niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział V


TRENING


   Obudziłem się zlany potem. Z reguły nie śnią mi się koszmary, ale tej nocy było inaczej. Ciągle śnił mi się ten sam sen, i nie potrafiłem się obudzić. Co więcej, było to tak intensywne, tak prawdzie, że na samą myśl przechodził mnie dreszcz. Śniła mi się Alice, która zmieniała się w Anię. Spadała z najwyższej wieży jakiegoś zamczyska. Wokoło noc i straszliwa burza. Jednak najgorsze w tym wszystkim, było to, że nie mogłem jej złapać. Ona spadała w przepaść, w czarną otchłań, a ja nie potrafiłem nic na to poradzić. Na początku brakowało zaledwie kilku milimetrów do uchwycenia jej dłoni, jednak nie dało się jej nawet musnąć koniuszkami palców. A potem patrzyłem jak spada… Patrzyłem i patrzyłem, a potem sen zaczynał się od początku. To jak jakaś przepowiednia, wizja. I bardzo mi się ta możliwość nie podobała. Nie żebym wierzył w takie zabobony, ale…
   Koszmar.
   Spojrzałem na zegarek w komórce, jednak zauważyłem wiadomość. Była od Ani. „Nie przyjeżdżaj po mnie.” Co?? Co to ma znaczyć? Dlaczego? Ale potem dostrzegłem drugie zdanie i wszystko się wyjaśniło: „Mam umówione służbowe spotkanie, przyjadą po mnie. Miłego dnia:*” To już lepiej brzmi. Chociaż wynika z tego, że jestem strasznie przewidywalny i nie podoba mi się to. Nawet się cieszę, bo obawiałem się tego spotkania. Na pewno zapytałaby o tę książkę i choć krótka, to przecież i tak nie przeczytałem jej do końca. Idiotycznym jest jak bardzo podoba mi się ten emotikon na końcu jej wiadomości. Zerknąłem, która jest godzina i prawie spadłem z łóżka. Była za dwadzieścia dziesiąta. Jak się spóźnię to van Gaal mnie zabije! - pomyślałam. Pozbierałem się i wypadłem z mieszkania jak pocisk. Chwała Bogu, że nie było korków.

*

   Wyszłam ze swojego gabinetu i podeszłam do recepcji.
 - Możesz potwierdzić zamówienie. A jak dowiesz się wszystkiego to zadzwoń do mnie, albo napisz SMS.
 - Wychodzisz? - zapytała Nelli.
 - Tak. Zrobiłam już wszystko co miałam do zrobienia. Korektorzy skończyli, tłumacze już też kończą, nic innego mi nie pozostało, jak spotkanie z autorką – uśmiechnęłam się podekscytowana możliwością poznania kogoś nowego.
 - Chwileczkę. To mam potwierdzić ten jutrzejszy lot??
 - Tak. Właśnie ten. – Uśmiechnęłam się promiennie.
 - Jak ty to robisz w takim tempie?
 - Mam za dużo czasu w domu. – Puściłam jej perskie oczko i skierowałam się ku wyjściu. Po co drążyć ten temat, skoro niczego to nie zmieni? – Do widzenia! – pomachałam jeszcze na pożegnanie i wyszłam na dwór.
   Skręciłam w przeciwną stronę niż ta, prowadząca na przystanek. Miałam nadzieję go spotkać, według internetu miał jeszcze przynajmniej godzinę treningu. Chyba jeszcze nigdy nie dłużył mi się tak żaden spacer.
   Przebrnęłam przez tłum ludzi, w większości młodzieży, choć wydawałoby się, że powinni być w szkole. Kiedy udało mi się zająć jakiś jeden metr kwadratowy miejsca, wygrzebałam z torebki malutką kamerę i włączyłam nagrywanie.


   Przyglądałam się ćwiczącym facetom przez ekranik kamery, szukając tej najlepiej znanej mi twarzy. Ćwiczyli właśnie slalom między tyczkami. Tu jesteś, pomyślałam widząc blondyna i zrobiłam zbliżenie. Był piąty w kolejce i rozmawiał ze swoim przyjacielem Holger'em. Śmiali się. Zrobiłam jeszcze większe zbliżenie, na ich twarze, lecz tylko na sekundę, gdyż już za chwilę widziałam blondyna jak zwinnie śmiga między tyczkami. Wydawał się odstawać od innych. Jakby myślami był daleko stąd. Nie obijał się. Nie. Ale bynajmniej wydawał się nie dawać z siebie 100%. Nie widać było zaangażowania – takiego jak u jego kompanów z drużyny. Spojrzałam na trenera. On też przyglądał mu się z powątpiewaniem. Zastanawiałam się o cóż takiego może chodzić.
   Chwilę później, kiedy już robili inne ćwiczenie Badstuber zaczął mi się przyglądać. W końcu szepnął coś do Schweinsteiger’a i pokazał na mnie. Popatrzył, na moje włosy, bo jego wzrok ślizgał się po moim kręgosłupie, aż do twarzy, i kiedy poznał mnie za kamery miał taką minę, że nie potrafiłam się oprzeć i uśmiechając się szeroko, pomachałam mu, jednocześnie robiąc zbliżenie na jego wyraz twarzy. Wyglądał jakby mu ktoś zrzucił cegłę na głowę - bezcenny widok.
   On jednak stał dalej i patrzył osłupiały, a z nim wszyscy ludzie stojący w moim pobliżu – to jakiś żart? Z tej okropnie niepotrzebnej sytuacji wyrwał mnie krzyk.
 - Schweinsteiger!!! – To trener, bo ten stał jak oniemiały, wpatrując się we mnie, zamiast ćwiczyć.
   Od razu zrozumiał w czym problem i zaczął biec. I jeśli tylko ja tak zareagowałam na to, co zobaczyłam, to świadczy o tym, że w końcu zwariowałam. Już nie poruszał się w ten dziwny, nieobecny sposób. Teraz poruszał się jak pocisk, jak torpeda. Jak atakująca kobra. Z zabójczą precyzją i ogromną szybkością. Ledwie nadążałam za jego ruchami, zresztą chyba nie tylko ja - trener też nie. Wyglądał jakby zabrał każdemu najlepszemu piłkarzowi na świecie swoje umiejętności i sam zaczął nad nimi panować. Nigdy czegoś podobnego nie widziałam.
 - Bastian! Chodź do mnie. 
   Posłusznie potruchtał do trenera. Mój kolega wydawał się być lekko zmieszany. Odeszli na kilka metrów od grupy, jednak pod takim kątem, że widziałam twarz obcokrajowca. Popatrzył na Bastiana uważnie, potem na mnie, - Choć kamerę miałam z powrotem w torbie. - a potem wyraz jego twarzy gwałtownie się zmienił. Wydawał się coś intensywnie kalkulować. A potem zaczął coś mówić. Bastian popatrzył na niego zaskoczony, a potem ni z gruszki, ni z pietruszki zniknął w budynku ośrodka szkoleniowego.
  Ponieważ nie wiedziałam jak inaczej zareagować, wzruszyłam tylko ramionami i postanowiłam iść do FanShop'u po jakiś gadżet. Ale kiedy byłam, niemal, u jego drzwi, trafiłam na Bawarczyka. Był zwyczajnie ubrany i jak sądzę przed chwilą wziął prysznic.
 - Hej – przywitałam się. – Dobrze cię widzieć.
 - Co tu robisz?
 - Tutaj? – udałam głupią. – Idę po misia! – I w mgnieniu oka obróciłam się i wpadłam do sklepu
 - Chwila, chwila! Nie tak szybko, moja panno! - Mówiąc to, złapał mnie za ramię w taki sposób, żebym odwróciła się w jego stronę. - Skoro już przyszłaś na mnie popatrzeć…
 - Chciałoby się! – odpyskowałam i złożyłam ręce na piersi.
 - Daj mi dokończyć! Skoro już przyszłaś mnie pooglądać, to w takim razie może pójdziemy na spacer?
 - Nie rozumiem. - Chyba się pogubiłam. – Powtórz proszę - poprosiłam.
 - Przyszedłem, żeby oprowadzić cię po ośrodku.
   Zamyśliłam się na sekundę, ale i tak wiedziałam, że to bezcelowe, bo dawno temu się poddałam.
 - Skoro tak… To chodźmy! – I uśmiechając się szeroko pociągnęłam go za dłoń, ciągnąc w pierwszym lepszym kierunku.
 - Poczekaj,  - Zatrzymał mnie. -  przyjdziesz jutro na mecz?
 - Jutro? Jutro gracie na wyjeździe. To po pierwsze. A po drugie… Wyjaśnię ci później. W przyszłą niedzielę jeśli już. – Uśmiechnęłam się, żeby dać mu do zrozumienia, że rzeczywiście chętnie przyjdę. - To co, idziemy?
 - Muszę coś jeszcze załatwić. Poczekaj sekundę – powiedział i zniknął w sklepie.
   Tłumaczył coś intensywnie ekspedientce. Miałam najgorsze przeczucia. Już raz mi wyciął numer w sklepie.
 – Możemy iść – powiedział, kiedy wrócił.
   Pokazał mi wiele ekskluzywnych miejsc. I choć trwało to tylko pól godziny, wszystko dokładnie zobaczyłam. Na przykład siłownię, salon masażu, basen i jacuzzi (Kiedy je zobaczyłam, coś mi się przypomniało i wybuchłam śmiechem. Patrzył na mnie jak na wariatkę, ale to nic. Jeśli rzeczywiście jestem szurnięta, akurat z tego powodu, to nie jest tak źle.), kuchnię – to co zapamiętałam najlepiej. Na wielkim stole, który pasowałby wprost do jadalni leżały dwie talie kart UNO, a na blacie obok Nutella!
   Wzięłam ją do ręki, zrobiłam wielkie oczy i, z akcentem małego dziecka, powiedziałam tak jak w reklamie: „Nutella ist cool!” Popatrzył na mnie zaskoczony i wybuchnął śmiechem. Potem już  swoim głosem dokończyłam: „Hast du’s drauf?” Śmiał się jeszcze, ale zaczął mnie prowadzić w stronę sklepiku.

*

   Patrzyłem jak biegnie pod dach. Nie potrafiłem nazwać swoich uczuć, potrafiłem tylko patrzeć, wtedy zorientowałem się, że podszedł do mnie kapitan.
 - Co to było? I gdzie Bastiana wysłałeś?
 - Widziałeś to, prawda? Widziałeś jak on się poruszał, kiedy ją zobaczył?
 - Widziałem. Trudno było nie zauważyć. Poruszał się jak… – Tylko pokręcił głową nie znajdując odpowiednich słów. – Wiesz co to było? Spotkałeś się kiedyś z czymś takim?
 - Spotkałem. – Westchnąłem. – Idź po niego, a ją zabierz do naszego sklepiku, tak żeby skończyła swoją wycieczkę po waszym treningu.
 - Wycieczkę? Wytłumacz mi to Louis.
 - Bastian ją oprowadza po ośrodku. On wie, że masz przyjść. – Popatrzył na mnie dziwnie. – Spokojnie. Wiem co robię. No idź!
   Nie pozwolę mu popełnić tego błędu co ja, pomyślałem. Zwłaszcza jeśli ta sytuacja stwarza dla nas takie możliwości. Kocha ją i trzeba doprowadzić do końca to, co już się zaczęło. Poza tym… To by go zniszczyło, tak samo jak zniszczyło mnie.

*

   Ku mojemu zaskoczeniu czekał na nas Mark van Bommel.
 - Teraz ja cię przejmę, ok? Jestem Mark. – Uśmiechnął się wyciągając rękę na przywitanie. 
 - Anna. Koleżanka Bastiana. W takim razie chodźmy. – Pomachałam Schweinsteiger’owi i weszłam do FanShop’u z nowym kolegą.
 - Gdzie się poznaliście? - Zapytał ni stąd, ni zowąd.
   Oglądałam właśnie różne rodzaje czapeczek, ale mimo zdziwienia pytaniem odpowiedziałam: - Powiedzmy, że znalazł to, czego ja nie powinnam była zgubić – uśmiechnęłam się. Nawet jeśli była zaskoczony moją odpowiedzią, nie dał tego po sobie poznać.
   Wybrałam sobie średniej wielkości misia w koszulce Bayern'u i  białą czapeczkę z daszkiem idealną do tenisa, po czym podeszłam do kasy. Ekspedientka przyszła przed chwilą z czymś z zaplecza.
 - Proszę. Ile płacę? – zapytałam wyciągając portfel. Zamiast tego usłyszałam coś, co sprawiło, że gwałtownie nabrałam powietrza, a Holender za mną, tarzał się ze śmiechu.
 - Tutaj pani bilet na niedzielny mecz, najlepsze miejsca, do tego jeszcze szalik. I nic pani nie płaci.
 - Co? – zamrugałam szybko. Od śmiechu van Bommel’a wibrowała podłoga, a kobieta przed kasą też sprawiała wrażenie osoby, która zaraz zacznie się śmiać.
 - Takie dostałam instrukcje.
 - Schweinsteiger! – wymamrotałam przez zaciśnięte zęby, a potem zaczęłam mleć w zębach przekleństwa, w każdym języku jaki znam. 
   Na szczęście, szybko przypomniało mi się, że nie wypada mi nie być opanowaną i zapanowałam nad sobą. Uśmiechnęłam się i zabrałam torbę z „zakupami”. – Dziękuję. Miłego dnia - powiedziałam uprzejmie i skierowałam się do wyjścia, a na Marka warknęłam: – Idziemy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz