WSCHODZI SŁOŃCE
Jakie to do ciebie niepodobne, mogłabym usłyszeć. Ale było podobne.
Kiedy nauczyłaś się tak doskonale odpychać od siebie ludzi? Kiedy odizolowałam się od tych, którzy martwili się o mnie bardziej, niż o samych siebie.
Egoizm – to moje prawdziwe imię. Zawsze chodzę własnymi ścieżkami. I zawsze dostaję to, czego chcę.
Oparłam się czołem o lustro. Nie potrafiłam spojrzeć we własne oczy. Jęknęłam żałośnie.
W snach, spotykamy się miło rozmawiając.
Oboje budzimy się samotni, w innych miastach
I czas przestaje być słodki zamazując Cię.
Masz swoje demony i kotku
One wszystkie wyglądają jak ja, bo
Dystans, odmierzanie czasu, załamanie, kłótnia
Cisza, pociąg wypada z torów.
Odkładasz słuchawkę, poddajesz się i nie możemy wrócić do wspólnego życia.
Piękna, magiczna miłość...
Cóż za smutny...
Piękny, tragiczny romans
Piękny...
Usłyszałam dźwięk dzwonka. Goście, to była ostatnia rzecz, z którą chciałabym się teraz mierzyć. Nawet nie pytając kto to, nacisnęłam tylko na odpowiedni przycisk, by Intruz mógł wejść na podwórko. Po omacku odwiesiłam słuchawkę na swoje miejsce, a potem całym ciężarem oparłam się o drzwi wejściowe. Ukryłam twarz w dłoniach jakby miało mnie to ochronić przed resztą świata. Jakby miało mnie to ochronić przed samą sobą.
Ale nie mogło.
Krzyknęłam bezgłośnie.
Dama posiada nienaganne maniery. Dama chlubi się idealnie prostą sylwetkę. Dama jest doskonale wykształcona. Damie wypada przyjąć gościa, niezależnie od samopoczucia.
A potem otworzyłam drzwi.
Stoję w strugach deszczu, tak mi wstyd...
- Wybacz mi! - powiedziałem rozkładając ręce, w geście bezsilności.
Deszcz tak zacinał, że musiałem krzyczeć, by choć mieć nadzieję, że mnie słyszy. Ale nie wszedłem na ganek. Mokłem w pokorze tak, jak wtedy ona.
A Ania stała i patrzyła na mnie. I patrzyła, i patrzyła, a z jej miny można było odczytać tylko szok. Stała i stała, a czas jakby zatrzymał się razem z nią.
- Przepraszam – szepnąłem tracąc już nadzieję, że wybaczy mi moją ignorancję.
Stoję w strugach deszczu, tak mi wstyd.
Wtedy zobaczyłem jak zrywa się i rzuca w moje ramiona. Jak silnie obejmuje mnie swoim drobnym ciałem. Jak wtula policzek w moją mokrą pierś. Jak drży, ale nie płacze. Jak cierpi bardziej niż jak kiedykolwiek wcześniej.
I znów zobaczyłem jak ta młoda dziewczyna jest zniewolona przez swoje skrzywdzone, dorosłe Ja. I znów zobaczyłem jak staje się tym, kim naprawdę jest.
- Przepraszam, tak bardzo mi przykro, ja nie chciałam żebyś czuł się w ten sposób, przepraszam!- powiedziała, nie wypuszczając mnie z objęć. - Jesteś moim najlepszym, jedynym prawdziwym przyjacielem. Błagam, nie zostawiaj mnie!
Przyjacielem...
- Nie zostawię, przyrzekam – wyszeptałem jej wprost do ucha.
Wtedy przestała drżeć.
Nie wiedziałem ile czasu później, ale nagle spojrzała w niebo. Krople prześlicznie odbijały się od jej twarzy.
- Cholera! - to przekleństwo w jej ustach wydawało się tak niegrzeczne, że aż wybuchłem śmiechem. - Van Gall mnie zabije jeśli będziesz chory, chodź! - pociągła mnie do domu. - Jesteś cały mokry powiedziała krzątając się, przemieszczała się tak szybko, że niemal jej nie widziałem.
- Chyba nie patrzyłaś w lustro! - odkrzyknąłem jej. - Przebierz się, a ja dam sobie radę.
- Chyba nie mam niczego, w co mógłbyś się przebrać...
- Powiedziałem, że dam sobie radę. Mam jakieś rzeczy w samochodzie, idź się wysuszyć.
Posłuchała mnie! Gdzie to napisać?
Gdy później wychodziłem z łazienki, ona też była przebrana, tylko swoje dwa kucyki miała jeszcze wilgotne. Stała przy wejściu na taras, w dżinsach i lekkim sweterku. Wzrok miała utkwiony w krajobrazie, jakby bardzo chciała wyjść na zewnątrz. Już nie lało jak z cebra, może nawet kończył się deszcz...
Wziąłem gruby koc i zapałki, otworzyłem drzwi wyrywając ją z transu i zacząłem biec przez ogród, krzyknąłem jeszcze, by szła ze mną. Dobiegłem do altany i zapaliłem świecę na jej środku. Wtedy zobaczyłem, że stoi tuż za mną, lekko przemoczona i ma bose stopy. Nie potrafiłem jej za to zbesztać, czy raczej nie chciałem. Było w tym coś z młodej dziewczyny, szalonej ale i roztropnej, to tak do niej pasowało i było tak inne od tego, do czego mnie przyzwyczaiła. Zapragnąłem, by tak już zostało.
Ale było coś jeszcze. Wyciągnąłem z kieszeni jej wisior i zawiesiłem jej na szyi. Dotknęła go delikatnie, jakby był tam po raz pierwszy w jej życiu.
- To twoje, Juliet – szepnąłem jej do ucha, a potem okryłem ją kocem i usiadłem, opierając się na przeciwległej belce altany.
- Czy mogę zadać Ci kilka pytań?
- Pytaj o co tylko chcesz.
- Jak poznałaś Philipa?
- On ma fundację, a ja jestem jednym z jego sponsorów. Gdy po raz pierwszy do niego przyszłam, zamiast niego w tamtej chwili zastałam jego dziewczynę. Zaczęłyśmy rozmawiać, a potem przyszedł Philip. I tak się jakoś ta znajomość zaczęła.
Kontemplowałem jej słowa jakiś czas, gdy coś mi się przypomniało. Zacząłem grzebać w swoim smartfonie.
- Co robisz? - zapytała zdezorientowana.
- Powiedziałaś, że na angielskiej Wikipedii są o tobie dwa zdania. Chcę się dowiedzieć jakie.
Przyjrzała mi się uważnie, a potem odwrócił wzrok.
- Czyżbyś się wstydziła? - zapytałem, a potem zacząłem czytać.
„Anna Catharine - Maria Juliet Prinss Spyra, jedna z czwórki dzieci Spohie i Józefa.”, dalej długo, długo nic, a gdy w końcu natrafiłem na fragment z jej imieniem przeczytałem na głos: „Anna Juliet jest najaktywniej udzielającą się charytatywnie osobą na świecie.” Z opóźnieniem dotarł do mnie sens tych słów. A ona nawet nie drgnęła.
Ty nie byłaś zawstydzona, ty jesteś...
Skromna.
- Więc to miałaś na myśli mówiąc, że tak wiele wydajesz?
- Mniej więcej – odpowiedziała, a ja w dalszym ciągu wpatrywałem się w jej profil.
- Ile przekazujesz na te wszystkie akcje?
- Takich sum głośno się nie wymawia.
Nie przestawałem się w nią wpatrywać, czekałem na odpowiedź. W końcu nawet na mnie spojrzała. Przyglądał mi się długo, a potem westchnęła poddając się, jednak znów odwróciła wzrok.
