poniedziałek, 25 lutego 2013

Rozdział X

Rozdział dedykuję Otce.
Dziękuję Ci
NAJTRUDNIEJ PRZYZNAĆ SIĘ DO CZEGOŚ PRZED SAMYM SOBĄ



TEGO SAMEGO DNIA:
   Podlałem już prawie wszystkie roślinki. Został mi tylko jeden pokój, specjalnie zostawiłem go na koniec. Chciałem dobrze się mu przyjrzeć, bo od chwili, w której znalazłem się w tym domu wiedziałem, że tylko tam znajdę odpowiedzi na jakieś pytania - oczywiście zaszyfrowane. Nacisnąłem klamkę i wszedłem do pokoju. Stanąłem na jego środku i zacząłem się rozglądać. Pierwsze spostrzeżenie było takie, że nie było nic do podlania. Przy łóżku stał tylko bukiet białych tulipanów.
   Jej sypialnia była jasna, ale przy tym bardzo przytulna, bo nie biała. Jany beż idealne kontrastował z ciemną, drewnianą podłogą, okna na południowej stronie rozświetlały pomieszczenie, napełniając je świeżością i energią. Podszedłem do toaletki, leżała na niej szczotka do włosów i jej kosmetyki, przewijały się tam takie matki jak: Lancôme, Chanel, Dior, YSL, Clarins itd. – innymi słowy, ekskluzywna perfumeria. I jedna fiolka perfum, ciekawe czy są to jej ulubione, czy też ma je ze sobą. Spojrzałem w lustro, za moim odbiciem był parawan, nie był jakoś specjalnie zdobiony, ale widać w nim było, że to nie jest żadna taniocha, robiona w milionach egzemplarzy. I to właśnie zwróciło moją uwagę na wygląd wszystkich mebli. Niezaprzeczalnie było w nich coś dziewczęcego, ale dziewczęcego w ten dorosły, dojrzały sposób. Zdobienia mebli były bardzo delikatne i właśnie to przyciągało spojrzenie. Urządzenie jej domu mnie zadziwiało, bo mimo tego, że wyglądało w całkiem normalnie było… Jak to określić? Nietuzinkowe? Tak, coś w tym rodzaju. Było… jakby od człowieka, który swój gust zawdzięcza większej wiedzy, czy może… innym manierom. Kojarzyło się z zamkami, z arystokracją. Tak coś takiego.
   Dotknąłem dłonią narzuty jej łóżka. Było jednoosobowe, rzadko spotykane u dorosłych ludzi. Czy nie świadczy to o tym, że z nikim się nie spotyka? Przyjrzałem się pomieszczeniu jeszcze raz i zszedłem na parter. Wtedy mnie olśniło. To był głupi pomysł. Szalony i niedojrzały, ale i tak tego chciałem. Tylko jak to załatwić? Wtedy mój wzrok padł na książkę telefoniczną – kolejna staroświecka rzecz. Ale dobrze, że była, bez tego nie ma szans, że co bym zrobił. Teraz… gdzie ja dałem tą kartkę? Jest! Wybrałem numer Heleny. Odebrała.
 - Hej. Ania wspominała kiedyś, że ma koleżankę, która jest projektantką ogrodów – to ty – i taką, która projektuje wnętrza. Wiesz jak się nazywa? – zapytałem.
 - Samantha Brif.
 - Dzięki! – powiedziałem i bez słowa wyjaśnienia rozłączyłem się.
   Otworzyłem książkę telefoniczną. Była wypełniona tym samym, pięknym pismem co liścik do mnie. Zacząłem szukać, by po chwili móc wybrać poszukiwany numer.
 - Dzień dobry – zacząłem kiedy usłyszałem, że odebrała. – Czy rozmawiam z Samanthą Brif?
 - Tak.
 - Dzwonię, ponieważ dowiedziałem się, że jest pani koleżanką Anny Spyra.
 - I co w związku z tym? – zapytała gwałtownie. Była zdenerwowana i nie rozumiałem tego.
 - Dowiedziałem się od niej, że projektuje pani wnętrza. Domyślam się, że te w jej domu też są pani dziełem. Chciałbym jej zrobić niespodziankę i potrzebuję do tego pani projektu. Mogę liczyć na pani pomoc? Tylko nie ukrywam, że zależy mi na czasie. Naprawdę mi się śpieszy.
 - Myślę, że tak... Ale czy mógłby pan przestać ukrywać swoje nazwisko?
 - Schweinsteiger – zreflektowałem się natychmiast. – Bastian Schweinsteiger.
   Zapadła głucha cisza?
 - No tak, ona i jej znajomości.
 - Proszę? – O czym ona mówi?
 - Nic, nic. Tak sobie mamroczę. To gdzie się spotkamy, bo domyślam się, że chce się pan widzieć już dzisiaj.
   Podałem adres kawiarni, pozbierałem się i już miałem wychodzić kiedy ktoś do mnie zadzwonił. Spojrzałem na wyświetlacz. Trener? Dziwne.
 - Halo?
 - Masz w przyszłym tygodniu wolne, jedziesz na jakiś bankiet. Reszty dowiesz się w swoim czasie. – Rozłączył się.
   Co? Wzruszyłem ramionami, niewiele z tego rozumiejąc. Jak wolne to wolne, trzeba korzystać. Wyszedłem z mieszkania i pojechałem do kawiarni.
   Do mojego stolika dosiadła się piękna dziewczyna, gdzieś w moim wieku i mogłem śmiało zakładać, że niedawno skończyła studia. Była długonogą brunetką, o brązowych oczach i alabastrowej cerze. Długie włosy miała zawiązane w luźny warkocz opadający na prawe ramię.
   Przywitaliśmy się i złożyliśmy zamówienie. Poprosiłem byśmy przeszli na „ty”
 - A więc?
 - Eee… – No i co ja mam jej powiedzieć? Chcę zaimponować Ani, ale jak to powiedzieć żeby nie wyjść na jakiegoś wariata? Nie przemyślałem tego i to był duży błąd.
 - To, że chcesz jej zaimponować, to już wiem i wcale mnie to nie dziwi.
 - Świetnie – powiedziałem z przekąsem. Zaśmiała się. – Nie jestem jedynym, który tego chce, prawda?
 - Nie. Ale jedynym, który do tego taki dobry powód.
   Znałem to spojrzenie. Mówiło „zadurzyłeś się w niej”. I chciałem temu zaprzeczyć, ale wiedziałem, że nie mogę. Miała rację, zadurzyłem się w dziewczynie, której wcale nie znam – bo przy jednej odpowiedzi na pytanie o nią, tworzy się jeszcze milion nowych.
 - To powiedz mi dokładnie, o co ci chodzi?
 - Więc, wyznaczyła mnie do podlewania kwiatów podczas jej nieobecności i kiedy byłem w jej sypialni…
 - Tam nie ma żadnych kwiatów – wtrąciła się.
 - Teraz już to wiem. I… – Kontynuowałem, od razu przybrała profesjonalną postawę, nawet jakiś notes wyciągnęła. – I pomyślałem, że skoro się przyjaźnimy… – Naginam fakty.
 - Naginasz fakty – wtrąciła się. Znowu. I znowu trafiła.
 - Że skoro się przyjaźnimy, to pod moim dachem zawsze znajdzie dla siebie miejsce.
 - Rozumiem, że odbierasz tą myśl bardzo dosłownie. Ale w porządku. Czyli mam zaprojektować jej pokój, bo jak zauważyłeś jej gust jest inny niż twój.
 - Bez przesady. – Uniosła brew. – No w porządku, ale po co mi parawan w pokoju?
   Wywróciła oczami.
 - Muszę widzieć ten pokój, zrobić odpowiednie pomiary, posiedzieć w nim trochę i dobrać kolorystykę, ustawienie mebli i tak dalej.
 - W porządku.
 - Tu masz adres mojego biura. – Podała mi wizytówkę. – Przyjedź po treningu.
 - Co najważniejsze – zaczęła po chwili. – Wszystkie jej meble są robione na zamówienie.
 - Co? – To bardzo kolidowało z moim czasem. – Jesteś pewna, że zdążysz w tydzień.
 - Jestem. – A więc byłem spokojny.
   Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas, aż w końcu powiedziała, że musi iść, by „pracować”.
 - Kibicuję ci. – Popatrzyła na mnie uważnie, a potem westchnęła i zakończyła. – Ale nigdy nie widziałam, żeby była z mężczyzną na randce.

NASTĘPNEGO DNIA:
   Usłyszałam dzwonek do drzwi, więc poszłam otworzyć.
 - Ania? – zapytałam mało inteligentnie, w końcu stała przede mną.
   Była bez swoich ogromniastych szpilek, więc miałyśmy niemal ten sam wzrost, uśmiechnęłam się na ten widok.
 - Wiem, że jest jeszcze wcześnie, ale chciałaś się gdzieś wybrać, a ja już o 5 mam samolot, więc pomyślałam, że im prędzej się spotkamy tym lepiej. Dzień dobry. – Powiedziała do mojej mamy, która właśnie zjawiła się w przedpokoju.
 - Dzień dobry. Zapraszamy – powiedziała, pokazując ręką by weszła.
 - Jadły panie już siadanie?
 - Nie, jeszcze nie, może zje pani… Może zjesz z nami śniadanie, Aniu.
 - Bardzo chętnie – powiedziała uśmiechając się.
   Usiadłyśmy do stołu i prowadząc niezobowiązującą rozmowę zaczęłyśmy jeść. Obawiałam się czy to, co chcę jej pokazać będzie choć trochę ją interesować. Czytałam o niej i wydaje się być osobą bardzo tolerancyjną, ale mój i jej świat to tak jak Ziemia i Słońce – mogę ze sobą współgrać, ale to Słońce zawsze będzie mogło zniszczyć Ziemię.
   Godzinę później wyszłyśmy z domu i stanęłyśmy na chodniku. Zawahałam się. Powinnyśmy zamówić taksówkę?
 - Z tego co wiem, jeździsz tam zawsze autobusem. A więc, gdzie przystanek?
   Spojrzałam na nią zdziwiona. Ona za to z uśmiechem puściła mi perskie oczko. No i poszłyśmy. Ona kupiła bilety i wsiadłyśmy do autobusu. Zastanawiałam się o czym będziemy rozmawiać, ale gdy tylko pojazd ruszył uświadomiłam sobie, że chcę jej coś powiedzieć.
 - Masz bardzo ładną torebkę.
 - Dzięki.
   Ma piękny uśmiech, pomyślałam
   Wyciągnęła z torby swój tablet i zaczęła grzebać w internecie.
 – Wybierz sobie tą, która ci się podoba – powiedziała, podając mi urządzenie.
   Przed moimi oczyma była strona internetowa, na której można było kupić torby od…
 - Louis Vuitton?
   Kiwnęła głową. - No już! Wybieraj.
   Chyba, powoli, zaczęłam się uczyć, że mam robić to, co ona mi karze. Kłócenie się najwyraźniej nie ma sensu.
 - Ach, jeszcze jedno. Powiedz też swojej mamie by sobie jakąś wybrała, chyba, że woli z innej firmy, oczywiście. I napisz mi którą, a ja ją zamówię.
   Wywróciłam oczami i uśmiechnęłam się.
   Godzinna podróż, poza tereny miasta, zajęła nam niesamowicie mało czasu, rozmawiałyśmy o mojej szkole, moich zainteresowaniach artystycznych, marzeniach i planach na przyszłość. Podobał mi się bardzo sposób w jaki zadawała mi pytania – tak, by tylko rozbudzić w sobie ciekawość, gdyż rozwijać dokładnie każdy temat miałam w miejscu, do którego zmierzałyśmy.
 - Co robiłaś wczoraj po południu?
 - Miałam wiele spraw do załatwienia, więc w sumie cały czas wisiałam na telefonie.
   To było ostatnie pytanie przed wyjściem z autobusu.
   Musiałyśmy przejść jeszcze kawałek, w dodatku przedzierając się przez krzaki i idąc pod górkę. Przyznaję, że nie spodziewałam się, że będzie miała tak fenomenalną kondycję. Szła szybkim tempem, pewnie stępając po nierównościach terenu, a jej oddech był tak samo miarowy, jak wtedy gdy siedziałyśmy w autobusie. Wcale nie było po niej widać zmęczenia. Za to zachwyt. Chłonęła widok całą sobą. Ale jej oczy... Jakby poza tym na co patrzyła, widziała jeszcze coś innego. Być może swoje wspomnienia. To była jednak jej sprawa, więc postanowiłam jej nie roztrząsać. Była skrytą osobą, więc musiałam to uszanować.
   Usiadłam na trawie. Byłyśmy na wzgórzu, położonym gdzieś pod Londynem. Miejsce, do którego ją przyprowadziłam miało to do siebie, że z góry było widać nie tylko wspaniałą zieleń traw czy wzgórza w około, a nieduże jezioro w dole, które cudownie odbijało światło. Zawsze pływały tam łabędzie. To chyba one sprawiały, że to miejsce wydawało się tak magiczne.
 - Dziękuję.
   Usłyszałam i natychmiast spojrzałam w jej stronę. Widziałam ją stojącą, z profilu. Wyglądała zjawiskowo. Jej rozpięty, beżowy trencz powiewał na wierze, tak samo jak jej włosy. Dwa, luźno spięte kucyki, sięgające do pasa, były targane przez wiatr, tak samo jak kosmyki, które zawsze okalały jej na twarz.
 - Nigdy nie zmieniasz fryzury?
 - Nie. To moje dziwactwo. Te dwa kucyki zawsze są na mojej głowie.
   I te smutne, wielkie, brązowe oczy spojrzały na mnie. Wyrażały głęboką tęsknotę. Skuliłam się w sobie. Widać było, że w jej oczach jest ból tak ogromny, iż wiem na pewno, że ja z takim nie potrafiłabym żyć.
   Usiadła.
 - Dziękuję za to, że mnie tu zabrałaś. Potrzebowałam takiego miejsca, a nie znam takowego w Monachium.
 - Ale jesteś smutna! – pożaliłam się niczym małe dziecko. – Tego nie chciałam… - dokończyłam smutna.
 - Ja zawsze taka jestem. Zobacz.
   Chwyciła moja twarz w obie dłonie, tak, bym patrzyła w jej oczy. Znów się śmiały, nie było w nich widać nawet cienia bólu czy tęsknoty.
 - To skąd mam wiedzieć kiedy śmiejesz się szczerze, a kiedy udajesz?
 - Nie udaję, przez te wszystkie lata nauczyłam się maskować swój ból, tym co mnie zachwyca. Moje oczy zawsze są smutne, ale staram się wsadzić w nie jak najwięcej radości. Ty jesteś jedną z tych osób, która mi w tym pomaga. I za to również ci dziękuję. A jeśli nadal jest ci to tak trudno zrozumieć, to pomyśl o Alice.
   No cóż… W sumie, miała rację. To niesamowite jak bardzo one są do siebie podobne.
 - To dobry moment, byś mi opowiedziała dlaczego napisałaś to, co napisałaś. Dlaczego Alice jest taka, jaka jest? – zapytała wyciągając się na trawie.
   Zamyśliłam się. – Alice jest kwintesencją wszystkiego tego, co podziwiam i tego, czego bym chciała.
 - Wyjaśnij mi to pierwsze.
 - Jest silna, jest odważna. Owiana tajemnicą, jest osobą bardzo moralną, stawia przyjaźń ponad miłością, bo boi się, że straci przyjaciela…
 - Wiesz dlaczego byłam taka smutna? I dlaczego pozwalałam ci to zobaczyć? Właśnie z powodu niej.
 - Ty za kimś tęskniłaś, prawda?
   Kiwnęła głową.
 - Gdyby ktoś mnie zapytał… Gdyby ktoś poprosił mnie o radę i zapytał co bym zrobiła, gdybym była zakochana i w swoim chłopaku, i w swoim przyjacielu, to powiedziałabym, że rzuciłabym chłopaka. Ponieważ zostawiając chłopaka tracę tylko kochanka, natomiast zostawiając przyjaciela tracę i kochanka, i przyjaciela. Tyle, że ja nigdy nie potrafiłam pokochać swojego przyjaciela – pomimo tego, że powinnam była. I to właśnie za nim tęsknię, za moim przyjacielem. Bardzo za nim tęsknię.
   Milczała jeszcze przez chwilę, a potem poprosiła bym kontynuowała opowieść o Alice. Wiedziałam, że już nic mi nie powie. Wiedziałam, że powiedziała za dużo.
 - Uwielbiam w niej to, że zawsze stara się być tak pozytywną osobą, że nigdy nie pozwala, by jej smutek ciążył innym. Zawsze uważałam, że Draco potrzebuje w swoim życiu światła. I właśnie to postanowiłam mu dać. Światło w najczystszej postaci – dobro takiej osoby jak Alice, jej ufność, wytrwałość, wsparcie, potrzebę pomocy innym. Upór w dobrej sprawie. I tę nieśmiertelną, bezgraniczną miłość… Jak myślisz, – zapytałam nagle, totalnie spontanicznie – dlaczego J.K.Rowling wybrała akurat moją historię? Przecież jest tyle podobnych.
 - Bo wiedziała, że to właśnie takiej osoby potrzebuje Draco. – Kontemplowałam jej słowa. - Podobają mi się twoje ideały. Są bardzo szlachetne – powiedziała nagle.
   Uśmiechnęłam się, ale to słowo o czymś mi przypomniało.
 - Jak to jest być tobą?
 - Mną? No cóż… Z jednej strony łatwo, z drugiej bardzo wiele się od ciebie oczekuje. Ale przyznaję, ja się od tego bardzo oderwałam. – Zamilkła szukając właściwych słów. – Przypomnij sobie jak na ciebie patrzeli, kiedy gdzieś ze mną szłaś. Pamiętasz?
   Kiwnęłam głową.
 - Ten strach w ich oczach. Strach, że powiedzą za dużo lub zrobią coś źle, w mojej obecności, a będą skończeni.
   To jest straszne, pomyślałam.
 - Trudno z tym żyć, – nie poddać się temu, nie wykorzystać tego, zwłaszcza wtedy kiedy cię boli. A jeszcze trudniej jest dla człowieka, który nigdy nie miał z czymś takim odczynienia, a potem jest się w samym epicentrum tego zainteresowania. – Spojrzała na mnie. – Nie chciałam byś przez to przechodziła. Przepraszam.
   Nie miała za co mnie przepraszać.
 - Nie pojawisz się… w jakimś ważnym miejscu? – zapytałam. TO słowo nie potrafiło mi przejść przez gardło, było takie surrealistyczne!
 - Nie. – Odetchnęłam z ulgą gdy uświadomiła mi, że wie o co ją pytam. – Przyzwyczaiłam ich, że się nie pokazuję, nie odzwyczajamy ich od tego. Poza tym, byłam tam w kwietniu i przyjechałam tu tylko dla ciebie – żadnego szumu, żadnej pompy.

   Stałam przed jej domem. Za godzinę mam samolot. Żegnałam się z jej mamą, czy może raczej z lawiną jej podziękowań. Bałam się, że zacznie mi się kłaniać. Nie zrobiła tego, jednak powód dla którego się opamiętała mógł być mniej zadowalający, niż gdyby jednak mi się pokłoniła.
   Przyszła kolej na Katharinę – z nią było gorzej. Gdy żegnałam jej mamę, ona stała z boku, jakby chciała wtopić się w tłum, a jej oczy były nieobecne. Tyle razy wyobrażałam sobie siebie w takiej sytuacji, że doskonale wiedziałam o co jej chodzi – nie wiedziała jak się pożegnać. To ja stanęłam przed nią i powiedziałam:
 - Nie żegnaj się ze mną. Bo wrócę kiedy tylko mnie wezwiesz. Wystarczy, że zadzwonisz. A jeśli nie zadzwonisz, to spotkam się na premierze.
   Nawet jej nie dotknęłam. Odwróciłam się tylko na pięcie i poszłam w stronę taksówki.
   Ja się nie żegnam.
 - Proszę nie zostawiaj mnie! – Poczułam jak obejmuje mnie od tyłu. Płacze. Moje zimne, martwe serce drgnęło. – Proszę cię, jesteś moim Światłem, potrzebuje cię!
   Odwróciłam się.
 - Masz Alice, trzymaj się jej, sama powiedziałaś, że jesteśmy do siebie podobne. Tylko błagam cię, nie nazywaj mnie w Ten sposób. Zrobiłam tak wiele rzeczy, których Anioł nigdy by nie zrobił – szeptałam jej do ucha. Wiedziała, że mnie tu nie zatrzyma. To już nie mój świat. Ale potrzebowała mnie, a ja jej. – Pamiętaj, wrócę kiedy tylko mnie wezwiesz.
Wrócę,
kiedy mnie wezwiesz
nie trzeba mówić „żegnaj”


   Siedziałam w samolocie, właśnie miał startować. Spojrzałam na zegarek i otworzyłam laptopa. Pojawił się obraz z kamery, zaczęłam pisać SMS do Kathariny. „Idźcie z nim.” Nic więcej – bez wyjaśnień, bo miał dojść tuż przed dzwonkiem do drzwi.
 - Dzień dobry, pani. Jestem Robert, a to Richard – szofer – przedstawili się gospodyni.
 - Czego panowie chcą?
 - Jesteśmy tutaj z polecania panny Prinss. To również z jej polecenia mamy kamerę, chciała choć po części przy tym być.
 - Ale przy czym „być”?
 - Mamy panią i panią córkę zawieść w bardzo specjalne miejsce.
 - Co??
   I właśnie po to był sms.
 - Mamo, pojedźmy z nim – powiedziała Katharina podając mamie telefon.
   W samochodzie był podsłuch, wiem jak bardzo było to bezczelne, ale tak to już jest, że jak coś sobie ubzduram, to właśnie ta ma być. Ale spełnił swoje zadanie. Przez połowę drogi słuchałam ich rozmów pod tytułem: „O co tutaj chodzi?” Czekałam jednak, aż Katharina rozpozna drogę, którą jedzie – nie zawiodłam się. Dzięki lusterku wstecznemu widziałam jej zaszokowaną minę.
   Wysiedli z samochodu.
 - Co my tutaj robimy? Co to za… dom – spytała skonsternowana mama dziewczyny.
 - To był dom panny Prinss – odpowiedział Robert.
 - Był? – Katharina natychmiast wychwyciła słowoklucz. Uśmiechnęłam się pod nosem. Jeszcze chwila, a wszystko się wyjaśni.
 - Więc, co my tutaj robimy?
   Richard tylko otworzył im drzwi i „kazał” wejść do środka. Zaprowadził je do salonu. Zauważyły kopertę.
 - Ty czytaj, Kat.
   Ich późniejszy wyraz twarzy był bezcenny.
Droga Pani Fell!
Katharina już była w tym domu i wiem, że będąc w nim zastanawiała się dlaczego musi oglądać ten przepych. Otóż powiedziała Pani, że zawsze chciała mieć fortepian. Więc już go ma. Ale musi go jeszcze mieć gdzie postawić. Ten dom stał pusty przez niemal 10 lat, nie było sensu by dalej się marnował.
Teraz jest wasz
Z poważaniem,
Julia Prinss
   Zdecydowanie najwięcej zabawy mam dzięki własnym – nieco chorym – intrygom. Uśmiechnęłam się szeroko. Stały tam dalej, bez słowa - w szoku. Mama Kathariny wpatrywała się w list, bo wydawało jej się, że się przesłyszała. Ja jednak wpatrywałam się w dziewczynę. Widziałam ją z pół profilu, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Nieobecnym wzrokiem błądziła po fortepianie, można by rzec, że przez jej oczy przebiegała lawina wspomnień. Nie trudno mi było się domyślić co wspominała.
   Nie sądziłam, że jeszcze tak bardzo i tak szybko potrafię się przywiązywać do ludzi. Ale ona jest taka… specyficzna. Taka… podobna do Ciebie, szepnęłam sobie w myślach i spojrzałam przez okno, na niebo.
Wrócisz,
kiedy cię wezwą
Nie trzeba mówić „żegnaj”
   Katharina podeszła do kamery i szepnęła:
 - Jesteś aniołem.
   Nie jestem…

*

   Zaprosiłem ją do środka. Przyglądała się wnętrzom z uwagą prawdziwego specjalisty, nie mógł jej umknąć żaden, nawet najmniejszy szczegół.
 - Zdajesz sobie sprawę, że powinnam odmówić? Najpierw pracujesz z moją konkurencją, a potem ja mam wieńczyć dzieło i to w dodatku dla Ani – to trudne. Jej gust jest… bardzo specyficzny, że się tak wyrażę.
   Zabrałem ją na piętro i pokazałem jej wielką, prostokątna sypialnię.
 - Czy to największa sypialnia w tym domu? – zapytała.
 - Moja też taka jest, ale rzeczywiście – największa.
   Wywróciła oczami.
 - No więc? Masz jakąś koncepcję? Tak, żeby się jej podobało. I nie robiła większego cyrku.
 - Ty naprawdę w ogóle jej nie znasz – powiedziała patrząc na mnie z ukosa, nieco drwiąco, ale śmiejąc się jednocześnie. – Ale masz szczęście, że chodzi właśnie o nią. Zrobi się na czas.
  

klikając w obrazek pojawi się podkład muzyczny

„Rozdział IX – Błaganie
   Draco zerwał się jak szalony. Biegł po schodach, niemal na oślep. Odpychał każdego, kto znalazł się w zasięgu jego ręki, by tylko jak najszybciej dostać się do zamku.
Szybciej.
   Wiedział, że wszyscy się za nim oglądają, krzyczą, by uważał co robi i by przestał biec.
Szybciej!
   Ale gdzie miał biec? Chciał do jej komnaty, ale przecież skoro chce stąd odejść to musi jej w tym pomóc dyrektor szkoły. To jest to, gabinet McGonagall! Jego myśli znów były takie nie składne. I on znów tego nie rozumiał. I nienawidził tego, czuł się wtedy jak dziecko.
No szybciej, Draco!
   Po pokonaniu ostatniego zakrętu zwolnił. Gargulec. A hasło? Właśnie miał stanąć i krzyczeć do posągu, by natychmiast go wpuścił, bo jeśli nie, to zostanie z niego tylko pył, ale nie zdążył. Chimera odskoczyła sama. Wbiegł natychmiast na schody, pędził po nich jak szaleniec, by w końcu dopaść drzwi. Gdy je otworzył zobaczył jak Alice podaje rękę dyrektorce, a w jej oczach maluje się przerażenie na jego widok. Wiedział co za chwilę się stanie, dlatego zerwał się i w ostatniej chwili dopadł skrawka szaty czarownicy.
   Wylądował na podłodze. Podniósł się natychmiast i rozejrzał do około. Wielkie pomieszczenie, nowocześnie urządzone, jednakże było w nim widać rękę artystki. I wiele klasycznych dodatków.
 - Pójdę porozmawiać z twoją mamą.
   Draco odwrócił się w kierunku kobiet. McGonagall już wychodziła. Bardzo mu to było na rękę. Spojrzał na Alice. Jej wcześniejsze przerażenie zastąpił smutek.
 - Draco, – szepnęła zrozpaczona – naprawdę musisz to utrudniać?
   Chłopak postarał się, by jego wzrok mówił wyraźne i jakże dosadne: „tak”. Dziewczyna odwróciła się i wyszła na taras. Oparła się o balustradę podziwiając widok przed sobą. Kamienny podjazd, w piaskowym kolorze idealnie kontrastował z równiutko przyciętą, intensywnie zieloną trawą. Malfoy podszedł do niej i spokojnie, czekając na wyjaśnienia, podziwiał jej piękny profil.
 - Posłuchaj mnie więc. Zawsze wydawało mi się, że odstaję od reszty… Ale było mi z tym dobrze. Nie przeszkadzało mi to. Jednak z czasem odkryłam, że czegoś mi brakuje. To myślenie było dla mnie głupie i bardzo prostackie, bo przecież mogę mieć wszystko czego tylko zapragnę – moich rodziców stać na to, by mi to kupić. - Ale to uczucie nie znikało. A potem poznałam ciebie i… Nie, wtedy zobaczyłam ciebie i poczułam się lepiej. Potem się poznaliśmy, zaprzyjaźniliśmy… Ale Draco, coś jest nie tak! Władam inną magią niż ty. Wiem rzeczy, których nie rozumiem. Wiem rzeczy, których nie powinnam wiedzieć i boję się tego! A zwłaszcza boję się tego, jak wiele wiem o tobie. No i… – Westchnęła głęboko. – My… Ja nie chcę stracić twojej przyjaźni, ale przez to co robisz… Jest we mnie takie coś, co… Oh, wiem, że to głupie, – powiedziała sfrustrowana – ale ja nie mogę się do ciebie zbliżyć, w ten sposób. Po prostu wiem, że zbyt wiele wtedy bym straciła. Spróbuj to zrozumieć, na tyle na ile rozumiem to ja. – poprosiła. – I błagam wybacz mi to. – Odwróciła głowę i spojrzała w niebo, zbierała myśli. A potem pozbierała się w sobie i z powrotem spojrzała ma jego przystojną twarz. – Potrzebuję czasu, dużo czasu. Żeby wszystko przemyśleć i sobie poukładać. Ale obiecuję, że jeszcze się spotkamy. Tylko daj mi czas. – Ujęła jego dłonie w swoje. – Ja chcę, nie, ja muszę to wszystko przemyśleć. Dlatego błagam, nie utrudniaj tego jeszcze bardziej.
   I co teraz, pomyślał Draco. Wiedział, że to już przegrana sprawa, że jej już nie zatrzyma. Zresztą, czy kiedykolwiek wolno mu było to zrobić? Odpowiedź jest prosta i on też ją znał: nie. Ale… A jeśli ona zapomni? Draco wiedział, że on na pewno nie, ale ona? Oddała mu wszystko co mogło jej o nim przypominać. Chociaż…
 - Mam coś dla ciebie. – Spojrzała na niego zaskoczona. Wyciągnął malutkie pudełeczko z kieszeni i otworzył je. – Spokojnie, to nie oświadczyny. Jestem arystokratą, wyglądałyby wtedy zupełnie inaczej. – Draco próbował grać luzaka i nieco kpić. Wyszło marnie. – Ale mimo to, weź go. Pro...
   Nie zdążył dokończyć. Przerwała mu.
 - Ma kolor twoich oczu – szepnęła.
   Podniosła prawą dłoń i pogładziła go po policzku, nieustannie patrząc w jego oczy. Lewą dłoń wyciągnęła w jego stronę. Pierścionek pasował tak idealnie na jej serdeczny palec, jak gdyby był zrobiony specjalnie dla niej.
   On w czerni (nie wiedział nawet, wcześniej, że dostał od niej jakieś czarne ubrania), ona w białej sukni. On wkłada jej pierścionek na palec, ona patrzy na niego, z tym niesamowitym uczuciem w swoich wielkich, ciepłych, ciemnych oczach. To wyglądało jak ślub, jak złączenie się dwóch osób – ciałem i duszą – na wieki. A było rozstaniem.
   Trwali tak jeszcze jakiś czas, a potem przyszło opamiętanie. Alice odsunęła się od Draco – ten zastanawiał się jak teraz ucieknie – obejrzała się za siebie, a potem, znów spojrzała na młodego mężczyznę. Podeszła do niego gwałtownie i najpierw delikatnie, a potem coraz namiętniej pocałowała. Choć oboje byli zdziwieni takim obrotem sprawy, żadne nie żałowało. Wykorzystali to do maksimum. Z delikatnego „błagam, wybacz mi”, przeszli do gwałtownego „potrzebuję cię”. Całowali się z pasją, wkładając w to wszystkie swoje czucia, pragnienia, obawy, żale i nadzieje. A gdy pocałunek się skończył, Alice – starając się jeszcze uspokoić swój oddech – odsunęła się lekko od Draco i szepnęła:
 - Dbaj o Faweks’a. – Chciała pocałować go jeszcze ten jeden, jedyny raz, ale wiedziała, że już nie może. Zrobiła już i tak zbyt wiele. Czuła to.
   Odsunęła się, chwyciła się balustrady i przeskoczyła przez nią. Draco zareagował na ten widok w mgnieniu oka. Dopadł barierki i spojrzał w dół. Alice gnała przed siebie, na czarnym jak piekło koniu. Biała suknia powiewała za nią. Nie obejrzała się za siebie ani razu.
   Skoczyła z 3 piętra, pomyślał, a koń nawet nie zarżał. Zresztą skąd on się tam w ogóle wziął? Kim ona jest? Draco do cholery w kim ty się zakochałeś?!
   To był pierwszy raz, kiedy Draco Malfoy nazwał swoje uczucie po imieniu. Dziwił się sobie, cieszył i smucił jednocześnie. No bo jak nie być smutnym, kiedy miłość twojego życia cię zostawia? Draco przypomniał sobie o czym myślał, kiedy biegł za nią. Denerwowało go, że zachowuje się i myśli jak nieporadne dziecko. Bo bez niej był dzieckiem. Smutnym, zagubionym, nieistotnym człowiekiem, który nie potrafi się odnaleźć w wielkim świecie.
   Westchnął. Wiedział, że nie spotkają się jutro, po jutrze czy za rok. Wiedział, że nim znów ją ujrzy minie wiele lat. Poczuł, jak coś ciężkiego siada na jego ramieniu, domyślił się, że to Faweks. To, że ma się nim zająć było sporą niespodzianką, ale teraz przynajmniej o tym wiedział.
   Spojrzał przed siebie i szepnął:
 - Będę tęsknił.”
„Kochać to także umieć się rozstać, umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, czasem wbrew własnemu.”
   I co? Koniec? W dziwnym momencie, pomyślałem. Ciekawe dlaczego mi to dała, nie to, żeby mi się nie podobało, podobało mi się! Ale jakoś tego nie rozumiem. Gdybym to ja był na jej miejscu, to chciałbym tym coś przekazać. No cóż.
   Odłożyłem maszynopis na stolik nocny, zgasiłem lampkę i poszedłem spać. A ostatnią myślą tego dnia, było wspomnienie pokoju Ani. I to, co dopiero teraz dostrzegłem – na jej stoliku nocnym nie było żadnych książek. Na półkach żadnych zdjęć.

czwartek, 21 lutego 2013

Rozdział IX


NAZWISKO ZOBOWIĄZUJE
PODOBNO


„Rozdział VII – Płomienie
   Draco leżał na swoim ogromnym łóżku i wpatrywał się w zielony baldachim nad sobą. W końcu nie wytrzymał i rzucił poduszką prosto w ścianę.
 - Co ten ptak sobie wyobraża? Żeby przerywać mi, w takim momencie?! Po jaką cholerę on tam w ogóle przyleciał?
   Był zły na cały świat, bo do niczego między nimi nie doszło. Do niczego. W głowie ciągle miał jej cudowny zapach i wspomnienie tego, że gdy się od niej odsunął, to szepnęła coś ptaku, a potem powiedziała, że musi już iść.
   Jęknął i rzucił kolejną poduszką. Od siły uderzenia niemal się rozpadła.
   Usłyszał stukanie. Jeśli to Faweks, to przysięgam, że wyrwę mu te piękne, złote pióra, pomyślał i odwrócił się w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Była tam sowa jego matki. Otworzył kopertę. Narcyza Malfoy odpisała na list, który wysłał przed obiadem.

Draco,
To co napisałeś, było dosyć… dziwne. Pisałeś o pięknej dziewczynie, z którą chodzisz do szkoły. Pisałeś, że zmazała z Ciebie przekleństwo. Z niezrozumiałych dla siebie powodów, rozumiem to bardzo dosłownie.

[RETROSPEKCJA]
 - Przyszedłem tylko na chwilę, pani profesor. Profesorze Dumbledore, profesorze Snape – skinął głową portretom byłych dyrektorów. - Chciałbym o coś zapytać. – Odsłonił swoje lewe przedramię.
   Brodaty czarodziej uśmiechnął się szeroko, jakby cieszył się, że jego teoria okazała się prawdą. Snape natomiast zachłysnął się powietrzem.
 - To nie możliwe!
 - Więc jak? – zapytał blondyn.
 - Och Severusie, mówiłem ci przecież, że ona jest niezwykła, inna niż każdy z nas. Zresztą, rozmawiasz z nią często, więc co cię dziwi? – Zwrócił się do Draco: – Mogę ci tylko powiedzieć, że „biała magia” to określenie, którego potocznie używa się mówiąc o dobrej magii. Jednak, tak naprawdę jest „czarna magia”, „magia zwyczajna” - czyli nasza i „magia biała”, o której krążą tylko legendy. Jesteś pierwszą osobą jaką spotkałem, która dostąpiła tego zaszczytu. Być może jedyną.

I pisałeś, że gdybym ją poznała, na pewno bym ją polubiła. Cały ten list był do Ciebie niepodobny. Nie będę Ci tłumaczyć, skąd wiem dlaczego on był taki nietypowy (jak na Ciebie), ale powiem, że bardzo się cieszę.
W kopercie masz pierścionek. Wiem, że prosiłeś o coś oryginalnego, ale on ma kolor twoich oczu. Identyczny kolor. Wiem, że jej się spodoba.
Kocham Cię, N.

   Chłopak przeczytał tę krótką wiadomość chyba z 10 razy, ale i tak niewiele z niej zrozumiał. Otworzył satynowe pudełeczko i zobaczył pierścionek. Rzeczywiście, w kolorze jego oczu. I tylko głupiec nie powiedziałby, że jest piękny.
   Gdy wsadził pierścionek z powrotem do satynowego pudełka i zamknął je coś sobie przypomniał.
   Potter.

   Szedł po kamiennych schodkach ciągnących się wzdłuż błoni, bo jakiś pierwszoroczniak z Gryffindor’u powiedział mu, że Harry Potter i dwójka jego najbliższych przyjaciół idą na herbatkę, do tego - jak powiedziała Mc’Gonagall - pół-olbrzyma, Hagrida.
 - Potter! – zawołał, gdy ci byli jakieś trzy metry od drzwi gajowego. Cała trójka natychmiast obróciła się w jego kierunku. Na krzyk zareagowali też wszyscy uczniowie, którzy siedzieli w pobliżu. – Potter – powiedział już ciszej, kiedy do nich dobiegł. – Ja… Harry Potterze, ja chciałem ci podziękować. Uratowałeś mi życie. A ciebie... – zwrócił się do Hermiony – ciebie chciałbym przeprosić. Przeprosić za wszystkie urazy jakimi cię raczyłem w przeszłości. I przeprosić, za to, co przytrafiło ci się w moim domu. Przepraszam ciebie, ale was też. 
   Spojrzał na nich i zaniemówił. Na ich twarzach nie było żadnej wrogości, żadnego dystansu. Nic nie świadczyło o tym, żeby sądzili, że to jakiś żart. A przede wszystkim, wyglądali jakby się go spodziewali. Tylko z twarzy Ronalda Weasleya można było wyczytać, że trudno mu uwierzyć, że rzeczywiście to zrobił. Że przyszedł i kaja się przed nimi.
 - Jestem Harry. Harry Potter – powiedział chłopiec z błyskawicą na czole, wyciągając rękę ku blondynowi, jakby znów byli jedenastoletnimi chłopcami, bez niemiłej przeszłości.
 - Draco Malfoy. – Uśmiechnął się. I powtórzył gest z Weasleyem. Na koniec została Granger. Stwierdził, że się postawi i zrobił coś, o co nigdy by siebie nie podejrzewał. Ujął jej dłoń i pocałował ją, delikatnie, niczym prawdziwy gentlemen. Niemal słyszał jak wszystkim dziewczynom na błoniach opadają szczęki. Brunetka za to uśmiechnęła się uroczo, była nieco zawstydzona.
   Mimo wszystkiego co zrobił, oni nadal – w każdym razie na pewno Harry i jego przyjaciółka – nie byli ani trochę zdziwieni. Jak gdyby ktoś im powiedział, że do nich przyjdzie…
 - Alice... –szepnął, kiedy prawda spadła na niego niczym grom z jasnego nieba. Jednak to samo, dokładnie w tym samym momencie powiedział Ron. Draco spojrzał się na rudego chłopaka, który patrzył maślanym wzrokiem, niemal śliniąc się przy tym, na kogoś nad nim. Odwrócił się.
   Po schodkach, w ich kierunku, szła piękna dziewczyna, o kruczoczarnych włosach, bladej, idealnie gładkiej, nieskazitelnej cerze, pełnych, czerwonych niczym wino ustach i ciemnych jak noc, ogromnych oczach. Była tak niesamowicie piękna, że willa przy niej była nikim. Prawdopodobnie z zazdrości o jej urodę, odebrałaby jej życie.
   Alice wyglądała jak panna młoda. Ubrana była w długą, białą suknię z trenem, którą prosto skrojono. Odcinała się pod biustem, a materiału wręcz płynął za nią na wietrze. Miała cieniutkie ramiączka, wysadzane diamencikami, które pokrywały też szycie dekoltu. Na rękach trzy cieniutkie iskrzące się w słońcu, diamentowe bransoletki, a na odstających we wszystkich kierunkach włosach, wianuszek od Draco. W rękach trzymała swoją niezwykłą różdżkę.
   Wyglądała jak Anioł.
   Zatrzymała się. Mimo, że stanęła schodek wyżej niż Draco i tak była od niego niższa. Otwarła usta żeby coś powiedzieć, ale nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Przyglądała mu się szukając odpowiednich słów.
   Nie znalazła ich.
   Nigdy ich nie znajdzie.
   Spojrzała na trójkę ludzi stojących za blondynem. Jej oczy zaszkliły się od łez. Dzięki nim się nie pogubisz, pomyślała. Ogarnęła spojrzeniem przestrzeń wokół nich, a potem powiedziała Malfoy'owi:
 - Chcę byś to przechował. – Podała mu różdżkę. A potem, z ogromną ostrożnością zdjęła wianek z głowy i podała mu go.
   Zaczęła się cofać o parę stopni.
   W tej właśnie chwili wszyscy spojrzeli w górę. Zza jednej z wież zamku wyleciał Faweks. Harry Potter nie mógł uwierzyć w to co widzi. To ten sam ptak, który uratował mu życie, ten sam, który odleciał po śmierci Dumbledore’a. Wszyscy poza Alice patrzyli na niego jak zahipnotyzowani. Nie mogli zrozumieć tego dziwnego przedstawienia.
   Ale Draco… Draco był przerażony.
   Kiedy Alice przystanęła, ptak w tej samej chwili zawisnął w powietrzu nad nią. Dziewczyna podniosła ręce w górę, a w chwili kiedy jej dłonie dłonie dotknęły szkarłatno-złotych piór, zniknęła w płomieniach.”

