem wbrew własnemu.”
   I co? Koniec? W dziwnym momencie, pomyślałem. Ciekawe dlaczego mi to dała, nie to, żeby mi się nie podobało, podobało mi się! Ale jakoś tego nie rozumiem. Gdybym to ja był na jej miejscu, to chciałbym tym coś przekazać. No cóż.
   Odłożyłem maszynopis na stolik nocny, zgasiłem lampkę i poszedłem spać. A ostatnią myślą tego dnia, było wspomnienie pokoju Ani. I to, co dopiero teraz dostrzegłem – na jej stoliku nocnym nie było żadnych książek. Na półkach żadnych zdjęć.

1 komentarz:

  1. Witam!
    Przychodzę z informacją, iż Przysięgła Liv (Kompania Przysięgłych) postanowiła odejść z ocenialni. Twój blog chwilowo widnieje w wolnej kolejce, przysługuje Ci jednak prawo do poproszenia o przeniesienie do kolejki innego oceniającego (proszę się wpierw zapoznać z opisami pozostałych Przysięgłych). Przepraszam za kłopot i pozdrawiam serdecznie,

    OdpowiedzUsuń