niedziela, 25 listopada 2012

Rozdział XVII

WSCHODZI SŁOŃCE

   Weszłam do mieszkania, rzuciłam torbę i klucze w kąt.
   Jakie to do ciebie niepodobne, mogłabym usłyszeć. Ale było podobne.
   Kiedy nauczyłaś się tak doskonale odpychać od siebie ludzi? Kiedy odizolowałam się od tych, którzy martwili się o mnie bardziej, niż o samych siebie.
   Egoizm – to moje prawdziwe imię. Zawsze chodzę własnymi ścieżkami. I zawsze dostaję to, czego chcę.
   Oparłam się czołem o lustro. Nie potrafiłam spojrzeć we własne oczy. Jęknęłam żałośnie.


W snach, spotykamy się miło rozmawiając.
Oboje budzimy się samotni, w innych miastach
I czas przestaje być słodki zamazując Cię.
Masz swoje demony i kotku
One wszystkie wyglądają jak ja, bo 
Dystans, odmierzanie czasu, załamanie, kłótnia
Cisza, pociąg wypada z torów.
Odkładasz słuchawkę, poddajesz się i nie możemy wrócić do wspólnego życia.

Piękna, magiczna miłość...
Cóż za smutny...
Piękny, tragiczny romans

Piękny... 


   Usłyszałam dźwięk dzwonka. Goście, to była ostatnia rzecz, z którą chciałabym się teraz mierzyć. Nawet nie pytając kto to, nacisnęłam tylko na odpowiedni przycisk, by Intruz mógł wejść na podwórko. Po omacku odwiesiłam słuchawkę na swoje miejsce, a potem całym ciężarem oparłam się o drzwi wejściowe. Ukryłam twarz w dłoniach jakby miało mnie to ochronić przed resztą świata. Jakby miało mnie to ochronić przed samą sobą.
   Ale nie mogło.
   Krzyknęłam bezgłośnie.
   Dama posiada nienaganne maniery. Dama chlubi się idealnie prostą sylwetkę. Dama jest doskonale wykształcona. Damie wypada przyjąć gościa, niezależnie od samopoczucia.
   A potem otworzyłam drzwi.


 Stoję w strugach deszczu, tak mi wstyd...
 - Wybacz mi! - powiedziałem rozkładając ręce, w geście bezsilności.
   Deszcz tak zacinał, że musiałem krzyczeć, by choć mieć nadzieję, że mnie słyszy. Ale nie wszedłem na ganek. Mokłem w pokorze tak, jak wtedy ona.
   A Ania stała i patrzyła na mnie. I patrzyła, i patrzyła, a z jej miny można było odczytać tylko szok. Stała i stała, a czas jakby zatrzymał się razem z nią.
 - Przepraszam – szepnąłem tracąc już nadzieję, że wybaczy mi moją ignorancję.
 Stoję w strugach deszczu, tak mi wstyd.
   Wtedy zobaczyłem jak zrywa się i rzuca w moje ramiona. Jak silnie obejmuje mnie swoim drobnym ciałem. Jak wtula policzek w moją mokrą pierś. Jak drży, ale nie płacze. Jak cierpi bardziej niż jak kiedykolwiek wcześniej.
   I znów zobaczyłem jak ta młoda dziewczyna jest zniewolona przez swoje skrzywdzone, dorosłe Ja. I znów zobaczyłem jak staje się tym, kim naprawdę jest.
 - Przepraszam, tak bardzo mi przykro, ja nie chciałam żebyś czuł się w ten sposób, przepraszam!- powiedziała, nie wypuszczając mnie z objęć. - Jesteś moim najlepszym, jedynym prawdziwym przyjacielem. Błagam, nie zostawiaj mnie!
   Przyjacielem...
 - Nie zostawię, przyrzekam – wyszeptałem jej wprost do ucha.
   Wtedy przestała drżeć.


   Nie wiedziałem ile czasu później, ale nagle spojrzała w niebo. Krople prześlicznie odbijały się od jej twarzy.
 - Cholera! - to przekleństwo w jej ustach wydawało się tak niegrzeczne, że aż wybuchłem śmiechem. - Van Gall mnie zabije jeśli będziesz chory, chodź! - pociągła mnie do domu. - Jesteś cały mokry powiedziała krzątając się, przemieszczała się tak szybko, że niemal jej nie widziałem.
 - Chyba nie patrzyłaś w lustro! - odkrzyknąłem jej. - Przebierz się, a ja dam sobie radę.
 - Chyba nie mam niczego, w co mógłbyś się przebrać...
 - Powiedziałem, że dam sobie radę. Mam jakieś rzeczy w samochodzie, idź się wysuszyć.
   Posłuchała mnie! Gdzie to napisać?
   Gdy później wychodziłem z łazienki, ona też była przebrana, tylko swoje dwa kucyki miała jeszcze wilgotne. Stała przy wejściu na taras, w dżinsach i lekkim sweterku. Wzrok miała utkwiony w krajobrazie, jakby bardzo chciała wyjść na zewnątrz. Już nie lało jak z cebra, może nawet kończył się deszcz...
   Wziąłem gruby koc i zapałki, otworzyłem drzwi wyrywając ją z transu i zacząłem biec przez ogród, krzyknąłem jeszcze, by szła ze mną. Dobiegłem do altany i zapaliłem świecę na jej środku. Wtedy zobaczyłem, że stoi tuż za mną, lekko przemoczona i ma bose stopy. Nie potrafiłem jej za to zbesztać, czy raczej nie chciałem. Było w tym coś z młodej dziewczyny, szalonej ale i roztropnej, to tak do niej pasowało i było tak inne od tego, do czego mnie przyzwyczaiła. Zapragnąłem, by tak już zostało.
   Ale było coś jeszcze. Wyciągnąłem z kieszeni jej wisior i zawiesiłem jej na szyi. Dotknęła go delikatnie, jakby był tam po raz pierwszy w jej życiu.
 - To twoje, Juliet – szepnąłem jej do ucha, a potem okryłem ją kocem i usiadłem, opierając się na przeciwległej belce altany.
 - Czy mogę zadać Ci kilka pytań?
 - Pytaj o co tylko chcesz.
 - Jak poznałaś Philipa?
 - On ma fundację, a ja jestem jednym z jego sponsorów. Gdy po raz pierwszy do niego przyszłam, zamiast niego w tamtej chwili zastałam jego dziewczynę. Zaczęłyśmy rozmawiać, a potem przyszedł Philip. I tak się jakoś ta znajomość zaczęła.
   Kontemplowałem jej słowa jakiś czas, gdy coś mi się przypomniało. Zacząłem grzebać w swoim smartfonie.
 - Co robisz? - zapytała zdezorientowana.
 - Powiedziałaś, że na angielskiej Wikipedii są o tobie dwa zdania. Chcę się dowiedzieć jakie.
   Przyjrzała mi się uważnie, a potem odwrócił wzrok.
 - Czyżbyś się wstydziła? - zapytałem, a potem zacząłem czytać.
„Anna Catharine - Maria Juliet Prinss Spyra, jedna z czwórki dzieci Spohie i Józefa.”, dalej długo, długo nic, a gdy w końcu natrafiłem na fragment z jej imieniem przeczytałem na głos: „Anna Juliet jest najaktywniej udzielającą się charytatywnie osobą na świecie.” Z opóźnieniem dotarł do mnie sens tych słów. A ona nawet nie drgnęła.
   Ty nie byłaś zawstydzona, ty jesteś...
   Skromna.
 - Więc to miałaś na myśli mówiąc, że tak wiele wydajesz?
 - Mniej więcej – odpowiedziała, a ja w dalszym ciągu wpatrywałem się w jej profil.
 - Ile przekazujesz na te wszystkie akcje?
 - Takich sum głośno się nie wymawia.
   Nie przestawałem się w nią wpatrywać, czekałem na odpowiedź. W końcu nawet na mnie spojrzała. Przyglądał mi się długo, a potem westchnęła poddając się, jednak znów odwróciła wzrok.
 - Ponad miliard funtów.
   A wtedy nastała cisza.

