niedziela, 6 stycznia 2013

Rozdział XVIII

PRZYJACIELE  I  WROGOWIE

 - Chyba się ucieszy – szepnęłam, myśląc o projektantce mojej sukni. Stałam przed lustrem przyglądając się swojemu odbiciu. Mój dirndl był długi do kolan, bardzo mocno rozkloszowany, w kolorach chabru i błękitu. Miałam białą bluzeczkę do łokcia i swój wisior na szyi. I na tym podobieństwa, w pewnym sensie, się kończyły. Wszystkie zdobienia były przeszywane złotymi bądź diamentowymi nićmi, a było one tak cienkie, że z daleka widać je było tylko dzięki światłu, które gdy padło na zdobienia robiło ze mnie błyszczącą istotę. Nitki tworzyły misterne wzory, opowiadając wiele historii. Najbardziej odważna była chusta, która po nałożeniu na plecy przedstawiła ogromny, wyszywany diamentową nicią herb rodziny Prinss. Zawiązałam chabrowy fartuch, z lewej strony*, ubrałam szpilki i zabrałam torebeczkę, wyszywaną perełkami. W pewnym sensie zwykły, ludowy strój. Nawet nie miał wymyślnych ozdób, bo całość miała być delikatna – stonowana, wyważona. A mimo to, był, czy może ja w nim byłam, chodzącą fortuną. Każda ozdoba, była zrobiona ze szlachetnych kruszców, a każda tkanina w najlepszym gatunku jaki stworzono. I naprawdę, wolałam nie wnikać ile milionów to było warte. 
   Spojrzałam w swoje oczy. Wielkie, ciemnobrązowe, otoczone wachlarzem długich, gęstych rzęs, które po wytuszowaniu dają efekt sztucznych, wręcz ciężkich i spektakularnych. Włożyłam swoje ulubione, czarne szpilki i wyszłam z domu.

*

   Jezu...
 - Wyglądasz... Jej! Czy to... prawdziwe złoto? 
   Przytaknęła.
   Lustrowałem ją z góry do dołu, i kłamstwem byłoby nie powiedzieć, że mój wzrok zatrzymał się na chwilę przy jej biuście, który był fenomenalnie wyeksponowany przez gorset. I jeszcze te długie do nieba nogi, na niebotycznych szpilkach.
 - Rzeczywiście – zauważyłem. - Masz sukienkę! Gdzie ty ją kupiłaś? - Pewnie i tak mi nie powie.
 - Nie kupiłam. Została dla mnie uszyta, przez pewną młodą artystkę mieszkającą w Kelhaim. Co roku, odkąd się poznałyśmy, szyje mi dirndle, ale to pierwszy raz kiedy go założyłam. To w ogóle jest pierwszy raz kiedy mieszkam w Niemczech, a idę na Oktoberfest.
   Uniosłem brwi ze zdziwienia.
 - To mój pierwszy Oktoberfest, odkąd tutaj mieszkam – powtórzyła. - To jest niesprawiedliwe, że w nich nie chodziłam, bo świat ich nie zobaczył, ale, technicznie rzecz biorąc, teraz też ich nie zobaczy. Za to, za każdym razem były licytowane na aukcje charytatywne.
 - Za ile schodzą? – zainteresowałem się.
 - Nie pytaj! - powiedziała i puściła mi perskie oczko.

*

   Doszliśmy do tłumu fanów czekających pod Gasthausem. Podeszłam do schodów, by dać mu czas na obfotografowanie się z każdej strony i zostawienie autografów. Oczywiście paparazzi rzucili się i na mnie, skoro się z nim pokazałam w tak oficjalnym dniu, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Patrzyłam na niego uśmiechając się szeroko, a zachwyceni fotografowie robili mi jeszcze więcej zdjęć.
   Po schodkach wchodziliśmy ramię w ramię, a u ich szczytu znów się od niego odsunęłam. Potem weszliśmy do środka. Sala była pełna Bawarczyków. Jako pierwsi podeszli do nas Thomas**, Holger***, Manuel****, Mario*****, Frank****** i Philip.
 - O-oo, będziesz się musiał gęsto tłumaczyć – powiedzieli przyjaciele Bastiana kiedy weszliśmy. 
   Zlustrowali nas, czy raczej mnie, od stóp do głów, przynajmniej kilka razy, a ich oczy robiły się coraz większe. Wywróciłam oczami.
 - Gęsto to ty się będziesz tłumaczył! – odpowiedział Philipowi.
   Lahm spoglądał to na mnie, to na niego. Jęknął, a ja niemal usłyszałam jak myśli: „On mnie zabije”.
 - Więc, rozumiem, że już wiesz – zaśmiał się nerwowo. - Aniu, potrzebuje ochrony!
 - Pewnie - uśmiechnęłam się. - Ilu goryli chcesz?
 - Najlepiej na całego żółwia.
   Chłopcy parsknęli śmiechem.