- Ponad miliard funtów.
A wtedy nastała cisza.
- Dobrze... Powiedzmy zatem, że pozwala mi to zrozumieć dlaczego oddałaś mi pieniądze za Porsche, ale na litość Boską, o sto tysięcy za dużo!
- Miałam nadzieję, że tą część podstępem dasz Sam.
- Co???
- Urządziła mi pokój i nie zapłaciłeś za to ani centa. Nie wydaje ci się to dziwne?
- Do czego zmierzasz?
- Że sam żyrandol kosztował 100 tysięcy euro.
Moja szczęka opadła w dół.
- Z czego on jest zrobiony?
- Kryształ i diamenty, a rama malowana starym złotem.
- Skąd ona to...
- Widzisz, oprócz swojego domu rodzinnego, w którym teraz mieszka najstarszy z moich braci – Rafał, miałam jeszcze dwa domy. Dwa stricte swoje domy. Jeden, w Wielkiej Brytanii gdzie z założenia miałam mieszkać, a który ostatnio podarowałam...
- Co masz na myśli mówiąc „podarowałam”? - musiałem się upewnić.
- Dokładnie to, co powiedziałam. Oddałam go ludziom, który zasługują na wszystko co najlepsze. Poza tym, bez sensu, że utrzymuję ten dom, a nikt z niego nie korzysta. Tak przynajmniej wydaję pieniądze dla kogoś, a nie dla czegoś.
A więc naprawdę jesteś Aniołem... A ja oceniłem cię od najgorszej strony, nie zrozumiałem, zraniłem...
Wtedy to ja postawiłem mur.
- A drugi w Hiszpanii, tamten była właśnie taki stary, nieco bardziej klasyczny. W tym w UK lub tutaj jest głównie eklektyzm. Chciałam, żeby to było trochę „księżniczkowe”. To była taka dziecinna zachcianka, mieć pokój jak w pałacu. Ostatecznie mam pałac, a w tamtym domu nigdy nie mieszkałam, ale te rzeczy... One wszystkie są zrobione przez rodzinę, która tak jak maklerzy od wieków są przez nas wspierani. Na każdym meblu jaki zrobią jest ich herb. To bardzo drogie meble. W każdym razie, gdy wyjechałam do Niemiec, jasnym było, dla mnie – dla innych jednak też – że nigdy tam nie zabawię. Szkoda było to wszystko wyrzucić, więc moi bracia powiedzieli, że się nimi zajmą. Z tego co udało mi się dowiedzieć, oni po prostu je ukryli, a Sam wiedziała o nich od chwili, w której dowiedziała się, że mam zamek. Zadzwoniła do moich braciszków, powiedziała jak wygląda sprawa i dostała czego chciała, ugh! Najbardziej mnie frustruje, że ona straciła na to tydzień z życia, a znając jej ambicje, pewnie nawet nie sypiała. W każdym razie straciła tydzień pracy, na absurdalny projekt i nie chce za niego ani centa. Mogłabym jej to wszystko dać, a ona nawet by na to nie spojrzała. Za pewne powiedziała ci, że masz jej nie płacić, ale ja nalegam byś jej jakoś to wynagrodził. Musi mieć świadomość, że sama na siebie zarabia.
- Mieć świadomość?
- Powiedzmy, że moi przyjaciele żyją w głębokiej nieświadomości mojej pomocy finansowej.
Kontemplowałem jej słowa przez chwilę i gdy doszedłem do tego, że poproszę o rozwinięcie tematu, nagle coś do mnie dotarło.
- Co to znaczy, że „powiedziała jak wygląda sprawa”? - domagałem się wyjaśnień.
- Z tego co powiedział mi Rafik, to...
- To???
- To dostałeś to, bo jesteś dobrym przyjacielem.
Wypuściłem powietrze z płuc. Co by się działo, gdyby powiedziała jak jest naprawdę? A może naprawdę tak to wygląda? W sumie tak ma to wyglądać.
Za dużo myślisz.
Podolski co ty do cholery, znów, robisz w mojej głowie???
- O... opowiedz mi – poprosiłem, siadając obok niej.
- Mieszkałam na peryferiach Katowic. To spokojna dzielnica, sami swoi. Mógłbyś wyjść na spacer z psem, w piżamie i nikt nie spojrzałby na ciebie jak na wariata. Chociaż, i tak mieszkaliśmy na uboczu. Na jednym podwórku z rodzicami Ronnie. Po jej śmierci wrócili do Hiszpanii i teraz mieszka tam mój brat z rodziną. Kiedyś wspominałam, że jeździłyśmy konno, więc ziemi mamy dużo. Chodziłam do zwykłych szkół, no i tak: z jednej strony było normalnie. W pierwszych klasach podstawówki każdy każdego lubi. Potem jest trudniej. Tzn. ja nie chodziłam do prywatniej szkoły, ale tak się złożyło, że byli w niej sami bogacze. Nie miałam wrogów, przynajmniej tak to zawsze odbierałam, ale to nie zmieniało faktu, że trudno było wiedzieć kto lubi cię za to kim jesteś, a kto za kasę. Twoją kasę, w moim przypadku to dobre określenie. Teoretycznie nikt nie spoglądał komuś do portfela, ale wszyscy wiedzieli co mogą moi rodzice, więc...
Zawsze otaczał mnie wianuszek znajomych, zawsze byłam tą najlepszą, najbardziej światową, najmądrzejszą. Często też słyszałam, że wyróżniam się urodą. Mimo to, zawsze trzymałam się z Ronnie, to było bezpieczniejsze, no i nikt nie rozumiał mnie tak dobrze jak ona. Byłyśmy bardzo do siebie podobne. Właściwie różnice brały się tylko z mojego nazwiska, z tego co musiałam wiedzieć i prezentować sobą mając je.
Bardzo często wyjeżdżałam, z nią też. Nigdy nie miałam problemów w szkole. Widzisz... jestem jedną z tych osób, którą można nazwać geniuszem. Nie mam problemów z przyswajaniem i zapamiętywaniem informacji. To dlatego tak łatwo mi się studiuje po dwa kierunki naraz.
- Co studiowałaś?
- Oh, dużo tego. Większości nie studiowałam do końca i na wielu uczelniach na świecie, ale w indywidualnym toku nauczania. Więc tak: literaturę angielską – w Oksfordzie – skończyłam, germanistykę – w Monachium – też skończyłam. Kulturoznawstwo – w Paryżu – ze szczególnym uwzględnieniem fotografii i kina, też skończyłam. Dwa lata filozofii na Harwardzie, dwa lata prawa i stosunków międzynarodowych w Monachium, trzy lata ekonomii też tutaj, rok architektury w Rzymie i Florencji, trzy semestry teologii, rok projektowania w Paryżu i Mediolanie.
- Same przedmioty humanistyczne – zauważyłem.
- Czy architektura to przedmiot humanistyczny, naprawdę można się spierać. Lekcje muzyki miałam prywatne, jeszcze w Polsce, później nigdy żadnego instrumentu się nie chwyciłam. Co by jeszcze... Uczyłam się wielu języków...
Przechyliłem ciekawie głowę.
- Biegle mówię po hiszpańsku, niemiecku – bawarsku - i angielsku, ale to już wiesz, no i po śląsku i polsku. Bardzo dobrze znam włoski i francuski, a poza tym na podstawowym poziomie znam portugalski, łacinę, starożytną grekę, arabski i japoński. Pod względem podróży moje życie zawsze było aktywne. Teraz wyjeżdżam gdzieś średnio co miesiąc, służbowo lub nie. Najstarszy z moich braci to Rafał, jest przedsiębiorcą, ma żonę Izę i dwójkę dzieci. Między nami jest 10 lat różnicy. 2 lata młodszy jest od niego Krzysztof, jak już mówiłam jest przełożonym archiwów Watykanu. Ma żonę Felicje i mają siedmioletnią córeczkę. No jest jeszcze Piotr, starszy ode mnie o pięć lat. Mieszka w Nowym Jorku z żoną Isis, która jest Portugalką, poznali się na jednej z jego wycieczek, on uwielbia podróżować. Są właścicielami Tiffany&Co.
- Już wiem gdzie nie iść po prezent świąteczny dla ciebie – mruknąłem.
Parsknęła śmiechem.
- Urodziłam się 21 marca, w tym samym roku co ty. Zawsze dużo czytałam, ale nigdy nie byłam molem książkowym. Moje życie zawsze było intensywne. Chodziłam na imprezy, miałam styczność ze sportami ekstremalnymi, czy powrotami nad ranem. Moi rodzice bardzo mi ufali, ale z tego co wiem nigdy nie wystawiłam ich na próbę. Zawsze dostawałam czego chciałam, tyle że... Nigdy o wiele nie prosiłam. To znaczy tak:
Nagle zaczęła gestykulować. Byłem w takim szoku, że żeby oprzytomnieć zamrugałem dwukrotnie. Nie mogłem nie patrzeć na to z zainteresowaniem, bo to było coś czego do tej pory zupełnie nie wsadziłbym do opisu jej osoby. Zawsze siedziała prosto, a jej ręce opadały wzdłuż ciała. We wszystkim była powściągliwa, a teraz? Siedziała na kolanach, jej oczy płonęły zapałem, a ręce chciały przekazać to, czego słowami nie potrafiła.
- Nigdy nie musiałam iść do mamy i zapytać czy kupi mi książkę. Masa książek w moim domu była czymś zupełnie normalnym, a kupowanie nowych było równie oczywiste. Nie prosiłam nigdy o gadżety elektroniczne, bo w moim domu zawsze pojawiały się te najnowsze. Nie musiałam błagać rodziców, żeby jechać na Karaiby, bo nie było w tym pomyśle nic dziwnego. Najczęściej więc, po prostu, pytałam o zorganizowanie jakiejś imprezy, czy w ogóle jakiejś wyjście – zamyśliła się na chwilę. - Najbardziej pod górkę miała moja mama ubierając mnie.
To mnie naprawdę zainteresowało, bo zielonego pojęcia nie miałem co też ma na myśli. I dopiero w tamtej chwili zobaczyłem jak potocznym językiem mówi. Przybliżyłem się do niej i spojrzałem w jej oczy. Były inne, jakby... żywsze. Jakby należały do kogoś młodszego.
- Chodziło o to: jak ubrać mnie w Chanel, żeby ludzie nie wiedzieli, że to Chanel? Zawsze byłam tak ubrana, żeby nie było widać loga firmy. Do teraz zostało mi odpruwanie metek. A na ubraniach, które są dla mnie szyte, absolutnie zakazany jest jakiś firmowy znaczek. Ja wiem co mam na sobie, inni nie muszą – jej stanowczość była ujmująca. - Coś ci później pokażę – wtrąciła nagle.
Przytaknąłem.
Rozległ się dźwięk jej telefonu. Zerknęła, a potem odrzuciła połączenie.
- Nikt ważny – wyjaśniła i uśmiechnęła się. Już miała podjąć przerwany wątek, kiedy telefon znów zadzwonił. Zacisnęła usta w cienką linię – była zła. Ponownie wyłączyła natręta, a później wyciągnęła kartę sim z urządzenia. Wstała, zamachnęła się i wrzuciła telefon daleko... Do jeziora. Przyglądałem się temu rozdziawionymi ustami.
- Nigdy nie korzystasz z półśrodków? - zapytałem rozbawiony, kiedy szok ustąpił.
- Nie w jej przypadku.
- Jej?
- Później ci wyjaśnię. Nie przejmuj się. Z powodu jednego, oczywistego zdania nie da mi spokoju. Nim nam przerwano, chciałam ci powiedzieć, że w mojej pracy tylko najwyżej postawieni wiedzą o moim „drugim” nazwisku. Inni żyją w przekonaniu, że jestem fanką markowych torebek i drogiej biżuterii, a stać mnie na nie, bo tak świetnie zarabiam. Jak już wiesz, nie tak jest naprawdę. A co do tych torebek, trudno z nich firmowy znaczek usunąć, chociaż jakby naprawdę mi na tym zależało, to miałabym szyte je tylko dla siebie.
Zdałam prawo jazdy mając szesnaście lat, już wtedy miałam samochód, sportowy. Często się z Ronnie ścigałyśmy. Mogę ci się pochwalić, że nigdy nie przegrałam i... Nigdy nie dostałam mandatu – puściła mi perskie oczko. - Jak tutaj przyjechałam, jakoś przestało mi zależeć, a potem służbowo dostałam auto z szoferem więc... Mówiłam ci też, że lubię czerwone wino, śródziemnomorski klimat, gdy pada deszcz i świeci słońce jednocześnie...
- Mówiłaś też, – wtrąciłem się, żeby udowodnić, że pamiętam naszą pierwszą, dłuższą rozmowę - że lubisz patrzeć w ogień, świąteczny klimat w sklepach i burzę, i to mnie zaskakuje.
- To chyba dlatego, że zawsze miałem na jej punkcie hopla i tak naprawdę to nie ją obwiniam o tą śmierć, tylko siebie.
- Wiesz, że nie powinnaś? - upewniłem się?
- Obiło mi się o uszy – szepnęła.
- Widzisz minusy w takim życiu?
- Myślę... Myślę, że każdy z nas boryka się z jednym i tym samym. To, że nasze życie można zmieścić w przedmiocie mniejszym niż dłoń. - Zaczęła bawić się kartą sim. - Wystarczy jeden telefon, a zmienię swoje nazwisko, swoje drzewo genealogiczne, swoją twarz, swoją przeszłość i przyszłość. I liczbę zer na koncie. Jeden telefon... - westchnęła.
- Najpiękniejsze miejsce w jakim byłaś? - zapytałem znienacka.
- Monachium – odpowiedziała natychmiast.
- Pytam poważnie!
- A ja śmiertelnie poważnie ci odpowiadam. Mogłabym spędzić resztę życia na egzotycznej wyspie, bo jestem ciepłolubną osobą, ale nie chcę, bo uwielbiam to miasto! Tutejsze ogrody, Oktoberfest, ludzi na Weihnachtsmarkt – uśmiechnęła się. Chciałabym zostać tu już na zawsze...
- Ale?
- Ale moja natura może mi na to nie pozwolić.
Patrzyliśmy sobie w oczy, gdy nagle przerwała cieszę:
- Przestało padać.
Moje oczy musiały mówić, że nie miałem pojęcia jak to zauważyła - rzeczywiście miała rację, – bo odpowiedziała:
- Uwielbiam dźwięk deszczu odbijającego się od tafli wody. Bardzo często siedzę tutaj kiedy pada. To jeden z najlepiej rozpoznawanych przeze mnie dźwięków.
- Pójdziesz ze mną na Oktoberfest?
- Ja?
- A dlaczego nie? Jesteś moją przyjaciółką, a ja cię zapraszam. No, nie daj się prosić, będzie fajnie! A jeśli chodzi o to, że nie masz sukienki, to...
- Mam! - przerwała mi natychmiast. - To jak wytłumaczysz swoim kolegom moją obecność tam, tak żeby uwierzyli, to już nie mój problem.
- Czyli się zgadzasz? - upewniłem się.
- Zgadzam się – zaśmiała się.
c.d.n.