niedziela, 28 października 2012

Rozdział XIV

ROMEO I JULIET

Ten rozdział jest koszmarnie długi i choć pozornie może nie być tego widać, jest bardzo ważny.
Jeśli podaję w podkładzie link do strony z tłumaczeniem tekstu, znaczy to, że słowa piosenki odwołują się do opowiadania, czasem w bardziej oczywisty sposób, czasem w mniej. Jeśli jednak podaję link do YT, jest to melodia, która po prostu mi się podoba i myślę, że pasuje do fabuły, a jej tekst nie ma żadnego znaczenia.

Oboje byliśmy młodzi, gdy ujrzałam cię po raz pierwszy
Zamykam oczy i widzę to raz jeszcze
Stoję na balkonie owiana letnim powietrzem
Widzę światła, widzę przyjęcie, balowe suknie
Widzę, jak przedzierasz się przez tłum
I mówisz cześć
Trochę już wiedziałam
Że byłeś Romeem, rzucałeś kamykami
A mój tata powiedział: "Trzymaj się z dala od Julii"
I płakałam na schodach
Błagając cię: "Proszę, nie odchodź"
I powiedziałam: 

Romeo, zabierz mnie gdzieś, gdzie będziemy sami

Będę czekać, pozostało nam jedynie uciec
Będziesz księciem, a ja księżniczką
To historia miłosna, kochanie, po prostu powiedz "tak"


   Ostatnie dwa tygodnie strasznie mi się dłużyły. Większość czasu spędzałem poza domem, więc Anię widziałem raptem 3 razy. Pewnie mógłbym spotykać ją częściej, gdybym nie kupił jej samochodu. Jedną z okazji na spotkanie był obiad u niej, na który kazał mi przyjść Philip i nawet bym się wprosił, gdyby nie fakt, że obiecałem mamie, że w tę niedzielę przyjadę do domu. Dzwoniłem do niej kilka razy, ale najczęściej słyszałem, że zajęte, albo – już od niej – że ma dużo pracy i, że spotkamy się we Włoszech. Chyba właśnie o tej kwestii chciałem porozmawiać z nią najbardziej. Nie miałem zielonego pojęcia w co się pakuję. Jedyne co wiem, to to, że w hotelu wszystkiego się dowiem.
   Myślałem o kobietach, które pewnego dnia czekały na mnie po treningu, by tak jak mnie uprzedzono, wziąć miary na „garnitur”. Najciekawsze było to, że nikt mnie nie uprzedził, tylko zaraz po prysznicu wepchnięto mnie do jednego z pustych pomieszczeń. Ja w samym ręczniku, a tam dwie kobiety, mniej więcej w tym samym wieku. Zachłysnęły się powietrzem, gdy mnie zobaczyły, a potem dokładnie zlustrowały mnie wzrokiem. Nie widziały więcej niż większość moich fanów, ale ich spojrzenie mnie poruszyło, bo raczej ich wzrok nie pozostawiał złudzeń do tego czego chciały. A mimo to, nawet się nie uśmiechnęły. Nie musiały mnie kokietować i tak nie zwróciłbym na nie żadnej uwagi, ale one ledwie mnie dotykały. W ich oczach czaił się jakiś strach. I pierwszym skojarzeniem jakie mi się nasunęło, było to, że szef je z hukiem wyrzuci, jeśli się dowie, że coś między nami było? Ale dlaczego? Nie jestem kobietą, żeby kogokolwiek oskarżać o molestowanie, a już na pewno nie w tym wieku.
   Moje wspomnienia poszły dalej, a wtedy wybuchnąłem śmiechem.
 - Co śmiesznego? - zapytał Holger, wyrywając mnie z zamyślenia.


Proszę zapiąć pasy, podchodzimy do lądowania.”

 - Paranoja van Gaal'a.
   Przytaknął. - Coś w tym jest – powiedział i wywrócił oczami.
   Parsknąłem śmiechem. Naprawdę, facet ostatnio fiksował. Kobiety kończyły mnie mierzyć, gdy ten zaczął się wydzierać na cały ośrodek w poszukiwaniu mnie. Jak wpadł do pokoju, w którym byłem to tak spurpurowiał na twarzy, iż byłem pewien, że zaraz dostanie zawału. Wystraszył mnie wtedy. Nie wiem, czy gdyby już nie skończyły swojej pracy, czy jeszcze by wróciły, po tym jak wyrzucił je z takim hukiem, że chyba cała ulica to słyszała. Zresztą późniejszą wojnę z Christianem też. Nie mam pojęcia dlaczego zrobił mu taką wojnę. Za to, że byłem tam z nimi sam, niemal nagi? Niemal. Wydzierał się po nim, że co on sobie wyobraża, żeby wciskać mnie tam nago, że nie zdaje sobie spawy z powagi sytuacji, zresztą, – jakiej sytuacji?

*

   Spojrzałam na ekran, osiemdziesiąta minuta, trzeba iść. Podniosłam się z miejsca i wtedy zobaczyłam ukoronowanie wieczoru. Piękny gol w sam róg siatki, w okienko. Z trzydziestu metrów. Odwróciłam się i udałam się ku wyjściu, odprowadzana wzrokiem co poniektórych kibiców, ale wiem, że tłumaczyli sobie to, że jestem niezadowoloną wynikiem fanką Interu Mediolan. Nie musiałam się nawet obracać, żeby widzieć, że biegnie teraz do narożnika przepełnionego fanami Bayernu, a potem udaje, że wrzuca piłkę do kosza [kilk].
   To był kolejny dziwny mecz w jego wykonaniu. Myślę, że bał się tego, że nic mu nie powiedziałam o jutrzejszym wieczorze, że jednak nie potrafił tego wyrzucić ze swojego mózgu. Ale to jeszcze nic... Tak jak ostatnio, jego grze nie można było zarzucić ani jednego błędu, ale on po prostu wyprzedzał innych we wszystkim co robił. Nagle stał się tak dobry, że on sam nie potrafił tego ogarnąć. I choć teraz inni zawodnicy łatwiej się do niego dopasowywali, a on starał się dopasować do nich, to dalej było widać tę kolosalną różnicę. A przecież cały czas trzymał się z boku – z tyłu. Nigdy nie wszedł w pole karne. Jakby wiedział, że zrobi się wtedy straszne zamieszanie i nie chciał go prowokować. No i była jeszcze jedna sprawa. Skoro nie potrafiono go zatrzymać przepisowo, to faulowano. Pół drużyny przeciwnej dostało żółte kartki za brutalne faule. Ale co z tego, skoro jego zdrowiu to nie pomoże?


*


   Nie wiedziałem czy cieszyć się z tego, że mecz już się skończył, czy raczej zacząć panikować. Wszyscy mieli dobre humory, ale na mnie patrzeli jak na wariata. Musiało to oznaczać tyle, że nikt z zarządu im nie powiedział, że nie wracamy jednym samolotem. Sam też im nic nie mówiłem, bo co miałem powiedzieć, skoro nic nie wiedziałem.
   Gdy odbierałem kartę do pokoju, jako ostatni podszedł do mnie mężczyzna w garniturze, gdzieś w moim wieku.
 - Witam. – Uścisnęliśmy sobie dłonie. - Świetny mecz. - Podziękowałem. - Przysyła mnie panienka Spyra.
   Panienka?
 - Dlaczego kogoś do mnie wysyła? - zapytałem uprzejmie, jednak byłem rozczarowany. Wciąga mnie w coś, a potem nic nie mówi. Nie podoba mi się taka niespodzianka.
 - Bym udzielił panu instrukcji na temat jutrzejszego dnia. O dziesiątej przyjedzie po pana samochód. Proszę mi tylko powiedzieć czy woli pan limuzynę czy coś bardziej powszedniego. Oraz na którą mam zamówić śniadanie dla pana i czy ma pan jakieś specjalne wytyczne co do niego.
   Nim odpowiedziałem na jego pytania minęła dłuższa chwila.
 - Tak więc, o dziewiątej otrzyma pan śniadanie, a o dziesiątej przyjedzie samochód, który zawiezie pana na lotnisko. Tam będzie czekać samolot, który przetransportuje pana do Monte Isoli. Stamtąd popłynie pan na wyspę Loreto. Tam wskażą panu komnatę, tam też będzie panienka Spyra.
   Komnatę?
 - W razie jakichkolwiek wątpliwości, proszę dzwonić o każdej porze dnia i nocy - powiedział podając mi wizytówkę.


   Wyszedłem z hotelu, godzinę po reszcie drużyny. Dostałam już miliard esemesów z pytaniem gdzie jestem. Nie odpisałem na żaden. Spojrzałem przed siebie, przed czarnym Audi stał mężczyzna po pięćdziesiątce, w szoferskiej czapce, poza białą koszulą był cały ubrany na czarno. Obok niego stał człowiek z którym wczoraj rozmawiałem.
 - Dzień dobry. - powiedzieli jednocześnie. Uścisnąłem im dłonie, szofer zdjął w tym celu skórzane rękawiczki – zupełnie niepotrzebnie. Zapytał jeszcze czy śniadanie mi smakowało.
 - To Heinrich, zawiezie pana na lotnisko i będzie panu towarzyszyć podczas lotu.
 - Jedzie pan z nami?
 - Nie, wracam do Monachium.
   Gdy już odszedł wsiadłem do samochodu, na tylne siedzenie, bo nim zdążyłem sam to zrobić kierowca otwarł przede mną drzwi. Wydawało mi się to idiotycznie zbędne.
   Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że mężczyzna nie odezwie się ani słowem. Nie wyglądał na zimnego, kojarzył mi się raczej z lokajem Batmana, Chrisotopher'a Nolan'a. Z miłym, pomocnym starszym panem, który jest kimś w rodzaju ojca. Zapytałem więc:
 - Skąd pan pochodzi.
 - Jestem Bawarczykiem, tak samo jak pan – powiedział i zaczął mówić czyściutkim bawarskim. - Urodziłem się w Kolbermoor, ale od lat mieszkam w Monachium.
   Kolbermoor? Jeszcze się okaże, że moi rodzice go znają.
 - Jestem kierowcą panienki Spyra.
 - Dlaczego panienki? - zapytałem głupio.
   Przyjrzał mi się uważnie.
 - Podłapałem to kiedyś i tak zostało. Poza tym, nie jest zamężna, więc zwracać się do niej na „per pani” właściwie jest nietaktem. Wspominała, że po raz pierwszy będzie pan uczestnikiem takiej imprezy - ni stąd ni zowąd zmienił temat, a słowo „takiej” wymówił z jakąś emfazą. - Proszę się nie martwić. Na pewno będzie się panu podobać.
 - Pan też tam będzie?
 - Nie – pokręcił głową dla pokreślenia własnych słów, - ja zawiozę pana tylko do portu.
   Nie zdradził mi żadnych szczegółów dotyczących imprezy.


   Wysiadłem z łodzi.

Znalazłem się na dziedzińcu. Powitał mnie mężczyzna, prawdopodobnie, w wieku Heinrich'a. Ani nie było. Zaprowadził mnie do mojej komnaty, takimi korytarzami, że w żaden sposób nie zwiedziłem zamku. Powiedział jednak gdzie szukać „panienki Spyra” i o której godzinie mogę przyjść. Powiedział też, że do woli mogę włóczyć się po zamku i leśnym ogrodzie, no i o której zacznie się impreza.



   Zapukałem. Sekundę później otwarła mi jakaś dziewczyna. Nie miałem najbledszego pojęcia jakim językiem się posługuje więc wybrałem angielski.
 - Przyszedłem do Ani. Czy mogę wejść?
   Brwi dziewczyny uniosły się tak bardzo, że niemal dotknęły jej włosów, wzruszyła jednak ramionami i zwróciła się do Ani, po niemiecku.
 - Pani partner pyta czy może wejść – powiedziała z jakby ironią.
 - Wpuść go – odpowiedziała, a ja już podnosiłem nogę.
 - Ale panienko! - zaoponowała dziewczyna, której nie widziałem.
 - Spokojnie – powiedziała jej.
 - Ale przecież on zobaczy...
 - Spokojnie – powiedziała raz jeszcze, a było w tonie jej głosu coś głębszego. - To mój przyjaciel, zaufaj mi. Wpuść go.
   Wszedłem. Pomieszczenie nie było duże, za to przytulne i bardzo dobrze oświetlone. Poza Anią były jeszcze trzy kobiety. Ona zaś, co zrobiło na mnie największe wrażenie była w szlafroku, bez makijażu i w rozpuszczonych włosach. Odwróciła się do mnie i z delikatnym uśmiechem kiwnęła głową na powitanie.
 - Bądź gotowy za godzinę. Kamerdyner poprowadzi cię do sali balowej. Spotkamy się tam. Poza tym, niech to miejsce będzie dla ciebie jak hotel, proś o wszystko czego potrzebujesz. Dostaniesz co zechcesz.
   Nagle westchnęła, wpatrując się intensywnie w coś w lusterku. Odwróciłem się i zobaczyłem, że zostaliśmy sami.
 - Dlaczego wyszły?
 - Widocznie myślały, że potrzebujemy prywatności. Zupełnie niepotrzebnie, nie powiem ci niczego, czego one by nie wiedziały. - Zamilkła na sekundę. - Spotkamy się już na bankiecie... Możesz mi to zapiąć? - zapytała znienacka, podając mi jakiś medalion na aksamitce. Ledwie na niego zerknąłem, wydawało mi się jednak, że to jakiś herb, umieszczony na owalnym kamieniu, w kolorach przypominających białe złoto i szafir. Bardzo podobnie się też błyszczało. Przerzuciła sobie włosy przez ramię i bardzo - za bardzo - delikatnie odsłoniła kark. Ciemny kolor wstążeczki pięknie kontrastował z jej delikatnie opaloną skórą. I choć ledwie jej dotknąłem wydawała mi się miękka niczym aksamit. - Bal jest stylizowany na XVIIIw. więc przesadziłam z Romem i Julią, ale właśnie tak sobie wyobrażałam swój strój. I Twój, Romeo – puściła mi perskie oczko. Mam nadzieję, że wprowadziłeś jakieś poprawki w projekcie, jeśli ten ci się nie podobał.
 - Nie, jest super. To właściwe najdziwniejsze co kiedykolwiek na sobie miałem. Ale... Kto to zaprojektował?
 - W większości ja. Ale też ten, komu najłatwiej jak najszybciej wysłać ten strój tutaj – Armani.
   Zamilkłem, na długą chwilę. Wiedziałem, że czyta z mojej twarzy, ale nie chciałem nic dać po sobie poznać.
 - Czyli że twój gorset jest od Gabany, a moja koszula od Armaniego, tak? - upewniłem się.
 - Tak, właśnie.
 - To ja już pójdę – powiedziałem automatycznie.
   Nie mieściło mi się w głowie, to co słyszałem, robiłem i gdzie byłem. A ona ani trochę nie przybliżała mnie do rozwiązania zagadki. Za każdym razem tylko mnie od niej oddalała.
 - Bastian... - usłyszałem, gdy już miałem zniknąć za drzwiami.
   Odwróciłem się. - Tak?
 - Przyniosę ci coś później i będę ci bardzo wdzięczna jeśli przez chwilę to przechowasz. - Skinęła głową z delikatnym uśmiechem. - Miłego wieczoru.



   Wróciłem do pokoju, by się przebrać. Za piętnaście minut powinienem zejść na dół. Ciekawe jak będzie wyglądać...
   Na łóżku leżało czarne pudełeczko, a obok kredowa kartka, w kolorze jej sukni, wykaligrafowana czarnym atramentem.
Pragnę, byś zabrał to ze sobą na bal, a gdy nadejdzie odpowiednia chwila powiem ci co z tym zrobić.
Julia
   Uśmiechnąłem się, naprawdę chciała się w to bawić. Otworzyłem pudełko, a tam wielki, lśniący, czerwony kamień. Rubin. Że też nie bała się tego tutaj zostawić, fakt, na pewno tu jest bardzo bezpiecznie, jednak ja takie coś przekazywałbym twarzą w twarz. Zastanawiałem się chwilę skąd to wzięła, ale po chwili otrząsnąłem się z letargu w jaki wprowadzają mnie jej tajemnice. Odłożyłem pudełko na łóżko i wszedłem do łazienki. Nie zawracając sobie głowy zamykaniem drzwi, zrzuciłem koszulę i opierając się o umywalkę spojrzałem w lustro. Przyglądałem się sobie nie bardzo wiedząc dlaczego to robię. To było coś co robiłem kiedy się czegoś bałem, kiedy naprawdę się czymś stresowałem. Tańczyć umiałem, a z tym menuetem to przecież i tak mógł być żart. Zamknąłem twarz w dłoniach wzdychając ciężko, a potem poczochrałem sobie włosy. Wtedy mój wzrok padł na przedmiot, na który przez ostatnie dni w ogóle nie zwracałem uwagi.

A powinienem. Mój nadgarstek oplatał rzemyk, a do niego przyczepiona była zawieszka. Miłość może wszystko. Zdjąłem to natychmiast. Choć uwielbiałem ten dodatek, wydało mi się niestosowne noszenie go kiedy my... nawet ze sobą nie rozmawiamy. Nosiłem go wystarczająco zbyt długo.
   Spojrzałem na koszulę. Miała ogromny dekolt, szerokie rękawy i falbany. Bardzo niemęskie połączenie. Ale... teraz, wtedy nie. Miałem ją na sobie już wcześniej, ale gdy teraz stałem przed lustrem i przyglądałem się jak moje nogi prezentują się w obcisłych, jasnych, materiałowych spodniach z bardzo wysoką talią i czarnych jak smoła oficerkach, zacząłem patrzeć na to z jej punktu widzenia, tak myślę. Spodobam jej się? A może mnie wyśmieje? Moje krótkie włosy pasują do tego stroju jak piernik do wiatraka! Zarzuciłem frak na ramię i spojrzałem na siebie krytycznym wzrokiem. Mój niepokój przerodził się w rozdrażnienie, w złość. Gwałtownie zarzuciłem okrycie na ramiona, do kieszeni wrzuciłem etui i trzaskając drzwiami wyszedłem ze swojej komnaty.


   Zszedłem do sali balowej i dostrzegłem tłum ludzi, których do tej pory tutaj nie widziałem. Chciałem powiedzieć, że byli ubrani podobnie do mnie, ale nie byli. Wszyscy byli tak ciasno pozapinani, że mój strój skojarzył mi się z wiejskim łachmanem. Spojrzałem na staroświecki zegarek – równo 20. Zacząłem uważniej przyglądać się gościom i omal nie opadła mi szczęka. Były tam same znane persony. Od ludzi zajmujących się sportem, przez gwiazdy estrady po urzędników państwowych i innych majętnych ludzi. A wszystkich ich łączył wspólny cel – filantropia. I zdobycie jeszcze większego rozgłosu.
 - Bastian! - odwróciłem głowę. Jezu... Co on tu robi?
 - Witaj! - uścisnąłem mu dłoń.
 - Nie miałem pojęcia, że będziesz tutaj.
 - Nie tylko ty...
 - Czyżby delegacja z Bayernu? - W klubie się zachwycą, jak się dowiedzą, że rozmawiałem z Jo Mourinho, pomyślałem z ironią.
 - Nie, partneruję przyjaciółce – niemal powiedziałem niestety. - A skąd taki wniosek?
 - Zawodnicy Realu często jeżdżą na te imprezy - wzruszył ramionami. - Mnie też wysyłają, choć powinienem teraz oglądać mecz przeciwników. Jak się tutaj czujesz? Mnie osobiście trochę przytłacza obecność infantki hiszpańskiej.
   Zbladłem. - Kogo?
 - Księżny de Lungo – Heleny Burbon. Nie zauważyłeś jej? Tam stoi – wskazał kiwnięciem głowy, a ja powędrowałam za tym ruchem.
   Matko Święta... Gdzie ja jestem?
   Moja wcześniejsza ocena najwyraźniej opierała się na samych celebrytach, z resztą założyłem, że to bogaci ludzie, skoro nie zauważyłem, że najpopularniejsze osób z różnych państw to najczęściej ich najbardziej reprezentacyjni ludzie.
- Jak nazywa się twoja towarzyszka? No i gdzie ją zgubiłeś? Tutaj ma prawo spóźnić się tylko jedna osoba... - Nagle zadarł głowę i spojrzał na coś za mną. - Już jest...
   Odwróciłem się i wstrzymałem oddech.
   Chryste...
   Zatraciłem się w osobie idącej bokiem do mnie w kierunku szerokich schodów prowadzących w dół, do reszty towarzystwa. Moje serce chyba gwałtownie przyśpieszyło swój rytm, bo miałem wrażenie, że moje ciało trawi ogień jakiego dotąd nie znałem. Dochodziła do pierwszego ze schodów, gdy uświadomiłem sobie, że cała sala milczy. Choć ogarnięcie wzrokiem innych trwało ułamek sekundy, moje ciało i tak zbuntowało się przed odwróceniem wzroku od tej pięknej, wręcz boskiej istoty.
   Jej długie włosy były pokręcone i misternie ułożone, przedziałek bardziej z boku, delikatnie zakrywał jej czoło, a pojedyncze kosmyki nadawały jej twarzy niewinności. Suknia opływała jej ciało, i choć już to widziałem, to z tym ciepłym, pełnym świec światłem wyglądała jak bogini, jak anioł. Tren ciągnął się za nią niczym za panną młodą, tak samo jak spojrzenia oczarowanych nią gości. Odkryte ramiona ukazywały delikatność jej ciała, a gorset podkreślał idealność figury. Biel sukni cudownie kontrastowała z letnią opalenizną, a delikatne brązowe wstawki podkreślały głęboki kolor jej oczu i włosów. Wisior podkreślał smukłość szyi i... Jakby mnie wołał. Jakby coś do mnie mówił, a ja nie miałem pojęcia co mówi.
   Ale ten sposób w jaki się poruszała, jakby całe swoje życie chodziła w balowych sukniach. Szła powoli, dostojnie, każdy jej krok był delikatniejszy od poprzedniego, a mimo to pewny i kobiecy. Idealnie prosta sylwetka, idealnie uniesiony podbródek, idealnie przytrzymana suknia, tak aby w żadnym wypadku się o nią nie potknąć, a jednocześnie nie odsłonić pantofelka. Zeszła z kilku stopni, a potem zatrzymała się, spojrzała na ludzi, którzy zahipnotyzowani niczym ofiary wpatrywali się w nią. W tej ektazie ujrzałem, że jej wzrok zatrzymuje się na mnie. Na jej czerwonych ustach maluje się cudowny uśmiech. Nie spuszczając swojego wzroku ze mnie, na wąskiej przestrzeni schodach zrobiła perfekcyjny damski ukłon. Ten ruch, był tak starodawny, tak piękny... idealny, iż myślałem, że moje ciało zaraz zapłonie w męce, bo ona nie jest moja. Bo każdy tutaj jest jej tak samo daleki jak ja.
   To ta myśl sprawiła, że postanowiłem zrobić wszystko, by mnie pokochała. By już zawsze patrzyła na mnie tak jak w tej sekundzie. Bym już nigdy nie był jej obojętny. Ale... Nic nachalnie, ona też musi tego chcieć, naprawdę chcieć. Inaczej złamie mi serce...
   Wyprostowała się, a ludzie zaczęli klaskać, czym kompletnie zbili mnie z tropu i wyrwali z kokonu zatracenia. Gdy skończyli kontynuowała schodzenie po schodach. Cały czas patrzyła w moją stronę i gdy dotarło do mnie, że w momencie w którym zejdzie z ostatniego stopnia stracę ją z oczu, miałem robić krok w jej stronę. Wtedy ludzie rozstąpili się niczym morze przed Mojżeszem, a ona szła pomiędzy nimi, wprost do mnie. Z delikatnym uśmiechem, lekko rumianymi policzkami i ustami w kolorze róż, które mógłbym całować przez resztę swojego życia.
   Niczym przeznaczenie.
   Zatrzymała się przede mną. Spojrzała głęboko w oczy, jakby dotknęła mi duszy. A moja dusza, była cała jej. Znów dygnęła, teraz naprawdę tylko do mnie.
 - Romeo – powiedziała miękko.
 - Julio – odpowiedziałem i oddałem jej ukłon, po czym ująłem jej wyciągniętą dłoń i pocałowałem ją.
Zobaczyłem jej uśmiech w pełnej krasie, a potem usłyszałem brawa. Przyglądał się mojemu osłupieniu z rozbawioną miną. Zupełnie jakby dla niej było to czymś normalnym.
 - Już czas - usłyszałem chwilę później i powędrowałem za wzrokiem Ani. Odwracając się usłyszałem wzmocniony sztucznie głos:
 - Panie i panowie, powitajmy organizatorkę dzisiejszego balu...
   Spojrzałem na schody, o Panie...
 - … Jej Królewską Wysokość, Księżnę Cambridge, Hrabinę Strathearn i Baronową Carrickfergus, Catherine Elizabeth Mountbatten-Windsor.
 - Gdzie ty mnie zabrałaś? - szepnąłem jej do ucha.
 - Mówiłam, że to bal charytatywny. Nie przejmuj się, wylicytują co mają do wylicytowania i zaczną się bawić.
 - Jak ty sobie wyobrażasz zabawę z nią? - spytałem zirytowany przyglądają się kobiecie wchodzącej na podest.
 - Konwenanse cię tutaj nie obowiązują..
 - A dlaczego niby nie?
 - Bo ja ci tak mówię – powiedziała, ale miałem wrażenie, że mówi co innego.
 - Panie i panowie, pragnę was wszystkich oficjalnie powitać i podziękować za przybycie. Mam nadzieję, że hojnym okiem spojrzycie na najważniejszy cel dzisiejszego wieczoru. A teraz zapraszam naszego najspecjalniejszego gościa, który zaprezentuje państwu przedmiot dzisiejszej aukcji...
 - Idź tam – powiedziała do Ania klepiąc mnie po plecach.
 - Co? - miałem problem ze zrozumieniem o co jej chodzi.
   Powitajmy środkowego pomocnika Bayernu Monachium – Bastiana Schweinsteiger'a! - powiedziała księżna i zaczęła klaskać. Patrzała na Anię. Ja też na nią spojrzałem.
 - Gdy nadejdzie odpowiednia chwila powiem ci co z tym zrobić. - wyszeptała do mnie.
Chryste...
   Poszedłem w stronę podestu i wyciągnąłem pudełko, otworzyłem je i obróciłem przodem do widowni.
 - Oto przed państwem jeden z najwspanialszych kamieni na świecie – Czerwony Diament.
   Diament? Niosłem w kieszeni najdroższy, najrzadszy diament na świecie? Znając moich kumpli uśmiechaliby się teraz jak wariaci.
   Ania „Julia” wpatrywała się w Windsorkę jakby na coś czekała...
 - Kamień ten, przez lata należał do Krzysztofa Prinss, który niestety nie mógł być dzisiaj tutaj obecny. Jednak dzięki swojej hojności podarował go mnie, za pośrednictwem dzisiejszej towarzyszki pana Schweinsteiger'a, bym mogła użyć go dla wyższych celów.
   Ania przeniosła wzrok na mnie.
 - Cena wywoławcza: 3 miliony euro.
   Uśmiechnęła się jak wariatka. A ja w myślach zapytałem: Kto da więcej?


   Gdy już wylicytowano kamień na sumę pięciokrotnie wyższą, goście rozpierzchli się po sali nagle zaczęła grać muzyka. Utwór, który w ciągu ostatnich tygodni poznałem aż nadto. Kwintet smyczkowy E-dur op. 11 nr 5 Luigiego Boccherini. Ania właśnie obracała się po sali. Byłem pewien, że rozgląda się czy jest ktoś kto będzie prosić ją o taniec. Odwróciła się do mnie, z uśmiechem, który mówił „zaraz mnie porwą”. Ja też się uśmiechnąłem, wtedy dostrzegła dłoń, która była wyciągnięta w jej stronę.
 - Mogę prosić panienkę o taniec?
 - Nie śmiem paniczowi odmawiać – powiedział chwytając moją dłoń.
 - Julio.
 - Romeo.
   Widziałem przyglądających się nam ludzi, nawet ci, którzy już tańczyli – głównie, ludzie starej daty – nie odwracali od nas wzroku. Najbardziej irytując rzecz tego tańca? Zdecydowana zmiana partnera. Chciałem wierzyć, że tak samo jak ja nie zwracała uwagi na inne osoby z którymi musiała tańczyć. Ale każdemu partnerowi patrzała w oczy. A ja byłem zazdrosny.
 - Nie miała pojęcia, że panicz potrafi to tańczyć.
 - A ja nie sądziłem, że panienka nie domyśli się, że nauczę się tego tańca.
   Uśmiechnęła się.
 - Jak się paniczowi podobał rubin?
   Niemal zgubiłem krok.
 - Piękny diament – odpowiedziałem szybko, a ona zaśmiała się perliście, akurat gdy byliśmy bardzo blisko siebie. Czarujące.
 - Skąd wiedziała panienka, że najpierw będzie zbiórka pieniędzy, a później zabawa, skoro to nowość.
 - Zapytałam – powiedziała po prostu. - Romeo.
 - Tak, Julio?
 - Jak ci się tutaj podoba? Czy to miejsce choć trochę rekompensuje ci moją tajemniczość dotyczącą tej imprezy oraz zadanie przed jakim cie postawiłam.
   Twój widok rekompensuje wszystko, przyszło mi do głowy. Nie śmiałem jednak powiedzieć tego głośno.
 - Nigdy nie wcześniej tutaj nie byłem, ale z tego co do tej pory widziałem, miejsce to jest zachwycające. Powiedz mi proszę, dlaczego wszyscy są tak ciasno pozapinani bez marynarki czuję się tutaj niemal nagi.
 - Chodzi o to, że każdy tutaj po prostu sprawdził jak ubierano się w XVIII wieku, poszedł do krawca i kazał uszyć sobie taki strój. Wyróżniamy się, bo ja nie działam na takiej zasadzie. Nie chciałam byśmy wyglądali jak inni, zresztą nie lubię przerostu formy nad treścią. Dlatego sama zaprojektowałam jak chcę byśmy byli ubrani. Nasze stroje przez to pokazują nieco późniejszą epokę, ale myślę, że mimo to pasują.
   Gdy utwór się skończył udaliśmy się do stołu. I choć się tego spodziewałem miałem szczerą nadzieję, że to jednak już wyszło z użycia.
 - Nie przejmuj się – szepnęła do mnie, gdy osuwałem jej krzesło. - Nikt poza mną nie będzie korzystał z takiej ilości sztućców.
 - Dlaczego poza tobą?
 - Bo mam taką pokazową rolę – powiedziała i puściła mi perskie oczko.
   Rzeczywiście, jak długi stół, tak większość ludzi, którzy ze starodawnym obyciem mieli tyle do czynienia, ile im kelner pokazał nalewając różnych trunków do różnych kieliszków, spoglądała na Anię jakby chciała coś podpatrzyć, jednak szybko się zniechęcali i używali tej części zastawy, którą umieli się posługiwać.
   W pewnej chwili coś mnie zaintrygowało, spytałem więc natychmiast: - Gdzie twoje kucyki?
   Uśmiechnęła się tajemniczo, a potem złapała, moje dłonie i wplotła jej w swoje włosy. Były takie miękkie...
 - Moje włosy są teraz krótsze niemal o połowę, ale kucyki ciągle są w tej fryzurze, czujesz? To są dwie gumki i na nich opiera się ta fryzura, jak każda, którą noszę.
   Udało mi się nawiązać kontakt z jakimś zamożnym Hiszpanem, choć irytowało mnie to, że ciągle spoglądał na Anię. Był przedsiębiorcą, miał żonę i dwójkę dzieci. I o ile dobrze pamiętam był jednym z licytujących. Ludzi było jednak tak wiele, że dopiero później zauważyłem osobę której absolutnie widzieć tu nie chciałem. Nic mi nie zrobił, ale z tym co sam sobie zrobiłem, jak widać jeszcze się nie uporałem.
   Miliarder Roman Abramowicz szedł ku nam. Z córką. Anię pocałował w rękę, co wywołało u mnie naprawdę spore zdziwienie, a mnie po prostu uścisnął dłoń. Jak się okazało jego córką też nazywała się Anna.
 - Tak właściwie to przyszedłem w interesach.
   Zaintrygowało mnie czego też może chcieć. Natomiast spojrzenie Ani zdecydowanie stwardniało.
 - Przyszedłem zapytać czy uda mi się ściągnąć cię do Chelsea. - Byłem w takim szoku, gdy usłyszałem tę propozycję, że aż otwarłem usta zdziwienia. - Pamiętam jak wyglądał twój ostatni mecz z moją drużyną i jestem świadom ile będzie ten transfer kosztować, jednakże...
 - Dzisiaj nie rozmawiamy o interesach – zdecydowanie wtrąciła się Ania.
   Miała tak perfekcyjny angielski akcent, że spojrzałam na nią jak na kosmitkę, bo już myślałem, że odezwał się zupełnie kto inny. Jednak nikt poza mną – bo zaczęła przyglądać się nam dość spora liczba osób - nie wydawał się być zdziwiony tym w jaki sposób posługuje się tym językiem.
 - Musisz nam to wybaczyć – powiedziała kłaniając się lekko.
   Poszli sobie, a ja odetchnąłem głęboko, mając nadzieję, że tego nie zauważyła.
   W tle zaczęła grać powolna muzyka. Nie byłem zdecydowany co do tego jak teraz postąpić, jednak długo zastanawiać się nie musiałem. W jej stronę, z trzech różnych kierunków, szło troje mężczyzn. Wyglądało jakby mieli zacząć biec, ale nie mogli się zbłaźnić, więc udawali, że idą powoli. Gdy najszybszy z nich podszedł do nas i zapytał czy może z nią zatańczyć, wtrąciłem się natychmiast.
 - Panowie – zacząłem. Nie byłem idiotą, choć tamci przystanęli dwa metry od nas wiedziałem, że nas słyszą. Ania przygryzła wargę, powstrzymując uśmiech. - Julia ma dzisiaj swojego Romeo i dzisiaj tańczy tylko z nim. Julio – zwróciłem się do niej, i wyciągnąłem dłoń w jej stronę.
 - Romeo – odpowiedziała i poczułem dotyk jej ciepłej dłoni na swojej. Zaprowadziłem ją na parkiet.
   Facet przede mną wyglądał jakby dostał w twarz, a pozostali tak się nastroszyli, że miałem ochotę wybuchnąć śmiechem.
 - Chyba mnie nienawidzą, szepnąłem jej do ucha.
 - Ich strata.
 - Tak myślisz? - zapytałem przekornie?
 - Tak właśnie myślę.
   Położyłem jej dłoń na plecach i przysunąłem się bliżej. Powoli, spokojnie zaczęliśmy tańczyć. Jakoś tak zauważyłem, że poprowadziłem ją na taras, muzyka bez problemu tutaj docierała, ale było tu pusto, ustronnie, może nawet romantycznie. Przez cały czas milczeliśmy zamknięci we własnych umysłach. I dopiero tam, w świetle kryjącego się za horyzontem słońca zauważyłem, że jest spięta i smutna. Spojrzałem na nią, myślała o czymś smutnym, o czymś naprawdę przygnębiającym.


 - O czym ty myślisz? Jesteś tak przygnębiona, że...
   Że mam wrażenie, że patrzę na samego siebie, w maju...
   Spiąłem się, gdy przypomniałem sobie jednego z tutejszych gości.
   - Przepraszam – wyszeptała. - Teraz ty stajesz się smutny. Ja nie miałam pojęcia, że on tu będzie. Gdybym wiedziała nie zaprosiłabym cię albo...
   Ale wspomnienia już zdążyły mnie zbombardować. 120 minut kopania piłki, a potem karne. Wiedzieć, że wszyscy traktują cię tam jak swojego, mówisz, że jesteś stamtąd, z Monachium. Identyfikujesz się z miejscem, w którym jesteś i inni identyfikują cię z nim. I wiesz, że jeśli strzelisz, to dasz przepustkę do zwycięstwa, a może nawet dasz wygraną. Więc wpisują mnie na ostatniego strzelca drużyny, tak jak to było w Madrycie. Ale tam to były dwa kroki i strzał w sam środek. Nie do obrony dla Casillas'a. Ale dlaczego tak strzelałem? To nie było moje zagranie. Ale dało wygraną. Dało masę tej dziecięcej radości, euforii, zachwytu wszystkim w około. Dało śpiew, tańce i zabawę do rana. Dało uznanie, dało sympatię.
   A potem jesteś na własnym stadionie, ostatni w klubie, który może coś zrobić. Wszyscy na ciebie liczą, miliony ludzi i czujesz to, masz to w sobie. Więc idę, opanowany, skupiony na osiągnięciu celu, pewny tego że wykonam zadanie. I myślę sobie, że mój strzał ma być perfekcyjny. Nie mam większego atutu niż płaskie podanie. Strzelę więc w ten sposób, przy samym słupku, tak, że wpadnie dokładnie w prawy, dolny róg siatki. Ugniotłem trawnik i położyłem piłkę na białym punkcie. Robiłem wszystko, by myśleć tylko i wyłącznie o tym strzale, by nie dekoncentrować się przez kibiców, czy nie myśleć o golu strzelonym Realowi, a przede wszystkim by nie stracić pewności siebie, by nie kopnąć piłki zbyt słabo i by dobrze w nią trafić. A potem robię pięć kroków w tył. Dokładnie wymierzone metry, wszystko wyćwiczone wieloletnią praktyką. Potem gwizdek, przymierzenie, dwa kroki i...
   Piekło.
   Petr Čech rzucił się w właściwy róg, przewidział moją taktykę i ledwie musnął piłkę koniuszkiem rękawicy. To wystarczyło, by znalazła się na słupku i by karny nie został zaliczony. To wystarczyło, by posłać mnie do piekła.
   On nie miał możliwości tego wybronić, a jednak mu się udało. A ja miałem ochotę zniknąć z powierzchni ziemi. Nie mogłem uwierzyć, że to działo się naprawdę. I nie mogłem uwierzyć, że ci wszyscy kibice naprawdę płaczą przeze mnie. Nie chciałem w to wierzyć. Nie chciałem nikogo widzieć i nie chciałem, by ktokolwiek widział mnie. Jak dziecko ukryłem twarz w koszulce i jak dziecko płakałem. Ledwie świadom tego, że muszę cofnąć się z pola bramkowego, że muszę stać na środku boiska. Powłócząc nogami, jakby nie zdolny by chodzić, zacząłem wracać. Nagle zjawia się Philip, ciągnie mnie do reszty, zaraz potem pojawia się Mario, ten z kolei pragnie odciągnąć obrazy przegranej. Ale nie musi, bo ja wiem, że już przegraliśmy, choć jeszcze to do mnie w pełni nie dotarło, bo jeszcze tego nie widziałem. Ale wiem to tak, jak wtedy widziałem tą wiedzę w oczach Mourinho.
   A potem widzę Drogbe, który strzela do przeciwnego rogu, niż ten, w który rzuca się Manuel.
 Wiedziałem co działo się potem, ale ja już tylko przytulałem się do murawy.
   Rozczarowanie, złość, żal, ambicja, nadzieja, marzenia, radość innych.
   To wszystko znów do mnie wróciło, uderzyło mnie tak, że niemal ugięły się pode mną kolana.
   Ludzie, którzy przychodzili mnie pocieszać, ludzie którzy próbowali mi wmawiać, że to nic. Że kiedyś się uda, nie tam, ale jednak. Ludzie silniejsi psychicznie, którzy potrafili szybko pogodzić się z tą porażką. Ludzie którzy byli moimi przyjaciółmi. Ale ja nie chciałem ich słów pocieszenia. Nie chciałem też milczenia w szatni. Chciałem iść do domu i zamknąć się w nim na cztery spusty. I godziny później rzeczywiście tak zrobiłem. Tylko że... Tylko że to wtedy zacząłem oddalać się od Sarah. Nie chciałem jej widzieć, wiedziałem, że chciała do mnie przyjść, położyć się obok i tak byśmy sobie leżeli. Ale powiedziałem jej żeby nie przychodziła. Wiem, że to rozumiała, ale... Ale to sprawiło, że coś między nami pękło, że pojawił się dystans, którego żaden z nas nie pokonał. Nie wiem nawet czy próbowaliśmy.
   A potem jeszcze ten przegrany półfinał z Hiszpanią, który niczego nie naprawił.
   Poczułem czyjeś dłonie na swojej twarzy. Otwarłem oczy i miałem wrażenie, że patrzę w swoje, tyle tylko, że ciemne jak gorzka, płynna czekolada. Były tak udręczone jak te moje, kiedy wtedy patrzyłem w lustro.
 - Przepraszam – szeptała do mnie. Stała na palcach, a nasze usta niemal się dotykały. - Proszę, wróć tutaj, nie chciałam, żebyś to wspominał. Przepraszam. Wiem, że to żadne pocieszenie, ale... Ale wiem, że dalej jesteś ich gwiazdą, ich oczkiem w głowie. Jesteś ikoną tego klubu, jego sercem, jego mózgiem i jego płucami. Bez ciebie ta drużyna nie istnieje. Jesteś najlepszą 6 na świecie, każdy klub chciałby byś u niego grał. Nie obchodzą ich twoje porażki, dla nich liczą się tylko twoje sukcesy. Proszę – szeptała - proszę, uśmiechnij się. Błagam...
   W jej spojrzeniu było tak znajome cierpienie, tylko skąd ono się tam wzięło? I jak domyśliła się, o czym myślę? Czy to naprawdę było tak oczywiste? I co ją tak przygnębia, w końcu to od niej zaczął się mój letarg.
 - Wiesz dlaczego nie jestem kapitanem? - szepnąłem jej. To było czysto retoryczne pytanie. Nie mogła znać na nie odpowiedzi.
   A jednak ją znała. A ja nie miałem pojęcia jak na to wpadła.
 - Bo potrzebujesz więcej czasu niż inni, by się pozbierać. By pogodzić się z porażką. By pogodzić się z tym, że zawiodłeś. Philip nie ma z tym takiego problemu, choć jego też bardzo boli, on po prostu wie, że musi być twoim wsparciem.
   I wtedy stanęłam mi przed oczyma ta scena. Korytarz piłkarzy Chelsea, który czekali, aż przejdziemy obok nich, by później iść dalej, po symbole największej sportowej porażki - srebrne medale. Gdy wszyscy byli zajęci własną porażką on poszedł tam, a gdy widział, że nikt nie rusza się z miejsca, zaczął nas wołać. Tamto spojrzenie wyraźnie mówiło, że też nie chce tam być, ale wie, że musi, że każdy z nas musi tam iść i stawić temu czoło.
 - Ale wiem, że kiedyś się tego nauczysz, a wtedy będziesz wspaniałym kapitanem, który będzie odnosić same sukcesy.
   Patrzyliśmy sobie głęboko, głęboko w oczy i nasze nastroje równocześnie się zmieniały, równocześnie stawaliśmy się weseli. Ale to wydarzenie sprawiło, że powstała między nami więź i choć nie miałem pojęcia skąd się wzięła, i dlaczego, to wiedziałem, że nigdy wcześniej takiej nie miałem. Nie wiedziałem nawet kiedy, a tuliłem jej drobne ciało do swojego.
 - Przepraszam – szepnęła mi do ucha.
 - Dziękuję - odszepnąłem.


   Wtedy do naszych uszu doleciały dźwięki pięknej melodii, wygrywanej przez sprowadzoną tutaj małą orkiestrę. Zacząłem poruszać się jej rytmie, a ona dawała mi się prowadzić. I w pewnej chwili poczułem jak się odpręża, jak napięcie znika z jej barków, i jak wtula się mocniej w moja pierś.
Lepsze niż sen,
dziwniejsze niż moja dzika wyobraźnia,
jeśli to jest prawdziwe uczucie - jest lepsze niż sen...
Wyższe niż księżyc,
mgliste jak piękna iluzja,
szalone i zaplątane
i lepsze niż sen...
   Nie wiedziałem jak długo tak tańczyliśmy, nie widziałem też spojrzeń innych ludzi. Po prostu wirowałem z nią po tym ogromnym tarasie i byłem tak pochłonięty tym doświadczeniem, że wyspa mogłaby stanąć w płomieniach, a ja z pewnością bym tego nie zauważył.
   Dopiero gdy o północy usłyszałem bicie zegara wróciłem do rzeczywistości. Wyglądała jak piękny duch w świetle księżyca.
 - Przejdziemy się? - zapytała.
 - Nie śmiem panience odmówić. Jednakże czy nie jest panience zimno?
   Uśmiechnęła się. - Nie, to ciepła noc.
   Ujęła więc moje ramię i zeszliśmy z tarasu. Chodziliśmy bez celu po ogrodzie i choć właściwie tylko milczeliśmy, było w tym milczeniu coś dobrego, coś... intymnego.
   Jednak nagle uderzyły mnie te wszystkie sytuacje, w których wydawała się być kimś innym niż się przyznaje. I chyba atmosfera tej nocy sprawiła, że naprawdę o to zapytałem.
 - Kim ty, tak naprawdę, jesteś? Co tutaj robisz?
Przystanęła. Przyjrzała mi się uważnie. Nie miałem pojęcia czego szuka w moich oczach. A chwilę potem odwróciła wzrok, który na powrót stał się nieobecny - było w tym coś niecodziennego.
 - Powiem ci wszystko, obiecuję. - Wyszeptała z mocą. - Ale jak wrócimy do Monachium. - Zwróciła się do mnie z nadzieją w oczach, że zgodzę się na ten pomysł. - Dobrze?
   Przytaknąłem, a ona znów wsparła się na moim ramieniu i wtuliła się w nie.
 - I jak znajdę miejsce, w którym będę mogła zebrać myśli. Coś cichego, gdzie jesteś tylko ty, twój umysł i natura...
   Ja takie znam.

Więc wymykam się do ogrodu, by cię zobaczyć
Jesteśmy cicho, bo bylibyśmy martwi, gdyby się dowiedzieli
Więc zamknij oczy i opuść to miasto na chwilę
Bo byłeś Romeem, a ja szkarłatną literą
A mój tata powiedział: "Trzymaj się z dala od Julii"
Ale ty byłeś dla mnie wszystkim
Błagałam cię: "Proszę, nie odchodź"
I powiedziałam:

Romeo, zabierz mnie gdzieś, gdzie będziemy sami
Będę czekać, pozostało nam jedynie uciec
Będziesz księciem, a ja księżniczką
To historia miłosna, kochanie, po prostu powiedz "tak"
Romeo, ocal mnie, próbują mi wmówić, co mam czuć
Ta miłość jest trudna, ale prawdziwa
Nie bój się, poradzimy sobie z tym zamętem
Skoro to historia miłosna, kochanie, po prostu powiedz "tak"