 - Dobrze... Powiedzmy zatem, że pozwala mi to zrozumieć dlaczego oddałaś mi pieniądze za Porsche, ale na litość Boską, o sto tysięcy za dużo!
 - Miałam nadzieję, że tą część podstępem dasz Sam.
 - Co???
 - Urządziła mi pokój i nie zapłaciłeś za to ani centa. Nie wydaje ci się to dziwne?
 - Do czego zmierzasz?
 - Że sam żyrandol kosztował 100 tysięcy euro.
   Moja szczęka opadła w dół.
 - Z czego on jest zrobiony?
 - Kryształ i diamenty, a rama malowana starym złotem.
 - Skąd ona to...
 - Widzisz, oprócz swojego domu rodzinnego, w którym teraz mieszka najstarszy z moich braci – Rafał, miałam jeszcze dwa domy. Dwa stricte swoje domy. Jeden, w Wielkiej Brytanii gdzie z założenia miałam mieszkać, a który ostatnio podarowałam...
 - Co masz na myśli mówiąc „podarowałam”? - musiałem się upewnić.
 - Dokładnie to, co powiedziałam. Oddałam go ludziom, który zasługują na wszystko co najlepsze. Poza tym, bez sensu, że utrzymuję ten dom, a nikt z niego nie korzysta. Tak przynajmniej wydaję pieniądze dla kogoś, a nie dla czegoś.
   A więc naprawdę jesteś Aniołem... A ja oceniłem cię od najgorszej strony, nie zrozumiałem, zraniłem...
   Wtedy to ja postawiłem mur.
 - A drugi w Hiszpanii, tamten była właśnie taki stary, nieco bardziej klasyczny. W tym w UK lub tutaj jest głównie eklektyzm. Chciałam, żeby to było trochę „księżniczkowe”. To była taka dziecinna zachcianka, mieć pokój jak w pałacu. Ostatecznie mam pałac, a w tamtym domu nigdy nie mieszkałam, ale te rzeczy... One wszystkie są zrobione przez rodzinę, która tak jak maklerzy od wieków są przez nas wspierani. Na każdym meblu jaki zrobią jest ich herb. To bardzo drogie meble. W każdym razie, gdy wyjechałam do Niemiec, jasnym było, dla mnie – dla innych jednak też – że nigdy tam nie zabawię. Szkoda było to wszystko wyrzucić, więc moi bracia powiedzieli, że się nimi zajmą. Z tego co udało mi się dowiedzieć, oni po prostu je ukryli, a Sam wiedziała o nich od chwili, w której dowiedziała się, że mam zamek. Zadzwoniła do moich braciszków, powiedziała jak wygląda sprawa i dostała czego chciała, ugh! Najbardziej mnie frustruje, że ona straciła na to tydzień z życia, a znając jej ambicje, pewnie nawet nie sypiała. W każdym razie straciła tydzień pracy, na absurdalny projekt i nie chce za niego ani centa. Mogłabym jej to wszystko dać, a ona nawet by na to nie spojrzała. Za pewne powiedziała ci, że masz jej nie płacić, ale ja nalegam byś jej jakoś to wynagrodził. Musi mieć świadomość, że sama na siebie zarabia.
 - Mieć świadomość?
 - Powiedzmy, że moi przyjaciele żyją w głębokiej nieświadomości mojej pomocy finansowej.
   Kontemplowałem jej słowa przez chwilę i gdy doszedłem do tego, że poproszę o rozwinięcie tematu, nagle coś do mnie dotarło.
 - Co to znaczy, że „powiedziała jak wygląda sprawa”? - domagałem się wyjaśnień.
 - Z tego co powiedział mi Rafik, to...
 - To???
 - To dostałeś to, bo jesteś dobrym przyjacielem.
   Wypuściłem powietrze z płuc. Co by się działo, gdyby powiedziała jak jest naprawdę? A może naprawdę tak to wygląda? W sumie tak ma to wyglądać.
  Za dużo myślisz.
   Podolski co ty do cholery, znów, robisz w mojej głowie???

