niedziela, 30 grudnia 2012

I wracam do grudnia cały czas.

Ten fragment historii miał się pojawić dużo później, gdyż opowiada o drugiej połowie grudnia, a w ostatnim rozdziale był dopiero początek listopada.
Publikuję to, ponieważ nie wiem czy na tym blogu pojawi się jeszcze jakiś rozdział. Nie będę korzystać z wszelakich wymówek, chciałabym jednak powiedzieć, że mam nadzieję, że jednak coś jeszcze tutaj wstawię, że dam wam poznać tę historię od początku do końca. Niemniej, nie wiem czy to nastąpi. Jak mówiłam, bardzo bym chciała, ale gdzieś po drodze, chyba to zgubiłam.
Dlaczego akurat ten rozdział?
Bo od dwóch lat nie daje mi spokoju. Czemu? Bo Julia była bardzo ściśle ze mną związana i  bardzo przeżywałam wszystko co jej dotyczy. Dzisiaj jest przedostatni dzień grudnia, być może ostatnia, ale i najlepsza chwila, by wam to pokazać.
„Back to December”, to tytuł piosenki stworzonej przez amerykańską autorkę tekstów i piosenkarkę Taylor Swift. Nie wiem czy najpierw ta historia stanęła przed moimi oczami, a potem zakochałam się w tym utworze, czy odwrotnie. Wiem jednak, że ta piosenka ma ścisłe, wręcz absolutne znaczenie dla tej historii. Więc proszę, wysłuchaj jej! Inaczej to nie ma sensu. 

Wasza,
Port Elizabeth

BACK TO DECEMBER

Zdania zapisane kursywą przedstawiają myśli Ani, których nie mielibyście normalnie prawa poznać, gdyż ta część tekstu pisana jest z punkty widzenia Bastiana !!!


 - Pójdę już do swojego pokoju – szepnęłam mu na ucho.
   Odeszłam od stołu i gdy byłam już przy drzwiach pomachałam im na pożegnanie. W odpowiedzi dostałam chórem krzyknięte „Dobranoc!”. Uśmiechnęłam się szeroko i wyszłam z jadalni. Nawet nie było późno, ot – zwykła pora kolacji, ale ta pogoda... Zadrżałam. Wyciągnęłam malutki kluczyk i przekręciłam zamek. Weszłam do środka i odłożyłam go na komodę, wtedy mój słuch zarejestrował jakiś szmer. Odwróciłam się, a w drzwiach zobaczyłam Timo. Mój puls gwałtownie przyspieszył jakby podpowiadał mi, że powinnam się bać. Przestąpił próg i uśmiechnął się.
 - Nareszcie sami... Długo to trwało, ale jesteś warta wszelkiego poświęcenia...
   Zbliżył się do mnie, a ja nareszcie zrozumiałam dlaczego tak bardzo drażniły mnie jego zaloty. On nie zamierzał na nich poprzestać. Pojawił się w ekipie dr Müllera, w chwili, w której i ja dołączyłam do drużyn, teraz już wiem po co. Tylko dlaczego nie zamknął drzwi? Czyżby spodziewał się, że nie zaoponuję?
 - Masz tak niesamowitą urodę, że to aż nienaturalne. Jesteś taka piękna... - powiedział głaszcząc mnie po policzku.
 - Nie dotykaj mnie! - Odsunęłam się ze wstrętem.
   Ułamek sekundy później byłam przygwożdżona do ściany, a on już szukał zamka od sukienki. Jego usta szukały moich, w oczach miał obłęd, chore pragnienie. Odwróciłam twarz i spojrzałam w stronę otwartych drzwi, zastanawiając się - co teraz? Wtedy stanął w nich Bastian.
   Moje serduszko zatrzepotało. Szamotało się w piersi niczym koliber.
   Wyraz jego twarzy sprawił, że jęknęłam żałośnie, ale jak się okazało on to odebrał zupełnie inaczej. Dla niego był to jęk rozkoszy. Jego rozczarowanie przeszło w coś zupełnie innego. Teraz był po prostu zraniony.
   Moje serce stanęło.
 - Bastian! Stój, poczekaj, to nie tak! - wołałam, ale było już za późno.
   Teraz się bałam, ale każda cząstka tego strachu było jednocześnie nienawiścią, furią skierowaną przeciwko człowiekowi, trzymającego mnie w kleszcze. Odwróciłam wzrok na swojego oprawcę. Jego oczy płonęły z zadowolenia.
 - Czyżby twój ukochany przyjaciel cię zostawił? Lepiej dla mnie – powiedział i rzucił mną na łóżko.
   Wtedy skończyła się jego wyobrażona przewaga nade mną. Korzystając z impetu jaki wywołał wywinęłam ręce do tyłu i, przez ułamek sekundy stając na rękach, przerzuciłam ciężar ciała w tył, by wrócić do pionu. Teraz dzieliła nas długość łóżka. Timo zamrugał gwałtownie, nie mogąc się nadziwić moim akrobatycznym zdolnościom.
   Gdyby to była tylko akrobatyka...
   Wyszłam mu naprzeciw. Mój pokój był duży, co było bardzo na jego niekorzyść.
   W drzwiach stanął Lukas, jego klatka piersiowa poruszała się jak po biegu. Spojrzałam na niego i przyglądałam mu się długo, zresztą Timo też, z tą różnicą, że jego wzrok był przestraszony (nie byłam pewna czy bardziej boi się Lukasa, czy tego, że ja jego ani trochę), mój to była jedna wielka maska - brązowo-czarna pustka. Przeniosłam wzrok na fizjoterapeutę i wycedziłam::
 - Nie-dotykaj-mnie.
   Natychmiast stanęłam na rękach i kopnęłam go tworząc nogami coś na kształt helikoptera. Ponieważ złość uchodziła ze mnie każdym porem, dostał z taką siłą, że wylądował na przeciwległej ścianie, a potem stracił przytomność.
   Spojrzałam na Lukasa zastanawiając się czy rozumiał co zaszło. Kiwnął twierdząco głową.
 - Leć – powiedział, a ja posłuchałam.
   Biegłam zawiłymi korytarzami hotelu, szukając pokoju Bastiana, gdy go zobaczyłam właśnie otwierał drzwi do swojego pokoju.
 - Czekaj! - zawołałam, chciałam mieć pewność, że się zatrzyma, więc użyłam swojego ojczystego języka.
   Zamarł z ręką na klamce, a potem odwrócił się, powoli. Podbiegłam do niego.
 - To nie tak. To tylko tak wyglądało. Ja nie...
 - Wiem jak to wyglądało i wiem co to było, nie jestem dzieckiem – powiedział urażony.
   Po raz pierwszy byłam zła, że mi nie wierzy.
 - Gdyby było tak, jak tobie się wydawało, to nie leżałby teraz na podłodze, nieprzytomny! - krzyknęłam i zła odwróciłam wzrok. Wprost na okno.
   Straciłam dech.
 - Co? - zapytał głucho.
   Nie zwróciłam uwagi, na jego pytanie. Przyglądałam się okropnej zamieci za oknem. Gdy szłam do pokoju śnieg tylko prószył, a cały dzisiejszy dzień była taka piękna pogoda... Teraz była po prostu śnieżyca.
   Zaczęłam spazmatycznie oddychać, a gdy zmusiłam się by znów spojrzeć na Bastiana, coś w moim sercu zakuło okropnie. Skuliłam się z wewnętrznego bólu. Chłopak już pochylał się nade mną, ale nie chciałam, żeby widział jak wariuję.
   Uciekłam do swojego pokoju.

*

 - Coś ty zrobił, do cholery?!
 - Lukas? - zapytałem przenosząc wzrok na niego.
 - On chciał ją zgwałcić!
 - Co?
   Jego słowa szumiały w mojej głowie, powtarzały się jak zacięta płyta. Gdy mój umysł przetworzył to, co usłyszał i wygenerował wszelkie możliwe następstwa tego czynu, moje ciało zapłonęło od gniewu.
 - Gdzie on jest? - zarządzałem odpowiedzi.
 - Zamknąłem go w swoim pokoju, ale chłopcy pewnie wynieśli go już na zewnątrz.
   Spojrzałem na niego pytająco.
 - Nie chcemy zakrwawić dywanów – powiedział i kazał mi iść za sobą.
   Cała ekipa, oprócz Ani, stała na dworze skupiona wokół Timo, który coś wykrzykiwał. Podszedłem do nich, zaciskając dłoń w pięć, kiedy go zobaczyłem Philip właśnie kopnął go w pierś. Wiedziałem, że jego żebra były całe, bo widziałem jak go pobili i jak się zachowali kiedy stanąłem wśród nich - rozstąpili się jak morze przed Mojżeszem. To była moja zemsta i doskonale o tym wiedzieli.
   Śnieg sypał ze wszystkich stron, ale najwyraźniej nikomu nie było zimno.
 - Pamiętasz?
   Odwróciłem się i uśmiechnąłem.
 - Pamiętam, Jogi. Nie martw się, możesz iść.
   Zbliżyłem się do Eberla i chwyciłem za koszulę podnosząc go jednocześnie.
 - A więc chciałeś się zabawić, tak? To teraz zabawię się ja – powiedziałem z ironią i rzuciłem go  w śnieg.

   Nim stracił przytomność powiedziałem mu jeszcze dwie, najważniejsze rzeczy:
 - Nie zabiję cię tylko dlatego, że od tego ona ma swoich braci i wierz mi, dowiedzą się o tym nim zdążysz się pomodlić.  - Kiwnąłem głową w stronę Phlipa, który pomachał mu telefonem, a potem nacisnął na zieloną słuchawkę i odszedł na bok. - Jutro ma cię tu nie być – zakończyłem i po raz ostatni uderzyłem go w twarz.
   Stracił przytomność, a my wróciliśmy do ośrodka.


   Nacisnąłem na klamkę, drzwi nie były zamknięte. Stała przy oknie i wpatrywała się w śnieżycę. Stała tak nieruchomo, że myślałem, że nie oddycha.
 - Przepraszam – powiedziałem.
   Nawet nie drgnęła.
 - Zachowałem się jak idiota. Jak dupek, a nie przyjaciel, wiem, ale... - podszedłem bliżej – ale naprawię to! - obiecałem gorąco.
   Dalej nie reagowała.
 - Pewnie chcesz zostać teraz sama... - zacząłem się cofać, wtedy się odezwała.
 - Grudzień... Moje przekleństwo. Moja kara.
 - Co? - wyjąkałem, nic nie rozumiejąc. Zamknąłem drzwi.
 - Miałam przyjaciela... - wyszeptała. - On... My wychowaliśmy się razem. Zapamiętałam go jako wysokiego, dobrze zbudowanego młodzieńca, o ciemnej karnacji i krótkich włosach. Mogłam z nim rozmawiać o wszystkim, nie było czegoś czego nie mogłabym lub nie chciałam mu powiedzieć. Nigdy pochopnie mnie nie ocenił, zawsze mnie wysłuchał, zrozumiał, pomógł... Uwielbiałam chodzić z nim na spacery, zawsze trwały kilka godzin – uśmiechnęła się. - Ale pamiętam jak się dziwiłam kiedy wzięłam sobie nowe buty, który okazały się nie do końca wygodne na taką wyprawę i jak mnie później otarły, a on wziął mnie na na ręce i niósł przynajmniej 5km. Nie chodziło mi o to, że byłam bardzo ciężka, bo dla niego pewnie nie, ale... Że naprawdę miał ochotę mnie dźwigać, bo mogłam iść z bosymi stopami, wtedy było lato, przepiękny gorący dzień.
   To nie był jedyny raz, kiedy tak mnie niósł...
   Podniosła lewą rękę i pomachała palcami, zwracając moją uwagę na jej pierścionek.
 - Dostałam to od mojej mamy... Była bardzo ciepła, ale wrześniowa noc, wracałam ze spotkania ze znajomymi...
   Nagle przed oczami stanęła mi scena z opowiadania które mi dała, dreszcz przebiegł mi po plecach.
 - Ronnie była wtedy chora więc szłam sama. Spotkałam kilku chłopców, wszystkich znałam, a oni znali mnie. Jedni byli bardziej wstawieni inni mniej, ale wszyscy pomyśleli o tym samym kiedy mnie zobaczyli. Nie miałam szans... Nagle zjawił się Patryk, wiedziałam, że jest ich kolegą, ale nie wiedziałam co teraz zrobi. Kiedy zobaczyłam jak szeroko uśmiecha się do tego, który był najbliżej mnie, po raz pierwszy się go bałam. A potem jego pięść wystrzeliła wprost w jego twarz. Pobił wszystkich, a potem okrył mnie swoją koszulą, wziął na ręce i zaniósł do domu. Nic mi się nie stało, a i nigdy wcześniej nie czułam się tak bezpiecznie. Ale... - nie dokończyła przerwanego wątku. Zaczęła nowy. - Kiedy weszliśmy do domu i opowiedział co się stało, moja rodzina wpadła w furię. Rodzice chcieli natychmiast wsadzić ich do więzienia, bracia zabić, a z Patryka już zrobili członka rodziny... Moi rodzice zginęli w katastrofie lotniczej tydzień później. Ten pierścionek leżał na moim łóżku kiedy wylecieli z Polski, a w dołączonym liściku pisało, że mama wyjaśni mi co chciała mi nim przekazać jak wróci. Nie wróciła, ale i tak wiedziałam co miała na myśli. Chciała mi przekazać, żebym uważała, by strach nie wkradł się do mojej duszy i żebym nie oddała komuś swojego ciała, jakby broniąc je w ten sposób przed kolejnym gwałtem. No i skoro już je obroniono, to niech będzie całe dla osoby, którą naprawdę będę kochać, i która naprawdę będzie kochać mnie.
   Zadrżała.
 - Po tamtym wydarzeniu zbliżyłam się do Patryka jeszcze bardziej. W pewnym sensie staliśmy się nierozłączni. Tak dobrze czułam się w jego towarzystwie. Przebywanie z nim było dla mnie tak samo naturalne jak oddychanie, ale... - Wzięła głęboki wdech. - Gdy zginęła Ronnie, spakowałam się i wyjechałam nie odwracając się za siebie. Nie pożegnałam się z nim. Zostawiłam go, a on by mi nigdy czegoś takiego nie zrobił – jej głos drżał.
   Chciałem ją przytulić, ale ona tak uparcie wpatrywała się w krajobraz za oknem, więc pomyślałem, że nie chce mojego pocieszenia.
 - Spotkaliśmy się ponad dwa lata później, kiedy przyjechałam do Rafała na święta. Umówiliśmy się w kawiarni i była dokładnie taka śnieżyca jak teraz. - Zamknęła oczy. - Czekał na mnie w środku, z bukietem czerwonych róż. Przytuliłam go na powitanie, ale zamiast przeprosić, że wyjechałam bez słowa, że nie dzwoniłam, nie wysyłam kartek na urodziny, to tylko podziękowałam, że znalazł czas żeby się ze mną zobaczyć. Zapytałam co słychać u niego i jego rodziny, bo - jak to określiłam - „nie widziałam ich już jakiś czas”.