   Wysiadłyśmy z taksówki. Przekręciłam klucz w wspaniałej, kutej furtce. Front mojego brytyjskiego domu ukazał się w pełnej krasie. Tak naprawdę tylko ogród wyglądał dobrze, bo tylko nim się zajmowano, aby dla przejezdnych jakoś się prezentował. Cała reszta będzie tonąć w kurzu. Katharina rozglądała się zachwycona. Dobrze, że jej się podoba, ale jeszcze nic nie widziała. Znów przekręciłam klucz i pchnęłam drzwi.
 - O Boże, tu jest cudownie! Tyle tu przestrzeni, bieli, takiej… łagodności! A te schody, jak z bajki. - Wyrzucała z siebie zachwyt niczym pocisk.
 - Hej, spokojnie, jesteśmy tylko w holu.
   Mój dom. Mój, mój, mój… Wszystko moje! Wszystko piękne! Wszystko puste... - krzyczały moje myśli. Mój dom.
   Chciałam zacząć od (chyba) głównego miejsca w każdym domu, to znaczy w takim sensie, gdzie zbierają się goście. Ale chodziło o to, co w nim stoi. Przemierzałyśmy więc pokoje, niektóre miały drewniane, zdobione drzwi inne nie miały ich wcale. Pchnęłam ostatnie jakie zostały. Ustąpiły natychmiast.
 - Ten dom stoi pusty od niemal dziesięciu lat.
   Weszłyśmy.
   Stanęłyśmy w salonie. Dzięki przykrywającym meble prześcieradłom był jeszcze jaśniejszy niż zazwyczaj.
 - Przez ten czas prawie nic się nie zmieniło. Prawie, bo domyślam się, że moja chrzestna cały czas sprawdzała, czy aby wszystko z nim w porządku, mając nadzieję, że nagle się pojawię. Zważywszy, że nie wyglądał na bardzo zakurzony.
   Bym zawsze miała gdzie spać…
   Spojrzałam na swoją towarzyszkę. Stojąc w progu chłonęła widok niczym gąbka. Wtedy zauważyłam to, na czym na czym tak bardzo mi zależało. Widziałam jak tęsknym wzrokiem przygląda się czarnemu fortepianowi stojącemu na środku pokoju. Ustawiony był na podwyższeniu, a jego kolor idealnie kontrastował z bielą reszty otoczenia. Udawałam jednak, że kompletnie tego nie zauważam. Otworzyłam na oścież wszystkie okna, a wrześniowe, jeszcze ciepłe powietrze wtargnęło do pomieszczenia. Zdejmowałam prześcieradła z mebli, wzbijając drobinki kurzu w powietrze. Katharina oderwała się od instrumentu i pomogła mi. W tym co robiłyśmy było dla mnie coś niesamowicie dziwnego. Takie odświeżanie czegoś starego było dla mnie wręcz pojęciem abstrakcyjnym. W moim obecnym życiu wszystko było nowe. Nowe bądź stałe – niezmienne. Ale przecież ten dom też był niezmienny. Był dokładnie taki, jakim go widziałam po raz pierwszy. Czym się różnił? Tylko nowinkami technicznymi.
 - Chodź, zobaczysz resztę – powiedziałam i poszłyśmy na piętro. – Zobacz, to mój pokój.
   Przeszłam przez pomieszczenie otwierając drzwi łazienki, by później wejść do garderoby. Podeszłam do wieszaków przeglądając ubrania. Wszystkie nowe. Ona naprawdę myślała, że ja wrócę. Przez cały ten czas czekała, łudząc się, że jednak coś się zmieni, pomyślałam trzymając w ręku sukienkę z najnowszej kolekcji Chanel. Westchnęłam ciężko i odwiesiłam ją z powrotem na miejsce. Ponownie weszłam do sypialni i otwarłam ostatnie z drzwi.
 - Tu są moje ulubione dzieła – powiedziałam ukazując swoją „półkę na książki”.
 - To jest niesamowite!
 - Chodź, pokażę ci jeszcze parę miejsc.
   Stanęłam tyłem do jednych z drzwi, zagradzając do nich dostęp.
 - Tamta biblioteka, to nie ta. – powiedziałam i otworzyłam jej drzwi.
   Katharina zamiast wejść, została przed drzwiami z szeroko otworzoną buzią. Pchnęłam ją delikatnie, by weszła do środka. Stanęła na środku pomieszczenia i z szeroko rozciągniętymi rękoma obracała się wokół własnej osi, podziwiając zbiory literatury. A to wcale nie były największe jakie mieliśmy. Oparłam się o framugę i przyglądałam się. Wyglądała ślicznie w błękitnej sukience, którą jej wczoraj kupiłam i błyszczących niebieskich oczach. Nie potrafiła się napatrzeć, na ilość książek. Podchodziła do półek i dotykając palcem grzbietów czytała tytuły. Zauważyłam, że tych starszych nawet nie śmiała dotknąć, jakby bojąc się, że pod jej dotykiem rozpadną się w pył. Zaśmiałam się. Uwielbiam dawać ludziom prezenty.
   Po jakimś czasie podeszła do mnie i zapytała:
 - Czy dom w którym teraz mieszkasz też taki jest?
 - Nie. Jest zupełnie inny.

 - Jest jeszcze coś – powiedziałam. Nie byłam przekonana do odwiedzania tego miejsca - za dużo wspomnień. – Chodź.
   Wyszłyśmy przez taras i przeszłyśmy alejką. Otworzyłam wielki zamek i weszłyśmy do stajni.
 - Boksy?
   Kiwnęłam głową.
 - Masz własną stajnię?
   Jeszcze tak, powinnam powiedzieć.
 - Jeździsz konno?
 - Jeździłam - powiedziałam to zbyt chłodno, zaczęła mi się uważnie przyglądać, ale nie wiedziała co powiedzieć. - A ty? Jeździłaś kiedyś? – Nic mi nie opowiadano, żeby trenowała.
 - Nie. Zawsze chciałam, ale najbliższa stadnina jest zbyt daleko.
   Pokiwałam tylko głową. To wiele wyjaśnia. Odległość to straszna rzecz. Dobra jest gdy potrafi i wie jak szybko ją pokonać.
 - Konie to wspaniałe zwierzęta. Przyjaciele. Zawsze cię wysłuchają i pocieszą. Może ci się to wydawać śmieszne, ale pamiętam takie wydarzenia z własnego dzieciństwa…
   Wiedziałam, że czeka na dalszą część, jednak będzie mi musiała to wybaczyć, bo nie mam już nic do dodania.
   Zbyt dużo wspomnień.
   Usiadłyśmy na huśtawce w ogrodzie. Została jeszcze jedna, służbowa rzecz do zrobienia. Wyciągnęłam telefon i podałam go Katharnie.
 - Napiszesz teraz wiadomość i wyślesz ją pod numer, który wcześniej wybrałam. Napiszesz dedykację czy podziękowanie, czy cokolwiek innego, co chcesz umieścić na początku swojej książki. Kiedy już będzie wysłana usuń ją.
 - Dlaczego nie mogę ci jej podyktować? – zapytała.
 - Takie mam zasady. Nie możesz czuć się zobowiązana do dziękowania mi za cokolwiek, nikt nie może się tak czuć. – Nie w stosunku do mnie, pomyślałam.
   Usłyszałam dźwięk telefonu.
 - Pozwolisz, że odbiorę.
 - Cześć, Aniu. Nie chcę ci przeszkadzać, ale to ważne. Nie mogę towarzyszyć ci na balu.
 - Jak to nie możesz? Co się stało? Rozchorowałeś się?
 - Gorzej. Złamałem nogę.
   Czy wszystko w moim życiu musi być tak nieprawdopodobnie banalne? Banalne, ale cholera realne. Złamał nogę, takie rzeczy zdarzają się w beznadziejnych książkach i filmach! Czasem naprawdę mam wrażenie, że moje życie jest jedną, wielką książką.
 - No to lecz się, jakoś sobie poradzę. Pa. – Rozłączyłam się. – I co teraz? – zapytałam na głos.
 - Co się stało? – zmartwiła się Katharina. No tak, rozmawiałam po niemiecku, nie rozumiała.
 - Właśnie się dowiedziałam, że mój partner na bankiet złamał nogę.
 - To dosyć banalna wymówka – zauważyła sprytnie.
 - Wiem, ale on nie kłamie. Zbyt wiele by stracił takim kłamstwem.
 - Na przykład?
 - Rozgłos.
 - Skoro tak mówisz… Nie masz nikogo innego, kto by z tobą poszedł?
   Schweinsteiger.
   Dlaczego akurat o nim pomyślałam? Tak nie powinno być.
   Jednak jeśli z nim pójdę zapewne będą inaczej na mnie patrzeć, czy na pewno tego chcę? Czy na pewno to niczego nie zmieni? Nie, to nie może NICZEGO zmienić. On ma dziewczynę, wszystkiemu da się zaprzeczyć.
   No i jest bardzo odpowiedni – biłam się z myślami. – Ale ma wtedy mecz…
 - Hej, jak nie zapytasz, to się nie dowiesz!
 - Masz rację.
   Wybrałam jego numer.
 - Cześć Bastian. Mam mało czasu więc krótko i na temat. Jest gdzieś obok ciebie Louis van Gaal?
 - Jest. A bo co?
 - Dowiesz się jak z nim porozmawiam.
 - Ok. Już podaję.
 - Dzień dobry. Nazywam się Anna Spyra. - Może nie powinnam się tak przedstawiać? Zobaczymy. -  I mam dosyć impertynenckie pytanie. W sobotę, szesnastego pażdziernika odbędzie się bal charytatywny. Wiem, że Bastian gra wtedy mecz, ale chciałabym żeby pojechał ze mną. Zrobię Bayernowi najlepszą reklamę jaką się tylko da, ale proszę dać mu wolne na tamten weekend. Pokryję wszelkie koszty tej nieobecności.
 - Upewnię się tylko, to panią oprowadzano wtedy po ośrodku?
 - Tak, właśnie mnie.
 - Nie ma problemu, urlop załatwiony.
 - Dziękuję bardzo. Życzę miłego dnia. Do widzenia. – Rozłączyłam się. – Wow, to było szybkie. – Nawet dla mnie, dokończyłam w myślach. – Teraz mam za to inny problem – powiedziałam i spojrzałam na Katharinę.
 - Jaki?
 - On nie ma się w co ubrać. Jego strój musi pasować do mojej sukni.

*

 - Wybacz mi na chwilę, muszę gdzieś zadzwonić. Ciao Giorgio…
   I tyle zrozumiałam, ciekawe ile ona zna języków. Muszę o to zapytać.
   Giorgio? Nie żebym się jakoś specjalnie na tym znała, bo nie interesuję się tym, z prostej przyczyny: nie stać mnie na to. Chociaż teraz… No i ten włoski. Mam nieodparte wrażenie, że ona właśnie rozmawia z Armanim.
 - Załatwione?
 - Tak – uśmiechnęła się. – Wezmą jego miarę i gotowy „garnitur” będzie czekał w hotelu, już we Włoszech.
 - Mam dwa pytania – powiedziałam nieśmiało.
 - Pytaj!
 - Ile znasz języków?
 - Biegle 4, potem włoski i francuski na dosyć wysokim poziomie. I kilka innych, na tyle, żeby się dogadać.
   Pokiwałam głową, spodziewałam się takiej odpowiedzi. Wzięłam głęboki wdech.
 - Dlaczego twoja karta płatnicza jest taka… – Zabrakło mi właściwego słowa. Nie chciałam powiedzieć niczego niestosownego.
 - Inna? Jest na niej moje zdjęcie bo może korzystać z niej tylko osoba, która wygląda tak jak ja. Jest tak, ponieważ nie ma na niej limitu. Mogę wydawać tak długo, jak długo mam pieniądze na koncie. A żeby ją dezaktywować - w razie ewentualnych kradzieży - wystarczy jeden mój telefon. A skoro już jesteśmy w temacie - zaczęła z innej beczki – to jest, w twoim podejściu coś takiego, co mi się nie spodobało. Twierdzisz, że nie jesteś ładna – zarzuciła mi. Całkiem słusznie zresztą. – Udowodnię ci, że to nie prawda.

 - Dlaczego stoimy przed najdroższym, a nie, on zdaje się jest dostępny też dla średnio zamożnej części ludzkości.
 - Tak właśnie – wtrąciła.
 - To w takim razie, dlaczego stoimy przed najpopularniejszym i najbardziej ekskluzywnym salonem piękności na świecie?
 - Spójrz na szyld.
   No tak, to wiele wyjaśnia.
   Weszłyśmy do środka. Salon było jasny, – dominował tam beżowy kolor ze złotymi akcentami – duży i drogi. Wszelkie zdobienia zdawały się być rodem z jakiegoś zamku. W pomieszczeniu do którego weszłyśmy było dziewięć kobiet. Piątka pracownic (chyba tylko one były czarnym „elementem wystroju”) i trzy klientki, siedzące w wygodnych, skórzanych fotelach, aż proszących się, żeby na nich usiąść, popijając kawę. Jedna tylko była przy kasie.
   Pracujące tam kobiety przyglądały nam się tak, jak ci wszyscy ludzie wczoraj w sklepie. Potem jednak rozluźniły się i szeroko uśmiechnęły się do swojej szefowej. Spojrzałam na Anię, ona też się uśmiechała.
Cześć dziewczyny. Mam dla was robotę – powiedziała i podeszła do swoich pracownic, by się przywitać. Każdą delikatnie uściskała, a jednej gratulowała błogosławionego stanu. – Ale potrzebne mi będziecie na chwilę wszystkie, które tu jesteście. Tak więc… – zwróciła się do klientek - Drogie panie, nazywam się Juliet Prinss, a to jest mój salon. Mam wielką nadzieję, że są panie zadowolone z naszych usług i moich pracownic. Przyszła ze mną Katharina. Ta dziewczyna, wyda niedługo swoją pierwszą książkę. Jestem jej menadżerką i chcę jej teraz coś pokazać. – Co ona kombinuje, pomyślałam. – Dlatego proszę o dwie minuty przerwy dla kosmetyczek. Dziewczyny, ustawcie się w rządku, chcę jej coś pokazać.
   Zrobiły tak jak kazała, ustawiły się w rzędzie jedna koło drugiej i do tego skrzyżowały ręce, tak, by ich dłonie były bardzo dobrze widoczne.
 - Przyjrzyj się im – nakazała. – Co widzisz?
 - A co chcesz usłyszeć? – No co miałam jej powiedzieć? Wszystkie wyglądały idealnie. Były śliczne! Każda lekko mogłaby zostać fotomodelką. Były piękne z natury. Ale jeśli chciała mnie zdołować, to jej się udało.
 - Zamknijcie oczy – zwróciła się do pracownic. – Wiem co myślisz, ale każda z nich ma na sobie pełny makijaż i żadna z nich nie uważa się za piękność z reklamy. Wiesz na czym one się opierają, kiedy się malują? Mają usłyszeć „Ale ty ładnie wyglądasz”, a nie „Ale ty masz ładny makijaż.” Zobacz, nawet ich paznokcie wyglądają naturalnie. Albo mają francuski manicure, albo mają tylko odżywkę, bo nie trzeba mieć pomalowanych paznokci na czerwono, jak ja, żeby one ładnie się prezentowały. Zobacz. – Dotknęła moich ramion i pociągnęła tak, bym spojrzała na złoty napis w ramce, powieszonej na ścianie. – „Nie ma brzydkich kobiet, są tylko kobiety, które nie wiedzą, że są piękne.” Vivien Leigh
 - Dużo masz jeszcze takich złotych myśli? - zapytałam unosząc jedną brew.
 - Trochę – odpowiedziała i puściła mi perskie oczko. – I gwarantuję ci, że moi pracownicy wydobędą z ciebie piękno, o które byś siebie nigdy nie podejrzewała.
   Zrobiono mi chyba ze 40 zabiegów. Zajęto się moimi włosami, moimi paznokciami, każdym milimetrem mojej twarzy i ciała. Teraz idę na masaż, co – przyznaję – napawa mnie niebywałym optymizmem.
   Położyłam się na czymś w rodzaju kozetki i odpłynęłam. Było mi tak przyjemnie, tak błogo. Masaż to chyba najlepsze czego w życiu doświadczyłam. Relaksująca muzyka, świece i olejki aromatyczne - delikatne, nic duszące sprawiały, że czułam się jakbym trafiła do nieba.
   Kiedy skończono, chciałam błagać o więcej, to było takie przyjemne, takie relaksujące, takie… idealne!
 - Chodź, porozmawiamy.
   Obróciłam się w kierunku, z którego dochodził głos. Ania – opatulona puszystym, białym szlafrokiem, który również na mnie, właśnie zakładano – z uśmiechem na ustach opierała się o framugę drzwi. Chyba widziała moją zbolałą miną. Poszłam za nią. Szłyśmy krętymi korytarzami, na poziomie zero, a potem dwa piętra w dół. Otworzyła przede mną drzwi i znalazłyśmy się na basenie. Po niej naprawdę można spodziewać się wszystkiego!
 - Może się nie znam, ale nie spodziewałam się, że w salonie piękności będzie basen w rozmiarach 10x15m.
 - Tak naprawdę to 15x20. Normalnie w żadnym nie ma, ale w moich są. No a to jacuzzi, to chyba cię nie dziwi, co? – zapytała i rzuciła we mnie wygrzebanym z torby kostiumem kąpielowym. Spojrzałam na metkę. O matko. – Mówiłam przecież, że mam ochotę popływać. Masz – podała mi nożyczki do paznokci i  widząc moją zdziwioną minę, wyjaśniła: – Odpruj metkę.
   Zmieszałam się.
 - Widzę przecież, że cię irytują. Ja zresztą też nigdy ich nie noszę.
   Pływałyśmy może z godzinę, potem poszłyśmy do jacuzzi, a wtedy Ania nacisnęła jakiś przycisk i przyszła jedna z pracownic. Poprosiła o słodkie wino.
 - Pijesz?
 - Okazjonalnie.
 - Więc słodkie będzie w porządku?
   Kiwnęłam głową.
 - Pytam, bo ja wino zaczęłam pić bardzo wcześnie. To… taki zwyczaj rodzinny.
   Sączyłyśmy trunek. Czekałam na zapowiedzianą rozmowę, jednak nie długo.
 - Zauważyłam, że masaż przypadł ci do gustu.
   Spiekłam raka.
 - A jakby ci się podobało gdyby to facet cię masował… – zakpiła.
   Ochlapałam ją wodą.
   Zaśmiała się i powiedziała:
 - Masaż to jedna z tych przyjemności, z których trudno by mi było zrezygnować.
 - Dlaczego akurat salony piękności? - Naprawdę mnie to interesowało. Sławna pani redaktor, obyta w każdym temacie, - jak powiedziała pani Rowling - gęsto udzielająca się charytatywnie. I bierze udział w czymś takim?
 - Z powodu takich niedowartościowanych, szarych myszy jak ty.
   Auć.
 - Nie twierdzę, że skromność to coś złego, ale chodzi mi raczej o twoje postrzeganie siebie. Widzisz, ja zawsze byłam bardzo świadoma własnej urody. I nie mam na myśli opinii tylko fotografów, z którymi miałam przyjemność pracować, czy tych, którzy chcieli ze mną pracować. Wiem po prostu kto się mną interesował. Ale samo to jak zostałam wychowana nauczyło mnie, że nie ma ludzi brzydkich. Nie pamiętasz bajki o kopciuszku? Ludzie nie wierzą, że takie coś jest możliwe. Jest. I prędzej czy później zrozumiesz, że mam rację. – Popatrzyła na mnie uważnie. – Pamiętaj, że przywykłam dostawać to, czego chcę – zaznaczyła.
   Potem już było tylko milczenie. Każdą z nas pochłonęły własne myśli, ale żadnej cisza nie ciążyła. Na szczęście.
   Ostatnim punktem programu było – jak to Ania nazwała – „końcowy efekt”. Zasłonięto mi lustro, zupełnie jak u Gok’a i nie mogłam nic zobaczyć do samego końca. Obcinano i układano mi włosy czy malowano paznokcie. Tkwiłam tak w niepewności Bóg jeden wie ile czasu, a Ania albo coś szeptała do ludzi, którzy nade mną stali albo konwersowała z klientami swojego salonu. Była straszliwie odprężona, za to ja – rozjuszona jak osa. Potem mnie przebrano. I kiedy w końcu ta męka psychiczna dobiegła końca – i odsłonięto mi lustro – z wrażenia upuściłam kubek z herbatą.
 - O cholera – zaklęłam patrząc na swoje odbicie.
   Wszyscy wybuchli śmiechem.
   Typowe.
 - I jak się ci się podoba? – zapytała rozbawiana Ania. – Cały twój makijaż to tusz i błyszczyk. – Podała mi malutką torebeczkę. – Proszę, to lakier, który masz na paznokciach. „Mademoiselle”.
   Nie mogłam się na siebie napatrzeć. Nawet moje myśli przestały być skromne, wręcz krzyczały „wyglądasz jak milion dolarów”. Jasnofioletowa sukienka (swoją drogą ciekawe skąd ją wzięli, bo o ile wiem, Ania wczoraj jej nie kupowała), leżała na mnie idealnie. Pokazywała wszystko co można uznać za moje walory, a ukrywała to, czego pokazywać bym nie chciała. Moje blond włosy cudownie się błyszczały i układały w cudowne loki. Moje paznokcie były równiutko spiłowane i pomalowane lakierem, który nadawał im cudowny wygląd. A moja twarz? Ona raczej nie była moja. Moja NIGDY nie wyglądała tak… tak dobrze, tak perfekcyjnie!
 - Następnym razem bardziej mi zaufaj, a nie bądź taka przerażona, bo z odprężenia masażem nic już nie zostanie. Będziesz tu przychodzić co sobotę, z mamą. Chyba nie musimy zaczynać rozmowy, na temat tego, że to na mój koszt.

 - Pozwolisz mi się gdzieś jutro zabrać?
 - Pozwolę.
   Pocałowałam ją w policzek. Uśmiechnęła się.

środa, 20 lutego 2013

Rozdział XIX

Ten rozdział pragnę zadedykować PANNIE H. za
Twoje komentarze, Twoje wsparcie - jesteś niesamowita!
Czytając to, co piszesz o moim opowiadaniu nie potrafię przestać się uśmiechać.
DZIĘKUJĘ


DAWNA NAUKA

 - Więc? 
 - Nie rozumiem – opowiedziała mieszając łyżeczką w swojej kawie.
 - Dlaczego się zgodziłaś?
   Zamrugała dwukrotnie, dając mi tym samym znak, że wciąż nie rozumie.
 - Dlaczego się zgodziłaś, skoro teraz jesteś zła.
 - Nie jestem zła – odpowiedziała, a ton jej głosu nie wskazywał na to, żeby kłamała.
   Nie kupiłem tego.
 - Jesteś.
   Wywróciła oczami.
   Nie rób tak więcej, bo się na ciebie rzucę, pomyślałem nagle.
 - Nie jestem – powtórzyła z lekkim uśmiechem. - Po prostu wciąż uważam ten pomysł za głupi.
 - Dlaczego? - drążyłem.
 - Już ci powiedziałam – wzruszyła ramionami.
   Westchnąłem.
   Wziąłem łyka kawy, zastanawiając się jak zmienić temat. 
 - Najlepiej zapytać wprost.
 - Co? - zapytałem zbity z tropu, gdyż wyrwała mnie zamyślenia.
 - Chcesz mnie o coś zapytać, więc zrób to. Nie mam przed tobą tajemnic.
   Dlaczego? - pomyślałem.
 - Jak to robisz, że pieniądze nie są czymś co daje ci władzę.
   Głęboko się zamyśliła.
 - Myślę... Myślę, że to kwestia mojego wychowania. Moi rodzice zawsze walczyli o uczciwość, ale... Myślę, że mój tata bardzo wpłynął na moje poglądy - mówię „moje”, bo jestem sama i nauczyłam innych, że tak ma pozostać. Widzisz, kiedy ożenił się z moją mamą, zarzucano mu, że wszystko do czego doszedł w swojej prawniczej karierze ma dzięki jej pieniądzom i koneksjom. Pieniędzmi nie udowodnisz, że to nie prawda.
  Ronnie kiedyś powiedziała coś takiego: „Za pieniądze możesz sobie kupić zegarek, ale nie czas. Za pieniądze możesz kupić łóżko, ale nie sen. Za pieniądze możesz sobie kupić dom, ale nie rodzinę. W tym domu możesz postawić kominek zdobyty dzięki pieniądzom, ale nie kupisz ludzi, którzy pomogą ci sprawić, aby ogień w tym kominku nie przestawał płonąć. Co więcej, aby ci ludzie byli iskierkami, z których złożony jest ogień. Za pieniądze możesz sobie kupić książkę, ale jesteś zbyt biedny na zakup wiedzy, bo dla wiedzy nikt nigdy nie śmiał utworzyć ceny.”* To w pewien sposób moje motto – motto, do którego, do tej pory, nie wracałam. Myślę, że to bardzo dobrze opisuje moją rodzinę. Nie twierdzę, że w moim drzewie genealogicznym są same osoby o kryształowej duszy, bo to nie prawda, ale nasze wychowanie jest jednoznaczne.   
   Okazało się, że dowiedziałem się czegoś jeszcze – jej przyjaciółka nie ustępowała jej intelektem.
 - Bardzo dobrze pamiętasz jej słowa – zauważyłem.
 - Jestem tym tak samo zdziwiona jak ty.
 - Czy dobrze zrozumiałem, – podjąłem nowy wątek – że mimo tego, że będziesz pomagać mi w stworzeniu autobiografii, to nie będziesz pracować?
 - Dokładnie tak. Można rzec, że teraz pracuję tylko w domu. Nie wiem tylko jak moja praca ma wyglądać – westchnęła.
 - Może... Może zamieszkasz ze mną? - Nie powiedziałem tego głośno, prawda?
   Powiedziałem, bo jej źrenice rozszerzyły się gwałtownie.
 - Skąd... taki pomysł – zapytała ostrożnie. 
   Świdrowała mnie wzrokiem. Przełknąłem ślinę.
 - Wiesz... Pomyślałem, że może jeśli będziemy spędzać ze sobą tyle czasu, to będzie ci łatwiej mnie o coś zapytać.
   Zamrugała dwukrotnie.
   To najgłupsza wymówka jaką kiedykolwiek wymyślono!
 - Chcesz mi powiedzieć, żebyśmy zamieszkali razem, by się lepiej poznać?
 - Nic tak nie zbliża ludzi jak wspólna lodówka – wzruszyłem ramionami, markując spokój. 
 - Jesteś niesamowity!
   Prawie spadłem z krzesła. 
 - Co?
 - Stwierdzam fakt – też wzruszyła ramionami, ale i uśmiechała się szeroko.
   Mój telefon się rozdzwonił.
 - To Lisa. Pyta czy stawimy się jutro.
 - Odpisz, że tak.
 - Jesteś tego pewna? - jej wyraz twarzy znów nie dawał poznać co czuje.
 - Nie jestem. Ale powiedziałam, że będę - więc słowa dotrzymam. - Zapatrzyła się na krajobraz za oknem. - Nie wiem dlaczego się zgodziłam. Na pewno nie po to, by zrobić dobre wrażenie. Zgodzenie się przyszło mi... naturalnie.
 - Dobrze, więc jutro – uśmiechnąłem się, próbując dodać jej otuchy.

   Przechodziliśmy właśnie obok sklepu jubilerskiego kiedy coś rzuciło jej się w oczy. Nie wiem jak to możliwe, bo nawet nie odwróciła głowy w kierunku wystawy.
 - Możemy wejść? - poprosiła. - Dzień dobry - przywitała się grzecznie i przyjacielsko. Powinienem dodać: jak zawsze.
   Sprzedawczyni wyglądała na osobę, która dopiero zaczęła pracę tutaj. Może dlatego nie potrafiła oderwać ode mnie wzroku.
 - Poproszę bransoletkę z grupą krwi. Wersję złotą.
   Brzmiało ciekawie.
 - Jaka grupa krwi? - zapytała sprzedawczyni.
 - 0Rh- .
   Uśmiechnąłem się, na myśl, że mamy identyczną grupę krwi, tak jakby sprawiło to, że w jakiś sposób mogłem kiedyś ją uratować. 
   Kobieta przyniosła cieniutki, czerwony sznureczek, na którym zawieszone były złote znaki przedstawiające jej grupę krwi. Malutkie i nie rzucające się w oczy, ale oryginalne. Naprawdę mi się podobało.
 - Poprosimy o dwa takie – wtrąciłem się. - Tylko dla mnie srebrny.
 - Może chcesz z białego złota? – zaproponowała Ania.
 - A jest?
 - Niestety nie – odpowiedziała sprzedawczyni. Wydawała się być zdezorientowana faktem, że jej odpowiedź sprawiła, że Ania miała jeszcze lepszy humor. O ile można to tak nazwać. 
   Puściła mi perskie oczko i zrozumiałem, co chce mi pokazać.
 - Mimo to, chcę zamówić jeden egzemplarz z białego złota. 
 - Musi mi pani wybaczyć, to nie możliwe.
 - Myślę jednak, że moja prośba jest wykonalna. 
   Sprzedawczyni zamknęła oczy, zastanawiając się co teraz zrobić.
 - Bardzo proszę się mną nie przejmować – poprosiła Ania. - Ja tylko wiem, że mogę to dostać.
   Wtedy weszła druga kobieta, za pewnie była bardziej doświadczona.
 - Dzień dobry – przywitała się. - Czy jest jakiś problem?
 - Pani chciałaby zamówić taką bransoletkę, jednak z białego złota.
 - Bardzo mi przykro, ale takich egzemplarzy nie ma w kolekcji. Możemy za to zaproponować inne.
 - Dziękuję, nie trzeba. Jestem też świadoma, że te ozdoby są tylko w żółtym złocie i srebrze. A teraz proszę mi powiedzieć: czy jest pań przełożony?
   Kobiety się spięły.
 - Proszę się nie denerwować. Po prostu, proszę poprosić żeby tu przyszedł. Ja to załatwię. Proszę – poprosiła miękko.
   Nie sposób było się temu oprzeć.
   Kobiety westchnęły, ale starsza z nich poszła na zaplecze. Chwilę później pojawił się mężczyzna po czterdziestce, w lekko upiętym w pasie garniturze. 
 - Dzień dobry pani. I panu – dodał gdy mnie zauważył. Chwilę trzymał na mnie swój wzrok, a potem z powrotem przeniósł go na Anię. 
   Czułem, że to przedstawienie zaraz się skończy. Kątem oka zauważyłem, że zaczęli przyglądać się nam inni ludzie.
 - Dzień dobry – powiedziała uśmiechając się delikatnie i dygnęła.
   Chyba idzie na całość.
   Mężczyzna zamrugał zdezorientowany.
 - Chciałabym taką bransoletkę, ale z białego złota.
 - Niestety, nie będę mógł spełnić tej prośby. Projektant nie przewidział takiej wersji.
 - Rozumiem, ale teraz ja chcę taką mieć.
   Kobiety spojrzały po sobie. A Ania podała właścicielowi sklepu swój dowód osobisty. Gdy zobaczył nazwisko, na jego czole natychmiast pojawiły się kropelki potu. Poluźnił krawat. Juliet spojrzała na mnie tryumfalnie.
 - Oczywiście pani Prisnss.
 - Panienko – poprawiła natychmiast, jednak dopiero teraz.
   Sprzedawczynie były w szoku. Musiały nie mieć pojęcia o jej rodzinie. Coś czuję, że po tej wizycie będą jednak głęboko dokształcone.
 - Przyjdę po bransoletkę w przyszły poniedziałek.
   Tydzień.
   Niemal słyszałem jak mężczyzna przełyka ślinę.
 - Za tę już zapłacę.
 - Ależ nie ma takiej potrzeby!
 - Zapłacę – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zabawnie było słuchać jak używa go na kimś innym niż ja.
   Nim wyszliśmy zwróciła się jeszcze do stojącego na baczność właściciela.
 - Zrobiłam tym jakże uprzejmym panią, jakże nie miłą niespodziankę swoją prośbą. Dlatego chcę, żeby zrekompensował pan im to premią. - Szczęki kobiet opadły w dół, a ich szef wstrzymał oddech. - I to wysoką. Bo jeśli nie, to będę wiedzieć. Do widzenia i dziękuję – dygnęła i wyszła.
   Powtórzyłem jej słowa i wyszedłem za nią.
 - Jezu... Często robisz tak ludziom? 
   Zamyśliła się. - Nigdy.
   Przystanęliśmy na chwilę, a ona wyciągnęła swoją bransoletkę i poprosiła, bym zapiął ją na jej lewej ręce.
 - A dlaczego ta akcja z premią?
 - Bo uważają mnie za snobkę, która może wszystko. Bo mogę, ale nie jestem snobką. I mówiłam poważnie, jeśli nie dowiem się, że ich wypłata była przynajmniej trzykrotnie wyższa, to myślę, że zmienimy im szefa.
   Nie wiedziałem jak to skomentować. Było to trochę oszałamiające.
 - Obiecałam ci kiedyś coś pokazać.
   Weszliśmy do jakieś malutkiego sklepiku z ubraniami. Pokazała mi identyczny trencz, jak ten, który ma na sobie.
 - Jego cena nie przekracza stu euro. A teraz sprawdź metkę na moim.
 - Burberry.
 - Właśnie, z daleka tego nie widać. Dopiero po dokładniejszym zaznajomieniu się z materiałem dowiadujesz się, że mój płaszczyk wart jest więcej niż można by się spodziewać. 

   Wysiedliśmy z samochodu. Zabrała torebkę i zamknęła swoje Porsche.
 - Wchodzisz? - zdziwiłem się. 
 - Chciałeś przecież żebyśmy razem mieszkali.
   Potknąłem się.
 - To zgadzasz się? - Nie mieściło mi się to w głowie!
   Wywróciła oczami.
   Nie rób tak więcej, bo się na ciebie rzucę!
 - Przecież nie odmówiłam.
   Panie, daj mi więcej cierpliwości, poprosiłem pokornie.
 - Ale i nie zgodziłaś się!
 - Ale widzisz teraz, że się zgodziłam. - Wydawała się być rozbawiona tą sytuacją.
   Byłem wniebowzięty i podekscytowany tym, jakie to możliwości przede mną otwierało.
 - Nie potrzebujesz jakiś rzeczy?
 - Z tego co wiem, nie. I przecież nie spędzę tutaj następnych dziesięciu lat.
   Szkoda.
 - Poza tym, mój dom nadal stoi. 
 - No tak.


   Odwiozłam Bastiana na drugi trening, a potem pojechałam do sklepu ze sprzętem jeździeckim.
 - Dzień dobry. Czy mogę jakoś pani pomóc?
 - Dzień dobry. Myślę, że sobie poradzę, dziękuję.
   To było dziwne uczucie, znaleźć się wśród tego wszystkiego. Tego, czego tak skwapliwie, od lat unikałam. Zaskakujące było to, że nie czułam się ani trochę nieswojo, jakbym szła przez park. Wszystko było znajome, ładne i przyjemne. Dotykałam ubrań, szukając najlepszych materiałów, mierzyłam buty i nawet rozmawiałam z innymi kupującymi. Było to takie autentyczne, takie... naturalne.

   Stałam przed lustrem o złotej ramie, spinając włosy w swoją standardową fryzurę. Przyjrzałam się sobie. Właściwie nigdy nie byłam ubrana tak klasycznie - nie było mi trzeba. Czarne jak smoła oficerki, beżowe bryczesy, błękitna koszula z białą kokardką bod szyją, wpadający w czerń żakiet z białymi obwódkami i złotymi guzikami. W ręce trzymałam czarne rękawiczki i palcat. Nie sądziłam, że jeszcze mogę być tak ubrana.
   Zeszłam do Bastiana. 
   Przesadziłam. On był ubrany niemal zupełnie normalnie. Powinnam się teraz wrócić i przebrać, ale pewnie weźmie moje przebranie w kwestie wychowania lub przez wzgląd na stare czasy. Co jest doskonałą wymówką, więc lepiej się jej trzymać.
 - Pomyślałam, że nie kupię białych bryczesów, - zaczęłam, by spróbować odwrócić kota ogonem – bo nie idziemy na zawody, tylko uczyć się jeździć.
 - Idziemy?
   Wywróciłam oczami.
 - Nie jeździłam od lat, pewnie już nic nie pamiętam. Wiesz dokąd mamy jechać? - zapytałam.
 - Wiem.
 - To chodźmy.
   Zaskoczone miny Lisy i Thomasa były jednoznaczne.
   Przesadziłam.
   I przesadą było przyjście tutaj. Mam dwadzieścia sześć lat, a zachowuję się jak niemyśląca nastolatka.
   Postarałam się skupić na sytuacji, w której się znalazłam i przywitać się. 
 - Widzę, że dużo jeździsz – powiedziała Lisa nieśmiało. - Wyglądasz oszałamiająco.
 - Miałam siedemnaście lat kiedy jeździłam ostatnio. - I niech tak pozostanie! - Mój strój, to kwestia dawnej nauki. 
 - Widzisz... - zawahała się.
 - Tak? - podchwyciłam natychmiast.
 - Stadnina ma nowego konia. I pomyślałam sobie, że... No wiesz, ładnie byś na nim wyglądała.
   To było jeszcze dziwniejsze, niż propozycja Bastiana o wspólnym mieszkaniu.
 - On wiele przeszedł, ale jest bardzo spokojny. Tylko...
 - Tylko? 
   Czy ja właśnie zgodziłam się wsiąść na jakiegoś konia? Przecież moja psychika tego nie wytrzyma.
 - Tomek, przyprowadzisz go?
   Kiwnął głową i pobiegł w kierunku boksów. Jego żona nie odezwała się ani razu. Kiedy zobaczyłam kogo prowadzi, zachwiałam się, na szczęście Bastian stał tuż za mną, więc załapał mnie nim upadłam.
 - To folblut, czyli: pełnej krwi koń angielski. 
   Był ogromny, czarny jak smoła z białą gwiazdką**, a jego spojrzenie było ciepłe, spokojne – przyjazne.
   Dopiero teraz Lisa zauważyła moją zbolałą minę.
 - Czy coś ci się stało? - zapytała z troską.
 - To wspomnienia – wyjaśniłam.
 - Złe?
 - Nie. - Nie wspominałam niczego złego. To były wspaniałe chwile. Ja po prostu tęskniłam. A on wyglądał identycznie jak Piorun. - Jak się nazywa? - zapytałam.
 - Shadow.***
   Powoli podeszłam do niego i pogłaskałam po pysku. Odpowiedział zaskakująco, a może i nie? Przystawił pysk jeszcze bliżej mnie, a ja zaczęłam do niego szeptać. I... I poczułam jak cała teraźniejszość się rozpływa. Byłam zupełnie nieświadoma miejsca, w którym jestem i ludzi obok. Pragnęłam absolutnie zatracić się w tym uczuciu. To było jak azyl. Bez trosk, bez raniących wspomnień czy pustej teraźniejszości.
   Tylko ja i przepiękny koń, pachnący swoim charakterystycznym zapachem i świeżo skoszoną trawą. 
   Decyzja o tym by go dosiąść była absolutnie spontaniczna, ale bardzo tego chciałam. Nim się obejrzeli siedziałam już w siodle. Na Bastianie najdłużej zatrzymałam wzrok, ale nie potrafiłam rozszyfrować jego spojrzenia. Lisa wydawała się zagubiona podając mi toczek.
 - Absolutnie nie chcę podważać twojej wiedzy i doświadczenia. Ale ja nie używam toczka, wybacz.
   Ściągnęłam marynarkę i rzuciłam ją Thomasowi.
   Spięłam konia i pognałam przed siebie. I znów pojawiło się to wrażenie, jakbym nigdy nie przestała tego robić. Upajałam się prędkością rozwijaną przez najszybszą rasę na świecie i nie potrafiłam myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, jak bardzo to kocham. Ta jazda była tak cudownie wyzwalająca, jakbym wszystko co złe zostawiła na ziemi, a sama unosiła się w powietrzu. 
   Przede mną pojawiła się niska, drewniana brama. Uniosłam się w siodle i sekundę później byłam po jej drugiej stronie. Pogalopowałam w las.

*

   Zobaczyliśmy jak wykonuje perfekcyjny skok, a potem znika w lesie. Wtedy odezwała się Lisa. Była w szoku, zupełnie tak jak Thomas. Ja byłem oczarowany.
 - Myślałam, że nie jeździła od lat.
 - Bo to prawda.

* Słowa mojej przyjaciółki.
** Plamka na "czole" konia.
*** z ang, "cień"

środa, 6 lutego 2013

Bastian Schweinsteiger

BASTIAN SCHWEINSTEIGER

"Czy ja czuję się szefem? Szefem jest tylko trener."





Bastian Schweinsteiger (ur. 1 sierpnia 1984 w Kolbermoor) – niemiecki piłkarz występujący na pozycji pomocnika. Obecnie gra w Bayernie Monachium. Jego brat Tobias  jest zawodnikiem Bayernu Monachium II.

Bastian Schweinsteiger piłkarską karierę rozpoczynał w klubie FV Oberaudorf, w którym grał do 1992 roku. Następnie przez niecałe siedem lat trenował w młodzieżowej drużynie TSV 1860 Rosenheim, by w lipcu 1998 roku trafić do juniorów Bayernu Monachium. W 2002 roku Schweinsteiger razem z drużyną wywalczył młodzieżowe mistrzostwo Niemiec i jeszcze w tym samym roku został członkiem grającego w trzeciej lidze drugiego zespołu Bayernu. Po dwóch sesjach szkoleniowych z pierwszą drużyną Ottmar Hitzfeld dał Schweinsteigerowi szansę debiutu. Niemiecki gracz 13 listopada 2002 roku wystąpił w zremisowanym 3:3 pojedynku przeciwko RC Lens w ostatniej kolejce fazy grupowej Ligi Mistrzów i kilka minut po pojawieniu się na boisku zaliczył asystę przy golu Markusa Feulnera. W grudniu Schweinsteiger podpisał z Bayernem zawodowy kontrakt. W sezonie 2002/2003 rozegrał czternaście spotkań w Bundeslidze i przyczynił się do wywalczenia przez swój klub mistrzostwa oraz Pucharu Niemiec. W kolejnych ligowych rozgrywkach Schweini brał udział w 26 pojedynkach, a we wrześniowym spotkaniu z VfL Wolfsburg strzelił swojego pierwszego gola dla Bawarczyków.
Nowy trener Bayernu – Felix Magath na początku sezonu 2004/2005 niespodziewanie odesłał niemieckiego gracza do zespołu rezerw. Schweinsteiger szybko powrócił jednak do kadry i pomógł jej w zdobyciu mistrzostwa i krajowego pucharu oraz dotarciu do ćwierćfinału Champions League. W kolejnych sezonach Niemiec także był podstawowym zawodnikiem swojego klubu, a w 2006 i 2008 roku ponownie zdobywał z nim podwójną koronę (mistrzostwo i puchar). 15 sierpnia 2008 roku w meczu przeciwko Hamburgerowi SV Schweinsteiger został autorem pierwszego gola podczas rozgrywek Bundesligi 2008/2009.

W 2004 roku Schweinsteiger rozegrał siedem meczów i strzelił dwie bramki dla reprezentacji Niemiec do lat 21, z którą wystąpił na mistrzostwach Europy juniorów. W dorosłej kadrze zadebiutował 6 czerwca tego samego roku w wygranym 2:0 towarzyskim spotkaniu przeciwko Węgrom. Następnie Niemiec razem z drużyną narodową pojechał na Euro 2004, na których podopieczni Rudiego Völlera zostali wyeliminowani już w rundzie grupowej. Pierwsze dwa gole dla reprezentacji swojego kraju Schweinsteiger zdobył 8 czerwca 2005 roku w zremisowanym 2:2 towarzyskim pojedynku z Rosją. Następnie wpisywał się na listę strzelców w dwóch meczach Pucharu Konfederacji – zwycięskim 3:0 z Tunezją oraz wygranym 4:3 przeciwko Meksykowi, który zadecydował o zdobyciu przez Niemców trzeciego miejsca.
W 2006 roku Jürgen Klinsmann powołał gracza Bayernu do 23–osobowej kadry na mistrzostwa świata. Na mundialu tym Niemcy wywalczyli brązowy medal, natomiast sam Schweinsteiger wystąpił we wszystkich spotkaniach, a w wygranym 3:1 pojedynku o trzecie miejsce z Portugalią został autorem dwóch goli.
W czerwcu 2008 roku niemiecki pomocnik razem z reprezentacją prowadzoną już przez Joachima Löwa zdobył srebrny medal mistrzostw Europy. Na turnieju w Austrii i Szwajcarii Schweinsteiger strzelił dwie bramki – w ćwierćfinale z Portugalią i w półfinale z Turcją, natomiast w drugim meczu rundy grupowej przeciwko Chorwacji w 92. minucie został ukarany czerwoną kartką.
W 2010 roku zdobył brązowy medal na Mistrzostwach Świata 2010. W 2012 roku zagwarantował Bayernowi finał w Lidze Mistrzów, na własnym stadionie, jednak w samym finale, nie strzelił karnego i Bayern przegrał."
(źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Bastian_Schweinsteiger )





"Przez lata Niemcy czekali, aż Bastian Schweinsteiger porzuci pozaboiskowe szaleństwa i skupi się na futbolu. Gdy w końcu dojrzał, doprowadził Bayern do mistrzostwa i Pucharu Niemiec oraz finału Ligi Mistrzów. Jest jednym z najlepszych piłkarzy mundialu i liderem reprezentacji Niemiec - korespondencja z RPA Michała Szadkowskiego.
 - To moja kuzynka! - krzyczał do ochroniarzy 19-letni Schweinsteiger. Kłamał, kilka godzin wcześniej poznał dziewczynę w nocnym klubie. Chciał jej zaimponować i zabrał do centrum treningowego Bayernu, a potem ugościł w klubowym jacuzzi. Tam o 2 rano znaleźli ich ochroniarze.
   Przez lata Schweinsteiger takimi wyskokami zapracował na opinię niedojrzałego smarkacza, który zbyt szybko dorobił się gigantycznych pieniędzy i bardziej zajmuje się ich wydawaniem niż wykorzystywaniem wielkiego talentu. Gdy na Euro 2008 dostał czerwoną kartkę za uderzenie Chorwata Jerko Leko, nawet kanclerz Angela Merkel prosiła go, by przestał wyprawiać głupstwa.
 - Nigdy nie tracił pewności siebie. Ma duszę wojownika. Od dziecka nie brakowało mu wytrzymałości, techniki i silnego strzału. Niestety, długo nie zdawał sobie sprawy ze swojego potencjału. Nie można powiedzieć, by był leniwy, ale zdarzało mu się robić głupie rzeczy - mówi Hermann Gerland, jego pierwszy trener w Bayernie.
   Gdy młody piłkarz podpisał pierwszy zawodowy kontrakt z Bayernem, na treningi zaczął przychodzić po zakończonych nad ranem imprezach, z pomalowanymi na czarno paznokciami albo siwymi włosami. A raczej przyjeżdżać, zawsze najnowszymi modelami sportowych samochodów, które zmieniał bodaj po każdym mandacie za przekroczenie prędkości. Jego rekord na ulicach Monachium to 150 km na godzinę.
   Nie przywiązywał się także do agentów, zwalniał ich co pół roku i każdego wysyłał do dyrektora klubu Uliego Hoenessa z prośbą o podwyżkę, co doprowadzało Hoenessa do szału.
   Doradców dobierał sobie coraz gorszych, na mundialu w Niemczech jego nazwiskiem nazwano kiełbasę, a on sam reklamował salami. "Przez lata uważaliśmy go bardziej za maskotkę reprezentacji niż jej gwiazdę" - pisze "Der Spiegel".
   Piłkę Schweinsteiger kopał na tyle dobrze, by utrzymać miejsce na skrzydle pierwszej jedenastki Bayernu i reprezentacji, ale z najlepszymi specjalistami na swojej pozycji nie mógł się równać. Przemieszczał się po boisku wolniej od Davida Silvy, dryblował gorzej od Arjena Robbena i strzelał mniej goli od Cristiano Ronaldo. Prezesi wielkich klubów nie palili się, by wydać na niego kilkadziesiąt milionów euro, raczej nie groziło mu zdobycie "Złotej Piłki".
   Przyśpieszony kurs dojrzewania zafundował mu Louis van Gaal. Przed sezonem nowy trener Bayernu mianował go kapitanem i przestawił na środek pomocy. Od Schweinsteigera miała zależeć gra najlepszej niemieckiej drużyny.
   Średnio w meczu jego stopa dotykała piłkę ponad 100 razy. Żaden piłkarz Bundesligi nie wypracował takiej statystyki. Niezły skrzydłowy zmienił się w nowoczesnego środkowego pomocnika, który równie dobrze co z odbieraniem piłki radzi sobie z jej rozgrywaniem.
 - Najważniejszą zmianą w ostatnich miesiącach jest to, że w końcu mogę grać na ulubionej pozycji. Dziękuję za to van Gaalowi. Wcześniej było mi ciężko, bo trenerzy uważali, że Jens Jeremies, Niko Kovac, Owen Hargreaves czy Michael Ballack lepiej nadają się do gry w środku pola - mówi 26-letni pomocnik.
   W kadrze pomogły mu nieszczęścia kolegów. Przez kontuzje trener Joachim Loew zabrał na mundial najmłodszą niemiecką kadrę w historii. Nagle okazało się, że więcej występów od Schweinsteigera ma tylko pozbawiony charyzmy Miroslav Klose. Zabrakło też Ballacka, lidera reprezentacji przez lata, na którego młodzi piłkarze zrzucali odpowiedzialność za grę.
   Choć kapitanem mianowano Philipa Lahma, piłkarze i trenerzy przyznają, że liderem zespołu jest Schweinsteiger.
 - Bastian przejął zadania Ballacka. Niesamowicie dorósł. Podoba mi się, jaki jest spokojny i skoncentrowany na najbliższych celach. Powtarza kolegom, że jeszcze nic nie osiągnęliśmy - mówi Loew. Po ćwierćfinale z Argentyną doceniła go prasa na całym świecie, a Franz Beckenbauer ogłosił najlepszym graczem turnieju. - Co się u niego zmieniło? Futbol stał się dla niego ważniejszy odfryzury - mówi legenda niemieckiej reprezentacji.
   Psycholog kadry Hans-Dieter Hermann twierdzi, że w porównaniu z Euro 2008 nie sposób nie zauważyć zmian w mentalności Schweinsteigera. - Kiedyś po treningu jechałem do domu. Teraz dbam o ciało. Pilnuję wagi i diety. Staram się dorównać byłym kolegom Lucio i Ze Roberto, których uważam za wspaniałych profesjonalistów. Nie zależy mi na popularności gwiazdy muzyki pop. Chcę być dobrym piłkarzem - mówi Schweinsteiger.
   Równie łatwo dostrzec zmiany w wizerunku. Zamiast salami reklamuje giełdę w Stuttgarcie, nie szturmuje drzwi centrum treningowego z kolejną półnagą nastolatką, od kilku lat spotyka się z modelką i dziennikarką Sarah Brandner.
   Twierdzi, że w futbolu bardzo pomagają mu początki na stoku narciarskim. Schweinsteiger urodził się w alpejskiej miejscowości Oberaudorf, gdzie rodzice prowadzili sklep ze sprzętem narciarskim. Do 14. roku życia uważano go za jednego z najzdolniejszych niemieckich alpejczyków. Zrezygnował z przebicia osiągnięć Markusa Wasmeiera, bo nie odpowiadało mu taszczenie ciężkiego sprzętu. - Na stoku nauczyłem się radzić sobie z presją. W slalomie najlepszy po pierwszym przejeździe, drugi zaczyna na samym końcu. By utrzymać prowadzenie, musisz perfekcyjnie pokonać każdą bramkę - mówi Schweinsteiger.
   W RPA czekają go jeszcze dwa zakręty. Dzisiejszy półfinał z Hiszpanią i niedzielny finał. Tylko jeśli oba zakończy zwycięsko, wróci do Oberaudorfu w pełni zadowolony. Cztery lata temu musiał się cieszyć z trzeciego miejsca na MŚ, dwa lata temu z wicemistrzostwa Europy. Teraz chce przywieźć do domu Puchar Świata, a jeśli wciąż będzie tak zachwycał, nagrodę dla najlepszego gracza turnieju."
(źródło: sport.pl )


"Neon: Właściwie to nie wyglądasz na 28 lat.
Bastian: A na ile?
N: Trochę więcej
B: Tak myślisz? Widocznie piłkarze szybciej się starzeją.
N: Czemu tak się dzieje?
B: Może to przez ciągłe podróżowanie, treningi na zewnątrz, ale główną przyczyną jest na pewno stała presja. W Bayernie musisz wygrywać. Do tego dochodzą oczekiwania setek tysięcy kibiców. Ciągle spotykam byłych już piłkarzy, którzy wyglądają o wiele młodziej niż w czasach, kiedy grali.
N: W początkach kariery trafiłeś do niesamowicie zhierarchizowanego środowiska. Co dziś powiedziałbyś 18-letniemu Bastianowi?
B: Znaj swoje miejsce w szeregu.
N: Kiedyś oberwałeś za to od Michaela Ballacka, prawda?
B: Powiedzmy, że dał mi jasno do zrozumienia, że nie powinienem tego więcej robić.
N: Co takiego nabroiłeś?
B: Na jednym z treningów założyłem mu siatkę. Oczywiście nie postępuje się tak z doświadczonymi graczami. Zaraz po tym incydencie powiedziałem mu, że z kimś go pomyliłem.
N: Dobra wymówka…
B: Naprawdę tak było. On i Roque Santa Cruz mieli podobne długie włosy. Gdy rozpoznałem krzywe nogi Ballacka było już za późno.
N: A co ty byś zrobił gdyby któryś z młodych zawodników założył Ci siatę? Na przykład David Alaba albo Xherdan Shaqiri.
B: David tego nie robi, Xherdan też nie.
N: Na początku sezonu każdy z zawodników wybrał dla siebie samochód. Czy byłoby w porządku gdyby Xherdan wziął większe auto niż Ty?
B: Kiedyś była taka zasada, że młodzi zawodnicy wybierają spośród najmniejszych samochodów. Dziś to raczej jasne, że 19-latek nie weźmie sobie największego z nich. Na to trzeba sobie zasłużyć i uważam, że to dobry system.
N: Na początku kariery siedziałeś w szatni obok Olivera Kahna. Jak to wspominasz?
B: Przez ponad dwa i pół roku nie odezwał się do mnie ani razu, czasem powiedział „cześć”. Byłem szczęśliwy, że w ogóle mnie zauważa. Bo to nie było takie pewne.
Każdy zawodnik ma swój ręcznik. Jednak mój zawsze gdzieś znikał. Dopiero później odkryłem, że Oliver używał swojego do suszenia włosów, a mojego do czyszczenia swoich rękawic.
N: Czy przynosiłeś wtedy ręcznik z domu?
B: Raz odważyłem się go podkraść. Jednak łatwiej było wziąć go od menadżera sprzętu. Wtedy właśnie Kahn ze mną zaczął rozmawiać.
N: O czym?
B: O tym jak obchodzić się z sukcesem i porażką. Powiedział mi też, że na boisku nie powinienem dawać po sobie poznać, że jestem z siebie niezadowolony.
N: Czy każdy nowicjusz powinien poszukać sobie mentora?
B: Nie nazwałbym Olivera moim mentorem. Ale oczywiście od doświadczonych kolegów można się wiele nauczyć. Sam staram się przekazać coś młodym zawodnikom, aby nie popełnili tych samych błędów co ja.
N: Jakich na przykład?
B: Byłoby lepiej gdybym na początku kariery trenował tak profesjonalnie jak dziś.
N: Czy mówiłeś do Kahna „na Pan”?
B: Na początku tak. Zresztą do dziś niewiele się zmieniło. David Alaba też tak do mnie mówił.
N: „Panie Schweinsteiger, czy mógłby Pan podać mi piłkę?”
B: Teraz oczywiście mówimy sobie po imieniu. Ale na boisku potrzebujemy czegoś mało skomplikowanego do wypowiedzenia.
N: Czy inni wołają na Ciebie „Schweini”?
B: Nie, raczej Basti. Nigdy nie lubiłem „Schweiniego”. W pierwszych latach w Bayernie nie mogłem nazywać się Bastim, gdyż wołano tak na Sebastiana Deislera. Chyba wszyscy wolą być nazywani po imieniu.
N: Myślisz, że Uli Hoeneß wie już jak brzmi twoje imię?
B: Ostatnio na głównym zebraniu znów nazwał mnie „Sebastian”.
N: Denerwuje Cię to?
B: Nie, uważam, że to zabawne.
N: Czytając archiwalne wypowiedzi Hoeneßa można zauważyć, że dość często Cię beształ. Jak radzisz sobie z krytyką szefa?
B: Oczywiście życzyłbym sobie, żebyśmy załatwiali takie sprawy w cztery oczy. Ale Uli Hoeneß jest człowiekiem, który zawsze chce dobrze i uważa, że w ten sposób pomaga. Możliwe, że w jakimś stopniu to pomogło, bo po takiej reprymendzie zawsze strzelałem bramki.  
N: Mówiłeś Kahnowi na „Pan”, nigdy nie sprzeciwiłeś się Uliemu Hoeneßowi. Byłeś chyba grzeczniejszy niż się wszystkim wydawało.
B: To prawda. Jestem bardzo dobrze wychowany.
N: Czy to prawda, że, kiedy wyprowadziłeś się do własnego mieszkania, mama przywiozła Ci 5 baniek mleka?
B: Tak, mimo, że prosiłem ją o jeden litr. Ale takie już są matki.
N: Czy w Bayernie dalej są kary finansowe?
B: Tak
N: I kiedy ostatnio taką otrzymałeś?
B: W 2003 roku. Powiedzmy, ze byłem niegrzeczny i w ciągu kilku dni miałem 3 rozmowy z trenerem. To mnie wiele kosztowało.
N: A kary za spóźnienia?
B: Kiedy trenerem był Felix Magath to wszystko zostało dokładnie obliczone. Każda minuta spóźnienia kosztowała 50 euro.  Kiedyś spieszyliśmy się z Owenem Hargreaves’em  na lotnisko, byliśmy pół godziny spóźnieni, więc szybko policzyłem na telefonie ile to będzie kosztowało. Zgadnij na kogo natknęliśmy się stojąc w korku! Na Felixa Magatha. Mimo to musieliśmy zapłacić karę. Magath też, i to nieco więcej, bo przyjechał 3 minuty później od nas.
N: Dostałeś kiedyś karę za kiepską fryzurę?
B: Oczywiście, że nie. Jednak dość często miałem z tego powodu nieprzyjemności. W 2004 roku, w meczu LM z Tel Avivem, zostałem zmieniony już w 29. minucie. Wtedy nosiłem biało-brązowego irokeza. Zebrałem od Uliego Hoenßa ochrzan i kazał mi wrócić do normalnej fryzury.
N: Z tego co wiemy to dostosowałeś się do tej rady.
B: Oczywiście. Kiedyś w rezerwach przyszedłem na śniadanie z pofarbowanymi na czarno włosami. Wtedy trener Hermann Gerland powiedział, że mam biegać dookoła boiska dopóki farba nie spłynie. Najgorszą fryzurę miałem chyba podczas EURO 2008. To był platynowy blond, a z przodu miałem czarne pasemko, które  chyba było pechowe.
N: Czy okres eksperymentów masz już za sobą?
B: Myślę, że tak
N: Teraz nosisz przedziałek z boku, który wygląda dość poważnie. Czy po swoich doświadczeniach poleciłbyś tę fryzurę młodej kadrze?
B: Myślę, że trzeba eksperymentować i zobaczyć jak ludzie na to reagują.
N: Jak to jest, że zmieniłeś się z platynowego lekkoducha w głównodowodzącego zawodnika?
B: Przede wszystkim trzeba dobrze wykonywać swoją pracę. W moim przypadku jest to gra w piłkę. Należy mieć silną osobowość i jasno myśleć, a wtedy dorasta się do swoich zadań i obowiązków. W Bayernie przeżyłem już dwa pokolenia piłkarzy i mogę powiedzieć, że dzisiejsza młodzież jest dużo bardziej wrażliwa. Dlatego też potrzeba ludzi, którzy stoją na czele i próbują to ukierunkować. Jednak należy pamiętać, że jedenastu indywidualistów nie zdobywa pucharów. Tylko drużyna może tego dokonać.
N: A jak radzisz sobie z kwestionowaniem Twojej pozycji w drużynie? Na jednej z konferencji prasowych zwymyślałeś dziennikarza „Sport Bildu”, bo nazwał Cię „Szefuniem”.
B: Jestem sprawiedliwym człowiekiem i trudno mnie zdenerwować, dlatego przeprosiłem za dobór słów, jakich wtedy użyłem. Jako piłkarz często jestem oceniany powierzchownie i niewłaściwie, a przed tym trzeba się bronić.
N: Co sądzisz o przyjaźniach z boiska?
B:  Z wieloma piłkarzami utrzymuję dobre kontakty, także poza boiskiem. Przyjaciel to ktoś, komu ufasz w stu procentach i możesz na nim polegać. Osobiście mam około pięciu dobrych przyjaciół.
N: Czy określiłbyś mianem przyjaciela któregoś z kolegów z drużyny?
B: Tak, Holgera Badstubera.
N: Załóżmy, ze wychodzicie gdzieś wieczorem i Badstuber wypił już 4 drinki. Czy jako wicekapitan czujesz się odpowiedzialny za to i mówisz: „Może już wystarczy?”
B: Holger nigdy by tego nie zrobił. Ale generalnie trzeba mieć oko na kolegów z drużyny. W dzisiejszych czasach możesz w każdej chwili zostać sfotografowany, jeśli pozwalasz sobie na zbyt wiele. To ma potem zły wpływ na całą drużynę. Ale w Bayernie nie ma o tym mowy.
N: To Philipp Lahm jest kapitanem, nie Ty. Jakie to uczucie, kiedy to kolega zostaje awansowany, a nie Ty sam, mimo, że też się do tego nadajesz?
B: Podchodzę do tego na luzie. Philipp i ja znamy się już długo i wiemy, że obaj jesteśmy mocni. Wspieram go jak tylko mogę. To byłoby głupie, gdybym nie akceptował go jako kapitana.
N: W czym Lahm jest lepszy od Ciebie?
B: Gra lepiej w tenisa stołowego. Philipp wie najlepiej kiedy jest trening, o której godzinie wyjeżdżamy i w co mamy się ubrać. Zawsze możemy do niego zadzwonić i za to jestem mu niezmiernie wdzięczny.
N: Czy często się kłócicie?
B: W większości przypadków jesteśmy tego samego zdania. Jeśli jednak tak nie jest, to jest ciężko, gdyż obaj jesteśmy uparci."
(źródło: http://www.bayern.munchen.pl/ )


"Finał niestety jest nie do zapomnienia...
Absolutny horror. Piłka nożna czasami jest po prostu zbyt niesprawiedliwa. Nie było elementu, w którym Bayern nie byłby lepszy od Chelsea. Nawet w karnych prowadzili. A potem Bastianowi przydarzyła się ta katastrofa.

Jak na ironię?
Schweini to mit Bayernu. Nie wiem czy ktoś inny bardziej identyfikuje się z klubem niż on, ponadto jest cholernie dobry. On przez to przejdzie i stanie się jeszcze silniejszy. Dla mnie Bayern obok Barcelony jest po raz kolejny faworytem do wygrania Champions League."
(Z wywiadu z Martinem Demichelisem
 źródło: http://www.bayern.munchen.pl/ )


"Bastian cały czas jest skupiony na futbolu. Myśli o obronie i ataku w tym samym czasie i to jest główna przyczyna tego, że tracimy tak mało bramek.

W obecnych realiach futbolu musisz grać inteligentnie i kombinacyjnie na małych przestrzeniach. Schweinsteiger wszystko to potrafi. To czyni go bezcennym."
(Wywiad z Juppem Heynckesem dla fcbayern.de)



Bastian Schweinsteiger w bazie team.dfb.de

Schweinsteiger najlepszym piłkarzem mundialu? Dzięki kontuzji Ballacka...

Making of: Gomez & Schweinsteiger beim Strenesse-Shooting mit Ellen v. Unwerth

Schweinis Welt.-Original Soundtrack zum Film "Deutschland-Ein Sommermärchen"

Deutschland. Ein Sommermärchen - Trailer

Poldi disst Schweini

Schweinsteiger: van Gaal

Vuvuzela in action. Bastian Schweinsteiger

Bastian Schweinsteiger im Audi Star Talk - TEIL1

Bastian und Tobias Schweinsteiger im Exklusiv-Interview (13.01.2013)

Dubai...Hautnah! spezial

Bastian Schweinsteiger and Mario Gomez speaking English

Adidas Football Hangout on Air mit B. Schweinsteiger, T. Müller, L. Podolski und P. Mertesacker

Basketball-Star Schweinsteiger - Shoot-Out gegen Hamann - Bayern München - BBL - SPORT1

Bastian Schweinsteiger Basketball