czwartek, 21 lutego 2013

Rozdział IX


NAZWISKO ZOBOWIĄZUJE
PODOBNO


„Rozdział VII – Płomienie
   Draco leżał na swoim ogromnym łóżku i wpatrywał się w zielony baldachim nad sobą. W końcu nie wytrzymał i rzucił poduszką prosto w ścianę.
 - Co ten ptak sobie wyobraża? Żeby przerywać mi, w takim momencie?! Po jaką cholerę on tam w ogóle przyleciał?
   Był zły na cały świat, bo do niczego między nimi nie doszło. Do niczego. W głowie ciągle miał jej cudowny zapach i wspomnienie tego, że gdy się od niej odsunął, to szepnęła coś ptaku, a potem powiedziała, że musi już iść.
   Jęknął i rzucił kolejną poduszką. Od siły uderzenia niemal się rozpadła.
   Usłyszał stukanie. Jeśli to Faweks, to przysięgam, że wyrwę mu te piękne, złote pióra, pomyślał i odwrócił się w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Była tam sowa jego matki. Otworzył kopertę. Narcyza Malfoy odpisała na list, który wysłał przed obiadem.

Draco,
To co napisałeś, było dosyć… dziwne. Pisałeś o pięknej dziewczynie, z którą chodzisz do szkoły. Pisałeś, że zmazała z Ciebie przekleństwo. Z niezrozumiałych dla siebie powodów, rozumiem to bardzo dosłownie.

[RETROSPEKCJA]
 - Przyszedłem tylko na chwilę, pani profesor. Profesorze Dumbledore, profesorze Snape – skinął głową portretom byłych dyrektorów. - Chciałbym o coś zapytać. – Odsłonił swoje lewe przedramię.
   Brodaty czarodziej uśmiechnął się szeroko, jakby cieszył się, że jego teoria okazała się prawdą. Snape natomiast zachłysnął się powietrzem.
 - To nie możliwe!
 - Więc jak? – zapytał blondyn.
 - Och Severusie, mówiłem ci przecież, że ona jest niezwykła, inna niż każdy z nas. Zresztą, rozmawiasz z nią często, więc co cię dziwi? – Zwrócił się do Draco: – Mogę ci tylko powiedzieć, że „biała magia” to określenie, którego potocznie używa się mówiąc o dobrej magii. Jednak, tak naprawdę jest „czarna magia”, „magia zwyczajna” - czyli nasza i „magia biała”, o której krążą tylko legendy. Jesteś pierwszą osobą jaką spotkałem, która dostąpiła tego zaszczytu. Być może jedyną.

I pisałeś, że gdybym ją poznała, na pewno bym ją polubiła. Cały ten list był do Ciebie niepodobny. Nie będę Ci tłumaczyć, skąd wiem dlaczego on był taki nietypowy (jak na Ciebie), ale powiem, że bardzo się cieszę.
W kopercie masz pierścionek. Wiem, że prosiłeś o coś oryginalnego, ale on ma kolor twoich oczu. Identyczny kolor. Wiem, że jej się spodoba.
Kocham Cię, N.

   Chłopak przeczytał tę krótką wiadomość chyba z 10 razy, ale i tak niewiele z niej zrozumiał. Otworzył satynowe pudełeczko i zobaczył pierścionek. Rzeczywiście, w kolorze jego oczu. I tylko głupiec nie powiedziałby, że jest piękny.
   Gdy wsadził pierścionek z powrotem do satynowego pudełka i zamknął je coś sobie przypomniał.
   Potter.

   Szedł po kamiennych schodkach ciągnących się wzdłuż błoni, bo jakiś pierwszoroczniak z Gryffindor’u powiedział mu, że Harry Potter i dwójka jego najbliższych przyjaciół idą na herbatkę, do tego - jak powiedziała Mc’Gonagall - pół-olbrzyma, Hagrida.
 - Potter! – zawołał, gdy ci byli jakieś trzy metry od drzwi gajowego. Cała trójka natychmiast obróciła się w jego kierunku. Na krzyk zareagowali też wszyscy uczniowie, którzy siedzieli w pobliżu. – Potter – powiedział już ciszej, kiedy do nich dobiegł. – Ja… Harry Potterze, ja chciałem ci podziękować. Uratowałeś mi życie. A ciebie... – zwrócił się do Hermiony – ciebie chciałbym przeprosić. Przeprosić za wszystkie urazy jakimi cię raczyłem w przeszłości. I przeprosić, za to, co przytrafiło ci się w moim domu. Przepraszam ciebie, ale was też. 
   Spojrzał na nich i zaniemówił. Na ich twarzach nie było żadnej wrogości, żadnego dystansu. Nic nie świadczyło o tym, żeby sądzili, że to jakiś żart. A przede wszystkim, wyglądali jakby się go spodziewali. Tylko z twarzy Ronalda Weasleya można było wyczytać, że trudno mu uwierzyć, że rzeczywiście to zrobił. Że przyszedł i kaja się przed nimi.
 - Jestem Harry. Harry Potter – powiedział chłopiec z błyskawicą na czole, wyciągając rękę ku blondynowi, jakby znów byli jedenastoletnimi chłopcami, bez niemiłej przeszłości.
 - Draco Malfoy. – Uśmiechnął się. I powtórzył gest z Weasleyem. Na koniec została Granger. Stwierdził, że się postawi i zrobił coś, o co nigdy by siebie nie podejrzewał. Ujął jej dłoń i pocałował ją, delikatnie, niczym prawdziwy gentlemen. Niemal słyszał jak wszystkim dziewczynom na błoniach opadają szczęki. Brunetka za to uśmiechnęła się uroczo, była nieco zawstydzona.
   Mimo wszystkiego co zrobił, oni nadal – w każdym razie na pewno Harry i jego przyjaciółka – nie byli ani trochę zdziwieni. Jak gdyby ktoś im powiedział, że do nich przyjdzie…
 - Alice... –szepnął, kiedy prawda spadła na niego niczym grom z jasnego nieba. Jednak to samo, dokładnie w tym samym momencie powiedział Ron. Draco spojrzał się na rudego chłopaka, który patrzył maślanym wzrokiem, niemal śliniąc się przy tym, na kogoś nad nim. Odwrócił się.
   Po schodkach, w ich kierunku, szła piękna dziewczyna, o kruczoczarnych włosach, bladej, idealnie gładkiej, nieskazitelnej cerze, pełnych, czerwonych niczym wino ustach i ciemnych jak noc, ogromnych oczach. Była tak niesamowicie piękna, że willa przy niej była nikim. Prawdopodobnie z zazdrości o jej urodę, odebrałaby jej życie.
   Alice wyglądała jak panna młoda. Ubrana była w długą, białą suknię z trenem, którą prosto skrojono. Odcinała się pod biustem, a materiału wręcz płynął za nią na wietrze. Miała cieniutkie ramiączka, wysadzane diamencikami, które pokrywały też szycie dekoltu. Na rękach trzy cieniutkie iskrzące się w słońcu, diamentowe bransoletki, a na odstających we wszystkich kierunkach włosach, wianuszek od Draco. W rękach trzymała swoją niezwykłą różdżkę.
   Wyglądała jak Anioł.
   Zatrzymała się. Mimo, że stanęła schodek wyżej niż Draco i tak była od niego niższa. Otwarła usta żeby coś powiedzieć, ale nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Przyglądała mu się szukając odpowiednich słów.
   Nie znalazła ich.
   Nigdy ich nie znajdzie.
   Spojrzała na trójkę ludzi stojących za blondynem. Jej oczy zaszkliły się od łez. Dzięki nim się nie pogubisz, pomyślała. Ogarnęła spojrzeniem przestrzeń wokół nich, a potem powiedziała Malfoy'owi:
 - Chcę byś to przechował. – Podała mu różdżkę. A potem, z ogromną ostrożnością zdjęła wianek z głowy i podała mu go.
   Zaczęła się cofać o parę stopni.
   W tej właśnie chwili wszyscy spojrzeli w górę. Zza jednej z wież zamku wyleciał Faweks. Harry Potter nie mógł uwierzyć w to co widzi. To ten sam ptak, który uratował mu życie, ten sam, który odleciał po śmierci Dumbledore’a. Wszyscy poza Alice patrzyli na niego jak zahipnotyzowani. Nie mogli zrozumieć tego dziwnego przedstawienia.
   Ale Draco… Draco był przerażony.
   Kiedy Alice przystanęła, ptak w tej samej chwili zawisnął w powietrzu nad nią. Dziewczyna podniosła ręce w górę, a w chwili kiedy jej dłonie dłonie dotknęły szkarłatno-złotych piór, zniknęła w płomieniach.”

   Wysiadłyśmy z taksówki. Przekręciłam klucz w wspaniałej, kutej furtce. Front mojego brytyjskiego domu ukazał się w pełnej krasie. Tak naprawdę tylko ogród wyglądał dobrze, bo tylko nim się zajmowano, aby dla przejezdnych jakoś się prezentował. Cała reszta będzie tonąć w kurzu. Katharina rozglądała się zachwycona. Dobrze, że jej się podoba, ale jeszcze nic nie widziała. Znów przekręciłam klucz i pchnęłam drzwi.
 - O Boże, tu jest cudownie! Tyle tu przestrzeni, bieli, takiej… łagodności! A te schody, jak z bajki. - Wyrzucała z siebie zachwyt niczym pocisk.
 - Hej, spokojnie, jesteśmy tylko w holu.
   Mój dom. Mój, mój, mój… Wszystko moje! Wszystko piękne! Wszystko puste... - krzyczały moje myśli. Mój dom.
   Chciałam zacząć od (chyba) głównego miejsca w każdym domu, to znaczy w takim sensie, gdzie zbierają się goście. Ale chodziło o to, co w nim stoi. Przemierzałyśmy więc pokoje, niektóre miały drewniane, zdobione drzwi inne nie miały ich wcale. Pchnęłam ostatnie jakie zostały. Ustąpiły natychmiast.
 - Ten dom stoi pusty od niemal dziesięciu lat.
   Weszłyśmy.
   Stanęłyśmy w salonie. Dzięki przykrywającym meble prześcieradłom był jeszcze jaśniejszy niż zazwyczaj.
 - Przez ten czas prawie nic się nie zmieniło. Prawie, bo domyślam się, że moja chrzestna cały czas sprawdzała, czy aby wszystko z nim w porządku, mając nadzieję, że nagle się pojawię. Zważywszy, że nie wyglądał na bardzo zakurzony.
   Bym zawsze miała gdzie spać…
   Spojrzałam na swoją towarzyszkę. Stojąc w progu chłonęła widok niczym gąbka. Wtedy zauważyłam to, na czym na czym tak bardzo mi zależało. Widziałam jak tęsknym wzrokiem przygląda się czarnemu fortepianowi stojącemu na środku pokoju. Ustawiony był na podwyższeniu, a jego kolor idealnie kontrastował z bielą reszty otoczenia. Udawałam jednak, że kompletnie tego nie zauważam. Otworzyłam na oścież wszystkie okna, a wrześniowe, jeszcze ciepłe powietrze wtargnęło do pomieszczenia. Zdejmowałam prześcieradła z mebli, wzbijając drobinki kurzu w powietrze. Katharina oderwała się od instrumentu i pomogła mi. W tym co robiłyśmy było dla mnie coś niesamowicie dziwnego. Takie odświeżanie czegoś starego było dla mnie wręcz pojęciem abstrakcyjnym. W moim obecnym życiu wszystko było nowe. Nowe bądź stałe – niezmienne. Ale przecież ten dom też był niezmienny. Był dokładnie taki, jakim go widziałam po raz pierwszy. Czym się różnił? Tylko nowinkami technicznymi.
 - Chodź, zobaczysz resztę – powiedziałam i poszłyśmy na piętro. – Zobacz, to mój pokój.
   Przeszłam przez pomieszczenie otwierając drzwi łazienki, by później wejść do garderoby. Podeszłam do wieszaków przeglądając ubrania. Wszystkie nowe. Ona naprawdę myślała, że ja wrócę. Przez cały ten czas czekała, łudząc się, że jednak coś się zmieni, pomyślałam trzymając w ręku sukienkę z najnowszej kolekcji Chanel. Westchnęłam ciężko i odwiesiłam ją z powrotem na miejsce. Ponownie weszłam do sypialni i otwarłam ostatnie z drzwi.
 - Tu są moje ulubione dzieła – powiedziałam ukazując swoją „półkę na książki”.
 - To jest niesamowite!
 - Chodź, pokażę ci jeszcze parę miejsc.
   Stanęłam tyłem do jednych z drzwi, zagradzając do nich dostęp.
 - Tamta biblioteka, to nie ta. – powiedziałam i otworzyłam jej drzwi.
   Katharina zamiast wejść, została przed drzwiami z szeroko otworzoną buzią. Pchnęłam ją delikatnie, by weszła do środka. Stanęła na środku pomieszczenia i z szeroko rozciągniętymi rękoma obracała się wokół własnej osi, podziwiając zbiory literatury. A to wcale nie były największe jakie mieliśmy. Oparłam się o framugę i przyglądałam się. Wyglądała ślicznie w błękitnej sukience, którą jej wczoraj kupiłam i błyszczących niebieskich oczach. Nie potrafiła się napatrzeć, na ilość książek. Podchodziła do półek i dotykając palcem grzbietów czytała tytuły. Zauważyłam, że tych starszych nawet nie śmiała dotknąć, jakby bojąc się, że pod jej dotykiem rozpadną się w pył. Zaśmiałam się. Uwielbiam dawać ludziom prezenty.
   Po jakimś czasie podeszła do mnie i zapytała:
 - Czy dom w którym teraz mieszkasz też taki jest?
 - Nie. Jest zupełnie inny.

 - Jest jeszcze coś – powiedziałam. Nie byłam przekonana do odwiedzania tego miejsca - za dużo wspomnień. – Chodź.
   Wyszłyśmy przez taras i przeszłyśmy alejką. Otworzyłam wielki zamek i weszłyśmy do stajni.
 - Boksy?
   Kiwnęłam głową.
 - Masz własną stajnię?
   Jeszcze tak, powinnam powiedzieć.
 - Jeździsz konno?
 - Jeździłam - powiedziałam to zbyt chłodno, zaczęła mi się uważnie przyglądać, ale nie wiedziała co powiedzieć. - A ty? Jeździłaś kiedyś? – Nic mi nie opowiadano, żeby trenowała.
 - Nie. Zawsze chciałam, ale najbliższa stadnina jest zbyt daleko.
   Pokiwałam tylko głową. To wiele wyjaśnia. Odległość to straszna rzecz. Dobra jest gdy potrafi i wie jak szybko ją pokonać.
 - Konie to wspaniałe zwierzęta. Przyjaciele. Zawsze cię wysłuchają i pocieszą. Może ci się to wydawać śmieszne, ale pamiętam takie wydarzenia z własnego dzieciństwa…
   Wiedziałam, że czeka na dalszą część, jednak będzie mi musiała to wybaczyć, bo nie mam już nic do dodania.
   Zbyt dużo wspomnień.
   Usiadłyśmy na huśtawce w ogrodzie. Została jeszcze jedna, służbowa rzecz do zrobienia. Wyciągnęłam telefon i podałam go Katharnie.
 - Napiszesz teraz wiadomość i wyślesz ją pod numer, który wcześniej wybrałam. Napiszesz dedykację czy podziękowanie, czy cokolwiek innego, co chcesz umieścić na początku swojej książki. Kiedy już będzie wysłana usuń ją.
 - Dlaczego nie mogę ci jej podyktować? – zapytała.
 - Takie mam zasady. Nie możesz czuć się zobowiązana do dziękowania mi za cokolwiek, nikt nie może się tak czuć. – Nie w stosunku do mnie, pomyślałam.
   Usłyszałam dźwięk telefonu.
 - Pozwolisz, że odbiorę.
 - Cześć, Aniu. Nie chcę ci przeszkadzać, ale to ważne. Nie mogę towarzyszyć ci na balu.
 - Jak to nie możesz? Co się stało? Rozchorowałeś się?
 - Gorzej. Złamałem nogę.
   Czy wszystko w moim życiu musi być tak nieprawdopodobnie banalne? Banalne, ale cholera realne. Złamał nogę, takie rzeczy zdarzają się w beznadziejnych książkach i filmach! Czasem naprawdę mam wrażenie, że moje życie jest jedną, wielką książką.
 - No to lecz się, jakoś sobie poradzę. Pa. – Rozłączyłam się. – I co teraz? – zapytałam na głos.
 - Co się stało? – zmartwiła się Katharina. No tak, rozmawiałam po niemiecku, nie rozumiała.
 - Właśnie się dowiedziałam, że mój partner na bankiet złamał nogę.
 - To dosyć banalna wymówka – zauważyła sprytnie.
 - Wiem, ale on nie kłamie. Zbyt wiele by stracił takim kłamstwem.
 - Na przykład?
 - Rozgłos.
 - Skoro tak mówisz… Nie masz nikogo innego, kto by z tobą poszedł?
   Schweinsteiger.
   Dlaczego akurat o nim pomyślałam? Tak nie powinno być.
   Jednak jeśli z nim pójdę zapewne będą inaczej na mnie patrzeć, czy na pewno tego chcę? Czy na pewno to niczego nie zmieni? Nie, to nie może NICZEGO zmienić. On ma dziewczynę, wszystkiemu da się zaprzeczyć.
   No i jest bardzo odpowiedni – biłam się z myślami. – Ale ma wtedy mecz…
 - Hej, jak nie zapytasz, to się nie dowiesz!
 - Masz rację.
   Wybrałam jego numer.
 - Cześć Bastian. Mam mało czasu więc krótko i na temat. Jest gdzieś obok ciebie Louis van Gaal?
 - Jest. A bo co?
 - Dowiesz się jak z nim porozmawiam.
 - Ok. Już podaję.
 - Dzień dobry. Nazywam się Anna Spyra. - Może nie powinnam się tak przedstawiać? Zobaczymy. -  I mam dosyć impertynenckie pytanie. W sobotę, szesnastego pażdziernika odbędzie się bal charytatywny. Wiem, że Bastian gra wtedy mecz, ale chciałabym żeby pojechał ze mną. Zrobię Bayernowi najlepszą reklamę jaką się tylko da, ale proszę dać mu wolne na tamten weekend. Pokryję wszelkie koszty tej nieobecności.
 - Upewnię się tylko, to panią oprowadzano wtedy po ośrodku?
 - Tak, właśnie mnie.
 - Nie ma problemu, urlop załatwiony.
 - Dziękuję bardzo. Życzę miłego dnia. Do widzenia. – Rozłączyłam się. – Wow, to było szybkie. – Nawet dla mnie, dokończyłam w myślach. – Teraz mam za to inny problem – powiedziałam i spojrzałam na Katharinę.
 - Jaki?
 - On nie ma się w co ubrać. Jego strój musi pasować do mojej sukni.

*

 - Wybacz mi na chwilę, muszę gdzieś zadzwonić. Ciao Giorgio…
   I tyle zrozumiałam, ciekawe ile ona zna języków. Muszę o to zapytać.
   Giorgio? Nie żebym się jakoś specjalnie na tym znała, bo nie interesuję się tym, z prostej przyczyny: nie stać mnie na to. Chociaż teraz… No i ten włoski. Mam nieodparte wrażenie, że ona właśnie rozmawia z Armanim.
 - Załatwione?
 - Tak – uśmiechnęła się. – Wezmą jego miarę i gotowy „garnitur” będzie czekał w hotelu, już we Włoszech.
 - Mam dwa pytania – powiedziałam nieśmiało.
 - Pytaj!
 - Ile znasz języków?
 - Biegle 4, potem włoski i francuski na dosyć wysokim poziomie. I kilka innych, na tyle, żeby się dogadać.
   Pokiwałam głową, spodziewałam się takiej odpowiedzi. Wzięłam głęboki wdech.
 - Dlaczego twoja karta płatnicza jest taka… – Zabrakło mi właściwego słowa. Nie chciałam powiedzieć niczego niestosownego.
 - Inna? Jest na niej moje zdjęcie bo może korzystać z niej tylko osoba, która wygląda tak jak ja. Jest tak, ponieważ nie ma na niej limitu. Mogę wydawać tak długo, jak długo mam pieniądze na koncie. A żeby ją dezaktywować - w razie ewentualnych kradzieży - wystarczy jeden mój telefon. A skoro już jesteśmy w temacie - zaczęła z innej beczki – to jest, w twoim podejściu coś takiego, co mi się nie spodobało. Twierdzisz, że nie jesteś ładna – zarzuciła mi. Całkiem słusznie zresztą. – Udowodnię ci, że to nie prawda.

 - Dlaczego stoimy przed najdroższym, a nie, on zdaje się jest dostępny też dla średnio zamożnej części ludzkości.
 - Tak właśnie – wtrąciła.
 - To w takim razie, dlaczego stoimy przed najpopularniejszym i najbardziej ekskluzywnym salonem piękności na świecie?
 - Spójrz na szyld.
   No tak, to wiele wyjaśnia.
   Weszłyśmy do środka. Salon było jasny, – dominował tam beżowy kolor ze złotymi akcentami – duży i drogi. Wszelkie zdobienia zdawały się być rodem z jakiegoś zamku. W pomieszczeniu do którego weszłyśmy było dziewięć kobiet. Piątka pracownic (chyba tylko one były czarnym „elementem wystroju”) i trzy klientki, siedzące w wygodnych, skórzanych fotelach, aż proszących się, żeby na nich usiąść, popijając kawę. Jedna tylko była przy kasie.
   Pracujące tam kobiety przyglądały nam się tak, jak ci wszyscy ludzie wczoraj w sklepie. Potem jednak rozluźniły się i szeroko uśmiechnęły się do swojej szefowej. Spojrzałam na Anię, ona też się uśmiechała.
Cześć dziewczyny. Mam dla was robotę – powiedziała i podeszła do swoich pracownic, by się przywitać. Każdą delikatnie uściskała, a jednej gratulowała błogosławionego stanu. – Ale potrzebne mi będziecie na chwilę wszystkie, które tu jesteście. Tak więc… – zwróciła się do klientek - Drogie panie, nazywam się Juliet Prinss, a to jest mój salon. Mam wielką nadzieję, że są panie zadowolone z naszych usług i moich pracownic. Przyszła ze mną Katharina. Ta dziewczyna, wyda niedługo swoją pierwszą książkę. Jestem jej menadżerką i chcę jej teraz coś pokazać. – Co ona kombinuje, pomyślałam. – Dlatego proszę o dwie minuty przerwy dla kosmetyczek. Dziewczyny, ustawcie się w rządku, chcę jej coś pokazać.
   Zrobiły tak jak kazała, ustawiły się w rzędzie jedna koło drugiej i do tego skrzyżowały ręce, tak, by ich dłonie były bardzo dobrze widoczne.
 - Przyjrzyj się im – nakazała. – Co widzisz?
 - A co chcesz usłyszeć? – No co miałam jej powiedzieć? Wszystkie wyglądały idealnie. Były śliczne! Każda lekko mogłaby zostać fotomodelką. Były piękne z natury. Ale jeśli chciała mnie zdołować, to jej się udało.
 - Zamknijcie oczy – zwróciła się do pracownic. – Wiem co myślisz, ale każda z nich ma na sobie pełny makijaż i żadna z nich nie uważa się za piękność z reklamy. Wiesz na czym one się opierają, kiedy się malują? Mają usłyszeć „Ale ty ładnie wyglądasz”, a nie „Ale ty masz ładny makijaż.” Zobacz, nawet ich paznokcie wyglądają naturalnie. Albo mają francuski manicure, albo mają tylko odżywkę, bo nie trzeba mieć pomalowanych paznokci na czerwono, jak ja, żeby one ładnie się prezentowały. Zobacz. – Dotknęła moich ramion i pociągnęła tak, bym spojrzała na złoty napis w ramce, powieszonej na ścianie. – „Nie ma brzydkich kobiet, są tylko kobiety, które nie wiedzą, że są piękne.” Vivien Leigh
 - Dużo masz jeszcze takich złotych myśli? - zapytałam unosząc jedną brew.
 - Trochę – odpowiedziała i puściła mi perskie oczko. – I gwarantuję ci, że moi pracownicy wydobędą z ciebie piękno, o które byś siebie nigdy nie podejrzewała.
   Zrobiono mi chyba ze 40 zabiegów. Zajęto się moimi włosami, moimi paznokciami, każdym milimetrem mojej twarzy i ciała. Teraz idę na masaż, co – przyznaję – napawa mnie niebywałym optymizmem.
   Położyłam się na czymś w rodzaju kozetki i odpłynęłam. Było mi tak przyjemnie, tak błogo. Masaż to chyba najlepsze czego w życiu doświadczyłam. Relaksująca muzyka, świece i olejki aromatyczne - delikatne, nic duszące sprawiały, że czułam się jakbym trafiła do nieba.
   Kiedy skończono, chciałam błagać o więcej, to było takie przyjemne, takie relaksujące, takie… idealne!
 - Chodź, porozmawiamy.
   Obróciłam się w kierunku, z którego dochodził głos. Ania – opatulona puszystym, białym szlafrokiem, który również na mnie, właśnie zakładano – z uśmiechem na ustach opierała się o framugę drzwi. Chyba widziała moją zbolałą miną. Poszłam za nią. Szłyśmy krętymi korytarzami, na poziomie zero, a potem dwa piętra w dół. Otworzyła przede mną drzwi i znalazłyśmy się na basenie. Po niej naprawdę można spodziewać się wszystkiego!
 - Może się nie znam, ale nie spodziewałam się, że w salonie piękności będzie basen w rozmiarach 10x15m.
 - Tak naprawdę to 15x20. Normalnie w żadnym nie ma, ale w moich są. No a to jacuzzi, to chyba cię nie dziwi, co? – zapytała i rzuciła we mnie wygrzebanym z torby kostiumem kąpielowym. Spojrzałam na metkę. O matko. – Mówiłam przecież, że mam ochotę popływać. Masz – podała mi nożyczki do paznokci i  widząc moją zdziwioną minę, wyjaśniła: – Odpruj metkę.
   Zmieszałam się.
 - Widzę przecież, że cię irytują. Ja zresztą też nigdy ich nie noszę.
   Pływałyśmy może z godzinę, potem poszłyśmy do jacuzzi, a wtedy Ania nacisnęła jakiś przycisk i przyszła jedna z pracownic. Poprosiła o słodkie wino.
 - Pijesz?
 - Okazjonalnie.
 - Więc słodkie będzie w porządku?
   Kiwnęłam głową.
 - Pytam, bo ja wino zaczęłam pić bardzo wcześnie. To… taki zwyczaj rodzinny.
   Sączyłyśmy trunek. Czekałam na zapowiedzianą rozmowę, jednak nie długo.
 - Zauważyłam, że masaż przypadł ci do gustu.
   Spiekłam raka.
 - A jakby ci się podobało gdyby to facet cię masował… – zakpiła.
   Ochlapałam ją wodą.
   Zaśmiała się i powiedziała:
 - Masaż to jedna z tych przyjemności, z których trudno by mi było zrezygnować.
 - Dlaczego akurat salony piękności? - Naprawdę mnie to interesowało. Sławna pani redaktor, obyta w każdym temacie, - jak powiedziała pani Rowling - gęsto udzielająca się charytatywnie. I bierze udział w czymś takim?
 - Z powodu takich niedowartościowanych, szarych myszy jak ty.
   Auć.
 - Nie twierdzę, że skromność to coś złego, ale chodzi mi raczej o twoje postrzeganie siebie. Widzisz, ja zawsze byłam bardzo świadoma własnej urody. I nie mam na myśli opinii tylko fotografów, z którymi miałam przyjemność pracować, czy tych, którzy chcieli ze mną pracować. Wiem po prostu kto się mną interesował. Ale samo to jak zostałam wychowana nauczyło mnie, że nie ma ludzi brzydkich. Nie pamiętasz bajki o kopciuszku? Ludzie nie wierzą, że takie coś jest możliwe. Jest. I prędzej czy później zrozumiesz, że mam rację. – Popatrzyła na mnie uważnie. – Pamiętaj, że przywykłam dostawać to, czego chcę – zaznaczyła.
   Potem już było tylko milczenie. Każdą z nas pochłonęły własne myśli, ale żadnej cisza nie ciążyła. Na szczęście.
   Ostatnim punktem programu było – jak to Ania nazwała – „końcowy efekt”. Zasłonięto mi lustro, zupełnie jak u Gok’a i nie mogłam nic zobaczyć do samego końca. Obcinano i układano mi włosy czy malowano paznokcie. Tkwiłam tak w niepewności Bóg jeden wie ile czasu, a Ania albo coś szeptała do ludzi, którzy nade mną stali albo konwersowała z klientami swojego salonu. Była straszliwie odprężona, za to ja – rozjuszona jak osa. Potem mnie przebrano. I kiedy w końcu ta męka psychiczna dobiegła końca – i odsłonięto mi lustro – z wrażenia upuściłam kubek z herbatą.
 - O cholera – zaklęłam patrząc na swoje odbicie.
   Wszyscy wybuchli śmiechem.
   Typowe.
 - I jak się ci się podoba? – zapytała rozbawiana Ania. – Cały twój makijaż to tusz i błyszczyk. – Podała mi malutką torebeczkę. – Proszę, to lakier, który masz na paznokciach. „Mademoiselle”.
   Nie mogłam się na siebie napatrzeć. Nawet moje myśli przestały być skromne, wręcz krzyczały „wyglądasz jak milion dolarów”. Jasnofioletowa sukienka (swoją drogą ciekawe skąd ją wzięli, bo o ile wiem, Ania wczoraj jej nie kupowała), leżała na mnie idealnie. Pokazywała wszystko co można uznać za moje walory, a ukrywała to, czego pokazywać bym nie chciała. Moje blond włosy cudownie się błyszczały i układały w cudowne loki. Moje paznokcie były równiutko spiłowane i pomalowane lakierem, który nadawał im cudowny wygląd. A moja twarz? Ona raczej nie była moja. Moja NIGDY nie wyglądała tak… tak dobrze, tak perfekcyjnie!
 - Następnym razem bardziej mi zaufaj, a nie bądź taka przerażona, bo z odprężenia masażem nic już nie zostanie. Będziesz tu przychodzić co sobotę, z mamą. Chyba nie musimy zaczynać rozmowy, na temat tego, że to na mój koszt.

 - Pozwolisz mi się gdzieś jutro zabrać?
 - Pozwolę.
   Pocałowałam ją w policzek. Uśmiechnęła się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz