środa, 8 sierpnia 2012

Rozdział I

ROZTARGNIENIE

   Jest cieplejszy, wrześniowy poranek i choć chmury kłębią się nad Monachium nikt nie przejmuje się tym, że za chwilę może padać. Wszyscy zmierzają do pracy – nie ważne czy to uczniowie, sportowcy czy biznesmeni. Są zwarci i gotowi na to, co czeka ich tego dnia. Ja też jestem tak nastawiona. Odkąd tu mieszkam, każdy dzień wydaje się być lepszy od poprzedniego, to chyba to miasto tak na mnie działa. Pewnie! Nie ma głupich, każda róża ma jakieś kolce, ale nauczyłam się iść do przodu i trzymać się tego w co wierzę, a to daje mi siłę. No i Nutella, Nutella jest najlepsza! – uśmiechnęłam się w duchu. Od tylu lat mi to nie przeszło, czy to na pewno jest normalne?
   Stojąc na przystanku i czekając na autobus zauważyłam, że coś kuje mnie w bucie. Pochyliłam się odrobinę do przodu i lekko wyciągnęłam nogę z buta, przechylając go jednocześnie, tak żeby wypadł (zakładam) kamyk. Kiedy już uporałam się z urwisem podniosłam wzrok i zobaczyłam, że ktoś pochyla się obok mnie i coś podnosi. Ta osoba musiała być właścicielem ślicznego, srebrnego Audi S5, które stanęło na światłach awaryjnych, między przystankiem, a światłami skrzyżowania. 
   Wyprostował się, a ja zobaczyłam jego twarz.
 - Przepraszam, łańcuszek pani spadł. – Przyjrzałam się kiwającemu się przedmiotowi. I rzeczywiście, był mój. I bym go zgubiła! Najcenniejszy przedmiot jaki mam, prezent po zmarłej przyjaciółce.
 - Bardzo dziękuję! Nie wiem co bym bez niego zrobiła, jest dla mnie bardzo ważny. Dziękuję – powiedziałam raz jeszcze i oderwałam wzrok od przedmiotu.
   Odkąd stał przede mną spoglądałam na twarz samą w sobie, teraz spojrzałam w oczy. I to sprawiło, że zamarłam. Zauważyłam, że uśmiecha się do mnie - takim miłym, pomocnym, szlachetnym uśmiechem. W jego oczach tańczyły srebrne iskierki. On chyba też patrzył mi w oczy, ale udało mi się opamiętać i spojrzałam w inną stronę.
 - Podwieźć panią?
 - Proszę? - zapytałam zbita z tropu.
 - Rzeczywiście, to było głupie pytanie. Ale zauważyłem znaczek na pani teczce i… Pracuje pani na Saebener Strasse, prawda?
 - Tak...
 - Jadę w tamtym kierunku, więc? Podwieźć panią? 
   Przygryzłam dolną wargę i spojrzałam na niego, na ludzi na przystanku i w końcu na lśniący kabriolet. Kto by przypuszczał, że mój rozsądek przebije sportowy samochód!
 - Dobrze – zgodziłam się.
   Poprowadził mnie do samochodu, otwarł przede mną drzwi, a chwilę później ruszyliśmy. Zamknęłam oczy, żeby…
 - Przeszkadza pani wiatr? Mogę postawić dach. 
 - Nie. Rozkoszuje się nim – i dla podkreślenia swoich słów odchyliłam głowę jeszcze bardziej w tył. – Zawsze chciałam mieć taki samochód, tyle że Porsche - żółte jak kanarek. – Spojrzałam na niego kątem oka, chyba się uśmiechał.
 - Dlaczego akurat „AI”? – zapytał. Zdziwiłam się, że wie co noszę na szyi. To chyba to sprawiło, że powiedziałam prawdę.
 - Żeby nigdy nie zapomnieć jaka kiedyś byłam. Czas płynie, a my się zmieniamy, często nawet nie zauważając jak bardzo. Przyjaźń, zaufanie, lojalność, to najważniejsze wartości dla mnie. Dlatego właśnie „MIŁOŚC”. Dostałam to od mojej śp. przyjaciółki, żeby zawsze wiedzieć, że nie jestem taka jak dawniej. A ten wisiorek, to jedne co mi po niej zostało. – Zrobiło mi się smutno na jej wspomnienie, więc już nic więcej nie powiedziałam - nawet jedno krótkie wspomnienie, i to nawet nie sprecyzowane w mojej głowie, ale i tak jest bolesne. On też już nie zapytał.
   Odezwał się dopiero parę minut później.
 - Jeśli moje pytanie będzie nie właściwe, to proszę nie odpowiadać, ale ma pani taki.. akcent. Trochę jakby nie stąd. Kojarzy mi się z moim kolegą, czasem mówiącym po polsku.
 - Super! Nie wiedziałam, że mam tak męski głos – uśmiechnęłam się, żeby dać mu do zrozumienia, że żartuję. – Ale ma pan rację, nie jestem stąd. Jestem Polką. – Niesamowite! 
Akcent, ja? Niemożliwe! Po tylu latach? No przecież ktoś by mi w końcu to wytknął! Albo i nie… 
   Piłkarz wydawał się myśleć o czymś intensywnie. W końcu zapytał:
 - Jak długo pracuje pani w tym wydawnictwie?
 - Prawie dwa lata – trochę mi się to pytanie wydawało dziwne, jakby nie pasujące do poprzedniego, dlatego spojrzałam na twarz kierowcy. Wyglądał jakby… jakby ktoś dał mu w twarz. O czym on myśli? Dziwne, ale postanowiłam tego nie komentować.
   Czas okazał się mijać bardzo szybko, bo kiedy zwróciłam uwagę na to, gdzie jestem okazało się, że jesteśmy prawie na miejscu. Chciałam powiedzieć, żeby wysadził mnie w miejscu, w którym on sam miał wysiąść, ale okazało się, że przyjechał od przeciwnej strony. Kiedy się zatrzymał wysiadłam z samochodu, ale odwróciłam się jeszcze do blondyna.
 - Dziękuję za podwiezienie, było mi bardzo miło. I wspaniały samochód – uśmiechnęłam się.
 - To nie mój - wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Kolegi. Wracałem nim z warsztatu. Ale uprzedzając pani pytanie, – Musiał dobrze zinterpretować moja minę. – nie miałby pretensji, że panią podwiozłem.
 - W takim razie dziękuję jeszcze raz. Za podwiezienie i wisiorek. Dowiedzenia – zakończyłam. Odwróciłam się i udałam się w kierunku wejścia do wydawnictwa.

*

   Patrzyłem jak istota w kremowym, jesiennym płaszczu, o brązowych oczach – najpiękniejszych jakie w życiu widziałem – i włosach, długich do pasa, związanych w dwa, równoległe, luźne kucyki, wchodzi do pomieszczenia i znika z moich oczu. A wraz z nią znika coś jeszcze… Stałem jeszcze chwilę w tamtym miejscu, ale moje myśli były puste. 
   W końcu odjechałem i poszedłem na trening. Ale chyba byłoby lepiej gdybym się w ogóle się na nim nie pokazywał. Holger powiedział, że wyglądam jak zombie, ale chyba tak samo się zachowywałem. Trener ciągle tylko krzyczał „Szybciej, szybciej Schweinsteiger!”, reagowałem, ale na krótką chwilę, potem znów odpływałem do wspomnienia tych ogromnych, czekoladowych, głębokich i niezgłębionych oczu. Jeśli ktoś, kto twierdził, że wróciłem do formy z końca poprzedniego sezonu i Mistrzostw Świata w RPA, to po dzisiejszym dniu stwierdziłby, że mu się to przyśniło. Dlatego tak bardzo cieszyłem się kiedy wróciłem już do domu. Ale i to jakoś mi nie pomogło, bo nie mogłem sobie znaleźć zajęcia i tylko włóczyłem się z pokoju do pokoju, jak błędna owca. W końcu wpadłem na zloty środek – jak dobrze! - cappuccino.
   Postanowiłem iść pieszo, chociaż do mojej ulubionej kawiarni jest trochę daleko, ale wycieczka pewnie dobrze mi zrobi.

*

   Siedziałam, w kawiarni kończąc swoją latte i przyglądając się torebce, w której był nowy, jesienny szalik. Tylko, że obraz jakby nie docierał do mojego mózgu. Nie jestem osobą, która wraca do przeszłości, bo żyję teraźniejszością, a nad przyszłością zastanawiam się tylko z konieczności. Mimo to, teraz wspominałam moment, w którym weszłam do wydawnictwa i ujrzałam zdziwione, pytające spojrzenia kierowane w moją stronę. Nie powiedziałam nic, tylko poszłam do łazienki i spojrzałam w swoje odbicie w lustrze. Moje oczy mówiły, że chcą czegoś czego nie mogą mieć. Już nie są takie jak kiedyś, ukrywają wszystkiego tak dobrze, że patrzenie na to jest wręcz grzechem. Potrafią kłamać – odruchowo i perfekcyjnie. To dobrze, ale czasami mi brakuje tego jakie były kiedyś. I właśnie wtedy, tam w łazience, patrząc w swoje odbicie coś pękło. I kłamać już nie potrafiły. Odzwierciedlały moje roztargnienie, zdziwienie, zmieszanie, panikę i strach. A przede wszystkim pokazywały to, że nie potrafię o czymś – nie oszukujmy się już, - o kimś zapomnieć. To właśnie o tej osobie myślałam w tej chwili. I tych oczach…
   Dokończyłam kawę, poprosiłam o rachunek i zabierając swoje rzeczy, wyszłam z kawiarni zdenerwowana tokiem swoich myśli. Muszę o tym zapomnieć, chociaż ktoś kiedyś napisał, że: „Jeżeli chcesz o czymś zapomnieć, oznacza to, że nie możesz przestać o tym myśleć.”*
   Byłam tak zdenerwowana i roztargniona, że dopiero kiedy znalazłam się na dworze zwróciłam uwagę na to, że pada, a ja nie mam parasola. Świetnie – mruknęłam, sama do siebie i patrząc pod nogi poszłam do najbliższego sklepu, w którym mogłam znaleźć jakiś parasol. Nie przeszłam więcej jak piętnaście kroków, kiedy do kogoś dobiłam, było to o tyle dziwne, że zazwyczaj mi się to nie zdarza. A to oznacza, że ten ktoś, również nie patrzył przed siebie. 
 - Przepraszam!
 - Przepraszam! - powiedzieliśmy oboje jednocześnie i spojrzeliśmy w górę
 - No proszę, znowu się spotykamy! – powiedział mężczyzna i uśmiechnął się. Chwilę potem przeniósł wzrok na coś za mną. - Da się pani zaprosić na kawę?
- Jestem zmuszona odmówić, przed chwilą stamtąd wyszłam. Jednakże dziękuję za zaproszenie – odpowiedziałam, zbyt oficjancie jak na taką wymianę zdań. I albo moje szkła kontaktowe mnie zawodzą, albo przed chwilą widziałam, że mój rozmówca posmutniał. – Proszę mi wybaczyć, ale naprawdę muszę już iść, tak więc, do widzenia – powiedziałam, znów przesadnie oficjalnie i odeszłam najszybciej jak się dało. 
   Kiedy tylko zobaczyłam parasolki na wystawie drogerii natychmiast do niej weszłam. Mieszkam tu już prawie trzy lata i nigdy go nie spotkałam, więc to dzisiaj czym miało być? Jak można w półtoramilionowym mieście (dodatkowo z całą masą turystów) spotkać tę samą osobę, dwa razy w ciągu jednego dnia, w zupełnie innych częściach miasta, choć nigdy wcześniej ci się to nie zdarzyło, a przecież nie od dzisiaj pracujesz na tej samej ulicy co on! Jeśli dalej będę go widywać to katastrofa. 
   Zapłaciłam za czarną parasolkę i poszłam do domu.

*

   Jeśli to przeznaczenie, że znowu ją spotkałem i druga szansa od losu na poznanie tej dziewczyny, to czemu do cholery nie zapytałem o imię? – myślałem, dalej stojąc i moknąc w tym sam miejscu. - Jestem debilem!
__________________
* Sylvia Plath
c.d.n.

2 komentarze:

  1. Kocham to opowiadanie. Ma w sobie tyle .......... tajemniczości. Bardzo mi się to podoba, że nie piszesz wszystkiego od razu. Lubię tajemnicę, bo odkrywanie ich jest ogromną przyjemnością, taka, jak czytanie tej historii. Cieszę się, że dodałaś nowy rozdział i nie mogę się doczekać kolejnego.
    Pozdrawiam :*
    Panna H

    OdpowiedzUsuń
  2. rozdział bardzko mi się podoba, nie rozumiem natomiast czemu tak śmiesznie publikujesz : I, XI a potem od razu XIII. A co z rozdziałami po drodze?
    No nic. Samo opowiadanie wciąga, z chęcią przeczytam kolejną część.

    OdpowiedzUsuń