środa, 5 września 2012

Rozdział XII

GDYBY MOJE SERCE DAŁO SIĘ ZŁAMAĆ, ROZPADŁOBY SIĘ NA MILIARD ROZPROSZEŃ


Ja tylko szukałem skrótu do domu
Ale to skomplikowane
Tak bardzo skomplikowane
Gdzieś w tym mieście jest droga, wiem to
Gdzie możemy tego dokonać
Lecz może teraz nie jest na to czas

Zbyt długo zaprzeczaliśmy
Teraz obydwoje jesteśmy zmęczeni próbowaniem
Trafiliśmy w mur i nie możemy przez niego przejść
Nie przeżyjemy tego drugi raz
Co się stało to się nie odstanie
Powiedziałaś to, zrozumiałem
Widać jest jak jest

   Chodziłem niczym bomba zegarowa, która tylko czeka, by móc wybuchnąć. Starałem się wszystkich unikać, ale w szatni pełnej ludzi było to prawie niemożliwe. Tutaj wszyscy byli radośni - cieszyli się ze zwycięstwa. Myśleli o tym, że jak wrócą do domu, to dostaną wspaniałe gratulacje od swoich dziewczyn, narzeczonych czy żon. Wszyscy byli w euforii.
   Wszyscy oprócz mnie.
   Byłem jeszcze bardziej zły, bo cieszyli się aż za bardzo! To nie był, cholera, żaden finał, więc mogliby sobie darować. W tej chwili byłem egoistą i mimo wszystko, wiedziałam, że zabieram im całą frajdę. Miałem świadomość, że wystarczy im tylko zerknąć na wyraz mojej twarzy, by skulić się w sobie.
   Naprawdę nad sobą nie panowałem. Marzyłem, by już znaleźć się w swoim mieszkaniu, przykryć głowę poduszką i uciec od wszystkiego. Może i byłem zły, ale wiedziałem, że mogę być jeszcze bardziej. Wiedziałem, że nad sobą nie panuję, ale wiedziałem też, że może być jeszcze gorzej, dlatego robiłem wszystko, by nie plątać się im pod nogami i jak najszybciej się zmyć. I prawie się udało.
   Prawie.
   Już miałem wychodzić – nie było mnie stać choćby na kiwnięcie głową, na pożegnanie – gdy mojego ramienia ktoś dotknął. Temperatura mojego ciała gwałtownie wzrosła. Odwróciłem się błyskawicznie, na pięcie, jednocześnie strzepując dłoń. Gdyby mój mózg myślał o czym innym, to poznałbym, czyja to ręka i na nieszczęście dla niego, nie musiałbym się odwracać.
   Badstuber zbladł kiedy zobaczył mój wyraz twarzy.
   Furia.
   Holger cofnął się kilka kroków, ale i tak musiał zadać to cholerne pytanie!
 - Czy chodzi o tę dziewczynę z trybun? Bo wiesz, ty masz Sarah.
   W szatni zapanowała cisza, jak makiem zasiał. Ludzie wstrzymali oddechy, a ja się wydarłem:
 - Nie, nie mam! Już od jakiegoś czasu, nie mam! Powiem wam więcej, – zorientowałem się, że teraz krzyczę już do wszystkich, i dobrze! Każdy z nich o niej myślał – teraz nie mam ani dziewczyny, ani jej! A ty, – wcisnąłem palec wskazujący w pierś obrońcy, jak to psuje, broni ich przede mną, ale za to oberwie najmocniej – musiałeś o to zapytać?! Wiedziałeś, że chcę tego uniknąć! Wiedziałeś! - krzyknąłem jeszcze o dwie oktawy wyżej.
   Odwróciłem się, trzasnąłem drzwiami i poszedłem na parking. Brałem głębokie wdechy. Nocne, zimne powietrze nieco otrzeźwiło mój umysł. Na tyle, by wściekłość zastąpiła rozpacz. Wiedziałem o czym rozmyślają – minęły wieki nim ostatni raz się tak uniosłem. Nie pamiętam kiedy ostatni raz na kogoś krzyczałem. Nawet na boisku – zawsze opanowany. Do tego stopnia, że inni to w mediach rozgłaszają!
   Teza, że nie da się mnie sprowokować właśnie padła.
   Wsiadłem do swojego samochodu i wcisnąłem gaz do dechy. Moje auto mruczało z zachwytu kiedy wyjeżdżając na autostradę wskazówka szybkościomierza przekraczała już 150km/h. Nawet nie starałem się myśleć racjonalnie, chciałem dotrzeć do domu i chciałem wyładować swoją złość. Moje sportowe Audi starało się mi pomóc, kiedy wymijałam poszczególne auta znajdujące się na drodze. Gdybym myślał normalnie miałbym świadomość, że jazda ponad 200km/h jest niebezpieczna - dozwolona na niemieckich autostradach, ale niebezpieczna. Ale nie myślałem racjonalnie. Myślałem o tym, o czym myśleli moi przyjaciele: „Schweinsteiger się zakochał!”
   Z piskiem opon wjechałem na podjazd, wyszedłem z wozu i trzasnąłem drzwiami, a potem jeszcze raz – frontowymi. Poszedłem prosto pod prysznic. Jak ostatni kretyn sądziłem, że lodowata woda odciągnie moje myśli od tej dziewczyny. Czy ja mam szesnaście lat, do cholery. Po skończonym prysznicu wyszedłem z łazienki, trzaskając drzwiami do tego stopnia, że kolorowa szybka znajdująca się w nich rozpadła się. Jak już jedną rzecz rozwaliłem, to może by tak całe mieszkanie obrócić w perzynę? - pomyślałem. Miałem ochotę rzucać czym popadnie – nawet kanapą! - i przeklinać swój debilizm.
   Schowałem się pod kołdrę i przykryłem głowę, białą, puchową poduchą. Nie wiem ile tam spędziłem, próbując odepchnąć wyrzuty sumienia. Myślałem o Ani, o Sarah, o Ani, o Holgerze (o Ani) – o całej drużynie i o Ani. I pewnie gdybym myślał tylko o tym, jak strasznie jestem zły na siebie i cały świat, to JEJ wyraz twarzy nie pojawiłby się w mojej głowie. Jej spojrzenie było... intrygujące! Nie zastanawiałem się wtedy nad nim dłużej – nie zdążyłem. Swoim zwyczajem przetarłem ręką oczy, a potem, gdy już oddaliłem je od głowy, rozpostarłem je prostopadle do nóg na łóżku. Pech chciał, że moja ręka natrafiła na telefon komórkowy. Ścisnąłem go w dłoni i już miałem nim rzucić o ścianę gdy usłyszałem dźwięk wiadomości. Jęknąłem, ale coś mnie podkusiło, by odczytać wiadomość. Okazało się, że to od Podolskiego (od incydentu z Anią nie zamieniliśmy ani słowa). Pisał o Ani – jęknąłem jeszcze głośniej. Napisał coś kompletnie niezrozumiałego: „Widziałeś jej lewą dłoń?” O co mu chodzi? Niczego nie widziałem i już wiem, że teraz będę myślał o tym Bóg jeden wie jak długo.
   I myślałem, nie tylko o jej ręce – a koncepcje miałem dwie: albo jakaś rana, albo jakaś biżuteria (ale dlaczego to miałoby mieć jakieś znaczenie?) - ale też o jej wyrazie twarzy. O tak – prześladował mnie. Te wielkie, brązowe oczy. W tamtej chwili tak ciemne, że niemal czarne. To spojrzenie było intrygujące - w przerażający i frustrujący dla mnie sposób, ale jednak intrygujące. Wyrzucały mi, że ją okłamałem. Czy raczej, że zataiłem prawdę. Ale tak na dobrą sprawę, nie rozumiałem tego! No ok. Nie pozna Sarah dzięki mnie bo... bo ta się nie zgodzi, na mój udział w tym przedsięwzięciu. Ale na Boga, czy to nie ona ciągle podkreśla, że jest dziennikarzem? Mogła ją poznać już wieki temu! No i dlaczego ją to tak boli? Wydaje mi się, że chodziło jej o to, że nie jesteśmy już razem. Ale czy to oznacza, że jest jakąś fanką mnie i Sarah?
   Zadrżałem, gdy jej spojrzenie znów pojawiło się w mojej głowie. W pewien sposób było przerażające, bo o ile te oczy były tak piękne, tak urocze jak te od Kota w Butach, ze Shreka – to brakowało im blasku. W tym spojrzeniu brakowało łez. Cieszyłem się, że nie płakała, ale wiedziałem, że to o niczym nie świadczy. Jeszcze dzisiaj rano widziałem podobny wyraz twarzy. Podobny, bo z tamta tragedią żyje od lat i potrafi ją ukrywać. Ja zraniłem ją teraz.
   A dopiero co się na mnie otwarła!
   Zaufała mi!
   Rzuciłem telefonem w ścianę używając przy tym tyle siły, że odpadł z niej spory fragment farby.
   Tej nocy nie zmrużyłem oka.
Powiedziałaś to, zrozumiałem
Widocznie jest jak jest
   Zrozumiałem? Pogodziłem się z porażką? Przecież ja nigdy się z nią nie godzę! Nigdy! Co więcej, uważam, że to błąd. Jak cię uczono, Schweinsteiger? No jak? Należy popełniać błędy, bo tylko dzięki nim, będziemy mogli się uczyć. I będziemy mogli być lepsi!
   Następnego dnia wyszedłem z domu zastanawiając się jak zwrócić jej uwagę na swoją osobę, w ten sposób, by dała mi choć minutę na wyjaśnienia. Oczywiście, moje myśli obrały najprostszy z kierunków – trzeba jej coś dać. „Co chciałabyś dostać?”, głowiłem się nad tym pytaniem, do momentu, w którym wszedłem do garażu i zobaczyłem swój samochód. Nad moją głową zapaliła się żarówka, w momencie, w którym zrozumiałem czego by chciała – tak naprawdę po prostu zapaliło się światło w garażu.
   „Zawsze chciałam mieć taki samochód. Tyle że Porsche - żółte jak kanarek. ” To była jedna z pierwszych informacji jakich mi o sobie udzieliła. I była idealna! 
   Wściekała się jak chciałem zapłacić za jej kawę, już nie mówiąc o tej sukni. To co zrobi, jak się dowie, że wydałem na nią kilkadziesiąt tysięcy? Na bank przyjedzie z pretensjami. A tylko o to mi chodzi, żeby chciała przede mną stanąć.

   Jak to dobrze, że jestem sławny, inaczej za Chiny Ludowe bym tego tak szybko nie załatwił, pomyślałem wychodząc z salonu Porsche.
*


Nie mam
Odwagi by powiedzieć
To...
To co na prawdę chciałabym powiedzieć
Jedyne co mogę zrobić to czekać
I mieć nadzieję, mieć nadzieję
Mieć trochę więcej nadziei
Marzę... *

   Weszłam do swojego mieszkania i rzuciłam torbą oraz kluczami w jakiś kąt. Przeszłam przez salon i wyszłam do ogrodu, podążałam kamienną ścieżką, w ciemności nocy – zmierzałam do altany. To co chciałam zrobić było najgorszą możliwą opcją, ale i jedną jaką rozważałam. Usiadłam jak najbliżej krawędzi, podwijając nogi pod brodę. Mój wzrok padł na taflę wody, na której akurat odbijał się księżyc.
   Myślałam o tym, czy kiedykolwiek byłam rozczarowana kimś innym niż samą sobą. Szukałam takiego wspomnienia w swojej pamięci, choć wiedziałam, że to bezcelowe.
Bo nie jestem twoją księżniczką...
   Miałam świadomość, że żal do niego jest głupotą, ale i tak bolało. To wspomnienie już zawszę będzie boleć – nieważne jakie naprawdę ma znaczenie.
   Spędziłam tam całą noc.

   Przez dwa dni skupiałam się tylko na tym, by przypadkiem, w pewnym momencie nie mieć czegoś do roboty. Gdybym się uparła spędzałabym w wydawnictwie całe noce, ale zwolnienie ochroniarza, który o jedenastej w nocy każe mi iść do domu i odpocząć nie byłoby zbyt w porządku  Tak więc – ponieważ nie spałam – cały dzień coś czytałam, żeby moje myśli nie zeszły na Bastiana. W biurze z maszynopisem, w domu – tabletem. Dzięki takiej ilości czytanych dziennie książek za tydzień nie będę miała żadnej roboty!
Bo nie jestem księżniczką...
   Żal... Miałam do kogoś pretensje. Było mi smutno, bo ktoś mnie zranił, okłamał! Mnie... Sądziłam, że to przez mój snobizm, wychowanie, pozycję społeczną czuję się w ten sposób, ale to było coś zupełnie innego. Coś, czego nigdy dotąd nie miałam okazji doświadczyć. Nie w taki sposób, nie tak silnie – przejmująco, wręcz oślepiająco. Nie znałam uczuć, których doświadczałam - zbyt mało się w życiu nauczyłam, zbyt wiele razy uciekałam. Ciągle to robię. Uciekam od wszystkich, bo to mniej boli. I mnie i, poniekąd, ich, bo nie muszą oglądać jak się męczę.
Bo nie jestem księżniczką...
   W pewnej chwili przyłapałam się na tym, że porównuję swoje zachowanie do tego, jakie było gdy miałam dziewiętnaście lat. I choć były podobieństwa – jak choćby wieczne unikanie innych – to zupełnie inaczej się czułam. Nie wiem jaki on miał cel oszukując mnie – nie chcę wiedzieć – ale... zabolało. I to ze zwielokrotnioną siłą, boprzecież Sarah też zabolało. Skoro ją zabolało, to i mnie, oczywiście.
Bo nie jestem księżniczką...
   Myśląc o tym byłam jeszcze gorsza niż zwykle. Nie chciałam, żeby on mnie okłamywał, ale czy ja nie robiłam tego non stop? Czy nie robiłabym tego nadal? Kłamię cały czas.
   Jestem hipokrytką.
Chciałabym powiedzieć, że to TYLKO Ja.

   Zaczynał się trzeci dzień mojego szaleństwa - paranoi. Miałam wychodzić z domu kiedy zobaczyłam, że przyszła poczta. Szybko chwyciłam wypukłą, małą kopertę (Wszystko robiłam szybko, byleby moje myśli miały jak najmniej przestrzeni.) i otworzyłam. W środku była kartka z napisem „Wyjdź przed dom.” i kluczyki z samochodu.
   Z Porsche.
   Niemal wyrwałam drzwi frontowe, by jak najszybciej stanąć na podwórzu. Kątem oka zarejestrowałam trzech ochroniarzy stojących w różnych częściach ulicy. Dokładnie przed moim domem stało kanarkowożółte Porsche 911 – Turbo Cabrio. Wiedziałam komu o nim powiedziałam - wiedziałam komu, gdzie, kiedy i pamiętałam nawet co wtedy myślałam. Podeszłam do samochodu. Na siedzeniu leżała teczka z dokumentami pojazdu, a do kierownicy była przyczepiona kartka z adresem.
   Z jego adresem.
   Wsadziłam kluczyk do stacyjki, przekręciłam go i docisnęłam gaz do dechy. W furii wymijałam auta, z precyzją, o którą mogłabym siebie nie podejrzewać. Co ten kretyn sobie wyobraża?! Żeby chcieć mnie przekupić?! Żeby mnie chcieć kupić samochód? Mnie?? Zabiję go! Przysięgam Schweinsteiger, że cię skrzywdzę! Będziesz po boisku biegać na jednej nodze, jak cię dopadnę, krzyczały moje myśli. Wiem, że chciał mnie sprowokować. Wiedział, że mu się uda. Ugh! Jak on mnie irytuje!
   Z miną człowieka, który pragnie zabić i z piskiem świeżutkich opon wjechałam, przez otwartą bramę, na podjazd jego nowego domu – nowoczesnej willi. Jego twarz sugerowała, że wie, iż czeka go śmierć w mękach, ale ma to gdzieś, bo jego prowokacja zadziałała i będzie mógł zrobić to, na czym mu naprawdę zależy.
   Podeszłam do niego z furią w oczach, a potem pocałowałam w policzek i szepnęłam do ucha: - Dziękuję. Jest piękne.
   Wróciłam do samochodu i odjechałam.

*
   Dotknąłem policzka, w który mnie pocałowała, choć przecież spodziewałem się, że dostanę w twarz! Jezu słodki, miała najcudowniejsze usta z jakimi kiedykolwiek się spotkałem! Nie wiedziałem ile tak stałem z dłonią przytkniętą do policzka i wyrazem twarzy świadczącym o tym, że jestem w niebie, to nie miało znaczenia.
   Liczyła się tylko ona.
   I to, że wybaczyła.

*

   Po raz pierwszy wjechałam swoim samochodem do garażu, w moim domu - w Monachium. Wyłączyłam silnik, a mruczące auto zamilkło i zapadła cisza. Do mojej głowy wkradły się wspomnienia z ostatnich pół godziny.
   Wybuchnęłam śmiechem.

*Amy Kuney

Pragnę podziękować osobie, która sprawiła, że lepiej pisało mi się ten rozdział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz