wtorek, 12 marca 2013

Rozdział XX


OBRAZY

Jako absolutna fanka Eda Sheerana powinnam wam dać link do jego piosenki, a tym czasem podsyłam cover. Jest wykonywany przez dziewczynę i melodia utworu bardzo dobrze oddaje tą część historii, której nie mogę wam pokazać, choć bardzo bym tego chciała. Najważniejsza jest muzyka, słowa są nie ważne, choć uwielbiam w niej wyrażenie: Najgorsze rzeczy przychodzą do nas za darmo. Bardzo bym chciała byście mogli zobaczyć Anię tak, jak ja ją teraz widzę.

   Spoglądałem na nią z drugiego końca stołu, zastanawiając się, co stało się z nami przez te siedemnaście dni, które spędziliśmy w jednym domu. Ale uświadomiłem sobie, że było tak od samego początku. Prawie. Dzień, w którym się zgodziła wyglądał niemal tak samo jak moje wcześniejsze zaproszenie – kolacja, wino, film, a potem zasypia i zanoszę ją do jej pokoju. Kolejny opierał się raczej na wrażeniach z wycieczki do stadniny...
   Nie mogłem i nie chciałem zapomnieć jak wyglądała na tym koniu kiedy gnała przed siebie. To jak jej włosy powiewały za nią, to jaki wyraz miała jej twarz, to jak jej ciało układało się do skoku czy jak poruszała się w galopie. Sądziłem, że będzie jeździć godzinami, ale nim się spostrzegliśmy była już z powrotem. Ze zwinnością etatowego jeźdźca zeskoczyła z konia i gdy zaprowadziła go do boksu zdjęła jego siodło, by go wyczyścić. Zdawała się kompletnie nie zauważać naszej trójki, która wpatrywała się w nią jak w piękny obrazek, już nie mówiąc o naszym oszołomieniu. Kiedy później żona Thomasa zapytała o strój w pewien sposób ją zbyła. Powiedziała jej, że to kwestia przyzwyczajenia, że bardzo często jeździła w zwykłym ubraniu, dlatego nie dostrzega jakiegoś dyskomfortu. I co ciekawsze, że przyzwyczajenie wzięło się z gry w polo. Być może nie powinienem się dziwić, że potrafi w to grać, ale i tak byłem zaskoczony, zwłaszcza kiedy przyznała, że była w to naprawdę dobra. Natomiast miny moich przyjaciół wyrażały bezgraniczny zachwyt!
   Lisa postanowiła, że to Ania nauczy mnie jeździć konno, bo jak powiedziała do niej: „Jesteś nieporównywalnie lepszym jeźdźcem ode mnie.” Przez moment miała minę jakby chciała zaprzeczyć, ale mimo to nic nie powiedziała. Za to długo potem patrzyła na mnie. I w końcu zgodziła się mnie uczyć. A nauczycielem była naprawdę fenomenalnym i nie chodziło tylko o jej anielską cierpliwość, ale też o to, jak spokojnie, dokładnie i powoli wszystko tłumaczyła.
   Zaskakujące było to, że nie zrobił na niej żadnego wrażenia zachwyt Mullerów, potraktowała go tak, jakby w ogóle go nie było. Odpowiadała na każde zadane pytanie, ale nie wyrażała wtedy żadnych emocji. I chyba wtedy się zaczęła ta cisza, bo gdy wieczorem weszliśmy do domu, ona tylko poszła do kuchni po szklankę wody i powiedziała „dobranoc”.
   Gdy następnego dnia zszedłem do kuchni ona już tam była. Powiedziała „dzień dobry” i postawiła śniadanie przede mną. I jeżeli do tego dnia przyczepimy metkę z napisem START to był to jedyny dzień, w którym powiedziała coś sama od siebie. Powiedziała mi, że jeżeli będę chciał popracować nad książką, to mam dać jej znać. A ja nie potrafiłem się zebrać na taką rozmowę. Chociaż wiedziałam, że nie będzie się niczym różnić od każdej innej do tej pory, nie potrafiłem usiąść i z nią rozmawiać. A ona wcale tego nie ułatwiała.
   Mieszkaliśmy pod jednym dachem i nie tylko ze sobą nie rozmawialiśmy, ale też się nie widywaliśmy. Odpowiadała na każde zadanie pytanie, ale oprócz tego nic. Nie uśmiechała się, nie kpiła, nie plątała pod nogami. Zupełnie nic. Wychodziła z domu lub siedziała w swoim pokoju. A ja ani razu nie przerwałem jej samotności. Nasze życie skupiało się wokół posiłków, tak jakbym wykrakał to swoim tekstem o wspólnej lodówce. Choć nawet nie zawsze - ponieważ nikt nie wiedział, że mieszkamy razem, więc musiałem zachowywać pozory normalności, a to znaczy, że często wracałem wieczorem. Tak więc, gdy przychodziłem od jakiegoś znajomego, zawsze wtedy widziałem ją w salonie, na kanapie, przy włączonym telewizorze z laptopem, telefonem i tabletem, a wokół porozrzucane papiery. I w jakiś niezrozumiały sposób ten nieład zawsze mnie zadziwiał, bo ona była ostatnią osobą, z którą bym go skojarzył. Zapewne pracowała, bo to, że nie było jej w wydawnictwie niczego nie zmieniało. Byłem pewien, że osoba o takim statusie społecznym i z takim wykształceniem, nie pozostawia wszystkiego swoim prawnikom i bardzo aktywnie angażuje się w sprawy firm, których jest udziałowcem. I zawsze wtedy zastawałam ją śpiącą. Przystawałem i przyglądałem jej się przez kilka minut, a potem zanosiłem do sypialni.
   Martwiło mnie też coś innego. Kilka dni po tym jak się wprowadziła, w salonie pojawił się czarny fortepian. I ani razu nie widziałem, by choć na niego spojrzała. Łudziłem się, że gra gdy mnie nie ma, ale to tylko nadzieja.
   Wróciłem myślami do obecnej sytuacji i niemal westchnąłem. Była sobota, a ja niedługo musiałem wychodzić na mecz. Ponownie skupiłem wzrok na niej, byłem święcie przekonany, że nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, co właśnie przeżuwa. Wpatrywała się w okno, co więcej, wydawało mi się, że nawet nie mruga. Zerknąłem na jej talerz, nic już na nim nie zostało. Zapowiadał się kolejny dzień o takim samym scenariuszu.
   Pełen irytacji gwałtownie wstałem od stołu i poszedłem do swojego pokoju.
   Nawet nie drgnęła.

   Skłamałbym, gdym powiedział, że nie chciałem by pojawiła się na meczu. Ba! Bardzo chciałem. Jednak kiedy zapytałem czy idzie nie odpowiedziała, a kiedy wychodziłem była w swoim pokoju. Znowu. Rozumiałbym gdyby miała jakiś powód do siedzenia w zamknięciu, rozumiałbym gdyby coś się stało. Ale przecież... Po co mi było proponować spędzanie wolnego czasu razem i po co ona się na to zgodziła, skoro teraz nie widujemy się praktycznie wcale!
   Westchnąłem. Wziąłem za rękę blondwłosą, ledwie sięgającą mi pasa dziewczynkę i ruszyłem za resztą drużyny na boisko. Wszystko wydawało się jakieś powolne i nużące, ciche i bez koloru. Chciałem, by całe powitanie się już skończyło i mógłbym zacząć coś robić. Powoli odliczałem do gwizdka i kiedy już mogłem dojść na swoją pozycję i czekać, aż przeciwnik kopnie piłkę między sobą, spojrzałem na ławkę.
   Prawie wypadły mi oczy!
   Siedziała tam, obok dyrektora sportowego i rozmawiała z nim. Miała na sobie czerwony, rozpięty płaszcz, a pod nim białą sukienkę z logiem Bayernu na piersi. (Jak to możliwe, że nie marznie?) Na kolanach miała jakieś kartki papieru, a w ręku tablet.
   Co ty robisz? - to pytanie zadawałem sobie przez większość meczu. A potem zobaczyłem jak wstaje i bierze do ręki aparat. Nie potrafiłem powiedzieć o nim nic więcej poza tym, że wyglądał absolutnie profesjonalnie, jednak nie miał super długiego obiektywu. Wędrowała przy białej linii boiska robiąc zdjęcia. Kiedy tylko sędzia odgwizdał przerwę zerwałem się by ją znaleźć, jednak nie skutecznie. Nigdzie jej nie było, a ja i tak musiałem iść do szatni. Oczywiście zapytałem kogo trzeba co tutaj robi, ale nikt nawet na mnie nie spojrzał.
   Pojawiła się dopiero kiedy graliśmy w drugiej połowie meczu. I początkowo znów siedziała na ławce. Irytowało mnie to i... bolało. Bo żywo dyskutowała z każdym kto się nadarzył, a ze mną nie rozmawiała wcale. I co z tego, że wygrywaliśmy skoro czas biegł tak wolno. Potem znów robiła zdjęcia. A ja znów nie wiedziałem dlaczego i co jest celem jej zdjęć.
   Gdy tylko zabrzmiał gwizdek sędziego ogłaszający wszystkim koniec meczu, pobiegłem w jej stronę. W połowie drogi stanąłem jak wryty, bo ona przechodziła przez boisko z aparatem przy twarzy zupełnie nie zwracając na mnie uwagi. Chwilę później zauważyłem, że z tyłu, na kołnierzyku, miała wyhaftowane na złoto słowa Mia san Mia*. Kiedy w końcu mogłem z nią porozmawiać nigdzie jej nie było. Jakby rozpłynęła się w powietrzu. Zrezygnowany wróciłem do do domu - sam - i dopiero tam zobaczyłem malutką karteczkę z wiadomością od niej. Napisała na niej Dobranoc. Westchnąłem i poszedłem spać.

   Kiedy zszedłem na śniadanie oczywiście już tam była. Siedziała przy pięknie zastawionym stole, jak zwykle lekko ubrana - w szorty i ażurowy sweterek, który był koszmarnie przeźroczysty, znowu.
 - Dzień dobry - przywitała się.
   A ja po raz pierwszy od pamiętnej niedzieli powiedziałem jej zwykłe: - Hej.
   Smarując bułkę zastanawiałem się czy zapytać o wczoraj czy to przemilczeć. I kiedy już miałem odpuścić zobaczyłem, że mi się przygląda. Że w końcu na mnie patrzy! To była wystarczająca motywacja by przerwać milczenie.
 - Co...
   Gdy tylko się odezwałem przez stół podała mi kopertę wielkości zeszytu. Otworzyłem ją i wyciągnąłem ze środka zdjęcia, z wczorajszego meczu.
 - Co to jest?
 - Poprosiłeś mnie o pomoc przy zrobieniu autobiografii. A ja chcę, by była ona niepowtarzalna, inna niż wszystkie do tej pory – banały nie są dla mnie. Banałów nawet nie przeglądam.
 - Kto wydawał biografię Philipa? - zainteresowałem się nagle, a zapytałem nieco podchwytliwe.
 - Nie ja – zbyła mnie natychmiast, sucho.
 - Kiedy dostałaś te zdjęcia?
 - Przed chwilą.
 - W takim razie kiedy oddałaś je do wywołania?
 - Każde zrobione zdjęcie było bezpośrednio wysyłane do fotografa.
   Zacząłem przyglądać się zdjęciom i powiedzieć, że byłem w szoku to absolutne niedopowiedzenie! Sądziłem, że nie zwracała na mnie uwagi, a tymczasem większość zdjęć przedstawiała właśnie mnie, ale w jaki sposób!
   Spojrzałem w jej stronę aby zapytać, ale jej już tam nie było. Wyszła tak cicho, że nawet tego nie zauważyłem. Spojrzałem na jej talerz, od mojego przyjścia nawet nie tknęła jedzenia. Usiadłem na kanapie i skupiłem się na fotografiach. Była jak wyrwane z czasu. To nie były zdjęcia robione przez paparazzi, to były zdjęcia robione przez ambitnego fotografa, przez artystkę.
   Wiązałem buty – tak często to robię - ale nie pokazała mnie, pokazała mój but i dłonie, więcej – skupiła się na każdym ścięgnie moich palców.
   Po meczu rzuciłem jednej z fanek swoją koszulkę. Było to pokazane pod takim kątem, że sprawiało wrażenie, jakby ona naprawdę leciała. Uchwyciła też ten ułamek sekundy, nim dziewczyna uchwyciła materiał i znów skupiła się na ręce, na tym, jak ona rozczapierzała palce, by owinąć je wokół T-shirtu.
   Zdjęcie, w którym jestem wykadrowany, ale rozmyty, gdyż ostrość jest na kolegów za mną – spoglądali właśnie na mnie.
   Fotografie na moje stopy dotykające, lub nie, piłki. Lub kiedy mam piłkę w ręce i nią rzucam.
   Moja twarz w zbliżeniu też była na tych zdjęciach, ale jeśli wprost, to najczęściej same oczy. Poza tym widziałem siebie głównie z profilu. Zaskoczyła mnie tylko moja mina na tych zdjęciach. Byłem niesamowicie skupiony, a o takie coś bym siebie nie posądził. I doszedłem do tego, że to przez tą dziwną sytuację z Anią.
   Było ujęcie na moje dłonie, już w czarnych rękawiczkach z logiem Bayernu, kiedy klaszcząc dziękowałem kibicom.
   I takie kiedy szturchałem Thomasa w bok, gdzie śmialiśmy się szeroko, a nasze oczy wydawały się być jaśniejsze niż cała reszta obrazu.
   Ale były też inne fotografie, na trybuny, moich przyjaciół, maskotkę, na nas wszystkich, na samą murawę, czy linie boiska. Nie było w nich ani grama fotoshopu, a wyglądały jakby naprawdę przez niego przeszły. I nazwanie choć jednego z tych zdjęć banalnym było świętokradztwem.
   W niektóre zdjęcia wpatrywałem się dłużej niż w inne, jednak nie bardzo wiedziałem o czym wtedy myślałem. Ale gdy wróciłem do rzeczywistości natychmiast wrzuciłem zdjęcia do koperty i w podskokach pobiegłem na piętro. Teraz naprawdę chciałem z nią rozmawiać.
   Zapukałem, ale nie usłyszałem żadnej odpowiedzi. Nacisnąłem klamkę i delikatnie pchnąłem drzwi. Jej wygląd mnie poraził. Siedziała na parapecie i wpatrywała się w tablet, dopiero kiedy zamknąłem za sobą drzwi przeniosła swój wzrok na mnie. Przełknąłem gulę, kiedy zobaczyłem jak na mnie patrzy, to było tak głębokie i tak niemożliwe do odczytania. Czekała, aż coś powiem, ale żaden mięsień w jej twarzy nie drgnął.
 - Chciałabym... - nie zdążyłem dokończyć, ręką wskazała bym usiadł.
   Nim usiadła naprzeciwko mnie w oczy rzucił mi się jej aparat.
 - Wygląda całkiem nieźle – powiedziałem markując ogromne zainteresowanie.
   Podrapała się po skroni.
   Spojrzałem na nią zaskoczony. Nigdy wcześniej nie zauważyłem u niej takiego gestu.
 - Będzie w sprzedaży dopiero za pół roku.
 - Twoje skrępowanie bierze się z tego powodu?
   Wzruszyła ramionami.
 - Nie przeszkadza mi to do czego masz dostęp, co masz i kim jesteś. Ba! Możesz się nawet tym chwalić – wyjaśniłem i uśmiechnąłem się ciepło.
 - Porozmawiajmy o narciarstwie.
   Zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się.
 - Co czujesz, kiedy bierzesz narty do ręki i idziesz na stok?
 - Podekscytowanie. Podekscytowanie chyba tak stare jak ja. A im rzadziej jeździłem tym ono stawało się większe. Przez te czternaście lat to było całe moje życie i mimo wszystko trudno mi było z tego zrezygnować. To, gdy mówię, że wybrałem pikę nożną, bo...
 - Bo nie chciało ci się taszczyć ciężkiego sprzętu na stok.
   Zaśmiałem się.
 - Właśnie tak. Dla takiego smarkacza to rzeczywiście było coś co przesądziło o sprawie. Ale to wiązało się też z wyrzeczeniami, a to, że marzyłem o sławie wcale nie znaczyło, że będę ją mieć. Ale grać w takiej samej koszulce jak moi idole było moim marzeniem chyba już kiedy miałem te trzy lata i zaczynałem tą naukę. I tęsknię za narciarstwem, bardzo za tym tęsknię, ale to, że od tego odszedłem sprawiło jednocześnie, że sprawia mi to jeszcze większą frajdę. To jest coś, na co czekam przez cały czas.
   Nagle coś sobie uświadomiłem.
 - Nie nagrywasz tego? - zapytałem zdumiony.
 - Nie – pokręciła delikatnie głową. - Możesz być pewnym, że zapamiętam.
 - Wszystko? Ta rozmowa może trochę potrwać. - Nie bardzo kryłem swój sceptycyzm.
 - Naprawdę mam dobrą pamięć, ale jeśli nie wierzysz to sprawdź mnie.
 - Pierwsze igrzyska olimpijskie?
 - 776 rok przed naszą erą
   Nie zamierzam się poddawać.
 - Traktat europejski z 1713 roku?
 - To traktat o handlu niewolnikami, zawarty w Utrechcie, w Holandii pomiędzy Wielką Brytanią, a Hiszpanią, który zakończył wojnę sukcesyjną. Wiosną 1713 roku Hiszpania zawarła jedenaście traktatów kończących wojnę o sukcesję hiszpańską. Udzieliła też specjalnych przywilejów handlowych Wielkiej Brytanii znanych jako – navio de permiso i assiento de negros. - Ma piękny akcent. - Pierwszy przywilej zezwalał Anglikom na wysyłanie raz na rok do Ameryki jednego statku handlowego o wyporności 500 ton. Drugi natomiast przyznawał im na okres trzydziestu lat wyłączne prawo do dostarczania do hiszpańskich kolonii w obu Amerykach afrykańskich niewolników. Oba łamały monopol Madrytu w handlu z Ameryką i dawały sposobność do kolosalnych nadużyć i kontrabandy. To co sądzę na ten temat, może jednak odłożymy do innej rozmowy.
   Pewnie miałem minę rybki, ale nie zamierzałem odpuszczać.
 - Pierwsza prędkość kosmiczna?
 - Widzę, że zmieniasz kategorię. Pierwsza prędkość kosmiczna to najmniejsza pozioma prędkość, jaką należy nadać ciału względem przyciągającego je ciała niebieskiego, aby ciało to poruszało się po zamkniętej orbicie. Z tak określonych warunków wynika, że dla ciała niebieskiego o kształcie kuli, orbita będzie orbitą kołową o promieniu równym promieniowi planety. Ciało staje się wtedy satelitą ciała niebieskiego. Mam podać wzory?
   Ugh...
 - Synteza RNA.
 - To transkrypcja, czyli proces syntezy RNA na matrycy DNA przez różne polimerazy RNA, czyli przepisywanie informacji zawartej w DNA na RNA. Matryca jest odczytywana w kierunku 3' → 5', a nowa cząsteczka RNA powstaje w kierunku 5' → 3'. Transkrypcji podlega odcinek DNA od promotora do terminatora. Nazywamy go jednostką transkrypcji. Podczas transkrypcji polimeraza RNA buduje cząsteczkę RNA łącząc zgodnie z zasadą komplementarności pojedyncze rybonukleotydy według kodu matrycowej nici DNA... Mam mówić dalej?
   Jasna cholera!
 - Kiedy był mój pierwszy mecz w barwach pierwszej drużyny Bayernu?! - wypaliłem. Tonący brzytwy się chwyta.
   Skrzyżowała ręce na piersi i podniosła jedną brew.
 - Poważnie? 13 listopada 2002. Mecz w Lidze Mistrzów przeciwko RC Lens w grupie G. Mecz rozpoczął się o 19:45. Padły trzy kartki, dwie dla zawodników twojej drużyny – Giovane Elber w 70 minucie i Robert Kovać w 79. Wszedłeś za Mehmeta Scholla w 76 minucie.
   Pamięta to lepiej niż ja!
 - Poprosiłeś mnie, żeby pomogła ci w autobiografii i zobowiązuje mnie to by wiedzieć o tobie tak dużo, jak przyzwoity dziennikarz wiedzieć może. A to, że mam trochę lepszą pamięć od innych, to...
 - Czy jest coś czego nie potrafisz?
   Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami, a potem zaśmiała się perliście.
 - Oczywiście, że tak! Jest cała masa takich rzeczy.
   Jasne...
 - Na przykład?
 - Nie potrafię jeździć na nartach – odpowiedziała wzruszając ramionami.
   Wybuchłem śmiechem.
 - Dobre! Prawie się nabrałem. A teraz poważnie. – Spojrzałem na nią twardo.
 - Mówię absolutnie poważnie! Naprawdę nie potrafię jeździć na nartach. W dzieciństwie wybrałam snowboard – tak, już jako brzdąc, – a potem mi nie zależało, zawsze znajdywałam sobie wymówki by się nie nauczyć. Ale ostatnio o tym myślałam i... - zawahała się.
   Spojrzałem na nią ciepło, zaciekawiony.
 - Może chciałbyś mnie nauczyć? - zapytała z lekkim entuzjazmem, ale jakby bała się mojej reakcji.
 - Ale ja nie mam żadnych kwalifikacji – upomniałem ją. Bardzo chciałem ją nauczyć, ale musi mieć świadomość niepodważalnych faktów.
   Uniosła brew. Chryste...
 - Myślę, że osobie, która mając czternaście lat była uważana za najlepszego młodego alpejczyka, niepotrzebne są kwalifikacje instruktorskie.
  Takiej bitwy nigdy nie wygrasz, usłyszałem w swojej głowie Lukasa.
 - W porządku, zgadzam się. Nauczę cię.
   Rozpromieniła się i skinęła głową dziękując mi. Chwilę później mrugnęła, a jej oczy na powrót stałe się matowe i niezgłębione.
   Dlaczego?
 - Przejdźmy z powrotem do tego jak się czujesz. Jak to jest kiedy już jesteś na stoku?
   Zamknąłem oczy by dokładnie zalały mnie uczucia takich chwil. Chwilę później na moich ustach pojawił się uśmiech.
 - To znowu jest podekscytowanie. Zwłaszcza wjeżdżając na szczyt. Dopiero za którymś razem danego dnia potrafię podziwiać widoki. Tak bardzo chcę upajać się prędkością, że... Właśnie. Na stoku bardzo się zapominam. Jestem ja, moje narty i pęd. Nic mnie nie obchodzi, to daje mi niesamowitą frajdę. Mówią o mnie wtedy, że jestem wariatem. Że pędzę po stoku, jakbym ludzi miał za tyczki i liczono mi czas. Ale to nie jest stresujące, bo to nie zawody i nie muszę przejmować się tym, że jeśli nie pokonam bramki perfekcyjnie, to skończę jako ostatni. To nauczyło mnie radzić sobie z presją i dlatego wiem, że teraz jeżdżę lepiej. Ale nie dlatego, że jestem starszy, tylko dlatego, że robię to ponieważ to kocham i nie potrafię bez tego żyć. Dlatego kiedy jestem na stoku, każdy zjazd jest całym moim życiem.
 - Pokaż mi.
   Natychmiast otworzyłem oczy. Jej źrenice zlewały się z tęczówką, a choć nic w niej nawet nie drgnęło, wydawało mi się, że oczy mają w sobie coś z gorączki. I ton jakim to powiedziała, ton, który sprawił, że natychmiast wróciłem do rzeczywistości. I pragnąłem nie mylić się. Pragnąłem, by naprawdę tak było.
   Błaganie.