wtorek, 28 sierpnia 2012

Rozdział XIII

   Ponieważ wrzesień był upalny popołudnia i wieczory spędzałam w swoim ogrodzie. Chciałam korzystać z pięknej pogody tak często, jak to tylko było możliwe. Choć mieszkam w Monachium i nie przeszkadza mi fakt, że jestem tak blisko Alp, to zawsze będę zwolenniczką egzotycznych wysp.


„Zawsze” to bardzo definitywne słowo. Nie może ulegać zmianom, bo jeśli to zrobi, to już nie będzie „zawsze”. Nie będzie wieczne.

   Siedząc w altanie czytałam maszynopis, za który, według mojego kalendarza, miałam zabrać się za trzy miesiące, gdy dostałam SMS od Bastiana: 
„Wpadniesz do mnie na kolację?”
Zgodziłam się. Sądzę, że chce się pochwalić swoim nowym domem, a ja z ochotą go zobaczę. Obiecałam zjawić się o osiemnastej, a ponieważ zostało mi jeszcze wiele czasu postarałam się na powrót skupić na swojej lekturze. I choć nie byłam tego pewna, wydaje mi się, że gdy ostatni raz spoglądałam na otaczające mnie jezioro, uśmiechałam się.
   Stojąc przed lustrem w białej, rozkloszowanej sukience koktajlowej, czesałam swoje włosy. To tylko kolacja ze znajomym i nie chcę, żeby pomyślał, że ubrałam coś specjalnego z powodu czegoś tak nieistotnego, jednak oficjalnego, jak wspólny posiłek. Zostałam nauczona, by zawsze, niezależnie od okazji, sytuacji czy samopoczucia wyglądać perfekcyjnie. Im prędzej to zrozumie tym lepiej. Spięłam włosy w luźne, długie niemal do pasa kucyki i wyszłam z łazienki. Narzuciłam na ramiona czarny trencz, zabrałam torebkę i wyszłam z domu. Dźwięk otwieranego Porsche był niczym muzyka dla moich uszu, a podróż była zdecydowanie zbyt krótka, by się nią nacieszyć.
   Gdy wysiadłam z samochodu już na mnie czekał, przed drzwiami i ręką, niczym zawodowy lokaj, zapraszał do środka. Weszłam, a on poprosił mój płaszcz.
 - Pięknie panienka dziś wygląda.
   Spojrzałam na niego z przerażeniem. Błagam, myślałam, powiedz, że żartujesz, błagam, powiedz, że nie wiesz! Mur, który stawiam pomiędzy nami, to sięgający kolan płotek, ale jeśli już wie, jeśli jest taki, bo ten fakt wyrwał na niego tak wielki wpływ, to już nie zburzę muru, który pomiędzy nami powstał, nie ważne jak bardzo bym się starała i nie ważne, że mogłabym mu wszystko opowiedzieć. Takiej barykady nie da się sforsować, dlatego proszę, błagam, powiedz, że nie wiesz. Błagam, nie bądź taki, bo wiesz kim jestem, błagam! Powiem ci wszystko, ale niech to będzie żart, niech to, co powiedziałeś będzie tylko dżentelmeńskim komplementem. Błagam!
   Te przemyślenia trwały zaledwie sekundę, ale wystarczyły, bym wpadła w przerażenie i z miną człowieka, który ma spłonąć na stosie, spojrzałam na niego. Jego oczy się śmiały – żartował! Odetchnęłam z ulgą, i byłam tak szczęśliwa, że jeszcze nic nie wie, że prawie rzuciłam mu się na szyję. W opanowaniu się pomógł mi wyuczony chłód i obojętność stosowana od lat, na szczęście. Więc zamiast przytulania go, po prostu się szeroko uśmiechnęłam.

*

   Byłem zachwycony jej uśmiechem, choć kompletnie nie rozumiałem tego spojrzenia sekundę wcześniej, to niesamowite przerażenie – dziwne. Ale przeszło jej i wydawała się mieć świetny humor z czego zamierzam skorzystać. Zaprosiłem ją do jadalni. Odsunąłem dla niej krzesło przy okrągłym stole i nalałem dla niej słodkiego wina, uśmiechnęła się gdy skosztowała, bo zauważyła, że pamiętałem co mi mówiła. Może jednak te drobne rzeczy, o których wspominała nie były tak nieprzydatne?
 - Świetnie gotujesz. Może będę mogła liczyć na to, że przygotujesz mi kiedyś pierogi?*
   Mój widelec zawisł w połowie drogi do ust, przeniosłem na nią swoje spojrzenie. Jej chytry, ale jakże uroczy, uśmieszek mówił mi, że doskonale wie co powiedziała i że była to czysta premedytacja.
 - Nie, pierogów niestety nie gotuję. – Starałem się wyjść z tego z twarzą. – Mogę za to zaproponować ci obiad w moim rodzinnym domu, tam dostaniesz prawdziwe, bawarskie pierogi. – Nie skomentowała mojej propozycji, ale kąciki jej ust zadrgały w uśmiechu.
   Od czasu do czasu przyglądałem się jej też poza rozmową – kiedy jadła. To co najmniej głupie, w końcu nie jest jakimś jedzącym okazem, ale znów zauważyłem tę niesamowita grację, tę samą, która biła od niej gdy grała na fortepianie. 
   Czego ja do cholery o tobie nie wiem? - frustrowałem się.
 - Powiedz mi, – powiedziałem po chwili – co się stało z twoim akcentem.
   Uśmiechnęła się. - Zniknął.
   Spojrzałem na nią wzrokiem każącym jej być poważną.
 - Długo tu mieszkam, ale niemiecki w mowie i piśmie znam od dziecka. Po prostu nie słyszę własnego głosu. Ale, rzeczywiście, do głowy by mi nie przyszło, że te pozostałości polskiego, więcej, śląskiego – co jest jeszcze bardziej niewiarygodne – mi zostały. W każdym razie, gdy zwróciłeś mi uwagę, zadzwoniłam do profesorki, która uczyła mnie „waszego” języka i ona powiedziała w czym tkwi problem. Pozbyłam się go, więc mówię bez akcentu. Bawarski też znam – zakończyła z uśmiechem chochlika.
 - Ach tak – mruknąłem lakonicznie, niby obojętny i przełknąłem kawałek mięsa.
   Z krzywym uśmiechem pokręciła głową. To zwróciło moją uwagę na fakt, który wcześniej jakoś mi umknął.
 - I nikt wcześniej nie powiedział Ci, że mówisz z akcentem?
 - Nikt.
 - Dziwne.
   Wzruszyła ramionami.
 - Powiedzieli ci już o twoim wolnym?
 - Skąd o nim wiesz? - zdziwiłem się.
 - To ja o nie prosiłam.
 - Co? - zapytałem zdezorientowany. 
 - Pojedziesz ze mną na bankiet.
   Niemal spadłem z krzesła.
 - Jaki bankiet?
 - Charytatywny – wyjaśniła z przesadnym wręcz opanowaniem. - Mój partner nie będzie mógł się na nim pojawić. Pomyślałam więc o tobie. Jesteś popularną osobą, masz pieniądze i wpływy – nadasz się. Na dniach pojawią się ludzie, by cię zmierzyć.
 - Możesz rozwinąć te myśl?
   Ogłupienie, to słowo, które bardzo dobrze oddawało mój stan ducha w tej chwili. Jak to w ogóle jest możliwe, że wystarczy jedna jej wiadomość i już tracę grunt pod nogami?
 - Pojedziemy na bal. Bal kostiumowy. Suknia, którą mi kupiłeś – Ta mina! - jest stylizowana na epokę, w której będzie impreza. Twój strój musi pasować do mojego, Romeo – puściła mi perskie oczko.
 - Chwileczkę – wymierzyłem w nią widelcem z bardzo podejrzliwą miną. - Czy oprócz kostiumów będzie coś... z tamtych czasów? - zapytałem i wziąłem łyk wina. 
   To było bardzo, bardzo złe posunięcie. 
 - Menuet.
   Zakrztusiłem się.
 - Spokojnie, nikt ci nie każe tego tańczyć.
 - A ty będziesz?
   Dlaczego o to zapytałem?
 - Jeśli ktoś poprosi mnie o taniec... - wzruszyła ramionami - nie odmówię.
 - Czy jest jeszcze coś o czym powinienem wiedzieć? - zapytałem podejrzliwie.
 - Impreza jest we Włoszech – wyszczerzyła się.
   Moje oczy musiały powiększyć się do rozmiarów spodeczków od filiżanek.
 - Wszystko jest już załatwione. Co więcej, wiem, że masz tam mecz w tym czasie. Tak więc, lecisz z drużyną, wracasz ze mną. I nie musisz się przejmować natrętnymi ludźmi, wracamy sami.
 - Ach tak...

 - Pochwalisz się?
 - Czym? - zapytałem ogłupiały, znów zbiła mnie z tropu.
 - Swoją posiadłością. Pytam, czy pokażesz mi jak mieszkasz?
   Spojrzałem na jej talerz. Był pusty, a sztućce były ułożone na godzinie piątej.
 - To chodź – miałem nadzieję, że nie dostrzeże mojego podekscytowana.
   Oprowadzałam ją po pomieszczeniach, opowiadając o nich trochę, ona natomiast nie odzywała się w ogóle. Przyglądała się jedynie z uwagą. Gdy zaczynałem mówić, przenosiła wzrok na mnie i lustrowała mnie swoim przenikliwym spojrzeniem. Nie przyglądała się lampie o której mówiłem, przyglądała się tylko mnie. Była w tym jakaś staroświecka kurtuazja, która bardzo mnie pociągała. 
   Podeszliśmy do przedostatniego pomieszczenia w domu, jeszcze chwila, a zobaczy po co ją tutaj ściągnąłem. Stanąłem plecami do drzwi.
 - Te drzwi... - zrobiłem pauzę, by wprowadzić napięcie. 
   Skrzyżowała ręce na piersi i uniosła jedną brew do góry. Damski gangster.
 - Są od mojego pokoju i do niego cię nie wpuszczę.
   Docisnąłem drewno plecami.
   Jej zaszokowana mina była przekomiczna. Zaszokowanie, zdziwienie, zdezorientowanie... uznanie i jakby rozczarowanie. 
 - Przyznaję, zaskoczyłeś mnie – wyjaśniła. - Być może nie wpuściłeś mnie tam tylko przez wzgląd na wszechogarniający, męski chaos... - uśmiechnęła się niczym złośliwy chochlik.
   Zupełnie mnie zaskoczyła! W życiu bym nie pomyślał, że tak pomyśli.
 - Faktem jednak jest, – kontynuowała – że dzięki temu mam pewność, że nie sprowadziłeś mnie tu w niecnych celach. I za to, że nie chcesz zaciągnąć mnie do swojego łóżka, właśnie, chcę ci podziękować.
   Dygnęła niczym dama - którą zresztą była.
   To nie tak, myślałem. Gdybym ją tam zaprowadził moja wyobraźnia zaczęłaby pracować zdecydowanie zbyt intensywnie. Oczywiście, nie rzuciłbym się na nią. Nigdy bym jej nie skrzywdził (choć i tak już to zrobiłem), ale prawdopodobieństwo, że próbowałbym ją uwieść byłoby bardzo wysokie.
 - Zostały ostatnie drzwi – powiedziałem i stanąłem u przeciwnych drzwi. - Ostatni pokój gościnny , ale jedyny w swoim rodzaju. - Chwyciłem klamkę i nacisnąłem ją. - Jedyny, bo tylko twój.
   Otwarłem drzwi. Na jej twarzy malował się szok. Przepuściłem ją w drzwiach, zastanawiając się czy miała taki sam wyraz twarzy gdy zobaczyła Porsche. Powoli przechodziła przez pokój, by zatrzymać się na jego środku. Rozglądała się dookoła obracając się przy tym wokół własnej osi.
 - To po to, byś zawsze wiedziała, ze możesz się tu schronić, bo zawsze ci pomogę.
 - Ale jak ty... - zawiesiła pytanie w powietrzu. Patrzała na mnie prosząc o odpowiedź, o zdradzenie tajemnicy.
 - Pozwoliłaś mi myszkować w swoim domu, w dodatku zostawiłaś notes z telefonami na wierzchu.
 - Być może dlatego, bo nie sądziłam, że moja staroświeckość przyniesie mi takie coś!
 - Samantha miała pięć dnia na zrobienie tego cuda.
 - Masz rację, to prawdziwe cudo - nagle zaczęła szeptać. Zamknęła oczy jakby walcząc z jakimś wspomnieniem. - Przeszła samą siebie...
   W jej minie był jakiś smutek, jakieś... rozczarowanie? Nie podobało mi się, nie chciałem, by tak to wyglądało.
 Jej nieprzewidywalność zaczyna mnie rujnować, pomyślałem.
 - Dziękuję. To wspaniały prezent – powiedziała już mocniejszym głosem. - Kolejny – dokończyła zirytowana. - Ciekawe co się będzie musiało wydarzyć, żebym tutaj spała? – rzuciła pytanie, patrząc na zawieszony nad jej głową żyrandol.
 - Mimo wszystko mam nadzieję, że nic złego - powiedziałem.
   Jej reakcje były chyba jeszcze lepsze, niż się tego spodziewałem. Ani trochę się nie wkurzyła, czyżby to szok?

 - Może obejrzymy jakiś film? - zaproponowałem.
   Chciałem przedłużyć jej obecność w moim domu do maksimum. Tak bardzo tu pasowała...
 - Możemy – uśmiechnęła się delikatnie.
   Usiedliśmy na kanapie. Przeszukałem telewizję w poszukiwaniu jakiegoś filmu. Na szczęście, a może nieszczęście, bo uwierał mnie trochę romantyczny klimat filmu, znalazłem „O Północy w Paryżu”.  Randka to nie była. Niestety.
   Przyniosłem wino. Nie nalałem jej jednak, pomyślałem, że właściwiej będzie jeśli naleje sobie sama. Powiedziała, że to bardzo dobry film i że bardzo go lubi, a potem nalała sobie lampkę wina, i usiadła bardzo blisko mnie. A może tylko mnie się tak wydawało, bo nie usiadła na drugim końcu kanapy. Od czasu do czasu wtrącała coś na temat postaci, przybliżając mi tym samym film od zupełnie innej strony. Nie byłem zły, a mimo to w pewnej chwili, nim zdążyłem ugryźć się w język, zapytałem czy zna ich biografie na pamięć. Ona tylko twierdząco kiwnęła głową.
   Wypiła dwie lampki i nie sięgnęła już po więcej.
   Film już się kończył, gdy wyczułem jej głowę na swoim ramieniu. Po moim ciele natychmiast przebiegł dreszcz. Spojrzałem na nią. Zasnęła. Wyglądała jak anioł. Była taka odprężona, taka... spokojna. Delikatnie wziąłem ją na ręce i zaniosłem do jej sypialni. Ułożyłem na łóżku i zdjąłem niebotyczne szpilki.
   Długo się jej przyglądałem.
   Miałem już wyjść, zawahałem się. Nauczono mnie, że nie ma nic gorszego dla skóry niż spać w makijażu. Zmyłbym go jej, ale bałem się, że się obudzi. Wahając się przyglądałem się jej, wdawało się, że już zapadła w głęboki sen, że się nie obudzi. Zaryzykowałem. Wymknąłem się z pokoju i wszedłem do jej łazienki. Zabrałem płatki kosmetyczne i płyn do demakijażu. 
   Zdecydowałem, że oczu ruszać nie będę. Ma tylko namalowaną kreskę i wytuszowane rzęsy. Delikatnie dotknąłem jej czoła. Wszystko schodziło w mgnieniu oka. Teraz zrozumiałem, że te wszystkie specyfiki, które poustawiała tam Samatha, to nie przypadkowy wybór. Bo i rzeczywiście, przecież identyczne widziałem u niej w łazience. Sunąłem delikatnie po jej kościach policzkowych, nosie, linii żuchwy, ustach... Jej wargi delikatnie rozchyliły się pod moim dotykiem. Czerwona szminka, nieco już nadwyrężona przez kolację poddała się od razu.
   Gdy skończyłem spojrzałem na nią i widok ten mnie poraził. To, że uważam ją za najpiękniejszą dziewczynę na świecie, to jedno, a to jak makijaż bardzo zmienia ludzi to drugie. Ona bez swojego wyglądała identycznie jak w nim! Czerwone usta, jakby pomalowane szminką, rozświetlona cera, policzki o ślicznych, delikatnych rumieńcach. To wszystko i jeszcze więcej, mówiło, że jej rzęsy na pewno nie są sztuczne, że naturalnie są długie i gęste. 
   Odgarnąłem jej z twarzy zbłąkany kosmyk. Ciemne włosy tak bardzo kontrastowały z mleczną cerą, choć opaloną, to i tak bardzo jasną. Wtedy po raz pierwszy, tak naprawdę, dotknąłem jej twarzy. To niemal sprawiło, że pozwoliłem sobie na więcej.
   Niemal.
 - Jesteś tak pełna sprzeczności – szepnąłem, do jej śpiącego oblicza. - Masz w sobie taką niesamowitą delikatność, kruchość, a jednocześnie patrząc ci w oczy można się ciebie bać. Jakbyś zawsze była o dwa kroki przed kimś. Jakbyś zawsze wiedziała jak kogoś zaprowadzić na granicę przepaści.
   Po co ty się malujesz, zadałem sobie jeszcze pytanie i wyszedłem.

*

   Obudziłam się i próbowałam ustalić miejsce w którym jestem. Pierwszym skojarzeniem była sypialnia rodziców, drugim Anglia. Dopiero trzecia myśl uświadomiła mi, że jestem w domu Bastiana. W „moim” pokoju. Cóż za głupota. Przewróciłam się na plecy i zamrugałam intensywnie powiekami. Oczy bolały mnie od szkieł kontaktowych, w których zasnęłam. Długo przyglądałam się żyrandolowi, co było wyjątkowo złym pomysłem i nie chodzi mi wcale o nadwyrężanie już dostatecznie zmęczonych oczu. Mimo to, z upartością maniaka dalej się przyglądałam, bo miałam wrażenie, że już kiedyś go widziałam.
 - To idiotyczne! Mało to żyrandoli jest na świecie? – zirytowałam się i nakryłam głowę jedną z dziesięciu poduszek, na których akurat nie leżałam.
   Wtedy mnie olśniło. Wygrzebałam się spod haftowanych prześcieradeł i podeszłam do obiektu moich frustracji. Sufit był na tyle nisko, że zobaczyłam to bez problemu. Jednak dopiero teraz to zauważyłam, bo wiedziałam czego szukać. Choć znaczek był malusieńki, dla kogoś kto tak dobrze go zna, widoczny aż za bardzo. Podeszłam do drzwi łazienki, wcześniej nie odwiedzałam tego pomieszczenia. Wiedziałam, że nie będzie wyglądać tak jak rzeczywiście wyglądać powinna, ale...
   Spojrzałam na blat, wszystkie moje ulubione kosmetyki tam były i dokładnie tak pokładane jak mi to odpowiada. Przeszłam przez kolejne drzwi i weszłam do garderoby, w środku było pełno ubrań. Nowiutkich. Zaczęłam je przeglądać. Bez rozmiarów – wszystkie szyte na miarę. Wyszłam. Oparłam się plecami o drzwi i westchnęłam. Zakryłam twarz dłońmi i pokręciłam głową.
 - Kiedy tak dobrze mnie poznałaś? - szepnęłam. - I skąd do cholery masz dostęp do tych rzeczy? - zapytałam zirytowana.
   Denerwowała mnie jej wiedza, uwierała mnie. Wiedziałam, że nie wykorzysta tego w żaden sposób. Ba! Nawet gdybym kazała jej zabrać sobie to wszystko i tak, by tego nie wzięła. 
Podeszłam do toaletki i przejechałam po jej zdobieniach. Jest naprawdę utalentowana, chyba jeszcze bardziej niż sądziłam, pomyślałam.
   Królewska sypialnia... Zwyczajowo – przepych. „U nas” - bardziej stonowanie, tutaj po prostu eklektyzm.  Okna, choć małe i nowoczesne, to w jakiś sposób dopasowane do reszty - bez ciężkich kotar, a z delikatną - dotknęłam materiału, tak jak myślałam – jedwabną firanką, ze złotymi wstawkami. Ściany bez wymyślnych w kształty ozdób, mimo to gdzie jakaś ozdoba się pojawiała się na błękitnym tle, widać było jak misterne jest zdobienie. Nie komputerowe, robione ręczne. 
   Inaczej, niestety, sprawa miała się z wyposażeniem. Moje meble w domu są ręcznie robione, na moje zamówienie. Ale żadne z nich nie ma tak irytującego mnie herbu. Żadne z nich nie są robione przez tamtą, konkretną rodzinę. Mimo wszystko, gdyby miała do nich namiary to jeszcze nic, ale te, dokładnie te meble, czy to kryształowy, naprawdę kryształowy żyrandol wysadzany diamentami, czy meble z drewna wartego kilkaset tysięcy, czy chociaż ramy obrazów, ze starego złota, to wszystko już kiedyś zrobiono. Dla mnie.
   I mimo wszystkich wydarzeń, mimo mojej awersji do tamtych czasów, - o której doskonale wie -  poprosiła o to. I dostała.
   No nic, pomyślałam, nie ma się już co zadręczać, koniec końców podoba mi się. Może nawet za bardzo. Samanthę mogę za to ochrzanić, co i tak nie przyniesie żadnych skutków, więc ważniejszą sprawą będzie dowiedzenie się jak ona zdobyła te meble. Znów poszłam do łazienki,  stanęłam przed lustrem. Zamurowało mnie. Pomijając efekt pandy, moja skóra wyglądała nieskazitelnie. Dotknęłam policzka i dopiero teraz zauważyłam to, co powinnam poczuć już wcześniej. Żadnych pozostałości po makijażu, tylko płyn micelarny.
 - Nie! - jęknęłam niczym dwunastoletnie dziecko. 
   To świetnie, że wie jak niezdrowo śpi się w makijażu, ale tego mojego absolutnie miał nie zmywać! Teraz zaczną się zbędne pytania. Zdenerwowana zdjęłam sukienkę i weszłam pod prysznic. Włączyłam muzykę i spojrzałam na zegarek. Jakim cudem spałam tak długo? Wiedziałam, o której zaczęliśmy oglądać film i wiem na pewno, że widziałam go w, co najmniej, 3/4. Szokiem, w ogóle jest, że zasnęłam przy nim, może nawet na jego ramieniu. Dreszcz przebiegł mnie po plecach. Spałam ponad 8 godzin! Jak to możliwe?
   Za dużo pytań, za mało odpowiedzi, pomyślałam czterdzieści minut później, idąc do kuchni.
 - Dzień dobry – przywitałam się, nie zaprzestając mieszania.
 - Dzień dobry.  Co ty robisz? - zapytał zdziwiony. 
 - Śniadanie. Możesz już siadać, akurat skończyłam.
 - Eee... świetnie – wyjąkał i usiadł przy zastawionym już stole. 
 - Wiem, że trzymasz dietę. Spokojnie. 
 - Dobre. 
 - Cieszę się, że ci smakuje.
 - Dawno wstałaś?
 - Godzinę temu. Spało mi się świetnie, dziękuję – powiedziałam i skinęłam głową. Uprzedziłam go.
 - Dlaczego nie skorzystałaś z ubrań, które Sam dla ciebie przygotowała.
 - Bo i tak muszę wstąpić do domu, więc przebiorę się tam, przy okazji podwiozę cię na trening.
 - Skoro tak chcesz.
 - Jak będziesz wychodzić, to zadzwoń podjadę po ciebie i zawiozę potem gdzie będziesz chciał.
 - A twoja praca? Możesz tak po prostu wyjść?
 - Moja pracą się nie przejmuj. To ostatnia rzecz, którą w moim przypadku należy się przejmować, wierz mi na słowo.
   Jego mina mówiła, że wierzy na słowo. Już nie mówiąc o tym, że to poniekąd dzięki niemu nie mam teraz tam niemal nic do roboty.

*

   Przyglądałem się jak prowadzi. Jeśli wierzyć stereotypowi, że wszystkie kobiety są beznadziejnymi kierowcami, to ona, zdecydowanie, jest wyjątkiem, który potwierdza tę regułę. I  pomyśleć, iż sądziłem, że nie ma prawa jazdy! Siedząc obok niej nagle oślepiło mnie światło, które coś musiało odbić. Wtedy przypomniała mi się wiadomość od Lukasa. Natychmiast spojrzałem na jej dłoń. Jednak już nie potrafiłem odwrócić wzroku.
 - To białe złoto i diamenty – powiedziała znienacka. Żadnych emocji.
 - Czy to jest to, co myślę, że jest?
 - Tak.
 - Więc ty nigdy... - wykrztusiłem.
 - Nie.
   To wydawało mi się... nierealne! Choć mimo wszystko stwierdzenie „nawet w tych czasach” wydało mi się zbędne.
 - Możesz się śmiać.
   Uraziła mnie tym.
 - Nie zamierzam – powiedziałem szybko. Byłem po prostu w szoku.
   Czy to oznacza, że z nikim się nie spotyka? - Nagle moje myśli obrały zupełnie inny tor. - Może. A może była kiedyś nieszczęśliwie zakochana?
   Jak co dzień – wiele pytań, żadnych odpowiedzi.
 - Kiedyś ci opowiem – wyrwała mnie z zamyślenia.
   Zaskoczyła mnie. Chciałem wiedzieć, to oczywiste, ale nie chciałem pytać. A ona sama chce mi powiedzieć. Chyba zaczyna mi ufać.
   Nie spieprz tego – szepnął głosik w mojej głowie. Dopiero teraz zauważyłem, że ma głos podobny do Lukasa.
   Wysiedliśmy.

   Philipp Lahm właśnie zamykał drzwi wejściowe gdy nas zauważył i wyszedł ku nam.
 - Cześć Philipp! Dawno się nie widzieliśmy – powiedziała radośnie.
   Czy ja o czymś nie wiem?
 - Właściwym określeniem byłoby: dawno z tobą nie rozmawiałam, Philipp.
   Spojrzał na mnie podejrzliwe. Mógłby sobie darować wymyślanie niestworzonych historii, z drugiej strony na nią patrzał jakby troszczył się o swoją przyjaciółkę...
   Czy ja o czymś nie wiem? 
 - Masz rację, moja wina.
 - Oj masz za co przepraszać, na moim ślubie też nie byłaś.
 - Wiem, wiem. Zrekompensuję wam to, tylko mało urlopu masz, więc wszystko się przeciąga – puściła mu perskie oczko.
   Philip się nastroszył. Skąd ja to znam?
 - To w takim razie wpraszamy się do ciebie na obiad – powiedział Lahm.
 - Świetnie! To widzimy się w niedzielę.
 - Ja żartowałem! - bronił się.
 - A ja nie. - Uśmiechnęła się. - poza tym, tylko w ten dzień masz wolne.
 - Czy ty zawsze wszystko wiesz? - drażnił się z nią.
 - Zawsze – wzruszyła ramionami.
   Czego ja do cholery nie wiem?!
 - A teraz, do sedna, bo czas mi ucieka – powiedział. - W końcu sprawiłaś sobie te swoje wymarzone autko.
 - To prezent – powiedziała spoglądając na mnie wymownie. Było w tym wzroku trochę kpiny, ironii, ale przede wszystkim rozbawienia. Tak jakby to, co zrobiłem ją bawiło.
 - Nie... – Philipp spoglądał to na mnie, to na nią, jakoś nie mogąc w to uwierzyć. - On kupił TOBIE samochód? - zapytał Anię, a gdy z tajemniczym uśmiechem kiwnęła głową, spojrzał na mnie i wybuchnął śmiechem.
   Wyśmiał mnie, normalnie mnie wyśmiał!
 - O stary... - wykrztusił niemal płacząc z rozbawienia.
   Przyglądałem się ich rozbawionym twarzom i nie wiedziałem o co chodzi. Denerwowało mnie to.  
 - On nie wie?
   Co to za idiotyczne pytanie?
    Anna pokręciła głową.
 - O czym nie wiem? - zażądałem odpowiedzi.
   Lahm położył mi rękę na ramieniu. - Jeśli ona ci nie powiedziała, to ja tym bardziej nie mogę. - I dalej uśmiechał się jak wariat.
   Zdrajca. Brutus, a nie przyjaciel.
 - Ale i tak masz szczęście, ona ma prawdziwą awersję do przyjmowania prezentów – powiedział na odchodnym.

* Chciałam pokazać Wam w filmiku o co chodzi, ale jak zauważyłam Eurosport chyba się pozbył tego wywiadu. Tak więc wyjaśniam: Bastian już od wczesnego dzieciństwa uwielbia pierogi i kiedy już mieszkał w „internacie” Bayern’u (miał wtedy ok. piętnastu lat), postanowił, że sam sobie je zrobi. Kupił mrożonki, ale zamiast je ugotować, zaczął je smażyć. Z wierzchu były spalone na węgiel, a w środku nadal zamrożone. Podobno skończyło się to tak, że puściłby z dymem cały ośrodek. Jak twierdzi, od tamtego czasu sam pierogów się nie chwyta.
**Phlipp Lahm - klik

1 komentarz:

  1. Dobra, Sam zrobiła mały nalot na sklepy dla ANi, a skad onawytrzasnęła ubrania na miarę?
    Ciągle brakuje mi turomansu i o co chodzi z tym pierścionkiem?
    Lubie Philippa, będzię się jszcze pojawiał?

    OdpowiedzUsuń