*

   Po kolei przedstawiałem jej wszystkich. Chłopcy do poznania jej byli aż nazbyt chętni. A ja byłem aż za bardzo zazdrosny. Wiedziałem, że to idiotyczne, bo byliśmy tylko przyjaciółmi, ale naprawdę, miałem ochotę teraz wziąć ją w ramiona i ukryć przed światem.
 - Nie przejmuj się tym, jak się nazywają – szepnąłem jej nim usiedliśmy.
 - Bastian, – odpowiedziała rzeczowo – po pierwsze: znam Bayern od dziecka i wiem, kto gra za moim oknem w gabinecie...
   Moje oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
 - A po drugie, mówiłam ci, że szybko zapamiętuję. Nie martw się! Dam radę – powiedziała i znów puściła mi perskie oczko.
   Uwielbiam kiedy tak robi lub gdy wywraca oczami, to jest takie... Nie ma w tym nic z jej królewskiego dystyngowania, wyniosłości. Jest naturalne i proste. I słodko wygląda kiedy tak robi.
Kiedy zobaczyłam jak zjednuje sobie wszystkich po kolei byłem w szoku. Z każdym rozmawiała tak naturalnie, jakby znała go całe życie, co więcej, w każdą rozmowę bardzo się angażowała, nie mniej, nigdy nie weszła komuś w słowo. Wszystkie panie oczywiście rzuciły się podziwiać jej dirndl i upewniały się, czy aby na pewno dobrze go zawiązała, na co przytakiwała z rozbawionym uśmiechem.
   Jedliśmy, wygłupialiśmy - ja zwłaszcza z aparatem – rozmawialiśmy i ogólnie świetnie się bawiliśmy. Jak się okazało nikt poza zarządem i Philipem nie wiedział o statusie społecznym Ani i nawet się cieszyłem. To było coś, co ona powinna przekazywać.
 - Bastian, - zwróciła się do mnie Lisa [klik], żona Thomasa – wybieramy w tym tygodniu na konie. Pojedziecie z nami?
   Już jakiś czas temu mówiłem, że chciałem się nauczyć jeździć, ale skoro zaprosiła nas oboje, to wiedziałem, że muszę odmówić. Już otwierałem usta, gdy weszła mi w słowo:
 - Oczywiście, że pojedziemy! - powiedziała pełna entuzjazmu, a ja poczułem się zagubiony, a już na pewno zdezorientowany.
 - Myślałem, że ty nie... - szepnąłem jej później na ucho.
 - Nie pytaj dlaczego to zrobiłam – odpowiedziała, a w jej oczach zobaczyłem, że jest tak samo zagubiona jak ja. 
   Jakiś czas później odezwał się jej telefon. Gdy przeczytała SMS skrzywiła się z niesmakiem i westchnęła.
 - Co to? - zainteresowałem się, zwłaszcza tą pierwszą reakcją.
 - Zobacz.
   Pokazała mi wiadomość. „Pamiętaj, że masz być jutro w pracy i przestań unikać moich telefonów!”
 - To od tej samej osoby, która do mnie wydzwaniała. Judith jest... Nie przepada za mną, bo... Bo mam za dużo. Wydaje jej się, że panoszę się w wydawnictwie, przywłaszczam sobie ludzi i traktuję ją protekcjonalnie. Napisała do mnie, żebym nie przeoczyła, że mój „urlop” się już skończył.
 - To twoja szefowa?
 - Nie! I właśnie o to chodzi. Jest drugą redaktorką, ale gdy moja szefowa wyjeżdża, ona ją zastępuje i uwielbia mi wtedy przypominać o swojej ”władzy”. Wierz mi, wiem co do mnie należy.

 - Dziękuję za zaproszenie – powiedziała uśmiechając się. - Dobranoc.
   Pocałowała mnie w policzek, a potem zniknęła w domu. 

NASTĘPNEGO DNIA

 - Judith jest w biurze szefowej.
 - Wiem o tym. Czyżby nie omieszkała ci powiedzieć, byś kazała mi do niej przyjść.
   Nelli uśmiechnęła się kwaśno.
 - Nie przejmuj się tym, ja też nie zamierzam – powiedziałam i poszłam do „szefowej”. Zapukałam i gdy usłyszałam jakże nietaktowne „Wejść!” otworzyłam drzwi.
 - Nie musiałaś ścigać mnie przez cały weekend, by przypomnieć mi, że mam być dzisiaj w pracy. Myślę, że wiem lepiej od ciebie gdzie i kiedy mam być. A co ważniejsze – gdzie moje miejsce. - Usiadłam naprzeciw niej i nalałam sobie wody. - To bardzo ważna nauka – powiedziałam, upijając łyk. - Nie mogę tylko jednej rzeczy zrozumieć, Judith. Dlaczego tak się tutaj panoszysz? Czyżby twój gabinet był zbyt ciasny? O ile wiem, twój jest dwa razy większy od mojego.
 - Nie lekceważ mnie bo...
 - Bo co? O ile wiem, lekceważą cię już wszyscy, więc najwidoczniej na to zasłużyłaś. A teraz do rzeczy, bo mam coś do zrobienia. Czego chciałaś, skoro tak usilnie mi przypominałaś, że mam dziś dzień pracy.
 - Widziałam twoje zdjęcia.
   Uniosłam brwi dziwiąc się jakie idiotyzmy wygaduje.
 - Czy raczej... ich brak. A co ważniejsze, brak jego zdjęć – podała mi zdjęcie Bastiana, jeszcze wczoraj zrobione. - Jak to możliwe, że nie ma ani jednego zdjęcia, kiedy wchodzi po schodach? Ani kiedy przechodzi przez drzwi?
   Przyjrzała mi się uważnie. Prychnęłam.
 - Do czego zmierzasz? – zapytałam znudzona.
 - Masz go przekonać do stworzenia autobiografii. I wydać ją.
   Moje oczy powiększyły się, słysząc jak bezczelna jest.
 - Chyba nie sądzisz, że się zgodzę?
 - Musisz – powiedziała z przebiegłym uśmiechem. - Gdy Sofie nie ma, to ja tu rządzę, a to znaczy, że zajmiesz się tym co ja ci karzę.
 - Tak sądzisz? - zapytałam ironicznie. Ja już nie byłam wzburzona. Ja byłam zła.
 - Ja to wiem. Przekonasz go do tego, co więcej, masz to sprzedać w milionach egzemplarzy. Zrozumiano? - zapytała i układając się wygodniej w fotelu, upiła łyk kawy.
   Miałam ochotę sprawić, by znikła z powierzchni ziemi, ale jako poważna kobieta, dama i osoba, która ma większe pojęcie o prawie, niż jej adwokat, tylko wstałam i z grzecznym uśmiechem powiedziałam:
 - W takim razie odchodzę.
   Judith niemal oblała się kawą, a ja uśmiechnęłam się ironicznie. Skinęłam głową na pożegnanie i podeszłam do drzwi. Gdy miałam rękę na klamce dodałam:
 - Następnym razem dokładnie przeczytaj umowy swoich pracowników, szefowo. 

   Następnego dnia, o godzinie dziesiątej zjawiłam się w wydawnictwie. 
 - Sofie będzie dopiero o dwunastej – powiedział mi Nelly, widziałam, że jest zmartwiona. Była cudowna.
 - Wiem, dlatego przyszłam teraz. Pomachałam jej kopertą.
 - Aniu, nie rób tego – poprosiła.
 - Ja... Myślę, że to dobra decyzja. W pewnym sensie, ona chyba tylko przyśpieszyła moją decyzję. Ja potrzebuję tej przerwy. Ostatnio wydaje mi się że nad sobą nie panuję. Nie wiem co robię i gubię się. Wiem. Wcale nie mam ciężkiej pracy, a tym bardziej niewygodnej, ale...
 - To nie prawda! Zawsze wszystko robisz przed nami. Całe twoje życie to praca i wieczna gonitwa. Dobrze o tym wiem.
   Naprawdę była kochana. Uśmiechnęłam się ciepło do niej i poszłam do gabinetu Sofie, żeby położyć na biurku wypowiedzenie. Później weszłam do swojego biura, spojrzałam przez okno na zabieganych Bawarczyków i zaczęłam zbierać swoje rzeczy.

*

   Otworzyłam drzwi i weszłam do biura. Mój wzrok natychmiast padł na kremową kopertę. Kredowy papier i wytłoczony herb. Sekundę później już miałam ją w rękach, nawet nie zamknęłam drzwi.
   Czy powinnam się bać? – przeszło mi przez myśl.
   Otworzyłam ją i spojrzałam na treść wydrukowanego wypowiedzenia, na tym samym rodzaju papieru. Z wczorajszą datą i wykaligrafowanym, czarnym atramentem, pełnym nazwiskiem Ani.
 - Judith!
 - Słucham? - wyszeptała przestraszona, dwie minuty później.
   Miała czego się bać.
 - Co to jest? - wycedziłam, pokazując jej pismo.
 - Wypowiedzenie, jak sądzę.
 - Jak do tego doszło? - zażądałam odpowiedzi. - Jak mogłaś do tego dopuścić? Czy ty masz pojęcie ile zarabiamy na samym tym, że ona tu pracuje? Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak ważną osobą ona tutaj jest? - Oddychałam ściskając nos, w nadziei, że mi to pomoże. 
 - Już nie – odpowiedziała urażona. - Odeszła.
 - O nie, na pewno nie. Ona nie odchodzi nie mając do tego dobrego powodu. To moja przyjaciółka, nie zrobiłaby mi tego bez słowa wyjaśnienia! Nelly, - zwróciłam się do intercomu – sprowadź tu Anię.
 - Może się nie udać - usłyszałam odpowiedź i się nastroszyłam. 
 - Choćbyś miała stanąć na rzęsach, masz ją tutaj sprowadzić, ja muszę z nią porozmawiać! 

*

 - Cześć Maleństwo – powiedziała podchodząc do mnie i całując w policzek. Byłem w szoku, ale miałem nadzieję, że tego nie zauważyła.
 - Co ty tu robisz? Jest dopiero dwunasta, czy nie powinnaś być w pracy? - zapytałem przypominając sobie wczorajszy SMS.
 - Zwolniłam się – powiedziała bez ogródek.
   Popatrzyłem na nią jak na kosmitkę. - Jak to się zwolniłaś?
   Wzruszyła ramionami.
 - Pewne okoliczności zmusiły mnie do podjęcia tej decyzji.
 - Jakie okoliczności? – dociekałem.
   Westchnęła.
   Nagle rozdzwonił się jej telefon.
 - Nielly... Proszę... Powiedz jej, żeby odpuściła... Mówiłam ci, że chyba potrzebuję tej przerwy... Wiesz, że nie mam nic do roboty... Nie zostawiłabym was z niedokończonymi sprawami i ona doskonale to wie... Co? Jak to nie wie dlaczego? Nie przyznała się jej?... To nawet zabawne. Dlaczego jej nie wytłumaczyłaś?...  - Spojrzała na mnie. - Dobrze, za chwilę przyjadę. Ale powiedz jej, że to i tak niczego nie zmieni. - Rozłączyła się. -  Mojej szefowej najwidoczniej nie wystarczyło wypowiedzenie. Obiecałam, że tam przyjadę. A chciałam zabrać cię na kawę – nastroszyła się.
 - To pojadę z tobą, a później pójdziemy na kawę.
   Zamyśliła się.
 - To nawet nie jest zły pomysł. To wsiadaj.
   Dwie minuty później byliśmy w drodze do gabinetu Sofie Witt.
 - Cześć Sofie – powiedziała radośnie wchodząc. - Judith – tu tylko kiwnęła głową, a jej ton był jednoznaczny. 
   Przywitałem się. 
   Judith wpatrywała się we mnie jak w obrazek, jednak co chwila przenosiła wzrok na Anię, a wtedy na jej twarzy malowała się złość. Oczy Sofie gwałtownie się rozszerzyły, gdy mnie zobaczyła, a potem na jej czole pojawiły się zmarszczki, gdy intensywnie coś kalkulowała.
 - Siadajcie – powiedziała, wskazując nam miejsca.
   Potarła skronie jakby chciała się rozluźnić. Nalała nam wody, gdyż odmówiliśmy zaproponowanej kawy.
 - Dlaczego? - zapytała Anię, niemal błagając o zmianę zdania.
 - Podasz mi moją teczkę? – poprosiła w odpowiedzi, a ja zgubiłem wątek.
   Wyciągnęła z szafki czerwoną aktówkę, leżącą na samej górze i podała ją. Ania wyjęła z niej kartkę leżącą na samym wierzchu, a potem zabranym z biurka ołówkiem zakreśliła jakieś długie zdanie. Podała ją Sofie, a gdy ta to przeczytała, wzięła głęboki oddech. Potem nastąpił cisza. Cisza ta, była tak wymowna, że atmosfera od razu zgęstniała.
 - Co ty kazałaś jej zrobić? - wycedziła.
 - Nie rozumiem z czym masz problem?
 - Z tym! - powiedziała podając jej kartkę.
 - „Oświadczam, iż wszelkie próby przekonania mnie do skorzystania ze swojego pochodzenia, kontaktów, czy dóbr materialnych oraz działania zmuszające mnie do wykorzystania mojej rodziny lub innych osób mi bliskich, w celu pozyskania korzyści finansowych dla wydawnictwa, pozwalają mi, na natychmiastowe i bezdyskusyjne wypowiedzenie swojej posady.” - przeczytała i prychnęła. - Oczywiście, jak zwykle musi być tak, jak chce księżniczka! Myślisz, że jak masz wszystko, to możesz się panoszyć gdzie tylko chcesz? - zapytała jadowicie.
 - Po pierwsze i najważniejsze – nie jestem księżniczką. A po drugie, gdybyś miała jakiekolwiek pojęcie o konstytucji państwa, w którym mieszkasz, to wiedziałabyś, że każdy ma prawo do postawienia takiego zastrzeżenia.
   Sądziłem, że wypowie to, tym swoim oschłym, bezuczuciowym tonem, a tymczasem ona nawet nie starała się ukrywać swojej złości.
 - Co kazała ci zrobić?
 - Napisać autobiografię.
 - Czyją? - zwróciła się do Judith.
 - Jego – kiwnęła na mnie, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Całą swoją uwagę poświeciła Ani. - Sprowadziłaś go tu po to, żeby się pochwalić jak wielu sławnych ludzi znasz? Gratuluję, zrobiłaś wrażenie – powiedziała ironicznie. 
   Sofie sapnęła. - Jeszcze słowo, a będziesz szukać nowej pracy i przysięgam ci, że w Monachium jej nie znajdziesz! Aniu, słuchaj: to nieporozumienie, dobrze o tym wiesz. - Przytaknęła. - Więc dlaczego mi to robisz?
 - Bo, być może, po prostu, tego potrzebuję.
   Witt westchnęła i spuściła głowę w dół. Jak niewiele wystarczyło, by się poddała. To naprawdę musiał być silny argument, no i ten sposób w jaki ona to wypowiedziała... Łapiący za serce.
 - Zgadzam się – wtrąciłem.
 - Co??? - zapytały wszystkie.
 - Zgadzam się napisać autobiografię. I proszę cię, byś mi w tym pomogła – zwróciłem się do długowłosej piękności.
   Ania wyglądała jakbym dał jej w twarz. 
 - Zgadzam się – powtórzyłem raz jeszcze i wzruszając ramionami dałem im do zrozumienia, że to nie jest dla mnie żaden problem.
 - Ale ty nie rozumiesz! Nie możesz! To naprawdę jest zły pomysł.
 - To naprawdę dobry pomysł – skarciłem ją z miną dobrotliwego ojca. - Wiele osób pisze takie coś, nie mając nawet żadnego większego doświadczenia. A wydaje mi się, że ja je mam. A już na pewno, jeśli chodzi o wielkie porażki. – Przypomniałem sobie ostatni finał Ligi Mistrzów. I wtedy zrozumiałem, że naprawdę potrzebuję o tym opowiedzieć. Teraz, kiedy już wiem jak to zrobić. - Proszę – powiedziałem. - Jest naprawdę wiele rzeczy, którymi chciałbym się podzielić.
 - Ale... Będę musiała pytać cię o rzeczy, o których prawdopodobnie nawet nie myślisz. Nawet jeśli nie będzie to później wykorzystane. Będę musiała drążyć i drążyć. Ja... Nie chcę.
 - Proszę – szepnąłem jej wprost do ucha. Wtedy się zgodziła. 



* [klik] [klik] Dirndl jest tradycyjnym strojem noszonym w Austrii i Bawarii. Węzeł na fartuchu może oznaczać status osoby. Gdy jest zawiązany po lewej stronie, nosząca go dziewczyna jest panną. Z prawej noszony jest przez mężatki, a z tyłu przez wdowy.
** [klik]
*** [klik]
**** [klik]
***** [klik]
****** [klik]

Polecam również zaglądać do zakładki MUZYKA, czasem pojawia się tam coś nowego. Są to utwory pasujące do całej fabuły opowiadania.

1 komentarz:

  1. No, no trochę się u nich dzieje :) Jestem ciekawa czego dowie się Ania i czy będzie miała do niego pretensję, że musi to pisać. Ania chciała odpocząć, a on ją wkopał w takie coś, a może jeszcze bardziej się do siebie zbliżą i w końcu coś między nimi zaiskrzy? Czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń