sobota, 3 listopada 2012

Rozdział XV

„TO JEST ZAKOCHIWANIE SIĘ W TOBIE, A TY JESTEŚ ŚWIATY ODE MNIE”


   Staliśmy na przystani, obserwując jak słońce wznosi się nad horyzontem, a woda staję się coraz jaśniejsza. Wiatr był delikatny, a miejsce ciche. Przez całą noc, ani razu nie poczułem zimna.
 - Bastian...
 - Tak?
Lepsze niż sen,
dziwniejsze niż moja dzika wyobraźnia,
jeśli to jest prawdziwe uczucie - jest lepsze niż sen...
Wyższe niż księżyc,
mgliste jak piękna iluzja,
szalone i zaplątane
i lepsze niż sen...
 - Cieszę się, że tu jesteś.


   Obudziłem się i spojrzałem na zegar. Dwunasta. Nie byłem specjalnie zmęczony, raczej rozkojarzony i niepewny, co teraz? Po orzeźwiającym prysznicu wyszedłem z komnaty w celu znalezienia czegoś do jedzenia. Miałem nadzieję, że będzie tutaj ktoś kto mi pomoże, ale wszędzie było tak pusto, że zacząłem myśleć, iż jestem tutaj całkiem sam.
   Minęło piętnaście minut, a kuchnię znalazłem na pierwszym z podziemnych pięter. Gdy tylko wszedłem do środka stanąłem jak wryty. Przy nowoczesnej kuchence stała żona księcia Wilhelma i coś smażyła. Było to tak irracjonalne, że nie potrafiłem uwierzyć w to, co widzę. Gdy tylko mnie zauważyła natychmiast odłożyła drewnianą łyżkę i przytuliła mnie na powitanie. Stałem jak sparaliżowany, jednak ona wydawała się całkowicie rozluźniona.
 - Jestem Kate.
 - Bastian – chciałem pocałować jej dłoń, ale nie pozwoliła mi na to.
 - Cieszę się, że jednak udało mi się ciebie poznać.
 - Następnym razem inaczej dobieraj nam miejsca, wtedy nie będziesz musiała się martwić, że z nim nie porozmawiasz. Oczywiście, o ile będzie następny raz...
   Odwróciłem się i zobaczyłem Anię, opierała się o framugę, a ręce miała skrzyżowane na piersi. Znowu była ubrana w białą, rozkloszowaną sukienkę, w których wyglądała najładniej. No, prawie. Ale co ważniejsze, miała bose stopy. Skojarzyło mi się to z... Nie chodziło o to, że może się przeziębić, ale... Ja bym zachował się tak tylko w miejscu, które nazywam domem... Czy to oznacza, że w tym miejscu czuje się tak swobodnie?
 - Co tak cudnie pachnie? - zapytała i podeszła do kuchenki, by przyjrzeć się potrawie. Chwilę później wyciągała talerze dla naszej trójki.
 - Co będziecie dzisiaj robić?
 - Zapytaj Bastiana, to od niego zależy czy zostaniemy tutaj czy popłyniemy do miasteczka i pozwiedzamy.
   Księżna spojrzała na mnie pytająco.
 - Chyba zdecyduję się na zwiedzanie – odpowiedziałem. Za nic nie przepuszczę okazji, by spędzać czas ze swoją Julią. A ten, w którym gdzieś razem idziemy, jak dotąd sprawdza się najlepiej.
   I tym sposobem godzinę później, siedziałem w motorówce, którą Ania prowadziła z taką pewnością siebie, że aż było mi głupio. Twierdziła, że to tak jakby prowadzić samochód, ale ja chwyciłbym kierownicę tylko w najgorszej ostateczności. Wydawało mi się, że gdy weszliśmy na brzeg byliśmy swego rodzaju sensacją. Ona jednak zdawała się tego nie zauważać, więc włóczyliśmy się po mieście, rozmawiając na niezobowiązujące tematy. Żadne z nas nie wspomniało o wczorajszej nocy, ale zastanawiało mnie czy ona też o niej rozmyślała.
   Myślę, że nawet gdybym oglądał nasze przechadzki oczami jakiegoś przechodnia to i tak wydawałaby mi się czymś dziwnym, irracjonalnym. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że w samej rozmowie o pogodzie jest jakaś tajemnica. Magiczna zagadka.
   Usiedliśmy w jednej z kawiarenek. Pytała właśnie o mecz w Mediolanie, którego nie mogła obejrzeć, bo, jak powiedziała, nie było jej już w kraju. Nie bardzo wiedziałem co odpowiedzieć i gdy wreszcie zdecydowałem, że całkowicie pominę swój udział w spotkaniu nagle przybiegła gromada dzieci i młodzieży. Spoglądałem to na podekscytowane zbiegowisko, na idący w naszym kierunku tłum ludzi, którzy musieli być rodzicami dzieci i na uśmiechającą się szeroko rozbawioną Anię. Nagle zobaczyłem, że z wariackim uśmiechem podaje mi czarny przedmiot – marker.
 - Co ty... - zacząłem, a ona ni stąd ni zowąd wstaje ze swojego miejsca i zaczyna szczebiotać po włosku do tłumu przed nami.
 - Za chwilę wrócę – szepnęła mi na ucho i już jej nie było.
   Sekundę później mnóstwo mniejszych i większych rączek zaczęło wyciągać w moim ręku plakaty i notesiki. Rodzice robili zdjęcia swoim pociechą, a ja... Sam nie wiem kiedy, ale zacząłem cieszyć się jeszcze bardziej niż one. Pewnie, że lubiłem rozdawać autografy. Ale to było coś innego. Tak bardzo się tego nie spodziewałem, tak bardzo wydawało mi się to nietypowe, że gdy szok minął zacząłem cieszyć się jak dziecko. Sadzałem sobie malców na kolana i oboje szczerzyliśmy się do obiektywu albo obejmowałem tych starszych fanów, czy ściskałem dłoń jakiegoś ojca.
   W tym doświadczeniu było coś innego, coś magicznego...
   Ale część mojej świadomości ciągle zastanawiała się co wyprawiała Ania. Pal licho fakt, że zielonego pojęcia nie miałem co tym ludziom powiedziała, ale mnie, że zaraz wróci i jak piętnaście minut minęło, tak jej nadal nie było!
   Dopiero gdy wydawało mi się, że przeszedłem przez wszystkich ludzi, zobaczyłem, że zdjęcia ustają, a ludzie zaczynają odchodzić, machając mi na pożegnanie i dziękując – tyle zrozumiałem. Nagle zauważyłem, że Ania z gracją baletnicy, przedziera się pomiędzy zajętymi stolikami, z ogromnymi pucharami lodów. Postawiła jeden przede mną.
 - Co to miało być?
 - Zapobiegliwość.
 - Ale dlaczego sobie poszłaś? - zirytowałem się.
 - W Monachium.
   Wtedy zrozumiałem, że chodzi o tą skomplikowaną część jej historii. Już nie poruszyłem tego tematu. Ona za to jeszcze coś dodała.
 - Pewnego dnia będziesz wspaniałym ojcem.
   Nic więcej nie powiedziała. Zamiast tego zaczęła wcinać swoje lody.


   Popołudnie dobiegało końca gdy wysiadaliśmy z motorówki. Nagle przystanęła, przyglądała się czemuś uważnie, by sekundę później biec w tamtym kierunku wołając mnie za sobą.
 - Kajak?
 - Nie marudź tylko mi pomóż. No, chyba, że się boisz – dodała z uśmiechem chochlika.
   Postukałem się w czoło. - Boisz? Chyba sobie ze mnie żartujesz – powiedziałem i nim zdążyła choćby kiwnąć palcem, przerzuciłem ją sobie przez ramię, wziąłem wiosła do ręki i zaniosłem ją na przystań. Usadziłem na mostku jak małe dziecko, a potem wróciłem po kajak i kapoki.
 - Jak podobał ci się bal? - zapytała.
   Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, wiosłując na przemian i płynąc w bliżej nie znanym sobie kierunku. Zdałem sobie, że naprawdę ładnie wygląda na tle odbijającego się od wody światła.
 - Dziwne doświadczenie, na pewno fajne, ale mimo wszystko dziwne.
 - Co ci się najbardziej podobało?
 - Klimat. Muzyka, miejsce, stroje... - naciągałem fakty, naprawdę podobał mi się tylko jeden strój i jego właścicielka. - Ale te wszystkie osobistości... - pokręciłem głowę, gdy przypomniałem sobie moją reakcję na widok tych ludzi. - A przy okazji. Obcięłaś połowę swoich włosów, nie szkoda ci ich?
 - Dla mnie to tylko włosy – odrosną. Poza tym, gdybym ich nie obcinała, pewnie już ciągnęłyby się za mną.
   Żadne z nas nie wspomniało o Abramowiczu.
   Rozmawialiśmy jeszcze trochę o wyspie. Wydawało mi się, że spędziliśmy na wodzie tylko godzinę, a tymczasem słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Ona zdawała się zauważyć to w tym samym momencie i jakby to jej coś uświadomiło, bo zapytała:
 - Dobrze spałeś?
 - Tak, łóżko jest bardzo wygodne, a poduszki były idealnie puszyste – wyszczerzyłem się. - A ty?
 - Nie spałam.
 - Nie? - zdziwiłem się. Całą noc spacerowaliśmy. - I nie jesteś zmęczona?
   Wzruszyła ramionami.
 - Nawet gdybym była są świetne kosmetyki, które to zamaskują.
   Nagle coś sobie uświadomiłem. Musiałem jej to wypomnieć.
 - Wracając do balu - zbyt długo to ja nim nie byłem – powiedziałem i puściłem jej perskie oczko.
   Ochlapała mnie wodą. A ja jej oddałem. No i się zaczęło.
   A skończyło w wodzie. Tak bardzo rozhuśtaliśmy kajak, że oboje skończyliśmy w jeziorze. Ale nie była zła. Więcej, ciągle się śmiała i jeszcze próbowała mnie utopić!
 - Jesteś potworem, Schweinsteiger! Masz szczęście, że wszystkie swoje dokumenty zostawiłeś na brzegu.
 - A ty nie? - zdziwiłem się.
 - Tak, ale mnie jakoś nie zależy – oo, znam ten ton. To jedna z tych rzeczy, o której mi opowie.
 - Dlaczego jesteśmy tutaj tylko my?
 - Bo tylko ja wpadłam na to, żeby powiedzieć Kate, żeby tutaj zostać, a nie jechać do hotelu.
 - Nie wydaje ci się... dziwne, że jesteście na ty?
   Westchnęła ciężko.
 - Nie Bastian, to ani trochę nie jest dziwne.
   Weszliśmy do holu, przemoczeni do suchej nitki. Tam zastaliśmy Kate, przyglądała nam się uważnie. Nie doszukuj się czegoś czego nie ma, pomyślałem sarkastycznie, przyglądając się uważnemu spojrzeniu jakim nas uraczyła.

   Dopiero następnego dnia w prywatnym samolocie powiedziałem jej o miejscu, które uznałem dobre do tej poważnej, jak się zdaje, rozmowy.
 - No to zaraz tam pojedziemy.
   Tak więc gdy tylko Heinrich odebrał nas z lotniska, kazała zawieść nas do jej domu. Zostawiliśmy w nim rzeczy rzeczy i wsiedliśmy w jej Porsche. Przez godzinę instruowałem ją gdzie ma jechać, a gdy w końcu dotarliśmy, nie kryła sceptycyzmu.
 - To ma być to odludzie? - zapytała wskazując na gromadę ludzi za drzewami.
 - Dlatego my idziemy tam – powiedziałem odwracając ją w kierunku góry.
   Tego już nie skomentowała. Nie odezwała się też przez całą drogę w górę. Zastanawiałem się co tak pochłonęło jej myśli. A potem weszliśmy na szczyt i zobaczyła widok, który dla mnie był niemal azylem. Czy raczej był nim na prawdę, ale tylko gdy nie było śniegu. Dla śniegu znam piękniejsze miejsce.
   Ludzie na których widok wcześniej się nachmurzyła, teraz byli pod nami jednak na tyle daleko, że nie było ich słychać, no i ledwie widać. Widać za to było białe żaglowce, piasek, jeszcze zieloną trawę, ciemnoniebieskie jezioro i słonce  które pięło się w górę.
   Stała plecami do mnie chłonąc widok rozciągający się pod nami, wiatr rozwiewał jej włosy, trzepotał płaszczem i wszystkim innym dookoła. A ona, choć coś w jej sylwetce wyrażało, że jest spięta, stała tam niewzruszona. Piękna, milcząca, smutna istota. Jak zatroskany anioł.
 - Lepiej usiądź, to będzie długa opowieść.

Co zrobię jeśli już więcej Cię nie zobaczę? 





Tytuł jest wersem z piosenki „Come back... be here”. Jest to utwór z najnowszej płyty Taylor Swift, której jestem szczęśliwą posiadaczką ;)

Poem, znajoma blogerka, zainspirowała mnie do stworzenia czegoś w rodzaju pamiętnika. Co prawda jej opiera się na samych narzekaniach, a mój będzie raczej zbiorem myśli, może zdjęć, czy muzyki, której słucham.
Pozdrawiam,
PortElizabeth - Siostra Diabła vel Lizzy 

3 komentarze:

  1. No to tteraz widzę dlaczego taki krótki był ten rozdział.
    Przejściówka przed opowieścią Ani, kojarzy mi się nastepny rozdzial z opowieściami Ksieaci z HP7.
    Co do rozdziału, mało działo się, lekka rozmowa, miło spędzili czas, a najwaznejsze dopiero przed nami. Czekam na nowość.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział:) W końcu Ania zacznie opowiadać Bastianowi nie mogłam się tego doczekać, ale już chyba nie bd musiała długo czekać? :D. Czas spędzony na wyspie przybliżył ich trochę do siebie, mam nadzieję, że Ania go nie zostawi jak opowie mu wszystko i Bastian ją zrozumie. Jestem strasznie ciekawa jego reakcji. Czekam na kolejny, pisz szybko !!

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam to czytać ... Cała rzeczywistość się rozpływa, dosłownie. A kiedy kończę ogarnia mnie smutek, może tęsknota. Świat, który pokazujesz jest idealny ... a gdyby naprawdę taki był!
    Niewątpliwie moje przywiązanie do twojego bloga wzrasta, boję się, mam wrażenie, że się uzależniam. Ale czy to możliwe? Czy można uzależnić się on wyimaginowanego świata, który ... a z resztą!
    Dopóki będziesz pisać, będę czytać - Wiernie!
    Panna H

    OdpowiedzUsuń