 - O... opowiedz mi – poprosiłem, siadając obok niej.
 - Mieszkałam na peryferiach Katowic. To spokojna dzielnica, sami swoi. Mógłbyś wyjść na spacer z psem, w piżamie i nikt nie spojrzałby na ciebie jak na wariata. Chociaż, i tak mieszkaliśmy na uboczu. Na jednym podwórku z rodzicami Ronnie. Po jej śmierci wrócili do Hiszpanii i teraz mieszka tam mój brat z rodziną. Kiedyś wspominałam, że jeździłyśmy konno, więc ziemi mamy dużo. Chodziłam do zwykłych szkół, no i tak: z jednej strony było normalnie. W pierwszych klasach podstawówki każdy każdego lubi. Potem jest trudniej. Tzn. ja nie chodziłam do prywatniej szkoły, ale tak się złożyło, że byli w niej sami bogacze. Nie miałam wrogów, przynajmniej tak to zawsze odbierałam, ale to nie zmieniało faktu, że trudno było wiedzieć kto lubi cię za to kim jesteś, a kto za  kasę. Twoją kasę, w moim przypadku to dobre określenie. Teoretycznie nikt nie spoglądał komuś do portfela, ale wszyscy wiedzieli co mogą moi rodzice, więc...
   Zawsze otaczał mnie wianuszek znajomych, zawsze byłam tą najlepszą, najbardziej światową, najmądrzejszą. Często też słyszałam, że wyróżniam się urodą. Mimo to, zawsze trzymałam się z Ronnie, to było bezpieczniejsze, no i nikt nie rozumiał mnie tak dobrze jak ona. Byłyśmy bardzo do siebie podobne. Właściwie różnice brały się tylko z mojego nazwiska, z tego co musiałam wiedzieć i prezentować sobą mając je.
   Bardzo często wyjeżdżałam, z nią też. Nigdy nie miałam problemów w szkole. Widzisz... jestem jedną z tych osób, którą można nazwać geniuszem. Nie mam problemów z przyswajaniem i zapamiętywaniem informacji. To dlatego tak łatwo mi się studiuje po dwa kierunki naraz.
 - Co studiowałaś?
 - Oh, dużo tego. Większości nie studiowałam do końca i na wielu uczelniach na świecie, ale w indywidualnym toku nauczania. Więc tak: literaturę angielską – w Oksfordzie – skończyłam, germanistykę – w Monachium – też skończyłam. Kulturoznawstwo – w Paryżu – ze szczególnym uwzględnieniem fotografii i kina, też skończyłam. Dwa lata filozofii na Harwardzie, dwa lata prawa i stosunków międzynarodowych w Monachium, trzy lata ekonomii też tutaj, rok architektury w Rzymie i Florencji, trzy semestry teologii, rok projektowania w Paryżu i Mediolanie.
 - Same przedmioty humanistyczne – zauważyłem.
 - Czy architektura to przedmiot humanistyczny, naprawdę można się spierać. Lekcje muzyki miałam prywatne, jeszcze w Polsce, później nigdy żadnego instrumentu się nie chwyciłam. Co by jeszcze... Uczyłam się wielu języków...
   Przechyliłem ciekawie głowę.
 - Biegle mówię po hiszpańsku, niemiecku – bawarsku - i angielsku, ale to już wiesz, no i po śląsku i polsku. Bardzo dobrze znam włoski i francuski, a poza tym na podstawowym poziomie znam portugalski, łacinę, starożytną grekę, arabski i japoński. Pod względem podróży moje życie zawsze było aktywne. Teraz wyjeżdżam gdzieś średnio co miesiąc, służbowo lub nie. Najstarszy z moich braci to Rafał, jest przedsiębiorcą, ma żonę Izę i dwójkę dzieci. Między nami jest 10 lat różnicy. 2 lata młodszy jest od niego Krzysztof, jak już mówiłam jest przełożonym archiwów Watykanu. Ma żonę Felicje i mają siedmioletnią córeczkę. No jest jeszcze Piotr, starszy ode mnie o pięć lat. Mieszka w Nowym Jorku z żoną Isis, która jest Portugalką, poznali się na jednej z jego wycieczek, on uwielbia podróżować. Są właścicielami Tiffany&Co.
 - Już wiem gdzie nie iść po prezent świąteczny dla ciebie – mruknąłem.
   Parsknęła śmiechem.
 - Urodziłam się 21 marca, w tym samym roku co ty. Zawsze dużo czytałam, ale nigdy nie byłam molem książkowym. Moje życie zawsze było intensywne. Chodziłam na imprezy, miałam styczność ze sportami ekstremalnymi, czy powrotami nad ranem. Moi rodzice bardzo mi ufali, ale z tego co wiem nigdy nie wystawiłam ich na próbę. Zawsze dostawałam czego chciałam, tyle że... Nigdy o wiele nie prosiłam. To znaczy tak:
   Nagle zaczęła gestykulować. Byłem w takim szoku, że żeby oprzytomnieć zamrugałem dwukrotnie. Nie mogłem nie patrzeć na to z zainteresowaniem, bo to było coś czego do tej pory zupełnie nie wsadziłbym do opisu jej osoby. Zawsze siedziała prosto, a jej ręce opadały wzdłuż ciała. We wszystkim była powściągliwa, a teraz? Siedziała na kolanach, jej oczy płonęły zapałem, a ręce chciały przekazać to, czego słowami nie potrafiła.
 - Nigdy nie musiałam iść do mamy i zapytać czy kupi mi książkę. Masa książek w moim domu była czymś zupełnie normalnym, a kupowanie nowych było równie oczywiste. Nie prosiłam nigdy o gadżety elektroniczne, bo w moim domu zawsze pojawiały się te najnowsze. Nie musiałam błagać rodziców, żeby jechać na Karaiby, bo nie było w tym pomyśle nic dziwnego. Najczęściej więc, po prostu, pytałam o zorganizowanie jakiejś imprezy, czy w ogóle jakiejś wyjście – zamyśliła się na chwilę. - Najbardziej pod górkę miała moja mama ubierając mnie.
   To mnie naprawdę zainteresowało, bo zielonego pojęcia nie miałem co też ma na myśli. I dopiero w tamtej chwili zobaczyłem jak potocznym językiem mówi. Przybliżyłem się do niej i spojrzałem w jej oczy. Były inne, jakby... żywsze. Jakby należały do kogoś młodszego.
 - Chodziło o to: jak ubrać mnie w Chanel, żeby ludzie nie wiedzieli, że to Chanel? Zawsze byłam tak ubrana, żeby nie było widać loga firmy. Do teraz zostało mi odpruwanie metek. A na ubraniach, które są dla mnie szyte, absolutnie zakazany jest jakiś firmowy znaczek. Ja wiem co mam na sobie, inni nie muszą – jej stanowczość była ujmująca. - Coś ci później pokażę – wtrąciła nagle.
   Przytaknąłem.
   Rozległ się dźwięk jej telefonu. Zerknęła, a potem odrzuciła połączenie.
 - Nikt ważny – wyjaśniła i uśmiechnęła się. Już miała podjąć przerwany wątek, kiedy telefon znów zadzwonił. Zacisnęła usta w cienką linię – była zła. Ponownie wyłączyła natręta, a później wyciągnęła kartę sim z urządzenia. Wstała, zamachnęła się i wrzuciła telefon daleko... Do jeziora. Przyglądałem się temu rozdziawionymi ustami.
 - Nigdy nie korzystasz z półśrodków? - zapytałem rozbawiony, kiedy szok ustąpił.
 - Nie w jej przypadku.
 - Jej?
 - Później ci wyjaśnię. Nie przejmuj się. Z powodu jednego, oczywistego zdania nie da mi spokoju. Nim nam przerwano, chciałam ci powiedzieć, że w mojej pracy tylko najwyżej postawieni wiedzą o moim „drugim” nazwisku. Inni żyją w przekonaniu, że jestem fanką markowych torebek i drogiej biżuterii, a stać mnie na nie, bo tak świetnie zarabiam. Jak już wiesz, nie tak jest naprawdę. A co do tych torebek, trudno z nich firmowy znaczek usunąć, chociaż jakby naprawdę mi na tym zależało, to miałabym szyte je tylko dla siebie.
    Zdałam prawo jazdy mając szesnaście lat, już wtedy miałam samochód, sportowy. Często się z Ronnie ścigałyśmy. Mogę ci się pochwalić, że nigdy nie przegrałam i... Nigdy nie dostałam mandatu – puściła mi perskie oczko. - Jak tutaj przyjechałam, jakoś przestało mi zależeć, a potem służbowo dostałam auto z szoferem więc... Mówiłam ci też, że lubię czerwone wino, śródziemnomorski klimat, gdy pada deszcz i świeci słońce jednocześnie...
 - Mówiłaś też, – wtrąciłem się, żeby udowodnić, że pamiętam naszą pierwszą, dłuższą rozmowę - że lubisz patrzeć w ogień, świąteczny klimat w sklepach i burzę, i to mnie zaskakuje.
 - To chyba dlatego, że zawsze miałem na jej punkcie hopla i tak naprawdę to nie ją obwiniam o tą śmierć, tylko siebie.
 - Wiesz, że nie powinnaś? - upewniłem się?
 - Obiło mi się o uszy – szepnęła.

 - Widzisz minusy w takim życiu?
 - Myślę... Myślę, że każdy z nas boryka się z jednym i tym samym. To, że nasze życie można zmieścić w przedmiocie mniejszym niż dłoń. - Zaczęła bawić się kartą sim. - Wystarczy jeden telefon, a zmienię swoje nazwisko, swoje drzewo genealogiczne, swoją twarz, swoją przeszłość i przyszłość. I liczbę zer na koncie. Jeden telefon... - westchnęła.

 - Najpiękniejsze miejsce w jakim byłaś? - zapytałem znienacka.
 - Monachium – odpowiedziała natychmiast.
 - Pytam poważnie!
 - A ja śmiertelnie poważnie ci odpowiadam. Mogłabym spędzić resztę życia na egzotycznej wyspie, bo jestem ciepłolubną osobą, ale nie chcę, bo uwielbiam to miasto! Tutejsze ogrody, Oktoberfest, ludzi na Weihnachtsmarkt – uśmiechnęła się. Chciałabym zostać tu już na zawsze...
 - Ale?
 - Ale moja natura może mi na to nie pozwolić.

   Patrzyliśmy sobie w oczy, gdy nagle przerwała cieszę:
 - Przestało padać.
   Moje oczy musiały mówić, że nie miałem pojęcia jak to zauważyła - rzeczywiście miała rację, – bo odpowiedziała:
 - Uwielbiam dźwięk deszczu odbijającego się od tafli wody. Bardzo często siedzę tutaj kiedy pada. To jeden z najlepiej rozpoznawanych przeze mnie dźwięków.

 - Pójdziesz ze mną na Oktoberfest?
 - Ja?
 - A dlaczego nie? Jesteś moją przyjaciółką, a ja cię zapraszam. No, nie daj się prosić, będzie fajnie! A jeśli chodzi o to, że nie masz sukienki, to...
 - Mam! - przerwała mi natychmiast. - To jak wytłumaczysz swoim kolegom moją obecność tam, tak żeby uwierzyli, to już nie mój problem.
 - Czyli się zgadzasz? - upewniłem się.
 - Zgadzam się – zaśmiała się.

c.d.n.

sobota, 10 listopada 2012

Rozdział XVI


Proszę, jeśli czytasz TEN rozdział, skomentuj go!
To dla mnie bardzo ważne.
PortElizabeth


ŻEGNAMY SIĘ W STRUGACH DESZCZU
TAK MI WSTYD


 - Co wiesz o rodzinie Prinss? - zapytała, ciągle odwrócona do mnie plecami.
   Zastanowiłem się.
 - Tylko tyle, że to brytyjska rodzina, bardzo bogata. Właściwie się nigdy, nigdzie o nich nie wspomina... I byli na ślubie Kate. - Naprawdę tak ją nazwałem? - A, jeszcze to, że jeden z nich podarował ten diament na aukcję.
   Podała mi jakiś mały, płaski przedmiot, ale się nie odwróciła. Przyjrzałem mu się uważnie. Na pierwszy rzut oka wyglądał na dowód osobisty. Miał jej zdjęcie, u góry pisało Bundesrepublik Deutschland, była data urodzenia, miejsce, ale... Ale na tym podobieństwa się kończyły. Zamiast samego niemieckiego orzełka, były jeszcze dwa inne godła – polski i brytyjski. A wtedy mój wzrok padł na imię i nazwisko.
 - Nazywam się Anna Catharine - Maria Juliet Prinss Spyra.
   Juliet Prinss... Te słowa huczały w moich uszach niczym huragan i kiedy już wydawało mi się, że do mnie dotarły, znów spadały na mnie jak grom z jasnego nieba.
 - Więc jesteś... milionerką? - Nie mogłem uwierzyć, że naprawdę o to pytałem.
 - Nie, Bastian. - Odwróciła się i spojrzała mi głęboko w oczy.


Co zrobię jeśli już więcej Cię nie zobaczę? 

 - Jestem miliarderką.


Co zrobię jeśli już więcej Cię nie zobaczę? 



   Bezszelestnie usiadła obok mnie. Nie przyglądała mi się, patrzyła w dal. Z jej twarzy znów nie dało się nic wyczytać
 - Ale... Ale to nie możliwe! - zbuntowałem się gwałtownie.
 - Powinieneś był o to zapytać w chwili, w której powiedziałam ci, że przez rok podróżowałam po świecie – powiedziała bez cienia wyrzutu.
 - Gdy się poznaliśmy czekałaś na autobus!
 - Bardzo często jeżdżę też metrem, jest szybsze – wtrąciła.
 - Jak ktoś o takim stanie konta może nie mieć samochodu? - nie wiedziałem skąd to i dlaczego, ale byłem zły. 
 - Nie stoję w korkach, poza tym mam szofera i natura na tym zyskuje – odpowiedziała.
   Mówiła tak cicho, że ledwie ją słyszałem, a to opanowanie w jej głosie... Jej twarz i oczy były jedną wielką maską. Wtedy zobaczyłem to tak wyraźnie, jak nigdy dotąd. Mur, który nas dzielił w tej chwili był gruby i wysoki. I pomyślałem, że zawsze taki był. A potem usłyszałem dźwięk swojego telefonu.
 - Odbierz, to z banku.
   Skąd mogła to wiedzieć?
 - Dzień dobry, panie Schweinsteiger. Dzwonię, by poinformować, że na pana konto została przelana kwota w wysokości 200 tysięcy euro, od panienki Julii Prinss. Miłego dnia.
 - Nie mogłabym przyjąć tak drogiego prezentu.
   Milczałem kompletnie oszołomiony. W mojej głowie kotłowało się tyle emocji, że nie wiedziałem czy śmiać się jak histeryk, czy zacząć krzyczeć. Jak się okazało słowa, które wypowiedziałem po dłuższej chwili były kwintesencją opanowania. 
 - Ten człowiek od diamentu, kim dla ciebie jest?
 - Krzyś to mój brat.
   Oparłem czoło na kolanach, a coś w moim wnętrzu jęknęło żałośnie. Wtedy usłyszałem westchnięcie.
 - Nazwisko Prinss pamięta czasy średniowiecza, ale nigdzie się o nim nie mówi, bo w swoim czasie było nudne i nieprzyzwoicie bogate, a później nie chciało rozgłosu i dalej było nieprzyzwoicie bogate. Od lat nasza rodzina pomnaża swój majątek, poprzez obracanie pieniędzmi na giełdzie. Polega to na tym, że każdy od momentu narodzin ma swoje konto, na które przydziela się połowę majątku rodziców, a potem się nimi obraca. Mamy od tego specjalną rodzinę, która od pokoleń pracuje tylko dla nas - każdy z nich jest ustawiony na resztę życia. Mówi się, że jesteśmy dużą rodziną, a tak naprawdę chodzi o to, że każdy kto się wżeni dostaje to nazwisko – i odpowiednią sumę na konto. To uczy nas wybierać sobie tylko takich partnerów, których naprawdę kochamy. Sprawdza się, ponieważ nasza rodzina nigdy nie potrzebowała połączenia z nikim, by zdobyć pieniądze. Powiązania z rodzinami królewskimi są bardzo sporadyczne, jednak najwięcej mamy ich z brytyjską rodziną królewską. Jakoś tak się złożyło, że ostatnimi czasy nie jest to nikt z najbliższej rodziny. Co do stopni pokrewieństwa, moja mama ma siostrę i brata, i to właśnie oni nazywają się Prinss. W mojej rodzinie to jest tak, że nazwisko mojej mamy jest równoznaczne z nazwiskiem taty, tym sposobem nazwiska mam dwa - jak każda kobieta w mojej rodzinie. Gdybym miała męża, po Spyra postawiłabym myślnik, a potem wpisała swoje nowe nazwisko – Prinss zostaje przed nazwiskiem ojca.
   Rodzice mojego taty to Niemcy, to jest jeden z powodów dla których mogłam ubiegać się o obywatelstwo, drugim było to o czym już ci mówiłam, a trzecim – po prostu – nie wypada państwu nie mieć w liście swoich obywateli człowieka o takich koneksjach. Poza tym, mam obywatelstwo brytyjskie, bo stamtąd nazwisko Prinss i zostałam wychowana dwujęzycznie, stąd akcent, który słyszałeś, gdy rozmawiałam z Abramowiczem na balu. Oprócz tego od dziecka znam niemiecki i hiszpański. A czego nie ma w dowodzie? Tego, że jestem honorową obywatelką Hiszpanii i Stanów Zjednoczonych. 
   Moi rodzice mieli staż prawniczy, mama przyjechała do Polski, bo tam miała sprawę nad którą miała pracować, wtedy się poznali. Kiedy jej się oświadczył, stwierdziła że zostanie w kraju.* Tata nie pochodził z zamożnej rodziny, nigdy niczego mu nie brakowało, ale na pewno nie żył w zbytku.  Po ślubie plotkarze próbowali doszukać się w drzewie genealogicznym powiązania mojego taty z Habsburgami. - Prychnęła – Chcieli udowodnić, że małżeństwo było dla koneksji, nie z miłości. W mojej rodzinie, całej rodzinie, jest tak, że kiedy ma się tyle pieniędzy – od zawsze – i wie się, że fizycznie nie ma możliwości ich stracić, przestaje się zwracać na nie uwagę. One po postu są, a gdy czegoś chcesz, używasz ich. Dzięki temu możesz skupić się na ważniejszych rzeczach, prawdziwych wartościach. Zapewne jestem wyjątkiem, który potwierdza tę regułę, ja tylko pracuję.
   Co tyczy się pracy, każdy z nas się czymś zajmuje. Ja jestem redaktorem, a Krzyś, na przykład, jest szefem archiwów watykańskich, dodam od razu, że jest osobą świecką. Zapytasz dlaczego tak jest, że powiedziałam iż fizycznie nie ma możliwości byśmy stracili swoje majątki. Otóż chodzi o to, że mamy tak wiele udziałów z przeróżnych firm, że gdyby wszystkie one upadły cała światowa gospodarka stałaby się jedną wielką ruiną. Oprócz tego wielu z nas ma własne firmy, ja na przykład jestem właścicielką najpopularniejszych salonów piękności na świecie.
   Na długą chwilę zapadło milczenie. Jednak i tak nie potrafiłem tego przetrawić.
 - Powiedziałaś, że zwracanie się do Kate po imieniu, w twoim przypadku, nie jest ani trochę dziwne, czy to znaczy, że...
   Zaczęła grzebać w torbie, a potem poszukała czegoś w telefonie i mi go podała. Prince Willy głosił tytuł kontaktu.
 - Chcesz mi powiedzieć, że to twój znajomy?
 - Więcej. Ja wychowałam się z tym człowiekiem. Był nawet czas, w którym Elżbieta...
 - Elżbieta, tak na nią mówisz? - w moim głosie był ton, o którym nie wiedziałem, że istnieje.


Kiedy widzisz mnie łagodną,
po co wystrzelasz pociski,
skoro znasz moje główne punkty,
te najczulsze, najbardziej subtelne.  

 - Jest dla mnie jak babcia. W każdym razie, swego czasu uważała mnie za idealną żonę dla Will'a. Ale nawet będąc parą szczeniaków wiedzieliśmy, że to idiotyczne. Wyobraź sobie, że masz mieć za żonę kogoś z kim kąpałeś się w jednej wannie, kogoś kto jest dla ciebie jak rodzina. Ostatnio byłam u nich w kwietniu, a o mojej ostatniej wizycie na Wyspach dowiedzieli się najprawdopodobniej od swoich informatorów. Co przypomina mi, że mam powiedzieć ci co powiedziałam tym ludziom, którzy chcieli twój autograf i dlaczego wtedy odeszłam. Widzisz, gdyby ktoś zrobił ci zdjęcie, którym chciałby się później pochwalić za pomocą internetu, a ja przypadkiem znalazłabym się w kadrze, nic by mu z tego nie wyszło. Nie wolno robić mi zdjęć, czy pokazywać mnie w telewizji, jeśli sama się na to nie zgodzę. Co więcej, gdyby jakiś młody paparazzi zrobiłby nam zdjęcie, a ono bez zgody szefa znalazłoby się w internecie, to mówię ci, że natychmiast byłby zwolniony. A firma, w której pracował miałaby naprawdę wysokie odszkodowanie do zapłacenia. Jestem bardzo drażliwa na punkcie swojej prywatności, już nie mówiąc o ludziach, którzy mają pokazać się ze mną. 
 - Przecież czytałem o tobie w internecie! - miałem wrażenie, że znów mnie okłamuje. Ona jednak w żaden sposób nie skomentowała tego, że się uniosłem. Jak w poprzednich przypadkach zrobiła to nie wyrażając żadnych emocji. Jakby to co mówiła, nie miało żadnego znaczenia.
 - Zwróć uwagę na to, gdzie o tym czytałeś. Nie na Wikipedii tylko na stronie wydawnictwa, którego ponoć jestem chlubą. Gdybyś chciał szukać w Wikipedii, musiałbyś wpisać nazwisko Prinss i to na jej angielskiej stronie. Z tego co wiem, pojawiam się w dwóch zdaniach.
 - Kobieta w twoim wydawnictwie powiedziała, że nazywasz się Anna Spyra, dlaczego nie dodała innych imion i jeszcze jednego nazwiska? - zirytowałem się.
 - Nie wolno jej było powiedzieć nawet tamtego i dobrze o tym wiesz. Poza tym, powiedziała ci prawdę. Od trzech lat mieszkam w Monachium, od 2 pracuję w tamtejszym wydawnictwie, a przez 4 wcześniejsze lata byłam zameldowana w Ratyzbonie, o czym już wspominałam. Nazywam się Spyra i jestem Polką.
   Gdy się poznaliśmy powiedziałam, że zbyt wiele o Polsce ci nie opowiem, bo jestem ze Śląska, to był żart, ale tak naprawdę chodzi o to, że nigdy dogłębnie tego kraju nie zwiedzałam. Byłam w każdym większym, czy bardziej znanym mieście, nawet w Dukli!, ale bez przewodnika nic o nich nie wiem, bo gdy nie chodziłam do szkoły najczęściej wyjeżdżałam do rodziny, rozstrzelonej po całym świecie. Gdzie się uczyłam? Chodziłam do zwykłej podstawówki i zwykłej szkoły średniej. Za to studiowałam w wielu miejscach na świecie, w Monachium też. Swoją drogą, jeszcze w zeszłym roku biegałam na uczelnię, teraz postanowiłam skupić się w całości na pracy. 
   Zapytasz jak to jest, że moja rodzina, czy chociażby ja, jesteśmy tak bogaci i nie słyszysz o nas w żadnych zestawieniach, np. Forbes'a. Otóż polega to na tym, że po pierwsze nie chcemy, by ktoś zaglądał nam do portfela, więc wycenianie naszego majątku jest nielegalne, a drugą sprawą, tyczącą się głównie mnie, jest to, że nie zaliczysz mojego dziennego przychodu do wysokiego, bo tak wiele wydaję.
   Dostałeś pieniądze za Porsche, które mi kupiłeś. To był ten prezent, który przyjęłam i podziwiam nawet Philip'a, bo naprawdę sądzi, że tak bym to zostawiła. Mnie nie potrzebne są prezenty od innych. Nie chciałam byś płacił za moją kawę, za moje małe zakupy w sklepie, nie chciałam byś mi cokolwiek kupował w fanshop'ie Bayernu, a już tym bardziej za suknię. I o ile to wszystko mogłam przyjąć, to mowy nie ma, że kupiłbyś samochód, a ja od tak bym go przyjęła. Dlaczego dzisiaj poinformowali cię o przelewie? Bo jadąc tutaj kazałam im to zrobić.
   Nagle przez mój umysł przebiegła myśl, że zawsze dostawała czego chciała.
 - Powiedziałaś, że jeśli macie jakąś zachciankę, to po prostu ją spełniacie. A ograniczenia?
 - Tylko jedno – nie możemy dać władzy, w miejscu, które nie jest nasze. Bastian, – po raz pierwszy odkąd usiadła zwróciła się wprost do mnie, - poproś o coś, a mówię ci, że będziesz to miał. 
 - To tak nie działa.
 - Powiedz czego chcesz – zażądała z mocą. - Powiedz czego pragniesz, a przysięgam ci, że będziesz to miał.
 - No to, na przykład, chciałbym być właścicielem Bayernu – wymyśliłem zupełnie idiotyczny przykład.
 - To dziecinnie łatwe – wystarczy jeden telefon. – I już nawet zaczęła szukać odpowiedniego numeru!
 - Stój, załóżmy, że wierzę. Ale nie powiedziałaś nic o tym, że uczuć nie można kupić. Dlaczego?
 - Bo to często najłatwiej kupić. WSZYSTKO da się kupić, to tylko kwestia ceny. Poza tym, cena nie zawsze oznacza pieniądze. Szantaż też doskonale się sprawdza, jeśli chcemy pozbyć się kogoś, kogo widzieć w czyimś życiu nie chcemy...
   Jak to możliwe, że zawsze wie do czego piję?
 - A ty? Co było twoją zachcianką?
   Znów odwróciła wzrok.
 - Zawsze chciałam mieć zamek. Pałac jak w bajkach Disney'a, z mnóstwem wieżyczek, rozległymi lasami, fosą i całą resztą.
 - Masz taki?
 - A jak sądzisz?
 - Gdzie?
 - Całkiem niedaleko.
 - Nie...
 - A jednak. Jestem właścicielką zamku Neuschwanstein, jednego z najwspanialszych zabytków Bawarii.
 - Ale jego nie można kupić!
 - Wszystko można. Poza tym, utrzymuję go, udostępniam turystom i płacę podatek. I nie ma żadnych przeciwwskazań, by sprzedać go komuś takiemu jak ja.
   Wyciągnęła coś z kieszeni płaszcza i podała mi. To był ten sam wisior na aksamitce, który zapinałem jej w dniu balu.
 - To herb rodziny Prinss. Każdy go w jakiś sposób eksponuje, ja tylko gdy moje nazwisko i imię, którego używam właśnie z nim, może się do czegoś przydać. Juliet Prinss jest swego rodzaju tytułem.
   Ja będę Romeo, a ty będziesz Julią – przemknęło mi przez myśl. - Ale ty już jesteś Julią.
 - Dlaczego przedstawiłaś mi się jako Julia? - zapytałem. To była ostatnia rzecz jaką chciałem wiedzieć.
 - Bo wtedy myślałam, że to może mieć znaczenie. Najwidoczniej się nie myliłam.

Nie działaj w tak dziwny sposób,
twardy jak skała,
przecież pokazałam ci kawałki skóry,
których nawet światło słońca nie dotyka.



 - Wracajmy – powiedział.
   Przerwał ciągnące się w nieskończoność milczenie. Czy jak się później okazało zaczął nowe, jeszcze dłuższe. Przez ponad godzinę nie zamieniliśmy ani słowa. Nie zapytał nawet jak zapamiętałam drogę wśród polnych ścieżek.
   Nie mogłam mieć mu tego za złe.  
   Im bliżej byliśmy Monachium, tym bardziej zmieniała się pogoda, tak więc gdy stanęłam pod domem Bastiana lało jak z cebra. Sęk w tym, że nie robiło mi to już żadnej różnicy. Spojrzał na mnie pytająco, gdy wysiadłam z samochodu razem z nim, jednak nie skomentował tego. Poszedł do drzwi, a ja za nim. Odwrócił się w moją stronę, gdy byliśmy u progu willi. Jego twarz rozmywały miliony kropel wody przede mną. Nie skryłam się przed deszczem, nie chciałam – to nie miało żadnego znaczenia.
   Nie zauważył, że przez cały czas trzyma w ręku mój wisior.

W snach, spotykamy się miło rozmawiając.
Oboje budzimy się samotni, w innych miastach
I czas przestaje być słodki zamazując Cię.
Masz swoje demony i kotku
One wszystkie wyglądają jak ja, bo 
Dystans, odmierzanie czasu, załamanie, kłótnia
Cisza, pociąg wypada z torów.
Odkładasz słuchawkę, poddajesz się i nie możemy wrócić do wspólnego życia.

