środa, 20 lutego 2013

Rozdział XIX

Ten rozdział pragnę zadedykować PANNIE H. za
Twoje komentarze, Twoje wsparcie - jesteś niesamowita!
Czytając to, co piszesz o moim opowiadaniu nie potrafię przestać się uśmiechać.
DZIĘKUJĘ


DAWNA NAUKA

 - Więc? 
 - Nie rozumiem – opowiedziała mieszając łyżeczką w swojej kawie.
 - Dlaczego się zgodziłaś?
   Zamrugała dwukrotnie, dając mi tym samym znak, że wciąż nie rozumie.
 - Dlaczego się zgodziłaś, skoro teraz jesteś zła.
 - Nie jestem zła – odpowiedziała, a ton jej głosu nie wskazywał na to, żeby kłamała.
   Nie kupiłem tego.
 - Jesteś.
   Wywróciła oczami.
   Nie rób tak więcej, bo się na ciebie rzucę, pomyślałem nagle.
 - Nie jestem – powtórzyła z lekkim uśmiechem. - Po prostu wciąż uważam ten pomysł za głupi.
 - Dlaczego? - drążyłem.
 - Już ci powiedziałam – wzruszyła ramionami.
   Westchnąłem.
   Wziąłem łyka kawy, zastanawiając się jak zmienić temat. 
 - Najlepiej zapytać wprost.
 - Co? - zapytałem zbity z tropu, gdyż wyrwała mnie zamyślenia.
 - Chcesz mnie o coś zapytać, więc zrób to. Nie mam przed tobą tajemnic.
   Dlaczego? - pomyślałem.
 - Jak to robisz, że pieniądze nie są czymś co daje ci władzę.
   Głęboko się zamyśliła.
 - Myślę... Myślę, że to kwestia mojego wychowania. Moi rodzice zawsze walczyli o uczciwość, ale... Myślę, że mój tata bardzo wpłynął na moje poglądy - mówię „moje”, bo jestem sama i nauczyłam innych, że tak ma pozostać. Widzisz, kiedy ożenił się z moją mamą, zarzucano mu, że wszystko do czego doszedł w swojej prawniczej karierze ma dzięki jej pieniądzom i koneksjom. Pieniędzmi nie udowodnisz, że to nie prawda.
  Ronnie kiedyś powiedziała coś takiego: „Za pieniądze możesz sobie kupić zegarek, ale nie czas. Za pieniądze możesz kupić łóżko, ale nie sen. Za pieniądze możesz sobie kupić dom, ale nie rodzinę. W tym domu możesz postawić kominek zdobyty dzięki pieniądzom, ale nie kupisz ludzi, którzy pomogą ci sprawić, aby ogień w tym kominku nie przestawał płonąć. Co więcej, aby ci ludzie byli iskierkami, z których złożony jest ogień. Za pieniądze możesz sobie kupić książkę, ale jesteś zbyt biedny na zakup wiedzy, bo dla wiedzy nikt nigdy nie śmiał utworzyć ceny.”* To w pewien sposób moje motto – motto, do którego, do tej pory, nie wracałam. Myślę, że to bardzo dobrze opisuje moją rodzinę. Nie twierdzę, że w moim drzewie genealogicznym są same osoby o kryształowej duszy, bo to nie prawda, ale nasze wychowanie jest jednoznaczne.   
   Okazało się, że dowiedziałem się czegoś jeszcze – jej przyjaciółka nie ustępowała jej intelektem.
 - Bardzo dobrze pamiętasz jej słowa – zauważyłem.
 - Jestem tym tak samo zdziwiona jak ty.
 - Czy dobrze zrozumiałem, – podjąłem nowy wątek – że mimo tego, że będziesz pomagać mi w stworzeniu autobiografii, to nie będziesz pracować?
 - Dokładnie tak. Można rzec, że teraz pracuję tylko w domu. Nie wiem tylko jak moja praca ma wyglądać – westchnęła.
 - Może... Może zamieszkasz ze mną? - Nie powiedziałem tego głośno, prawda?
   Powiedziałem, bo jej źrenice rozszerzyły się gwałtownie.
 - Skąd... taki pomysł – zapytała ostrożnie. 
   Świdrowała mnie wzrokiem. Przełknąłem ślinę.
 - Wiesz... Pomyślałem, że może jeśli będziemy spędzać ze sobą tyle czasu, to będzie ci łatwiej mnie o coś zapytać.
   Zamrugała dwukrotnie.
   To najgłupsza wymówka jaką kiedykolwiek wymyślono!
 - Chcesz mi powiedzieć, żebyśmy zamieszkali razem, by się lepiej poznać?
 - Nic tak nie zbliża ludzi jak wspólna lodówka – wzruszyłem ramionami, markując spokój. 
 - Jesteś niesamowity!
   Prawie spadłem z krzesła. 
 - Co?
 - Stwierdzam fakt – też wzruszyła ramionami, ale i uśmiechała się szeroko.
   Mój telefon się rozdzwonił.
 - To Lisa. Pyta czy stawimy się jutro.
 - Odpisz, że tak.
 - Jesteś tego pewna? - jej wyraz twarzy znów nie dawał poznać co czuje.
 - Nie jestem. Ale powiedziałam, że będę - więc słowa dotrzymam. - Zapatrzyła się na krajobraz za oknem. - Nie wiem dlaczego się zgodziłam. Na pewno nie po to, by zrobić dobre wrażenie. Zgodzenie się przyszło mi... naturalnie.
 - Dobrze, więc jutro – uśmiechnąłem się, próbując dodać jej otuchy.

   Przechodziliśmy właśnie obok sklepu jubilerskiego kiedy coś rzuciło jej się w oczy. Nie wiem jak to możliwe, bo nawet nie odwróciła głowy w kierunku wystawy.
 - Możemy wejść? - poprosiła. - Dzień dobry - przywitała się grzecznie i przyjacielsko. Powinienem dodać: jak zawsze.
   Sprzedawczyni wyglądała na osobę, która dopiero zaczęła pracę tutaj. Może dlatego nie potrafiła oderwać ode mnie wzroku.
 - Poproszę bransoletkę z grupą krwi. Wersję złotą.
   Brzmiało ciekawie.
 - Jaka grupa krwi? - zapytała sprzedawczyni.
 - 0Rh- .
   Uśmiechnąłem się, na myśl, że mamy identyczną grupę krwi, tak jakby sprawiło to, że w jakiś sposób mogłem kiedyś ją uratować. 
   Kobieta przyniosła cieniutki, czerwony sznureczek, na którym zawieszone były złote znaki przedstawiające jej grupę krwi. Malutkie i nie rzucające się w oczy, ale oryginalne. Naprawdę mi się podobało.
 - Poprosimy o dwa takie – wtrąciłem się. - Tylko dla mnie srebrny.
 - Może chcesz z białego złota? – zaproponowała Ania.
 - A jest?
 - Niestety nie – odpowiedziała sprzedawczyni. Wydawała się być zdezorientowana faktem, że jej odpowiedź sprawiła, że Ania miała jeszcze lepszy humor. O ile można to tak nazwać. 
   Puściła mi perskie oczko i zrozumiałem, co chce mi pokazać.
 - Mimo to, chcę zamówić jeden egzemplarz z białego złota. 
 - Musi mi pani wybaczyć, to nie możliwe.
 - Myślę jednak, że moja prośba jest wykonalna. 
   Sprzedawczyni zamknęła oczy, zastanawiając się co teraz zrobić.
 - Bardzo proszę się mną nie przejmować – poprosiła Ania. - Ja tylko wiem, że mogę to dostać.
   Wtedy weszła druga kobieta, za pewnie była bardziej doświadczona.
 - Dzień dobry – przywitała się. - Czy jest jakiś problem?
 - Pani chciałaby zamówić taką bransoletkę, jednak z białego złota.
 - Bardzo mi przykro, ale takich egzemplarzy nie ma w kolekcji. Możemy za to zaproponować inne.
 - Dziękuję, nie trzeba. Jestem też świadoma, że te ozdoby są tylko w żółtym złocie i srebrze. A teraz proszę mi powiedzieć: czy jest pań przełożony?
   Kobiety się spięły.
 - Proszę się nie denerwować. Po prostu, proszę poprosić żeby tu przyszedł. Ja to załatwię. Proszę – poprosiła miękko.
   Nie sposób było się temu oprzeć.
   Kobiety westchnęły, ale starsza z nich poszła na zaplecze. Chwilę później pojawił się mężczyzna po czterdziestce, w lekko upiętym w pasie garniturze. 
 - Dzień dobry pani. I panu – dodał gdy mnie zauważył. Chwilę trzymał na mnie swój wzrok, a potem z powrotem przeniósł go na Anię. 
   Czułem, że to przedstawienie zaraz się skończy. Kątem oka zauważyłem, że zaczęli przyglądać się nam inni ludzie.
 - Dzień dobry – powiedziała uśmiechając się delikatnie i dygnęła.
   Chyba idzie na całość.
   Mężczyzna zamrugał zdezorientowany.
 - Chciałabym taką bransoletkę, ale z białego złota.
 - Niestety, nie będę mógł spełnić tej prośby. Projektant nie przewidział takiej wersji.
 - Rozumiem, ale teraz ja chcę taką mieć.
   Kobiety spojrzały po sobie. A Ania podała właścicielowi sklepu swój dowód osobisty. Gdy zobaczył nazwisko, na jego czole natychmiast pojawiły się kropelki potu. Poluźnił krawat. Juliet spojrzała na mnie tryumfalnie.
 - Oczywiście pani Prisnss.
 - Panienko – poprawiła natychmiast, jednak dopiero teraz.
   Sprzedawczynie były w szoku. Musiały nie mieć pojęcia o jej rodzinie. Coś czuję, że po tej wizycie będą jednak głęboko dokształcone.
 - Przyjdę po bransoletkę w przyszły poniedziałek.
   Tydzień.
   Niemal słyszałem jak mężczyzna przełyka ślinę.
 - Za tę już zapłacę.
 - Ależ nie ma takiej potrzeby!
 - Zapłacę – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zabawnie było słuchać jak używa go na kimś innym niż ja.
   Nim wyszliśmy zwróciła się jeszcze do stojącego na baczność właściciela.
 - Zrobiłam tym jakże uprzejmym panią, jakże nie miłą niespodziankę swoją prośbą. Dlatego chcę, żeby zrekompensował pan im to premią. - Szczęki kobiet opadły w dół, a ich szef wstrzymał oddech. - I to wysoką. Bo jeśli nie, to będę wiedzieć. Do widzenia i dziękuję – dygnęła i wyszła.
   Powtórzyłem jej słowa i wyszedłem za nią.
 - Jezu... Często robisz tak ludziom? 
   Zamyśliła się. - Nigdy.
   Przystanęliśmy na chwilę, a ona wyciągnęła swoją bransoletkę i poprosiła, bym zapiął ją na jej lewej ręce.
 - A dlaczego ta akcja z premią?
 - Bo uważają mnie za snobkę, która może wszystko. Bo mogę, ale nie jestem snobką. I mówiłam poważnie, jeśli nie dowiem się, że ich wypłata była przynajmniej trzykrotnie wyższa, to myślę, że zmienimy im szefa.
   Nie wiedziałem jak to skomentować. Było to trochę oszałamiające.
 - Obiecałam ci kiedyś coś pokazać.
   Weszliśmy do jakieś malutkiego sklepiku z ubraniami. Pokazała mi identyczny trencz, jak ten, który ma na sobie.
 - Jego cena nie przekracza stu euro. A teraz sprawdź metkę na moim.
 - Burberry.
 - Właśnie, z daleka tego nie widać. Dopiero po dokładniejszym zaznajomieniu się z materiałem dowiadujesz się, że mój płaszczyk wart jest więcej niż można by się spodziewać. 

   Wysiedliśmy z samochodu. Zabrała torebkę i zamknęła swoje Porsche.
 - Wchodzisz? - zdziwiłem się. 
 - Chciałeś przecież żebyśmy razem mieszkali.
   Potknąłem się.
 - To zgadzasz się? - Nie mieściło mi się to w głowie!
   Wywróciła oczami.
   Nie rób tak więcej, bo się na ciebie rzucę!
 - Przecież nie odmówiłam.
   Panie, daj mi więcej cierpliwości, poprosiłem pokornie.
 - Ale i nie zgodziłaś się!
 - Ale widzisz teraz, że się zgodziłam. - Wydawała się być rozbawiona tą sytuacją.
   Byłem wniebowzięty i podekscytowany tym, jakie to możliwości przede mną otwierało.
 - Nie potrzebujesz jakiś rzeczy?
 - Z tego co wiem, nie. I przecież nie spędzę tutaj następnych dziesięciu lat.
   Szkoda.
 - Poza tym, mój dom nadal stoi. 
 - No tak.


   Odwiozłam Bastiana na drugi trening, a potem pojechałam do sklepu ze sprzętem jeździeckim.
 - Dzień dobry. Czy mogę jakoś pani pomóc?
 - Dzień dobry. Myślę, że sobie poradzę, dziękuję.
   To było dziwne uczucie, znaleźć się wśród tego wszystkiego. Tego, czego tak skwapliwie, od lat unikałam. Zaskakujące było to, że nie czułam się ani trochę nieswojo, jakbym szła przez park. Wszystko było znajome, ładne i przyjemne. Dotykałam ubrań, szukając najlepszych materiałów, mierzyłam buty i nawet rozmawiałam z innymi kupującymi. Było to takie autentyczne, takie... naturalne.

   Stałam przed lustrem o złotej ramie, spinając włosy w swoją standardową fryzurę. Przyjrzałam się sobie. Właściwie nigdy nie byłam ubrana tak klasycznie - nie było mi trzeba. Czarne jak smoła oficerki, beżowe bryczesy, błękitna koszula z białą kokardką bod szyją, wpadający w czerń żakiet z białymi obwódkami i złotymi guzikami. W ręce trzymałam czarne rękawiczki i palcat. Nie sądziłam, że jeszcze mogę być tak ubrana.
   Zeszłam do Bastiana. 
   Przesadziłam. On był ubrany niemal zupełnie normalnie. Powinnam się teraz wrócić i przebrać, ale pewnie weźmie moje przebranie w kwestie wychowania lub przez wzgląd na stare czasy. Co jest doskonałą wymówką, więc lepiej się jej trzymać.
 - Pomyślałam, że nie kupię białych bryczesów, - zaczęłam, by spróbować odwrócić kota ogonem – bo nie idziemy na zawody, tylko uczyć się jeździć.
 - Idziemy?
   Wywróciłam oczami.
 - Nie jeździłam od lat, pewnie już nic nie pamiętam. Wiesz dokąd mamy jechać? - zapytałam.
 - Wiem.
 - To chodźmy.
   Zaskoczone miny Lisy i Thomasa były jednoznaczne.
   Przesadziłam.
   I przesadą było przyjście tutaj. Mam dwadzieścia sześć lat, a zachowuję się jak niemyśląca nastolatka.
   Postarałam się skupić na sytuacji, w której się znalazłam i przywitać się. 
 - Widzę, że dużo jeździsz – powiedziała Lisa nieśmiało. - Wyglądasz oszałamiająco.
 - Miałam siedemnaście lat kiedy jeździłam ostatnio. - I niech tak pozostanie! - Mój strój, to kwestia dawnej nauki. 
 - Widzisz... - zawahała się.
 - Tak? - podchwyciłam natychmiast.
 - Stadnina ma nowego konia. I pomyślałam sobie, że... No wiesz, ładnie byś na nim wyglądała.
   To było jeszcze dziwniejsze, niż propozycja Bastiana o wspólnym mieszkaniu.
 - On wiele przeszedł, ale jest bardzo spokojny. Tylko...
 - Tylko? 
   Czy ja właśnie zgodziłam się wsiąść na jakiegoś konia? Przecież moja psychika tego nie wytrzyma.
 - Tomek, przyprowadzisz go?
   Kiwnął głową i pobiegł w kierunku boksów. Jego żona nie odezwała się ani razu. Kiedy zobaczyłam kogo prowadzi, zachwiałam się, na szczęście Bastian stał tuż za mną, więc załapał mnie nim upadłam.
 - To folblut, czyli: pełnej krwi koń angielski. 
   Był ogromny, czarny jak smoła z białą gwiazdką**, a jego spojrzenie było ciepłe, spokojne – przyjazne.
   Dopiero teraz Lisa zauważyła moją zbolałą minę.
 - Czy coś ci się stało? - zapytała z troską.
 - To wspomnienia – wyjaśniłam.
 - Złe?
 - Nie. - Nie wspominałam niczego złego. To były wspaniałe chwile. Ja po prostu tęskniłam. A on wyglądał identycznie jak Piorun. - Jak się nazywa? - zapytałam.
 - Shadow.***
   Powoli podeszłam do niego i pogłaskałam po pysku. Odpowiedział zaskakująco, a może i nie? Przystawił pysk jeszcze bliżej mnie, a ja zaczęłam do niego szeptać. I... I poczułam jak cała teraźniejszość się rozpływa. Byłam zupełnie nieświadoma miejsca, w którym jestem i ludzi obok. Pragnęłam absolutnie zatracić się w tym uczuciu. To było jak azyl. Bez trosk, bez raniących wspomnień czy pustej teraźniejszości.
   Tylko ja i przepiękny koń, pachnący swoim charakterystycznym zapachem i świeżo skoszoną trawą. 
   Decyzja o tym by go dosiąść była absolutnie spontaniczna, ale bardzo tego chciałam. Nim się obejrzeli siedziałam już w siodle. Na Bastianie najdłużej zatrzymałam wzrok, ale nie potrafiłam rozszyfrować jego spojrzenia. Lisa wydawała się zagubiona podając mi toczek.
 - Absolutnie nie chcę podważać twojej wiedzy i doświadczenia. Ale ja nie używam toczka, wybacz.
   Ściągnęłam marynarkę i rzuciłam ją Thomasowi.
   Spięłam konia i pognałam przed siebie. I znów pojawiło się to wrażenie, jakbym nigdy nie przestała tego robić. Upajałam się prędkością rozwijaną przez najszybszą rasę na świecie i nie potrafiłam myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, jak bardzo to kocham. Ta jazda była tak cudownie wyzwalająca, jakbym wszystko co złe zostawiła na ziemi, a sama unosiła się w powietrzu. 
   Przede mną pojawiła się niska, drewniana brama. Uniosłam się w siodle i sekundę później byłam po jej drugiej stronie. Pogalopowałam w las.

*

   Zobaczyliśmy jak wykonuje perfekcyjny skok, a potem znika w lesie. Wtedy odezwała się Lisa. Była w szoku, zupełnie tak jak Thomas. Ja byłem oczarowany.
 - Myślałam, że nie jeździła od lat.
 - Bo to prawda.

* Słowa mojej przyjaciółki.
** Plamka na "czole" konia.
*** z ang, "cień"

1 komentarz:

  1. Świetnie piszesz!!. Ana wprowadziła się do Bastiana, no, no nie spodziewałabym się tego. Jestem ciekawa kiedy Bastian odważy się zrobić coś w jej kierunku. Czekam na kolejny i przepraszam, że tak późno komentuję:)

    OdpowiedzUsuń