Piękna, magiczna miłość...
Cóż za smutny...
Piękny, tragiczny romans

Piękny... 

 - Przepraszam – powiedziałam i odeszłam.



*W mojej historii komuna do Polski nie zawitała. Polska co prawda nie jest tak dobrze rozwiniętym krajem jak Niemcy, ale nie można było narzekać na życie w niej po wojnie.

sobota, 3 listopada 2012

Rozdział XV

„TO JEST ZAKOCHIWANIE SIĘ W TOBIE, A TY JESTEŚ ŚWIATY ODE MNIE”


   Staliśmy na przystani, obserwując jak słońce wznosi się nad horyzontem, a woda staję się coraz jaśniejsza. Wiatr był delikatny, a miejsce ciche. Przez całą noc, ani razu nie poczułem zimna.
 - Bastian...
 - Tak?
Lepsze niż sen,
dziwniejsze niż moja dzika wyobraźnia,
jeśli to jest prawdziwe uczucie - jest lepsze niż sen...
Wyższe niż księżyc,
mgliste jak piękna iluzja,
szalone i zaplątane
i lepsze niż sen...
 - Cieszę się, że tu jesteś.


   Obudziłem się i spojrzałem na zegar. Dwunasta. Nie byłem specjalnie zmęczony, raczej rozkojarzony i niepewny, co teraz? Po orzeźwiającym prysznicu wyszedłem z komnaty w celu znalezienia czegoś do jedzenia. Miałem nadzieję, że będzie tutaj ktoś kto mi pomoże, ale wszędzie było tak pusto, że zacząłem myśleć, iż jestem tutaj całkiem sam.
   Minęło piętnaście minut, a kuchnię znalazłem na pierwszym z podziemnych pięter. Gdy tylko wszedłem do środka stanąłem jak wryty. Przy nowoczesnej kuchence stała żona księcia Wilhelma i coś smażyła. Było to tak irracjonalne, że nie potrafiłem uwierzyć w to, co widzę. Gdy tylko mnie zauważyła natychmiast odłożyła drewnianą łyżkę i przytuliła mnie na powitanie. Stałem jak sparaliżowany, jednak ona wydawała się całkowicie rozluźniona.
 - Jestem Kate.
 - Bastian – chciałem pocałować jej dłoń, ale nie pozwoliła mi na to.
 - Cieszę się, że jednak udało mi się ciebie poznać.
 - Następnym razem inaczej dobieraj nam miejsca, wtedy nie będziesz musiała się martwić, że z nim nie porozmawiasz. Oczywiście, o ile będzie następny raz...
   Odwróciłem się i zobaczyłem Anię, opierała się o framugę, a ręce miała skrzyżowane na piersi. Znowu była ubrana w białą, rozkloszowaną sukienkę, w których wyglądała najładniej. No, prawie. Ale co ważniejsze, miała bose stopy. Skojarzyło mi się to z... Nie chodziło o to, że może się przeziębić, ale... Ja bym zachował się tak tylko w miejscu, które nazywam domem... Czy to oznacza, że w tym miejscu czuje się tak swobodnie?
 - Co tak cudnie pachnie? - zapytała i podeszła do kuchenki, by przyjrzeć się potrawie. Chwilę później wyciągała talerze dla naszej trójki.
 - Co będziecie dzisiaj robić?
 - Zapytaj Bastiana, to od niego zależy czy zostaniemy tutaj czy popłyniemy do miasteczka i pozwiedzamy.
   Księżna spojrzała na mnie pytająco.
 - Chyba zdecyduję się na zwiedzanie – odpowiedziałem. Za nic nie przepuszczę okazji, by spędzać czas ze swoją Julią. A ten, w którym gdzieś razem idziemy, jak dotąd sprawdza się najlepiej.
   I tym sposobem godzinę później, siedziałem w motorówce, którą Ania prowadziła z taką pewnością siebie, że aż było mi głupio. Twierdziła, że to tak jakby prowadzić samochód, ale ja chwyciłbym kierownicę tylko w najgorszej ostateczności. Wydawało mi się, że gdy weszliśmy na brzeg byliśmy swego rodzaju sensacją. Ona jednak zdawała się tego nie zauważać, więc włóczyliśmy się po mieście, rozmawiając na niezobowiązujące tematy. Żadne z nas nie wspomniało o wczorajszej nocy, ale zastanawiało mnie czy ona też o niej rozmyślała.
   Myślę, że nawet gdybym oglądał nasze przechadzki oczami jakiegoś przechodnia to i tak wydawałaby mi się czymś dziwnym, irracjonalnym. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że w samej rozmowie o pogodzie jest jakaś tajemnica. Magiczna zagadka.
   Usiedliśmy w jednej z kawiarenek. Pytała właśnie o mecz w Mediolanie, którego nie mogła obejrzeć, bo, jak powiedziała, nie było jej już w kraju. Nie bardzo wiedziałem co odpowiedzieć i gdy wreszcie zdecydowałem, że całkowicie pominę swój udział w spotkaniu nagle przybiegła gromada dzieci i młodzieży. Spoglądałem to na podekscytowane zbiegowisko, na idący w naszym kierunku tłum ludzi, którzy musieli być rodzicami dzieci i na uśmiechającą się szeroko rozbawioną Anię. Nagle zobaczyłem, że z wariackim uśmiechem podaje mi czarny przedmiot – marker.
 - Co ty... - zacząłem, a ona ni stąd ni zowąd wstaje ze swojego miejsca i zaczyna szczebiotać po włosku do tłumu przed nami.
 - Za chwilę wrócę – szepnęła mi na ucho i już jej nie było.
   Sekundę później mnóstwo mniejszych i większych rączek zaczęło wyciągać w moim ręku plakaty i notesiki. Rodzice robili zdjęcia swoim pociechą, a ja... Sam nie wiem kiedy, ale zacząłem cieszyć się jeszcze bardziej niż one. Pewnie, że lubiłem rozdawać autografy. Ale to było coś innego. Tak bardzo się tego nie spodziewałem, tak bardzo wydawało mi się to nietypowe, że gdy szok minął zacząłem cieszyć się jak dziecko. Sadzałem sobie malców na kolana i oboje szczerzyliśmy się do obiektywu albo obejmowałem tych starszych fanów, czy ściskałem dłoń jakiegoś ojca.
   W tym doświadczeniu było coś innego, coś magicznego...
   Ale część mojej świadomości ciągle zastanawiała się co wyprawiała Ania. Pal licho fakt, że zielonego pojęcia nie miałem co tym ludziom powiedziała, ale mnie, że zaraz wróci i jak piętnaście minut minęło, tak jej nadal nie było!
   Dopiero gdy wydawało mi się, że przeszedłem przez wszystkich ludzi, zobaczyłem, że zdjęcia ustają, a ludzie zaczynają odchodzić, machając mi na pożegnanie i dziękując – tyle zrozumiałem. Nagle zauważyłem, że Ania z gracją baletnicy, przedziera się pomiędzy zajętymi stolikami, z ogromnymi pucharami lodów. Postawiła jeden przede mną.
 - Co to miało być?
 - Zapobiegliwość.
 - Ale dlaczego sobie poszłaś? - zirytowałem się.
 - W Monachium.
   Wtedy zrozumiałem, że chodzi o tą skomplikowaną część jej historii. Już nie poruszyłem tego tematu. Ona za to jeszcze coś dodała.
 - Pewnego dnia będziesz wspaniałym ojcem.
   Nic więcej nie powiedziała. Zamiast tego zaczęła wcinać swoje lody.


   Popołudnie dobiegało końca gdy wysiadaliśmy z motorówki. Nagle przystanęła, przyglądała się czemuś uważnie, by sekundę później biec w tamtym kierunku wołając mnie za sobą.
 - Kajak?
 - Nie marudź tylko mi pomóż. No, chyba, że się boisz – dodała z uśmiechem chochlika.
   Postukałem się w czoło. - Boisz? Chyba sobie ze mnie żartujesz – powiedziałem i nim zdążyła choćby kiwnąć palcem, przerzuciłem ją sobie przez ramię, wziąłem wiosła do ręki i zaniosłem ją na przystań. Usadziłem na mostku jak małe dziecko, a potem wróciłem po kajak i kapoki.
 - Jak podobał ci się bal? - zapytała.
   Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, wiosłując na przemian i płynąc w bliżej nie znanym sobie kierunku. Zdałem sobie, że naprawdę ładnie wygląda na tle odbijającego się od wody światła.
 - Dziwne doświadczenie, na pewno fajne, ale mimo wszystko dziwne.
 - Co ci się najbardziej podobało?
 - Klimat. Muzyka, miejsce, stroje... - naciągałem fakty, naprawdę podobał mi się tylko jeden strój i jego właścicielka. - Ale te wszystkie osobistości... - pokręciłem głowę, gdy przypomniałem sobie moją reakcję na widok tych ludzi. - A przy okazji. Obcięłaś połowę swoich włosów, nie szkoda ci ich?
 - Dla mnie to tylko włosy – odrosną. Poza tym, gdybym ich nie obcinała, pewnie już ciągnęłyby się za mną.
   Żadne z nas nie wspomniało o Abramowiczu.
   Rozmawialiśmy jeszcze trochę o wyspie. Wydawało mi się, że spędziliśmy na wodzie tylko godzinę, a tymczasem słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Ona zdawała się zauważyć to w tym samym momencie i jakby to jej coś uświadomiło, bo zapytała:
 - Dobrze spałeś?
 - Tak, łóżko jest bardzo wygodne, a poduszki były idealnie puszyste – wyszczerzyłem się. - A ty?
 - Nie spałam.
 - Nie? - zdziwiłem się. Całą noc spacerowaliśmy. - I nie jesteś zmęczona?
   Wzruszyła ramionami.
 - Nawet gdybym była są świetne kosmetyki, które to zamaskują.
   Nagle coś sobie uświadomiłem. Musiałem jej to wypomnieć.
 - Wracając do balu - zbyt długo to ja nim nie byłem – powiedziałem i puściłem jej perskie oczko.
   Ochlapała mnie wodą. A ja jej oddałem. No i się zaczęło.
   A skończyło w wodzie. Tak bardzo rozhuśtaliśmy kajak, że oboje skończyliśmy w jeziorze. Ale nie była zła. Więcej, ciągle się śmiała i jeszcze próbowała mnie utopić!
 - Jesteś potworem, Schweinsteiger! Masz szczęście, że wszystkie swoje dokumenty zostawiłeś na brzegu.
 - A ty nie? - zdziwiłem się.
 - Tak, ale mnie jakoś nie zależy – oo, znam ten ton. To jedna z tych rzeczy, o której mi opowie.
 - Dlaczego jesteśmy tutaj tylko my?
 - Bo tylko ja wpadłam na to, żeby powiedzieć Kate, żeby tutaj zostać, a nie jechać do hotelu.
 - Nie wydaje ci się... dziwne, że jesteście na ty?
   Westchnęła ciężko.
 - Nie Bastian, to ani trochę nie jest dziwne.
   Weszliśmy do holu, przemoczeni do suchej nitki. Tam zastaliśmy Kate, przyglądała nam się uważnie. Nie doszukuj się czegoś czego nie ma, pomyślałem sarkastycznie, przyglądając się uważnemu spojrzeniu jakim nas uraczyła.

   Dopiero następnego dnia w prywatnym samolocie powiedziałem jej o miejscu, które uznałem dobre do tej poważnej, jak się zdaje, rozmowy.
 - No to zaraz tam pojedziemy.
   Tak więc gdy tylko Heinrich odebrał nas z lotniska, kazała zawieść nas do jej domu. Zostawiliśmy w nim rzeczy rzeczy i wsiedliśmy w jej Porsche. Przez godzinę instruowałem ją gdzie ma jechać, a gdy w końcu dotarliśmy, nie kryła sceptycyzmu.
 - To ma być to odludzie? - zapytała wskazując na gromadę ludzi za drzewami.
 - Dlatego my idziemy tam – powiedziałem odwracając ją w kierunku góry.
   Tego już nie skomentowała. Nie odezwała się też przez całą drogę w górę. Zastanawiałem się co tak pochłonęło jej myśli. A potem weszliśmy na szczyt i zobaczyła widok, który dla mnie był niemal azylem. Czy raczej był nim na prawdę, ale tylko gdy nie było śniegu. Dla śniegu znam piękniejsze miejsce.
   Ludzie na których widok wcześniej się nachmurzyła, teraz byli pod nami jednak na tyle daleko, że nie było ich słychać, no i ledwie widać. Widać za to było białe żaglowce, piasek, jeszcze zieloną trawę, ciemnoniebieskie jezioro i słonce  które pięło się w górę.
   Stała plecami do mnie chłonąc widok rozciągający się pod nami, wiatr rozwiewał jej włosy, trzepotał płaszczem i wszystkim innym dookoła. A ona, choć coś w jej sylwetce wyrażało, że jest spięta, stała tam niewzruszona. Piękna, milcząca, smutna istota. Jak zatroskany anioł.
 - Lepiej usiądź, to będzie długa opowieść.

Co zrobię jeśli już więcej Cię nie zobaczę? 





Tytuł jest wersem z piosenki „Come back... be here”. Jest to utwór z najnowszej płyty Taylor Swift, której jestem szczęśliwą posiadaczką ;)

Poem, znajoma blogerka, zainspirowała mnie do stworzenia czegoś w rodzaju pamiętnika. Co prawda jej opiera się na samych narzekaniach, a mój będzie raczej zbiorem myśli, może zdjęć, czy muzyki, której słucham.
Pozdrawiam,
PortElizabeth - Siostra Diabła vel Lizzy