U ciebie wszystko w porządku, jesteś bardziej zajęty niż kiedykolwiek 

Rozmawialiśmy o nieistotnych rzeczach - pracy i pogodzie. Był pełen rezerwy, a ja wiedziałam dlaczego...

Bo wspomnienie naszego ostatniego spotkania
Jest wciąż żywe w twojej głowie 

   Długo potem milczała, zapewne przewijając w swojej głowie chwile, do których ja nie miałem wstępu.
 - Problem polegał na tym, że tamtego wieczoru dowiedziałam się dlaczego był taki lojalny wobec mnie. Pełen zrozumienia i oddania. - Odwróciła się do mnie, choć już wiedziałem co chce powiedzieć. - Był we mnie zakochany. Od zawsze! A ja nigdy na niego nie spojrzałam inaczej niż na przyjaciela. Nie potrafiłam go pokochać w ten sposób i właśnie to mu wtedy powiedziałam. A potem wyszłam, bez pożegnania. On podarował mi róże, a ja zostawiłam je tam, by zwiędły.
   W jej oczach malowało się tak wielkie poczucie winy, że ta mała zakochana w niej istotka w moim wnętrzu skurczyła się i jęknęła żałośnie.
 - I dopiero po wielu miesiącach nie tylko zrozumiałam, że go kocham, ale że moim świętym obowiązkiem było dać mu szansę. I wracam, ciągle wracam do grudnia, do miesiąca, w którym przekreśliłam najlepszego człowieka w moim życiu. Ale w grudniu, a zwłaszcza w taką pogodę jak teraz nie mogę uciec przed wspominaniem go. Praktycznie nie sypiam, bo kładę się i do późna odtwarzam w myślach moment, w którym odchodzę. Zaczynam myśleć o tych wszystkich ważnych chwilach w jego życiu, przy których powinnam być lub choć dać mu znać, że o nich pamiętam. Potem zaczynam myśleć o lecie, tych pięknych czasach, które spędzałam w jego złotych ramionach, wspominam jak się wygłupialiśmy, rozmawialiśmy, śmialiśmy, wędrowaliśmy czy pływaliśmy w stawie. O tym jak z miejsca pasażera obserwowałam jak się śmieje i właśnie gdy przypominam sobie jego uśmiech, zdaję sobie sprawę, że kochałam go jesienią... że pokochałam go tamtej jesieni, gdy niósł mnie do domu uspakajając jednocześnie.
  On ofiarował mi całą swoją miłość, a wszystko co dostał ode mnie to pożegnanie.
   Zamilkła, a ja jeszcze jakiś czas czekałem na dalszy ciąg.
 - Lata mijają, a ja z każdym dniem bardziej za nim tęsknię i z każdym dniem coraz bardziej żałuję, że go odepchnęłam. Im jestem starsza, tym bardziej uświadamiam sobie, że wolność jest jednocześnie klatką tęsknoty.
  Teraz jest gwardzistą szwajcarskim i założył rodzinę. Wiem, że Krzyś ma z nim kontakt. Ja nie rozmawiałam z nim od tamtej zimy, nawet go nie widziałam. Nie wysłałam gratulacji, kiedy się żenił, ani kiedy urodziła mu się pierwsza córka. Bardzo chciałam zjawić się na jego ślubie, ale... Boże! Ja wiem jak to brzmi - tak bardzo arogancko - ale ja wiem, że on wciąż mnie kocha. Ale bałam się, że gdyby mnie tam zobaczył, to zniszczyłabym mu rodzinę. A nie wolno mi tego robić. Przekreśliłam go wtedy i wiem, że nie mam prawa wtrącać się do jego życia, choć i tak to robię - on ma za zadanie chronić papieża, a moi ludzie chronią jego i jego rodzinę. Ale wiesz... Nie byłam na jego ślubie, choć wszyscy czterej dostaliśmy zaproszenia, a wiem jak wyglądał. To takie dziwne. Przyśniło mi się, że stałam na chórze, tak jak zawsze o tym myślałam i obserwowałam jego, i jego wybrankę. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dowiedziałam się, że ten ślub naprawdę wyglądał tak ja widziałam go we własnym śnie. - Przygryzła dolną wargę. - Przepięknie wyglądał w tym garniturze. Biała koszula tak cudownie odcinała się od jego brązowej skóry... - zacisnęła powieki.
   Dotknęła dłońmi zimnej szyby, a potem jeszcze oparła się o nią czołem. Jej mięśnie były napięte jak struny. Westchnęła głośno.
 - Tęsknię za jego ciemną karnacją, jego słodkim uśmiechem. On był dla mnie taki dobry, taki odpowiedni! Tęsknię za tym, jak trzymał mnie w ramionach tej wrześniowej nocy, kiedy po raz pierwszy widział jak płaczę. - Odwróciła się i spojrzała mi prosto w oczy. - I wiem, że to tylko pobożne życzenie, bezmyślne marzenie, ale gdybyśmy znów się kochali, przysięgam, że kochałabym go tak, jak trzeba.

Cofnęłabym się w czasie i to zmieniła, ale nie mogę
Więc jeśli twoje drzwi są zamknięte na kłódkę, zrozumiem

   Widziałem w jej oczach, że wraca do tego świata i wiedziałem, że teraz potrzebuje oparcia. Podszedłem i przytuliłem ją. Mocno wtuliła się w moją pierś i powiedziała:
 - Wieki temu schowałam swoją dumę do kieszeni i... Tak bardzo chciałabym stanąć przed nim i przeprosić za tamtą noc. Wyobrażam to sobie tak często. Tak samo często jak wracam do grudnia. Jednak za każdym razem widzę zakaz. To ja przekreśliłam wspólne życie i wiem, że teraz nie wolno mi nawet snuć planów o nim. Ale tak bardzo, bardzo żałuję, że nie rozumiałam, co miałam, gdy on był tylko mój. Tak bardzo... Tak bardzo... Bardzo... – zaczęła drżeć jak w gorączce, a ja przytuliłem ją jeszcze mocniej.

Wracam myślami do grudnia, zawracam i sprawiam, że wszystko jest w porządku
Wracam myślami do grudnia, zawracam i zmieniam zdanie

 - Ci... - szepnąłem.
   Wziąłem ją na ręce i ułożyłem na łóżku, a potem położyłem się obok niej i przytuliłem do swojej piersi. Patrzyłem jak się uspokaja i powoli, powoli zasypia.
 
 I wracam do grudnia cały czas...



-----------------------------------------------------------------------------------

Taylor Swift o piosence: „Back to December” jest pewnego rodzaju nowością dla mnie, gdyż nigdy wcześniej nie przepraszałam kogoś w piosence. Osoba, dla której napisałam tę piosenkę, zasługuje na te przeprosiny, bo była dla mnie niesamowita, idealna w związku, a ja byłam bardzo nierozważna. Więc to są słowa, które bym mu powiedziała, które zasługuje, by usłyszeć.”
"Piosenka "Back to December" to przeprosiny - w formie piosenki. Wiecie, w życiu uczysz się różnych lekcji, niektórych trudno i za późno. Ta piosenka jest właśnie o lekcji przyswojonej zbyt późno. Wtedy, kiedy zrobiłeś coś i uświadamiasz sobie, że to było złe, i że potrzebujesz powiedzieć "przepraszam". Ta piosenka to najlepszy dla mnie sposób, by to zrobić."

niedziela, 25 listopada 2012

Rozdział XVII

WSCHODZI SŁOŃCE

   Weszłam do mieszkania, rzuciłam torbę i klucze w kąt.
   Jakie to do ciebie niepodobne, mogłabym usłyszeć. Ale było podobne.
   Kiedy nauczyłaś się tak doskonale odpychać od siebie ludzi? Kiedy odizolowałam się od tych, którzy martwili się o mnie bardziej, niż o samych siebie.
   Egoizm – to moje prawdziwe imię. Zawsze chodzę własnymi ścieżkami. I zawsze dostaję to, czego chcę.
   Oparłam się czołem o lustro. Nie potrafiłam spojrzeć we własne oczy. Jęknęłam żałośnie.


W snach, spotykamy się miło rozmawiając.
Oboje budzimy się samotni, w innych miastach
I czas przestaje być słodki zamazując Cię.
Masz swoje demony i kotku
One wszystkie wyglądają jak ja, bo 
Dystans, odmierzanie czasu, załamanie, kłótnia
Cisza, pociąg wypada z torów.
Odkładasz słuchawkę, poddajesz się i nie możemy wrócić do wspólnego życia.

Piękna, magiczna miłość...
Cóż za smutny...
Piękny, tragiczny romans

Piękny... 


   Usłyszałam dźwięk dzwonka. Goście, to była ostatnia rzecz, z którą chciałabym się teraz mierzyć. Nawet nie pytając kto to, nacisnęłam tylko na odpowiedni przycisk, by Intruz mógł wejść na podwórko. Po omacku odwiesiłam słuchawkę na swoje miejsce, a potem całym ciężarem oparłam się o drzwi wejściowe. Ukryłam twarz w dłoniach jakby miało mnie to ochronić przed resztą świata. Jakby miało mnie to ochronić przed samą sobą.
   Ale nie mogło.
   Krzyknęłam bezgłośnie.
   Dama posiada nienaganne maniery. Dama chlubi się idealnie prostą sylwetkę. Dama jest doskonale wykształcona. Damie wypada przyjąć gościa, niezależnie od samopoczucia.
   A potem otworzyłam drzwi.


 Stoję w strugach deszczu, tak mi wstyd...
 - Wybacz mi! - powiedziałem rozkładając ręce, w geście bezsilności.
   Deszcz tak zacinał, że musiałem krzyczeć, by choć mieć nadzieję, że mnie słyszy. Ale nie wszedłem na ganek. Mokłem w pokorze tak, jak wtedy ona.
   A Ania stała i patrzyła na mnie. I patrzyła, i patrzyła, a z jej miny można było odczytać tylko szok. Stała i stała, a czas jakby zatrzymał się razem z nią.
 - Przepraszam – szepnąłem tracąc już nadzieję, że wybaczy mi moją ignorancję.
 Stoję w strugach deszczu, tak mi wstyd.
   Wtedy zobaczyłem jak zrywa się i rzuca w moje ramiona. Jak silnie obejmuje mnie swoim drobnym ciałem. Jak wtula policzek w moją mokrą pierś. Jak drży, ale nie płacze. Jak cierpi bardziej niż jak kiedykolwiek wcześniej.
   I znów zobaczyłem jak ta młoda dziewczyna jest zniewolona przez swoje skrzywdzone, dorosłe Ja. I znów zobaczyłem jak staje się tym, kim naprawdę jest.
 - Przepraszam, tak bardzo mi przykro, ja nie chciałam żebyś czuł się w ten sposób, przepraszam!- powiedziała, nie wypuszczając mnie z objęć. - Jesteś moim najlepszym, jedynym prawdziwym przyjacielem. Błagam, nie zostawiaj mnie!
   Przyjacielem...
 - Nie zostawię, przyrzekam – wyszeptałem jej wprost do ucha.
   Wtedy przestała drżeć.


   Nie wiedziałem ile czasu później, ale nagle spojrzała w niebo. Krople prześlicznie odbijały się od jej twarzy.
 - Cholera! - to przekleństwo w jej ustach wydawało się tak niegrzeczne, że aż wybuchłem śmiechem. - Van Gall mnie zabije jeśli będziesz chory, chodź! - pociągła mnie do domu. - Jesteś cały mokry powiedziała krzątając się, przemieszczała się tak szybko, że niemal jej nie widziałem.
 - Chyba nie patrzyłaś w lustro! - odkrzyknąłem jej. - Przebierz się, a ja dam sobie radę.
 - Chyba nie mam niczego, w co mógłbyś się przebrać...
 - Powiedziałem, że dam sobie radę. Mam jakieś rzeczy w samochodzie, idź się wysuszyć.
   Posłuchała mnie! Gdzie to napisać?
   Gdy później wychodziłem z łazienki, ona też była przebrana, tylko swoje dwa kucyki miała jeszcze wilgotne. Stała przy wejściu na taras, w dżinsach i lekkim sweterku. Wzrok miała utkwiony w krajobrazie, jakby bardzo chciała wyjść na zewnątrz. Już nie lało jak z cebra, może nawet kończył się deszcz...
   Wziąłem gruby koc i zapałki, otworzyłem drzwi wyrywając ją z transu i zacząłem biec przez ogród, krzyknąłem jeszcze, by szła ze mną. Dobiegłem do altany i zapaliłem świecę na jej środku. Wtedy zobaczyłem, że stoi tuż za mną, lekko przemoczona i ma bose stopy. Nie potrafiłem jej za to zbesztać, czy raczej nie chciałem. Było w tym coś z młodej dziewczyny, szalonej ale i roztropnej, to tak do niej pasowało i było tak inne od tego, do czego mnie przyzwyczaiła. Zapragnąłem, by tak już zostało.
   Ale było coś jeszcze. Wyciągnąłem z kieszeni jej wisior i zawiesiłem jej na szyi. Dotknęła go delikatnie, jakby był tam po raz pierwszy w jej życiu.
 - To twoje, Juliet – szepnąłem jej do ucha, a potem okryłem ją kocem i usiadłem, opierając się na przeciwległej belce altany.
 - Czy mogę zadać Ci kilka pytań?
 - Pytaj o co tylko chcesz.
 - Jak poznałaś Philipa?
 - On ma fundację, a ja jestem jednym z jego sponsorów. Gdy po raz pierwszy do niego przyszłam, zamiast niego w tamtej chwili zastałam jego dziewczynę. Zaczęłyśmy rozmawiać, a potem przyszedł Philip. I tak się jakoś ta znajomość zaczęła.
   Kontemplowałem jej słowa jakiś czas, gdy coś mi się przypomniało. Zacząłem grzebać w swoim smartfonie.
 - Co robisz? - zapytała zdezorientowana.
 - Powiedziałaś, że na angielskiej Wikipedii są o tobie dwa zdania. Chcę się dowiedzieć jakie.
   Przyjrzała mi się uważnie, a potem odwrócił wzrok.
 - Czyżbyś się wstydziła? - zapytałem, a potem zacząłem czytać.
„Anna Catharine - Maria Juliet Prinss Spyra, jedna z czwórki dzieci Spohie i Józefa.”, dalej długo, długo nic, a gdy w końcu natrafiłem na fragment z jej imieniem przeczytałem na głos: „Anna Juliet jest najaktywniej udzielającą się charytatywnie osobą na świecie.” Z opóźnieniem dotarł do mnie sens tych słów. A ona nawet nie drgnęła.
   Ty nie byłaś zawstydzona, ty jesteś...
   Skromna.
 - Więc to miałaś na myśli mówiąc, że tak wiele wydajesz?
 - Mniej więcej – odpowiedziała, a ja w dalszym ciągu wpatrywałem się w jej profil.
 - Ile przekazujesz na te wszystkie akcje?
 - Takich sum głośno się nie wymawia.
   Nie przestawałem się w nią wpatrywać, czekałem na odpowiedź. W końcu nawet na mnie spojrzała. Przyglądał mi się długo, a potem westchnęła poddając się, jednak znów odwróciła wzrok.
 - Ponad miliard funtów.
   A wtedy nastała cisza.

 - Dobrze... Powiedzmy zatem, że pozwala mi to zrozumieć dlaczego oddałaś mi pieniądze za Porsche, ale na litość Boską, o sto tysięcy za dużo!
 - Miałam nadzieję, że tą część podstępem dasz Sam.
 - Co???
 - Urządziła mi pokój i nie zapłaciłeś za to ani centa. Nie wydaje ci się to dziwne?
 - Do czego zmierzasz?
 - Że sam żyrandol kosztował 100 tysięcy euro.
   Moja szczęka opadła w dół.
 - Z czego on jest zrobiony?
 - Kryształ i diamenty, a rama malowana starym złotem.
 - Skąd ona to...
 - Widzisz, oprócz swojego domu rodzinnego, w którym teraz mieszka najstarszy z moich braci – Rafał, miałam jeszcze dwa domy. Dwa stricte swoje domy. Jeden, w Wielkiej Brytanii gdzie z założenia miałam mieszkać, a który ostatnio podarowałam...
 - Co masz na myśli mówiąc „podarowałam”? - musiałem się upewnić.
 - Dokładnie to, co powiedziałam. Oddałam go ludziom, który zasługują na wszystko co najlepsze. Poza tym, bez sensu, że utrzymuję ten dom, a nikt z niego nie korzysta. Tak przynajmniej wydaję pieniądze dla kogoś, a nie dla czegoś.
   A więc naprawdę jesteś Aniołem... A ja oceniłem cię od najgorszej strony, nie zrozumiałem, zraniłem...
   Wtedy to ja postawiłem mur.
 - A drugi w Hiszpanii, tamten była właśnie taki stary, nieco bardziej klasyczny. W tym w UK lub tutaj jest głównie eklektyzm. Chciałam, żeby to było trochę „księżniczkowe”. To była taka dziecinna zachcianka, mieć pokój jak w pałacu. Ostatecznie mam pałac, a w tamtym domu nigdy nie mieszkałam, ale te rzeczy... One wszystkie są zrobione przez rodzinę, która tak jak maklerzy od wieków są przez nas wspierani. Na każdym meblu jaki zrobią jest ich herb. To bardzo drogie meble. W każdym razie, gdy wyjechałam do Niemiec, jasnym było, dla mnie – dla innych jednak też – że nigdy tam nie zabawię. Szkoda było to wszystko wyrzucić, więc moi bracia powiedzieli, że się nimi zajmą. Z tego co udało mi się dowiedzieć, oni po prostu je ukryli, a Sam wiedziała o nich od chwili, w której dowiedziała się, że mam zamek. Zadzwoniła do moich braciszków, powiedziała jak wygląda sprawa i dostała czego chciała, ugh! Najbardziej mnie frustruje, że ona straciła na to tydzień z życia, a znając jej ambicje, pewnie nawet nie sypiała. W każdym razie straciła tydzień pracy, na absurdalny projekt i nie chce za niego ani centa. Mogłabym jej to wszystko dać, a ona nawet by na to nie spojrzała. Za pewne powiedziała ci, że masz jej nie płacić, ale ja nalegam byś jej jakoś to wynagrodził. Musi mieć świadomość, że sama na siebie zarabia.
 - Mieć świadomość?
 - Powiedzmy, że moi przyjaciele żyją w głębokiej nieświadomości mojej pomocy finansowej.
   Kontemplowałem jej słowa przez chwilę i gdy doszedłem do tego, że poproszę o rozwinięcie tematu, nagle coś do mnie dotarło.
 - Co to znaczy, że „powiedziała jak wygląda sprawa”? - domagałem się wyjaśnień.
 - Z tego co powiedział mi Rafik, to...
 - To???
 - To dostałeś to, bo jesteś dobrym przyjacielem.
   Wypuściłem powietrze z płuc. Co by się działo, gdyby powiedziała jak jest naprawdę? A może naprawdę tak to wygląda? W sumie tak ma to wyglądać.
  Za dużo myślisz.
   Podolski co ty do cholery, znów, robisz w mojej głowie???

 - O... opowiedz mi – poprosiłem, siadając obok niej.
 - Mieszkałam na peryferiach Katowic. To spokojna dzielnica, sami swoi. Mógłbyś wyjść na spacer z psem, w piżamie i nikt nie spojrzałby na ciebie jak na wariata. Chociaż, i tak mieszkaliśmy na uboczu. Na jednym podwórku z rodzicami Ronnie. Po jej śmierci wrócili do Hiszpanii i teraz mieszka tam mój brat z rodziną. Kiedyś wspominałam, że jeździłyśmy konno, więc ziemi mamy dużo. Chodziłam do zwykłych szkół, no i tak: z jednej strony było normalnie. W pierwszych klasach podstawówki każdy każdego lubi. Potem jest trudniej. Tzn. ja nie chodziłam do prywatniej szkoły, ale tak się złożyło, że byli w niej sami bogacze. Nie miałam wrogów, przynajmniej tak to zawsze odbierałam, ale to nie zmieniało faktu, że trudno było wiedzieć kto lubi cię za to kim jesteś, a kto za  kasę. Twoją kasę, w moim przypadku to dobre określenie. Teoretycznie nikt nie spoglądał komuś do portfela, ale wszyscy wiedzieli co mogą moi rodzice, więc...
   Zawsze otaczał mnie wianuszek znajomych, zawsze byłam tą najlepszą, najbardziej światową, najmądrzejszą. Często też słyszałam, że wyróżniam się urodą. Mimo to, zawsze trzymałam się z Ronnie, to było bezpieczniejsze, no i nikt nie rozumiał mnie tak dobrze jak ona. Byłyśmy bardzo do siebie podobne. Właściwie różnice brały się tylko z mojego nazwiska, z tego co musiałam wiedzieć i prezentować sobą mając je.
   Bardzo często wyjeżdżałam, z nią też. Nigdy nie miałam problemów w szkole. Widzisz... jestem jedną z tych osób, którą można nazwać geniuszem. Nie mam problemów z przyswajaniem i zapamiętywaniem informacji. To dlatego tak łatwo mi się studiuje po dwa kierunki naraz.
 - Co studiowałaś?
 - Oh, dużo tego. Większości nie studiowałam do końca i na wielu uczelniach na świecie, ale w indywidualnym toku nauczania. Więc tak: literaturę angielską – w Oksfordzie – skończyłam, germanistykę – w Monachium – też skończyłam. Kulturoznawstwo – w Paryżu – ze szczególnym uwzględnieniem fotografii i kina, też skończyłam. Dwa lata filozofii na Harwardzie, dwa lata prawa i stosunków międzynarodowych w Monachium, trzy lata ekonomii też tutaj, rok architektury w Rzymie i Florencji, trzy semestry teologii, rok projektowania w Paryżu i Mediolanie.
 - Same przedmioty humanistyczne – zauważyłem.
 - Czy architektura to przedmiot humanistyczny, naprawdę można się spierać. Lekcje muzyki miałam prywatne, jeszcze w Polsce, później nigdy żadnego instrumentu się nie chwyciłam. Co by jeszcze... Uczyłam się wielu języków...
   Przechyliłem ciekawie głowę.
 - Biegle mówię po hiszpańsku, niemiecku – bawarsku - i angielsku, ale to już wiesz, no i po śląsku i polsku. Bardzo dobrze znam włoski i francuski, a poza tym na podstawowym poziomie znam portugalski, łacinę, starożytną grekę, arabski i japoński. Pod względem podróży moje życie zawsze było aktywne. Teraz wyjeżdżam gdzieś średnio co miesiąc, służbowo lub nie. Najstarszy z moich braci to Rafał, jest przedsiębiorcą, ma żonę Izę i dwójkę dzieci. Między nami jest 10 lat różnicy. 2 lata młodszy jest od niego Krzysztof, jak już mówiłam jest przełożonym archiwów Watykanu. Ma żonę Felicje i mają siedmioletnią córeczkę. No jest jeszcze Piotr, starszy ode mnie o pięć lat. Mieszka w Nowym Jorku z żoną Isis, która jest Portugalką, poznali się na jednej z jego wycieczek, on uwielbia podróżować. Są właścicielami Tiffany&Co.
 - Już wiem gdzie nie iść po prezent świąteczny dla ciebie – mruknąłem.
   Parsknęła śmiechem.
 - Urodziłam się 21 marca, w tym samym roku co ty. Zawsze dużo czytałam, ale nigdy nie byłam molem książkowym. Moje życie zawsze było intensywne. Chodziłam na imprezy, miałam styczność ze sportami ekstremalnymi, czy powrotami nad ranem. Moi rodzice bardzo mi ufali, ale z tego co wiem nigdy nie wystawiłam ich na próbę. Zawsze dostawałam czego chciałam, tyle że... Nigdy o wiele nie prosiłam. To znaczy tak:
   Nagle zaczęła gestykulować. Byłem w takim szoku, że żeby oprzytomnieć zamrugałem dwukrotnie. Nie mogłem nie patrzeć na to z zainteresowaniem, bo to było coś czego do tej pory zupełnie nie wsadziłbym do opisu jej osoby. Zawsze siedziała prosto, a jej ręce opadały wzdłuż ciała. We wszystkim była powściągliwa, a teraz? Siedziała na kolanach, jej oczy płonęły zapałem, a ręce chciały przekazać to, czego słowami nie potrafiła.
 - Nigdy nie musiałam iść do mamy i zapytać czy kupi mi książkę. Masa książek w moim domu była czymś zupełnie normalnym, a kupowanie nowych było równie oczywiste. Nie prosiłam nigdy o gadżety elektroniczne, bo w moim domu zawsze pojawiały się te najnowsze. Nie musiałam błagać rodziców, żeby jechać na Karaiby, bo nie było w tym pomyśle nic dziwnego. Najczęściej więc, po prostu, pytałam o zorganizowanie jakiejś imprezy, czy w ogóle jakiejś wyjście – zamyśliła się na chwilę. - Najbardziej pod górkę miała moja mama ubierając mnie.
   To mnie naprawdę zainteresowało, bo zielonego pojęcia nie miałem co też ma na myśli. I dopiero w tamtej chwili zobaczyłem jak potocznym językiem mówi. Przybliżyłem się do niej i spojrzałem w jej oczy. Były inne, jakby... żywsze. Jakby należały do kogoś młodszego.
 - Chodziło o to: jak ubrać mnie w Chanel, żeby ludzie nie wiedzieli, że to Chanel? Zawsze byłam tak ubrana, żeby nie było widać loga firmy. Do teraz zostało mi odpruwanie metek. A na ubraniach, które są dla mnie szyte, absolutnie zakazany jest jakiś firmowy znaczek. Ja wiem co mam na sobie, inni nie muszą – jej stanowczość była ujmująca. - Coś ci później pokażę – wtrąciła nagle.
   Przytaknąłem.
   Rozległ się dźwięk jej telefonu. Zerknęła, a potem odrzuciła połączenie.
 - Nikt ważny – wyjaśniła i uśmiechnęła się. Już miała podjąć przerwany wątek, kiedy telefon znów zadzwonił. Zacisnęła usta w cienką linię – była zła. Ponownie wyłączyła natręta, a później wyciągnęła kartę sim z urządzenia. Wstała, zamachnęła się i wrzuciła telefon daleko... Do jeziora. Przyglądałem się temu rozdziawionymi ustami.
 - Nigdy nie korzystasz z półśrodków? - zapytałem rozbawiony, kiedy szok ustąpił.
 - Nie w jej przypadku.
 - Jej?
 - Później ci wyjaśnię. Nie przejmuj się. Z powodu jednego, oczywistego zdania nie da mi spokoju. Nim nam przerwano, chciałam ci powiedzieć, że w mojej pracy tylko najwyżej postawieni wiedzą o moim „drugim” nazwisku. Inni żyją w przekonaniu, że jestem fanką markowych torebek i drogiej biżuterii, a stać mnie na nie, bo tak świetnie zarabiam. Jak już wiesz, nie tak jest naprawdę. A co do tych torebek, trudno z nich firmowy znaczek usunąć, chociaż jakby naprawdę mi na tym zależało, to miałabym szyte je tylko dla siebie.
    Zdałam prawo jazdy mając szesnaście lat, już wtedy miałam samochód, sportowy. Często się z Ronnie ścigałyśmy. Mogę ci się pochwalić, że nigdy nie przegrałam i... Nigdy nie dostałam mandatu – puściła mi perskie oczko. - Jak tutaj przyjechałam, jakoś przestało mi zależeć, a potem służbowo dostałam auto z szoferem więc... Mówiłam ci też, że lubię czerwone wino, śródziemnomorski klimat, gdy pada deszcz i świeci słońce jednocześnie...
 - Mówiłaś też, – wtrąciłem się, żeby udowodnić, że pamiętam naszą pierwszą, dłuższą rozmowę - że lubisz patrzeć w ogień, świąteczny klimat w sklepach i burzę, i to mnie zaskakuje.
 - To chyba dlatego, że zawsze miałem na jej punkcie hopla i tak naprawdę to nie ją obwiniam o tą śmierć, tylko siebie.
 - Wiesz, że nie powinnaś? - upewniłem się?
 - Obiło mi się o uszy – szepnęła.

 - Widzisz minusy w takim życiu?
 - Myślę... Myślę, że każdy z nas boryka się z jednym i tym samym. To, że nasze życie można zmieścić w przedmiocie mniejszym niż dłoń. - Zaczęła bawić się kartą sim. - Wystarczy jeden telefon, a zmienię swoje nazwisko, swoje drzewo genealogiczne, swoją twarz, swoją przeszłość i przyszłość. I liczbę zer na koncie. Jeden telefon... - westchnęła.

 - Najpiękniejsze miejsce w jakim byłaś? - zapytałem znienacka.
 - Monachium – odpowiedziała natychmiast.
 - Pytam poważnie!
 - A ja śmiertelnie poważnie ci odpowiadam. Mogłabym spędzić resztę życia na egzotycznej wyspie, bo jestem ciepłolubną osobą, ale nie chcę, bo uwielbiam to miasto! Tutejsze ogrody, Oktoberfest, ludzi na Weihnachtsmarkt – uśmiechnęła się. Chciałabym zostać tu już na zawsze...
 - Ale?
 - Ale moja natura może mi na to nie pozwolić.

   Patrzyliśmy sobie w oczy, gdy nagle przerwała cieszę:
 - Przestało padać.
   Moje oczy musiały mówić, że nie miałem pojęcia jak to zauważyła - rzeczywiście miała rację, – bo odpowiedziała:
 - Uwielbiam dźwięk deszczu odbijającego się od tafli wody. Bardzo często siedzę tutaj kiedy pada. To jeden z najlepiej rozpoznawanych przeze mnie dźwięków.

 - Pójdziesz ze mną na Oktoberfest?
 - Ja?
 - A dlaczego nie? Jesteś moją przyjaciółką, a ja cię zapraszam. No, nie daj się prosić, będzie fajnie! A jeśli chodzi o to, że nie masz sukienki, to...
 - Mam! - przerwała mi natychmiast. - To jak wytłumaczysz swoim kolegom moją obecność tam, tak żeby uwierzyli, to już nie mój problem.
 - Czyli się zgadzasz? - upewniłem się.
 - Zgadzam się – zaśmiała się.

c.d.n.

sobota, 10 listopada 2012

Rozdział XVI


Proszę, jeśli czytasz TEN rozdział, skomentuj go!
To dla mnie bardzo ważne.
PortElizabeth


ŻEGNAMY SIĘ W STRUGACH DESZCZU
TAK MI WSTYD


 - Co wiesz o rodzinie Prinss? - zapytała, ciągle odwrócona do mnie plecami.
   Zastanowiłem się.
 - Tylko tyle, że to brytyjska rodzina, bardzo bogata. Właściwie się nigdy, nigdzie o nich nie wspomina... I byli na ślubie Kate. - Naprawdę tak ją nazwałem? - A, jeszcze to, że jeden z nich podarował ten diament na aukcję.
   Podała mi jakiś mały, płaski przedmiot, ale się nie odwróciła. Przyjrzałem mu się uważnie. Na pierwszy rzut oka wyglądał na dowód osobisty. Miał jej zdjęcie, u góry pisało Bundesrepublik Deutschland, była data urodzenia, miejsce, ale... Ale na tym podobieństwa się kończyły. Zamiast samego niemieckiego orzełka, były jeszcze dwa inne godła – polski i brytyjski. A wtedy mój wzrok padł na imię i nazwisko.
 - Nazywam się Anna Catharine - Maria Juliet Prinss Spyra.
   Juliet Prinss... Te słowa huczały w moich uszach niczym huragan i kiedy już wydawało mi się, że do mnie dotarły, znów spadały na mnie jak grom z jasnego nieba.
 - Więc jesteś... milionerką? - Nie mogłem uwierzyć, że naprawdę o to pytałem.
 - Nie, Bastian. - Odwróciła się i spojrzała mi głęboko w oczy.


Co zrobię jeśli już więcej Cię nie zobaczę? 

 - Jestem miliarderką.


Co zrobię jeśli już więcej Cię nie zobaczę? 



   Bezszelestnie usiadła obok mnie. Nie przyglądała mi się, patrzyła w dal. Z jej twarzy znów nie dało się nic wyczytać
 - Ale... Ale to nie możliwe! - zbuntowałem się gwałtownie.
 - Powinieneś był o to zapytać w chwili, w której powiedziałam ci, że przez rok podróżowałam po świecie – powiedziała bez cienia wyrzutu.
 - Gdy się poznaliśmy czekałaś na autobus!
 - Bardzo często jeżdżę też metrem, jest szybsze – wtrąciła.
 - Jak ktoś o takim stanie konta może nie mieć samochodu? - nie wiedziałem skąd to i dlaczego, ale byłem zły. 
 - Nie stoję w korkach, poza tym mam szofera i natura na tym zyskuje – odpowiedziała.
   Mówiła tak cicho, że ledwie ją słyszałem, a to opanowanie w jej głosie... Jej twarz i oczy były jedną wielką maską. Wtedy zobaczyłem to tak wyraźnie, jak nigdy dotąd. Mur, który nas dzielił w tej chwili był gruby i wysoki. I pomyślałem, że zawsze taki był. A potem usłyszałem dźwięk swojego telefonu.
 - Odbierz, to z banku.
   Skąd mogła to wiedzieć?
 - Dzień dobry, panie Schweinsteiger. Dzwonię, by poinformować, że na pana konto została przelana kwota w wysokości 200 tysięcy euro, od panienki Julii Prinss. Miłego dnia.
 - Nie mogłabym przyjąć tak drogiego prezentu.
   Milczałem kompletnie oszołomiony. W mojej głowie kotłowało się tyle emocji, że nie wiedziałem czy śmiać się jak histeryk, czy zacząć krzyczeć. Jak się okazało słowa, które wypowiedziałem po dłuższej chwili były kwintesencją opanowania. 
 - Ten człowiek od diamentu, kim dla ciebie jest?
 - Krzyś to mój brat.
   Oparłem czoło na kolanach, a coś w moim wnętrzu jęknęło żałośnie. Wtedy usłyszałem westchnięcie.
 - Nazwisko Prinss pamięta czasy średniowiecza, ale nigdzie się o nim nie mówi, bo w swoim czasie było nudne i nieprzyzwoicie bogate, a później nie chciało rozgłosu i dalej było nieprzyzwoicie bogate. Od lat nasza rodzina pomnaża swój majątek, poprzez obracanie pieniędzmi na giełdzie. Polega to na tym, że każdy od momentu narodzin ma swoje konto, na które przydziela się połowę majątku rodziców, a potem się nimi obraca. Mamy od tego specjalną rodzinę, która od pokoleń pracuje tylko dla nas - każdy z nich jest ustawiony na resztę życia. Mówi się, że jesteśmy dużą rodziną, a tak naprawdę chodzi o to, że każdy kto się wżeni dostaje to nazwisko – i odpowiednią sumę na konto. To uczy nas wybierać sobie tylko takich partnerów, których naprawdę kochamy. Sprawdza się, ponieważ nasza rodzina nigdy nie potrzebowała połączenia z nikim, by zdobyć pieniądze. Powiązania z rodzinami królewskimi są bardzo sporadyczne, jednak najwięcej mamy ich z brytyjską rodziną królewską. Jakoś tak się złożyło, że ostatnimi czasy nie jest to nikt z najbliższej rodziny. Co do stopni pokrewieństwa, moja mama ma siostrę i brata, i to właśnie oni nazywają się Prinss. W mojej rodzinie to jest tak, że nazwisko mojej mamy jest równoznaczne z nazwiskiem taty, tym sposobem nazwiska mam dwa - jak każda kobieta w mojej rodzinie. Gdybym miała męża, po Spyra postawiłabym myślnik, a potem wpisała swoje nowe nazwisko – Prinss zostaje przed nazwiskiem ojca.
   Rodzice mojego taty to Niemcy, to jest jeden z powodów dla których mogłam ubiegać się o obywatelstwo, drugim było to o czym już ci mówiłam, a trzecim – po prostu – nie wypada państwu nie mieć w liście swoich obywateli człowieka o takich koneksjach. Poza tym, mam obywatelstwo brytyjskie, bo stamtąd nazwisko Prinss i zostałam wychowana dwujęzycznie, stąd akcent, który słyszałeś, gdy rozmawiałam z Abramowiczem na balu. Oprócz tego od dziecka znam niemiecki i hiszpański. A czego nie ma w dowodzie? Tego, że jestem honorową obywatelką Hiszpanii i Stanów Zjednoczonych. 
   Moi rodzice mieli staż prawniczy, mama przyjechała do Polski, bo tam miała sprawę nad którą miała pracować, wtedy się poznali. Kiedy jej się oświadczył, stwierdziła że zostanie w kraju.* Tata nie pochodził z zamożnej rodziny, nigdy niczego mu nie brakowało, ale na pewno nie żył w zbytku.  Po ślubie plotkarze próbowali doszukać się w drzewie genealogicznym powiązania mojego taty z Habsburgami. - Prychnęła – Chcieli udowodnić, że małżeństwo było dla koneksji, nie z miłości. W mojej rodzinie, całej rodzinie, jest tak, że kiedy ma się tyle pieniędzy – od zawsze – i wie się, że fizycznie nie ma możliwości ich stracić, przestaje się zwracać na nie uwagę. One po postu są, a gdy czegoś chcesz, używasz ich. Dzięki temu możesz skupić się na ważniejszych rzeczach, prawdziwych wartościach. Zapewne jestem wyjątkiem, który potwierdza tę regułę, ja tylko pracuję.
   Co tyczy się pracy, każdy z nas się czymś zajmuje. Ja jestem redaktorem, a Krzyś, na przykład, jest szefem archiwów watykańskich, dodam od razu, że jest osobą świecką. Zapytasz dlaczego tak jest, że powiedziałam iż fizycznie nie ma możliwości byśmy stracili swoje majątki. Otóż chodzi o to, że mamy tak wiele udziałów z przeróżnych firm, że gdyby wszystkie one upadły cała światowa gospodarka stałaby się jedną wielką ruiną. Oprócz tego wielu z nas ma własne firmy, ja na przykład jestem właścicielką najpopularniejszych salonów piękności na świecie.
   Na długą chwilę zapadło milczenie. Jednak i tak nie potrafiłem tego przetrawić.
 - Powiedziałaś, że zwracanie się do Kate po imieniu, w twoim przypadku, nie jest ani trochę dziwne, czy to znaczy, że...
   Zaczęła grzebać w torbie, a potem poszukała czegoś w telefonie i mi go podała. Prince Willy głosił tytuł kontaktu.
 - Chcesz mi powiedzieć, że to twój znajomy?
 - Więcej. Ja wychowałam się z tym człowiekiem. Był nawet czas, w którym Elżbieta...
 - Elżbieta, tak na nią mówisz? - w moim głosie był ton, o którym nie wiedziałem, że istnieje.


Kiedy widzisz mnie łagodną,
po co wystrzelasz pociski,
skoro znasz moje główne punkty,
te najczulsze, najbardziej subtelne.  

 - Jest dla mnie jak babcia. W każdym razie, swego czasu uważała mnie za idealną żonę dla Will'a. Ale nawet będąc parą szczeniaków wiedzieliśmy, że to idiotyczne. Wyobraź sobie, że masz mieć za żonę kogoś z kim kąpałeś się w jednej wannie, kogoś kto jest dla ciebie jak rodzina. Ostatnio byłam u nich w kwietniu, a o mojej ostatniej wizycie na Wyspach dowiedzieli się najprawdopodobniej od swoich informatorów. Co przypomina mi, że mam powiedzieć ci co powiedziałam tym ludziom, którzy chcieli twój autograf i dlaczego wtedy odeszłam. Widzisz, gdyby ktoś zrobił ci zdjęcie, którym chciałby się później pochwalić za pomocą internetu, a ja przypadkiem znalazłabym się w kadrze, nic by mu z tego nie wyszło. Nie wolno robić mi zdjęć, czy pokazywać mnie w telewizji, jeśli sama się na to nie zgodzę. Co więcej, gdyby jakiś młody paparazzi zrobiłby nam zdjęcie, a ono bez zgody szefa znalazłoby się w internecie, to mówię ci, że natychmiast byłby zwolniony. A firma, w której pracował miałaby naprawdę wysokie odszkodowanie do zapłacenia. Jestem bardzo drażliwa na punkcie swojej prywatności, już nie mówiąc o ludziach, którzy mają pokazać się ze mną. 
 - Przecież czytałem o tobie w internecie! - miałem wrażenie, że znów mnie okłamuje. Ona jednak w żaden sposób nie skomentowała tego, że się uniosłem. Jak w poprzednich przypadkach zrobiła to nie wyrażając żadnych emocji. Jakby to co mówiła, nie miało żadnego znaczenia.
 - Zwróć uwagę na to, gdzie o tym czytałeś. Nie na Wikipedii tylko na stronie wydawnictwa, którego ponoć jestem chlubą. Gdybyś chciał szukać w Wikipedii, musiałbyś wpisać nazwisko Prinss i to na jej angielskiej stronie. Z tego co wiem, pojawiam się w dwóch zdaniach.
 - Kobieta w twoim wydawnictwie powiedziała, że nazywasz się Anna Spyra, dlaczego nie dodała innych imion i jeszcze jednego nazwiska? - zirytowałem się.
 - Nie wolno jej było powiedzieć nawet tamtego i dobrze o tym wiesz. Poza tym, powiedziała ci prawdę. Od trzech lat mieszkam w Monachium, od 2 pracuję w tamtejszym wydawnictwie, a przez 4 wcześniejsze lata byłam zameldowana w Ratyzbonie, o czym już wspominałam. Nazywam się Spyra i jestem Polką.
   Gdy się poznaliśmy powiedziałam, że zbyt wiele o Polsce ci nie opowiem, bo jestem ze Śląska, to był żart, ale tak naprawdę chodzi o to, że nigdy dogłębnie tego kraju nie zwiedzałam. Byłam w każdym większym, czy bardziej znanym mieście, nawet w Dukli!, ale bez przewodnika nic o nich nie wiem, bo gdy nie chodziłam do szkoły najczęściej wyjeżdżałam do rodziny, rozstrzelonej po całym świecie. Gdzie się uczyłam? Chodziłam do zwykłej podstawówki i zwykłej szkoły średniej. Za to studiowałam w wielu miejscach na świecie, w Monachium też. Swoją drogą, jeszcze w zeszłym roku biegałam na uczelnię, teraz postanowiłam skupić się w całości na pracy. 
   Zapytasz jak to jest, że moja rodzina, czy chociażby ja, jesteśmy tak bogaci i nie słyszysz o nas w żadnych zestawieniach, np. Forbes'a. Otóż polega to na tym, że po pierwsze nie chcemy, by ktoś zaglądał nam do portfela, więc wycenianie naszego majątku jest nielegalne, a drugą sprawą, tyczącą się głównie mnie, jest to, że nie zaliczysz mojego dziennego przychodu do wysokiego, bo tak wiele wydaję.
   Dostałeś pieniądze za Porsche, które mi kupiłeś. To był ten prezent, który przyjęłam i podziwiam nawet Philip'a, bo naprawdę sądzi, że tak bym to zostawiła. Mnie nie potrzebne są prezenty od innych. Nie chciałam byś płacił za moją kawę, za moje małe zakupy w sklepie, nie chciałam byś mi cokolwiek kupował w fanshop'ie Bayernu, a już tym bardziej za suknię. I o ile to wszystko mogłam przyjąć, to mowy nie ma, że kupiłbyś samochód, a ja od tak bym go przyjęła. Dlaczego dzisiaj poinformowali cię o przelewie? Bo jadąc tutaj kazałam im to zrobić.
   Nagle przez mój umysł przebiegła myśl, że zawsze dostawała czego chciała.
 - Powiedziałaś, że jeśli macie jakąś zachciankę, to po prostu ją spełniacie. A ograniczenia?
 - Tylko jedno – nie możemy dać władzy, w miejscu, które nie jest nasze. Bastian, – po raz pierwszy odkąd usiadła zwróciła się wprost do mnie, - poproś o coś, a mówię ci, że będziesz to miał. 
 - To tak nie działa.
 - Powiedz czego chcesz – zażądała z mocą. - Powiedz czego pragniesz, a przysięgam ci, że będziesz to miał.
 - No to, na przykład, chciałbym być właścicielem Bayernu – wymyśliłem zupełnie idiotyczny przykład.
 - To dziecinnie łatwe – wystarczy jeden telefon. – I już nawet zaczęła szukać odpowiedniego numeru!
 - Stój, załóżmy, że wierzę. Ale nie powiedziałaś nic o tym, że uczuć nie można kupić. Dlaczego?
 - Bo to często najłatwiej kupić. WSZYSTKO da się kupić, to tylko kwestia ceny. Poza tym, cena nie zawsze oznacza pieniądze. Szantaż też doskonale się sprawdza, jeśli chcemy pozbyć się kogoś, kogo widzieć w czyimś życiu nie chcemy...
   Jak to możliwe, że zawsze wie do czego piję?
 - A ty? Co było twoją zachcianką?
   Znów odwróciła wzrok.
 - Zawsze chciałam mieć zamek. Pałac jak w bajkach Disney'a, z mnóstwem wieżyczek, rozległymi lasami, fosą i całą resztą.
 - Masz taki?
 - A jak sądzisz?
 - Gdzie?
 - Całkiem niedaleko.
 - Nie...
 - A jednak. Jestem właścicielką zamku Neuschwanstein, jednego z najwspanialszych zabytków Bawarii.
 - Ale jego nie można kupić!
 - Wszystko można. Poza tym, utrzymuję go, udostępniam turystom i płacę podatek. I nie ma żadnych przeciwwskazań, by sprzedać go komuś takiemu jak ja.
   Wyciągnęła coś z kieszeni płaszcza i podała mi. To był ten sam wisior na aksamitce, który zapinałem jej w dniu balu.
 - To herb rodziny Prinss. Każdy go w jakiś sposób eksponuje, ja tylko gdy moje nazwisko i imię, którego używam właśnie z nim, może się do czegoś przydać. Juliet Prinss jest swego rodzaju tytułem.
   Ja będę Romeo, a ty będziesz Julią – przemknęło mi przez myśl. - Ale ty już jesteś Julią.
 - Dlaczego przedstawiłaś mi się jako Julia? - zapytałem. To była ostatnia rzecz jaką chciałem wiedzieć.
 - Bo wtedy myślałam, że to może mieć znaczenie. Najwidoczniej się nie myliłam.

Nie działaj w tak dziwny sposób,
twardy jak skała,
przecież pokazałam ci kawałki skóry,
których nawet światło słońca nie dotyka.



 - Wracajmy – powiedział.
   Przerwał ciągnące się w nieskończoność milczenie. Czy jak się później okazało zaczął nowe, jeszcze dłuższe. Przez ponad godzinę nie zamieniliśmy ani słowa. Nie zapytał nawet jak zapamiętałam drogę wśród polnych ścieżek.
   Nie mogłam mieć mu tego za złe.  
   Im bliżej byliśmy Monachium, tym bardziej zmieniała się pogoda, tak więc gdy stanęłam pod domem Bastiana lało jak z cebra. Sęk w tym, że nie robiło mi to już żadnej różnicy. Spojrzał na mnie pytająco, gdy wysiadłam z samochodu razem z nim, jednak nie skomentował tego. Poszedł do drzwi, a ja za nim. Odwrócił się w moją stronę, gdy byliśmy u progu willi. Jego twarz rozmywały miliony kropel wody przede mną. Nie skryłam się przed deszczem, nie chciałam – to nie miało żadnego znaczenia.
   Nie zauważył, że przez cały czas trzyma w ręku mój wisior.

W snach, spotykamy się miło rozmawiając.
Oboje budzimy się samotni, w innych miastach
I czas przestaje być słodki zamazując Cię.
Masz swoje demony i kotku
One wszystkie wyglądają jak ja, bo 
Dystans, odmierzanie czasu, załamanie, kłótnia
Cisza, pociąg wypada z torów.
Odkładasz słuchawkę, poddajesz się i nie możemy wrócić do wspólnego życia.

Piękna, magiczna miłość...
Cóż za smutny...
Piękny, tragiczny romans

Piękny... 

 - Przepraszam – powiedziałam i odeszłam.



*W mojej historii komuna do Polski nie zawitała. Polska co prawda nie jest tak dobrze rozwiniętym krajem jak Niemcy, ale nie można było narzekać na życie w niej po wojnie.

sobota, 3 listopada 2012

Rozdział XV

„TO JEST ZAKOCHIWANIE SIĘ W TOBIE, A TY JESTEŚ ŚWIATY ODE MNIE”


   Staliśmy na przystani, obserwując jak słońce wznosi się nad horyzontem, a woda staję się coraz jaśniejsza. Wiatr był delikatny, a miejsce ciche. Przez całą noc, ani razu nie poczułem zimna.
 - Bastian...
 - Tak?
Lepsze niż sen,
dziwniejsze niż moja dzika wyobraźnia,
jeśli to jest prawdziwe uczucie - jest lepsze niż sen...
Wyższe niż księżyc,
mgliste jak piękna iluzja,
szalone i zaplątane
i lepsze niż sen...
 - Cieszę się, że tu jesteś.


   Obudziłem się i spojrzałem na zegar. Dwunasta. Nie byłem specjalnie zmęczony, raczej rozkojarzony i niepewny, co teraz? Po orzeźwiającym prysznicu wyszedłem z komnaty w celu znalezienia czegoś do jedzenia. Miałem nadzieję, że będzie tutaj ktoś kto mi pomoże, ale wszędzie było tak pusto, że zacząłem myśleć, iż jestem tutaj całkiem sam.
   Minęło piętnaście minut, a kuchnię znalazłem na pierwszym z podziemnych pięter. Gdy tylko wszedłem do środka stanąłem jak wryty. Przy nowoczesnej kuchence stała żona księcia Wilhelma i coś smażyła. Było to tak irracjonalne, że nie potrafiłem uwierzyć w to, co widzę. Gdy tylko mnie zauważyła natychmiast odłożyła drewnianą łyżkę i przytuliła mnie na powitanie. Stałem jak sparaliżowany, jednak ona wydawała się całkowicie rozluźniona.
 - Jestem Kate.
 - Bastian – chciałem pocałować jej dłoń, ale nie pozwoliła mi na to.
 - Cieszę się, że jednak udało mi się ciebie poznać.
 - Następnym razem inaczej dobieraj nam miejsca, wtedy nie będziesz musiała się martwić, że z nim nie porozmawiasz. Oczywiście, o ile będzie następny raz...
   Odwróciłem się i zobaczyłem Anię, opierała się o framugę, a ręce miała skrzyżowane na piersi. Znowu była ubrana w białą, rozkloszowaną sukienkę, w których wyglądała najładniej. No, prawie. Ale co ważniejsze, miała bose stopy. Skojarzyło mi się to z... Nie chodziło o to, że może się przeziębić, ale... Ja bym zachował się tak tylko w miejscu, które nazywam domem... Czy to oznacza, że w tym miejscu czuje się tak swobodnie?
 - Co tak cudnie pachnie? - zapytała i podeszła do kuchenki, by przyjrzeć się potrawie. Chwilę później wyciągała talerze dla naszej trójki.
 - Co będziecie dzisiaj robić?
 - Zapytaj Bastiana, to od niego zależy czy zostaniemy tutaj czy popłyniemy do miasteczka i pozwiedzamy.
   Księżna spojrzała na mnie pytająco.
 - Chyba zdecyduję się na zwiedzanie – odpowiedziałem. Za nic nie przepuszczę okazji, by spędzać czas ze swoją Julią. A ten, w którym gdzieś razem idziemy, jak dotąd sprawdza się najlepiej.
   I tym sposobem godzinę później, siedziałem w motorówce, którą Ania prowadziła z taką pewnością siebie, że aż było mi głupio. Twierdziła, że to tak jakby prowadzić samochód, ale ja chwyciłbym kierownicę tylko w najgorszej ostateczności. Wydawało mi się, że gdy weszliśmy na brzeg byliśmy swego rodzaju sensacją. Ona jednak zdawała się tego nie zauważać, więc włóczyliśmy się po mieście, rozmawiając na niezobowiązujące tematy. Żadne z nas nie wspomniało o wczorajszej nocy, ale zastanawiało mnie czy ona też o niej rozmyślała.
   Myślę, że nawet gdybym oglądał nasze przechadzki oczami jakiegoś przechodnia to i tak wydawałaby mi się czymś dziwnym, irracjonalnym. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że w samej rozmowie o pogodzie jest jakaś tajemnica. Magiczna zagadka.
   Usiedliśmy w jednej z kawiarenek. Pytała właśnie o mecz w Mediolanie, którego nie mogła obejrzeć, bo, jak powiedziała, nie było jej już w kraju. Nie bardzo wiedziałem co odpowiedzieć i gdy wreszcie zdecydowałem, że całkowicie pominę swój udział w spotkaniu nagle przybiegła gromada dzieci i młodzieży. Spoglądałem to na podekscytowane zbiegowisko, na idący w naszym kierunku tłum ludzi, którzy musieli być rodzicami dzieci i na uśmiechającą się szeroko rozbawioną Anię. Nagle zobaczyłem, że z wariackim uśmiechem podaje mi czarny przedmiot – marker.
 - Co ty... - zacząłem, a ona ni stąd ni zowąd wstaje ze swojego miejsca i zaczyna szczebiotać po włosku do tłumu przed nami.
 - Za chwilę wrócę – szepnęła mi na ucho i już jej nie było.
   Sekundę później mnóstwo mniejszych i większych rączek zaczęło wyciągać w moim ręku plakaty i notesiki. Rodzice robili zdjęcia swoim pociechą, a ja... Sam nie wiem kiedy, ale zacząłem cieszyć się jeszcze bardziej niż one. Pewnie, że lubiłem rozdawać autografy. Ale to było coś innego. Tak bardzo się tego nie spodziewałem, tak bardzo wydawało mi się to nietypowe, że gdy szok minął zacząłem cieszyć się jak dziecko. Sadzałem sobie malców na kolana i oboje szczerzyliśmy się do obiektywu albo obejmowałem tych starszych fanów, czy ściskałem dłoń jakiegoś ojca.
   W tym doświadczeniu było coś innego, coś magicznego...
   Ale część mojej świadomości ciągle zastanawiała się co wyprawiała Ania. Pal licho fakt, że zielonego pojęcia nie miałem co tym ludziom powiedziała, ale mnie, że zaraz wróci i jak piętnaście minut minęło, tak jej nadal nie było!
   Dopiero gdy wydawało mi się, że przeszedłem przez wszystkich ludzi, zobaczyłem, że zdjęcia ustają, a ludzie zaczynają odchodzić, machając mi na pożegnanie i dziękując – tyle zrozumiałem. Nagle zauważyłem, że Ania z gracją baletnicy, przedziera się pomiędzy zajętymi stolikami, z ogromnymi pucharami lodów. Postawiła jeden przede mną.
 - Co to miało być?
 - Zapobiegliwość.
 - Ale dlaczego sobie poszłaś? - zirytowałem się.
 - W Monachium.
   Wtedy zrozumiałem, że chodzi o tą skomplikowaną część jej historii. Już nie poruszyłem tego tematu. Ona za to jeszcze coś dodała.
 - Pewnego dnia będziesz wspaniałym ojcem.
   Nic więcej nie powiedziała. Zamiast tego zaczęła wcinać swoje lody.


   Popołudnie dobiegało końca gdy wysiadaliśmy z motorówki. Nagle przystanęła, przyglądała się czemuś uważnie, by sekundę później biec w tamtym kierunku wołając mnie za sobą.
 - Kajak?
 - Nie marudź tylko mi pomóż. No, chyba, że się boisz – dodała z uśmiechem chochlika.
   Postukałem się w czoło. - Boisz? Chyba sobie ze mnie żartujesz – powiedziałem i nim zdążyła choćby kiwnąć palcem, przerzuciłem ją sobie przez ramię, wziąłem wiosła do ręki i zaniosłem ją na przystań. Usadziłem na mostku jak małe dziecko, a potem wróciłem po kajak i kapoki.
 - Jak podobał ci się bal? - zapytała.
   Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, wiosłując na przemian i płynąc w bliżej nie znanym sobie kierunku. Zdałem sobie, że naprawdę ładnie wygląda na tle odbijającego się od wody światła.
 - Dziwne doświadczenie, na pewno fajne, ale mimo wszystko dziwne.
 - Co ci się najbardziej podobało?
 - Klimat. Muzyka, miejsce, stroje... - naciągałem fakty, naprawdę podobał mi się tylko jeden strój i jego właścicielka. - Ale te wszystkie osobistości... - pokręciłem głowę, gdy przypomniałem sobie moją reakcję na widok tych ludzi. - A przy okazji. Obcięłaś połowę swoich włosów, nie szkoda ci ich?
 - Dla mnie to tylko włosy – odrosną. Poza tym, gdybym ich nie obcinała, pewnie już ciągnęłyby się za mną.
   Żadne z nas nie wspomniało o Abramowiczu.
   Rozmawialiśmy jeszcze trochę o wyspie. Wydawało mi się, że spędziliśmy na wodzie tylko godzinę, a tymczasem słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Ona zdawała się zauważyć to w tym samym momencie i jakby to jej coś uświadomiło, bo zapytała:
 - Dobrze spałeś?
 - Tak, łóżko jest bardzo wygodne, a poduszki były idealnie puszyste – wyszczerzyłem się. - A ty?
 - Nie spałam.
 - Nie? - zdziwiłem się. Całą noc spacerowaliśmy. - I nie jesteś zmęczona?
   Wzruszyła ramionami.
 - Nawet gdybym była są świetne kosmetyki, które to zamaskują.
   Nagle coś sobie uświadomiłem. Musiałem jej to wypomnieć.
 - Wracając do balu - zbyt długo to ja nim nie byłem – powiedziałem i puściłem jej perskie oczko.
   Ochlapała mnie wodą. A ja jej oddałem. No i się zaczęło.
   A skończyło w wodzie. Tak bardzo rozhuśtaliśmy kajak, że oboje skończyliśmy w jeziorze. Ale nie była zła. Więcej, ciągle się śmiała i jeszcze próbowała mnie utopić!
 - Jesteś potworem, Schweinsteiger! Masz szczęście, że wszystkie swoje dokumenty zostawiłeś na brzegu.
 - A ty nie? - zdziwiłem się.
 - Tak, ale mnie jakoś nie zależy – oo, znam ten ton. To jedna z tych rzeczy, o której mi opowie.
 - Dlaczego jesteśmy tutaj tylko my?
 - Bo tylko ja wpadłam na to, żeby powiedzieć Kate, żeby tutaj zostać, a nie jechać do hotelu.
 - Nie wydaje ci się... dziwne, że jesteście na ty?
   Westchnęła ciężko.
 - Nie Bastian, to ani trochę nie jest dziwne.
   Weszliśmy do holu, przemoczeni do suchej nitki. Tam zastaliśmy Kate, przyglądała nam się uważnie. Nie doszukuj się czegoś czego nie ma, pomyślałem sarkastycznie, przyglądając się uważnemu spojrzeniu jakim nas uraczyła.

   Dopiero następnego dnia w prywatnym samolocie powiedziałem jej o miejscu, które uznałem dobre do tej poważnej, jak się zdaje, rozmowy.
 - No to zaraz tam pojedziemy.
   Tak więc gdy tylko Heinrich odebrał nas z lotniska, kazała zawieść nas do jej domu. Zostawiliśmy w nim rzeczy rzeczy i wsiedliśmy w jej Porsche. Przez godzinę instruowałem ją gdzie ma jechać, a gdy w końcu dotarliśmy, nie kryła sceptycyzmu.
 - To ma być to odludzie? - zapytała wskazując na gromadę ludzi za drzewami.
 - Dlatego my idziemy tam – powiedziałem odwracając ją w kierunku góry.
   Tego już nie skomentowała. Nie odezwała się też przez całą drogę w górę. Zastanawiałem się co tak pochłonęło jej myśli. A potem weszliśmy na szczyt i zobaczyła widok, który dla mnie był niemal azylem. Czy raczej był nim na prawdę, ale tylko gdy nie było śniegu. Dla śniegu znam piękniejsze miejsce.
   Ludzie na których widok wcześniej się nachmurzyła, teraz byli pod nami jednak na tyle daleko, że nie było ich słychać, no i ledwie widać. Widać za to było białe żaglowce, piasek, jeszcze zieloną trawę, ciemnoniebieskie jezioro i słonce  które pięło się w górę.
   Stała plecami do mnie chłonąc widok rozciągający się pod nami, wiatr rozwiewał jej włosy, trzepotał płaszczem i wszystkim innym dookoła. A ona, choć coś w jej sylwetce wyrażało, że jest spięta, stała tam niewzruszona. Piękna, milcząca, smutna istota. Jak zatroskany anioł.
 - Lepiej usiądź, to będzie długa opowieść.

Co zrobię jeśli już więcej Cię nie zobaczę? 





Tytuł jest wersem z piosenki „Come back... be here”. Jest to utwór z najnowszej płyty Taylor Swift, której jestem szczęśliwą posiadaczką ;)

Poem, znajoma blogerka, zainspirowała mnie do stworzenia czegoś w rodzaju pamiętnika. Co prawda jej opiera się na samych narzekaniach, a mój będzie raczej zbiorem myśli, może zdjęć, czy muzyki, której słucham.
Pozdrawiam,
PortElizabeth - Siostra Diabła vel Lizzy 

niedziela, 28 października 2012

Rozdział XIV

ROMEO I JULIET

Ten rozdział jest koszmarnie długi i choć pozornie może nie być tego widać, jest bardzo ważny.
Jeśli podaję w podkładzie link do strony z tłumaczeniem tekstu, znaczy to, że słowa piosenki odwołują się do opowiadania, czasem w bardziej oczywisty sposób, czasem w mniej. Jeśli jednak podaję link do YT, jest to melodia, która po prostu mi się podoba i myślę, że pasuje do fabuły, a jej tekst nie ma żadnego znaczenia.

Oboje byliśmy młodzi, gdy ujrzałam cię po raz pierwszy
Zamykam oczy i widzę to raz jeszcze
Stoję na balkonie owiana letnim powietrzem
Widzę światła, widzę przyjęcie, balowe suknie
Widzę, jak przedzierasz się przez tłum
I mówisz cześć
Trochę już wiedziałam
Że byłeś Romeem, rzucałeś kamykami
A mój tata powiedział: "Trzymaj się z dala od Julii"
I płakałam na schodach
Błagając cię: "Proszę, nie odchodź"
I powiedziałam: 

Romeo, zabierz mnie gdzieś, gdzie będziemy sami

Będę czekać, pozostało nam jedynie uciec
Będziesz księciem, a ja księżniczką
To historia miłosna, kochanie, po prostu powiedz "tak"


   Ostatnie dwa tygodnie strasznie mi się dłużyły. Większość czasu spędzałem poza domem, więc Anię widziałem raptem 3 razy. Pewnie mógłbym spotykać ją częściej, gdybym nie kupił jej samochodu. Jedną z okazji na spotkanie był obiad u niej, na który kazał mi przyjść Philip i nawet bym się wprosił, gdyby nie fakt, że obiecałem mamie, że w tę niedzielę przyjadę do domu. Dzwoniłem do niej kilka razy, ale najczęściej słyszałem, że zajęte, albo – już od niej – że ma dużo pracy i, że spotkamy się we Włoszech. Chyba właśnie o tej kwestii chciałem porozmawiać z nią najbardziej. Nie miałem zielonego pojęcia w co się pakuję. Jedyne co wiem, to to, że w hotelu wszystkiego się dowiem.
   Myślałem o kobietach, które pewnego dnia czekały na mnie po treningu, by tak jak mnie uprzedzono, wziąć miary na „garnitur”. Najciekawsze było to, że nikt mnie nie uprzedził, tylko zaraz po prysznicu wepchnięto mnie do jednego z pustych pomieszczeń. Ja w samym ręczniku, a tam dwie kobiety, mniej więcej w tym samym wieku. Zachłysnęły się powietrzem, gdy mnie zobaczyły, a potem dokładnie zlustrowały mnie wzrokiem. Nie widziały więcej niż większość moich fanów, ale ich spojrzenie mnie poruszyło, bo raczej ich wzrok nie pozostawiał złudzeń do tego czego chciały. A mimo to, nawet się nie uśmiechnęły. Nie musiały mnie kokietować i tak nie zwróciłbym na nie żadnej uwagi, ale one ledwie mnie dotykały. W ich oczach czaił się jakiś strach. I pierwszym skojarzeniem jakie mi się nasunęło, było to, że szef je z hukiem wyrzuci, jeśli się dowie, że coś między nami było? Ale dlaczego? Nie jestem kobietą, żeby kogokolwiek oskarżać o molestowanie, a już na pewno nie w tym wieku.
   Moje wspomnienia poszły dalej, a wtedy wybuchnąłem śmiechem.
 - Co śmiesznego? - zapytał Holger, wyrywając mnie z zamyślenia.


Proszę zapiąć pasy, podchodzimy do lądowania.”

 - Paranoja van Gaal'a.
   Przytaknął. - Coś w tym jest – powiedział i wywrócił oczami.
   Parsknąłem śmiechem. Naprawdę, facet ostatnio fiksował. Kobiety kończyły mnie mierzyć, gdy ten zaczął się wydzierać na cały ośrodek w poszukiwaniu mnie. Jak wpadł do pokoju, w którym byłem to tak spurpurowiał na twarzy, iż byłem pewien, że zaraz dostanie zawału. Wystraszył mnie wtedy. Nie wiem, czy gdyby już nie skończyły swojej pracy, czy jeszcze by wróciły, po tym jak wyrzucił je z takim hukiem, że chyba cała ulica to słyszała. Zresztą późniejszą wojnę z Christianem też. Nie mam pojęcia dlaczego zrobił mu taką wojnę. Za to, że byłem tam z nimi sam, niemal nagi? Niemal. Wydzierał się po nim, że co on sobie wyobraża, żeby wciskać mnie tam nago, że nie zdaje sobie spawy z powagi sytuacji, zresztą, – jakiej sytuacji?

*

   Spojrzałam na ekran, osiemdziesiąta minuta, trzeba iść. Podniosłam się z miejsca i wtedy zobaczyłam ukoronowanie wieczoru. Piękny gol w sam róg siatki, w okienko. Z trzydziestu metrów. Odwróciłam się i udałam się ku wyjściu, odprowadzana wzrokiem co poniektórych kibiców, ale wiem, że tłumaczyli sobie to, że jestem niezadowoloną wynikiem fanką Interu Mediolan. Nie musiałam się nawet obracać, żeby widzieć, że biegnie teraz do narożnika przepełnionego fanami Bayernu, a potem udaje, że wrzuca piłkę do kosza [kilk].
   To był kolejny dziwny mecz w jego wykonaniu. Myślę, że bał się tego, że nic mu nie powiedziałam o jutrzejszym wieczorze, że jednak nie potrafił tego wyrzucić ze swojego mózgu. Ale to jeszcze nic... Tak jak ostatnio, jego grze nie można było zarzucić ani jednego błędu, ale on po prostu wyprzedzał innych we wszystkim co robił. Nagle stał się tak dobry, że on sam nie potrafił tego ogarnąć. I choć teraz inni zawodnicy łatwiej się do niego dopasowywali, a on starał się dopasować do nich, to dalej było widać tę kolosalną różnicę. A przecież cały czas trzymał się z boku – z tyłu. Nigdy nie wszedł w pole karne. Jakby wiedział, że zrobi się wtedy straszne zamieszanie i nie chciał go prowokować. No i była jeszcze jedna sprawa. Skoro nie potrafiono go zatrzymać przepisowo, to faulowano. Pół drużyny przeciwnej dostało żółte kartki za brutalne faule. Ale co z tego, skoro jego zdrowiu to nie pomoże?


*


   Nie wiedziałem czy cieszyć się z tego, że mecz już się skończył, czy raczej zacząć panikować. Wszyscy mieli dobre humory, ale na mnie patrzeli jak na wariata. Musiało to oznaczać tyle, że nikt z zarządu im nie powiedział, że nie wracamy jednym samolotem. Sam też im nic nie mówiłem, bo co miałem powiedzieć, skoro nic nie wiedziałem.
   Gdy odbierałem kartę do pokoju, jako ostatni podszedł do mnie mężczyzna w garniturze, gdzieś w moim wieku.
 - Witam. – Uścisnęliśmy sobie dłonie. - Świetny mecz. - Podziękowałem. - Przysyła mnie panienka Spyra.
   Panienka?
 - Dlaczego kogoś do mnie wysyła? - zapytałem uprzejmie, jednak byłem rozczarowany. Wciąga mnie w coś, a potem nic nie mówi. Nie podoba mi się taka niespodzianka.
 - Bym udzielił panu instrukcji na temat jutrzejszego dnia. O dziesiątej przyjedzie po pana samochód. Proszę mi tylko powiedzieć czy woli pan limuzynę czy coś bardziej powszedniego. Oraz na którą mam zamówić śniadanie dla pana i czy ma pan jakieś specjalne wytyczne co do niego.
   Nim odpowiedziałem na jego pytania minęła dłuższa chwila.
 - Tak więc, o dziewiątej otrzyma pan śniadanie, a o dziesiątej przyjedzie samochód, który zawiezie pana na lotnisko. Tam będzie czekać samolot, który przetransportuje pana do Monte Isoli. Stamtąd popłynie pan na wyspę Loreto. Tam wskażą panu komnatę, tam też będzie panienka Spyra.
   Komnatę?
 - W razie jakichkolwiek wątpliwości, proszę dzwonić o każdej porze dnia i nocy - powiedział podając mi wizytówkę.


   Wyszedłem z hotelu, godzinę po reszcie drużyny. Dostałam już miliard esemesów z pytaniem gdzie jestem. Nie odpisałem na żaden. Spojrzałem przed siebie, przed czarnym Audi stał mężczyzna po pięćdziesiątce, w szoferskiej czapce, poza białą koszulą był cały ubrany na czarno. Obok niego stał człowiek z którym wczoraj rozmawiałem.
 - Dzień dobry. - powiedzieli jednocześnie. Uścisnąłem im dłonie, szofer zdjął w tym celu skórzane rękawiczki – zupełnie niepotrzebnie. Zapytał jeszcze czy śniadanie mi smakowało.
 - To Heinrich, zawiezie pana na lotnisko i będzie panu towarzyszyć podczas lotu.
 - Jedzie pan z nami?
 - Nie, wracam do Monachium.
   Gdy już odszedł wsiadłem do samochodu, na tylne siedzenie, bo nim zdążyłem sam to zrobić kierowca otwarł przede mną drzwi. Wydawało mi się to idiotycznie zbędne.
   Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że mężczyzna nie odezwie się ani słowem. Nie wyglądał na zimnego, kojarzył mi się raczej z lokajem Batmana, Chrisotopher'a Nolan'a. Z miłym, pomocnym starszym panem, który jest kimś w rodzaju ojca. Zapytałem więc:
 - Skąd pan pochodzi.
 - Jestem Bawarczykiem, tak samo jak pan – powiedział i zaczął mówić czyściutkim bawarskim. - Urodziłem się w Kolbermoor, ale od lat mieszkam w Monachium.
   Kolbermoor? Jeszcze się okaże, że moi rodzice go znają.
 - Jestem kierowcą panienki Spyra.
 - Dlaczego panienki? - zapytałem głupio.
   Przyjrzał mi się uważnie.
 - Podłapałem to kiedyś i tak zostało. Poza tym, nie jest zamężna, więc zwracać się do niej na „per pani” właściwie jest nietaktem. Wspominała, że po raz pierwszy będzie pan uczestnikiem takiej imprezy - ni stąd ni zowąd zmienił temat, a słowo „takiej” wymówił z jakąś emfazą. - Proszę się nie martwić. Na pewno będzie się panu podobać.
 - Pan też tam będzie?
 - Nie – pokręcił głową dla pokreślenia własnych słów, - ja zawiozę pana tylko do portu.
   Nie zdradził mi żadnych szczegółów dotyczących imprezy.


   Wysiadłem z łodzi.

Znalazłem się na dziedzińcu. Powitał mnie mężczyzna, prawdopodobnie, w wieku Heinrich'a. Ani nie było. Zaprowadził mnie do mojej komnaty, takimi korytarzami, że w żaden sposób nie zwiedziłem zamku. Powiedział jednak gdzie szukać „panienki Spyra” i o której godzinie mogę przyjść. Powiedział też, że do woli mogę włóczyć się po zamku i leśnym ogrodzie, no i o której zacznie się impreza.



   Zapukałem. Sekundę później otwarła mi jakaś dziewczyna. Nie miałem najbledszego pojęcia jakim językiem się posługuje więc wybrałem angielski.
 - Przyszedłem do Ani. Czy mogę wejść?
   Brwi dziewczyny uniosły się tak bardzo, że niemal dotknęły jej włosów, wzruszyła jednak ramionami i zwróciła się do Ani, po niemiecku.
 - Pani partner pyta czy może wejść – powiedziała z jakby ironią.
 - Wpuść go – odpowiedziała, a ja już podnosiłem nogę.
 - Ale panienko! - zaoponowała dziewczyna, której nie widziałem.
 - Spokojnie – powiedziała jej.
 - Ale przecież on zobaczy...
 - Spokojnie – powiedziała raz jeszcze, a było w tonie jej głosu coś głębszego. - To mój przyjaciel, zaufaj mi. Wpuść go.
   Wszedłem. Pomieszczenie nie było duże, za to przytulne i bardzo dobrze oświetlone. Poza Anią były jeszcze trzy kobiety. Ona zaś, co zrobiło na mnie największe wrażenie była w szlafroku, bez makijażu i w rozpuszczonych włosach. Odwróciła się do mnie i z delikatnym uśmiechem kiwnęła głową na powitanie.
 - Bądź gotowy za godzinę. Kamerdyner poprowadzi cię do sali balowej. Spotkamy się tam. Poza tym, niech to miejsce będzie dla ciebie jak hotel, proś o wszystko czego potrzebujesz. Dostaniesz co zechcesz.
   Nagle westchnęła, wpatrując się intensywnie w coś w lusterku. Odwróciłem się i zobaczyłem, że zostaliśmy sami.
 - Dlaczego wyszły?
 - Widocznie myślały, że potrzebujemy prywatności. Zupełnie niepotrzebnie, nie powiem ci niczego, czego one by nie wiedziały. - Zamilkła na sekundę. - Spotkamy się już na bankiecie... Możesz mi to zapiąć? - zapytała znienacka, podając mi jakiś medalion na aksamitce. Ledwie na niego zerknąłem, wydawało mi się jednak, że to jakiś herb, umieszczony na owalnym kamieniu, w kolorach przypominających białe złoto i szafir. Bardzo podobnie się też błyszczało. Przerzuciła sobie włosy przez ramię i bardzo - za bardzo - delikatnie odsłoniła kark. Ciemny kolor wstążeczki pięknie kontrastował z jej delikatnie opaloną skórą. I choć ledwie jej dotknąłem wydawała mi się miękka niczym aksamit. - Bal jest stylizowany na XVIIIw. więc przesadziłam z Romem i Julią, ale właśnie tak sobie wyobrażałam swój strój. I Twój, Romeo – puściła mi perskie oczko. Mam nadzieję, że wprowadziłeś jakieś poprawki w projekcie, jeśli ten ci się nie podobał.
 - Nie, jest super. To właściwe najdziwniejsze co kiedykolwiek na sobie miałem. Ale... Kto to zaprojektował?
 - W większości ja. Ale też ten, komu najłatwiej jak najszybciej wysłać ten strój tutaj – Armani.
   Zamilkłem, na długą chwilę. Wiedziałem, że czyta z mojej twarzy, ale nie chciałem nic dać po sobie poznać.
 - Czyli że twój gorset jest od Gabany, a moja koszula od Armaniego, tak? - upewniłem się.
 - Tak, właśnie.
 - To ja już pójdę – powiedziałem automatycznie.
   Nie mieściło mi się w głowie, to co słyszałem, robiłem i gdzie byłem. A ona ani trochę nie przybliżała mnie do rozwiązania zagadki. Za każdym razem tylko mnie od niej oddalała.
 - Bastian... - usłyszałem, gdy już miałem zniknąć za drzwiami.
   Odwróciłem się. - Tak?
 - Przyniosę ci coś później i będę ci bardzo wdzięczna jeśli przez chwilę to przechowasz. - Skinęła głową z delikatnym uśmiechem. - Miłego wieczoru.



   Wróciłem do pokoju, by się przebrać. Za piętnaście minut powinienem zejść na dół. Ciekawe jak będzie wyglądać...
   Na łóżku leżało czarne pudełeczko, a obok kredowa kartka, w kolorze jej sukni, wykaligrafowana czarnym atramentem.
Pragnę, byś zabrał to ze sobą na bal, a gdy nadejdzie odpowiednia chwila powiem ci co z tym zrobić.
Julia
   Uśmiechnąłem się, naprawdę chciała się w to bawić. Otworzyłem pudełko, a tam wielki, lśniący, czerwony kamień. Rubin. Że też nie bała się tego tutaj zostawić, fakt, na pewno tu jest bardzo bezpiecznie, jednak ja takie coś przekazywałbym twarzą w twarz. Zastanawiałem się chwilę skąd to wzięła, ale po chwili otrząsnąłem się z letargu w jaki wprowadzają mnie jej tajemnice. Odłożyłem pudełko na łóżko i wszedłem do łazienki. Nie zawracając sobie głowy zamykaniem drzwi, zrzuciłem koszulę i opierając się o umywalkę spojrzałem w lustro. Przyglądałem się sobie nie bardzo wiedząc dlaczego to robię. To było coś co robiłem kiedy się czegoś bałem, kiedy naprawdę się czymś stresowałem. Tańczyć umiałem, a z tym menuetem to przecież i tak mógł być żart. Zamknąłem twarz w dłoniach wzdychając ciężko, a potem poczochrałem sobie włosy. Wtedy mój wzrok padł na przedmiot, na który przez ostatnie dni w ogóle nie zwracałem uwagi.

A powinienem. Mój nadgarstek oplatał rzemyk, a do niego przyczepiona była zawieszka. Miłość może wszystko. Zdjąłem to natychmiast. Choć uwielbiałem ten dodatek, wydało mi się niestosowne noszenie go kiedy my... nawet ze sobą nie rozmawiamy. Nosiłem go wystarczająco zbyt długo.
   Spojrzałem na koszulę. Miała ogromny dekolt, szerokie rękawy i falbany. Bardzo niemęskie połączenie. Ale... teraz, wtedy nie. Miałem ją na sobie już wcześniej, ale gdy teraz stałem przed lustrem i przyglądałem się jak moje nogi prezentują się w obcisłych, jasnych, materiałowych spodniach z bardzo wysoką talią i czarnych jak smoła oficerkach, zacząłem patrzeć na to z jej punktu widzenia, tak myślę. Spodobam jej się? A może mnie wyśmieje? Moje krótkie włosy pasują do tego stroju jak piernik do wiatraka! Zarzuciłem frak na ramię i spojrzałem na siebie krytycznym wzrokiem. Mój niepokój przerodził się w rozdrażnienie, w złość. Gwałtownie zarzuciłem okrycie na ramiona, do kieszeni wrzuciłem etui i trzaskając drzwiami wyszedłem ze swojej komnaty.


   Zszedłem do sali balowej i dostrzegłem tłum ludzi, których do tej pory tutaj nie widziałem. Chciałem powiedzieć, że byli ubrani podobnie do mnie, ale nie byli. Wszyscy byli tak ciasno pozapinani, że mój strój skojarzył mi się z wiejskim łachmanem. Spojrzałem na staroświecki zegarek – równo 20. Zacząłem uważniej przyglądać się gościom i omal nie opadła mi szczęka. Były tam same znane persony. Od ludzi zajmujących się sportem, przez gwiazdy estrady po urzędników państwowych i innych majętnych ludzi. A wszystkich ich łączył wspólny cel – filantropia. I zdobycie jeszcze większego rozgłosu.
 - Bastian! - odwróciłem głowę. Jezu... Co on tu robi?
 - Witaj! - uścisnąłem mu dłoń.
 - Nie miałem pojęcia, że będziesz tutaj.
 - Nie tylko ty...
 - Czyżby delegacja z Bayernu? - W klubie się zachwycą, jak się dowiedzą, że rozmawiałem z Jo Mourinho, pomyślałem z ironią.
 - Nie, partneruję przyjaciółce – niemal powiedziałem niestety. - A skąd taki wniosek?
 - Zawodnicy Realu często jeżdżą na te imprezy - wzruszył ramionami. - Mnie też wysyłają, choć powinienem teraz oglądać mecz przeciwników. Jak się tutaj czujesz? Mnie osobiście trochę przytłacza obecność infantki hiszpańskiej.
   Zbladłem. - Kogo?
 - Księżny de Lungo – Heleny Burbon. Nie zauważyłeś jej? Tam stoi – wskazał kiwnięciem głowy, a ja powędrowałam za tym ruchem.
   Matko Święta... Gdzie ja jestem?
   Moja wcześniejsza ocena najwyraźniej opierała się na samych celebrytach, z resztą założyłem, że to bogaci ludzie, skoro nie zauważyłem, że najpopularniejsze osób z różnych państw to najczęściej ich najbardziej reprezentacyjni ludzie.
- Jak nazywa się twoja towarzyszka? No i gdzie ją zgubiłeś? Tutaj ma prawo spóźnić się tylko jedna osoba... - Nagle zadarł głowę i spojrzał na coś za mną. - Już jest...
   Odwróciłem się i wstrzymałem oddech.
   Chryste...
   Zatraciłem się w osobie idącej bokiem do mnie w kierunku szerokich schodów prowadzących w dół, do reszty towarzystwa. Moje serce chyba gwałtownie przyśpieszyło swój rytm, bo miałem wrażenie, że moje ciało trawi ogień jakiego dotąd nie znałem. Dochodziła do pierwszego ze schodów, gdy uświadomiłem sobie, że cała sala milczy. Choć ogarnięcie wzrokiem innych trwało ułamek sekundy, moje ciało i tak zbuntowało się przed odwróceniem wzroku od tej pięknej, wręcz boskiej istoty.
   Jej długie włosy były pokręcone i misternie ułożone, przedziałek bardziej z boku, delikatnie zakrywał jej czoło, a pojedyncze kosmyki nadawały jej twarzy niewinności. Suknia opływała jej ciało, i choć już to widziałem, to z tym ciepłym, pełnym świec światłem wyglądała jak bogini, jak anioł. Tren ciągnął się za nią niczym za panną młodą, tak samo jak spojrzenia oczarowanych nią gości. Odkryte ramiona ukazywały delikatność jej ciała, a gorset podkreślał idealność figury. Biel sukni cudownie kontrastowała z letnią opalenizną, a delikatne brązowe wstawki podkreślały głęboki kolor jej oczu i włosów. Wisior podkreślał smukłość szyi i... Jakby mnie wołał. Jakby coś do mnie mówił, a ja nie miałem pojęcia co mówi.
   Ale ten sposób w jaki się poruszała, jakby całe swoje życie chodziła w balowych sukniach. Szła powoli, dostojnie, każdy jej krok był delikatniejszy od poprzedniego, a mimo to pewny i kobiecy. Idealnie prosta sylwetka, idealnie uniesiony podbródek, idealnie przytrzymana suknia, tak aby w żadnym wypadku się o nią nie potknąć, a jednocześnie nie odsłonić pantofelka. Zeszła z kilku stopni, a potem zatrzymała się, spojrzała na ludzi, którzy zahipnotyzowani niczym ofiary wpatrywali się w nią. W tej ektazie ujrzałem, że jej wzrok zatrzymuje się na mnie. Na jej czerwonych ustach maluje się cudowny uśmiech. Nie spuszczając swojego wzroku ze mnie, na wąskiej przestrzeni schodach zrobiła perfekcyjny damski ukłon. Ten ruch, był tak starodawny, tak piękny... idealny, iż myślałem, że moje ciało zaraz zapłonie w męce, bo ona nie jest moja. Bo każdy tutaj jest jej tak samo daleki jak ja.
   To ta myśl sprawiła, że postanowiłem zrobić wszystko, by mnie pokochała. By już zawsze patrzyła na mnie tak jak w tej sekundzie. Bym już nigdy nie był jej obojętny. Ale... Nic nachalnie, ona też musi tego chcieć, naprawdę chcieć. Inaczej złamie mi serce...
   Wyprostowała się, a ludzie zaczęli klaskać, czym kompletnie zbili mnie z tropu i wyrwali z kokonu zatracenia. Gdy skończyli kontynuowała schodzenie po schodach. Cały czas patrzyła w moją stronę i gdy dotarło do mnie, że w momencie w którym zejdzie z ostatniego stopnia stracę ją z oczu, miałem robić krok w jej stronę. Wtedy ludzie rozstąpili się niczym morze przed Mojżeszem, a ona szła pomiędzy nimi, wprost do mnie. Z delikatnym uśmiechem, lekko rumianymi policzkami i ustami w kolorze róż, które mógłbym całować przez resztę swojego życia.
   Niczym przeznaczenie.
   Zatrzymała się przede mną. Spojrzała głęboko w oczy, jakby dotknęła mi duszy. A moja dusza, była cała jej. Znów dygnęła, teraz naprawdę tylko do mnie.
 - Romeo – powiedziała miękko.
 - Julio – odpowiedziałem i oddałem jej ukłon, po czym ująłem jej wyciągniętą dłoń i pocałowałem ją.
Zobaczyłem jej uśmiech w pełnej krasie, a potem usłyszałem brawa. Przyglądał się mojemu osłupieniu z rozbawioną miną. Zupełnie jakby dla niej było to czymś normalnym.
 - Już czas - usłyszałem chwilę później i powędrowałem za wzrokiem Ani. Odwracając się usłyszałem wzmocniony sztucznie głos:
 - Panie i panowie, powitajmy organizatorkę dzisiejszego balu...
   Spojrzałem na schody, o Panie...
 - … Jej Królewską Wysokość, Księżnę Cambridge, Hrabinę Strathearn i Baronową Carrickfergus, Catherine Elizabeth Mountbatten-Windsor.
 - Gdzie ty mnie zabrałaś? - szepnąłem jej do ucha.
 - Mówiłam, że to bal charytatywny. Nie przejmuj się, wylicytują co mają do wylicytowania i zaczną się bawić.
 - Jak ty sobie wyobrażasz zabawę z nią? - spytałem zirytowany przyglądają się kobiecie wchodzącej na podest.
 - Konwenanse cię tutaj nie obowiązują..
 - A dlaczego niby nie?
 - Bo ja ci tak mówię – powiedziała, ale miałem wrażenie, że mówi co innego.
 - Panie i panowie, pragnę was wszystkich oficjalnie powitać i podziękować za przybycie. Mam nadzieję, że hojnym okiem spojrzycie na najważniejszy cel dzisiejszego wieczoru. A teraz zapraszam naszego najspecjalniejszego gościa, który zaprezentuje państwu przedmiot dzisiejszej aukcji...
 - Idź tam – powiedziała do Ania klepiąc mnie po plecach.
 - Co? - miałem problem ze zrozumieniem o co jej chodzi.
   Powitajmy środkowego pomocnika Bayernu Monachium – Bastiana Schweinsteiger'a! - powiedziała księżna i zaczęła klaskać. Patrzała na Anię. Ja też na nią spojrzałem.
 - Gdy nadejdzie odpowiednia chwila powiem ci co z tym zrobić. - wyszeptała do mnie.
Chryste...
   Poszedłem w stronę podestu i wyciągnąłem pudełko, otworzyłem je i obróciłem przodem do widowni.
 - Oto przed państwem jeden z najwspanialszych kamieni na świecie – Czerwony Diament.
   Diament? Niosłem w kieszeni najdroższy, najrzadszy diament na świecie? Znając moich kumpli uśmiechaliby się teraz jak wariaci.
   Ania „Julia” wpatrywała się w Windsorkę jakby na coś czekała...
 - Kamień ten, przez lata należał do Krzysztofa Prinss, który niestety nie mógł być dzisiaj tutaj obecny. Jednak dzięki swojej hojności podarował go mnie, za pośrednictwem dzisiejszej towarzyszki pana Schweinsteiger'a, bym mogła użyć go dla wyższych celów.
   Ania przeniosła wzrok na mnie.
 - Cena wywoławcza: 3 miliony euro.
   Uśmiechnęła się jak wariatka. A ja w myślach zapytałem: Kto da więcej?


   Gdy już wylicytowano kamień na sumę pięciokrotnie wyższą, goście rozpierzchli się po sali nagle zaczęła grać muzyka. Utwór, który w ciągu ostatnich tygodni poznałem aż nadto. Kwintet smyczkowy E-dur op. 11 nr 5 Luigiego Boccherini. Ania właśnie obracała się po sali. Byłem pewien, że rozgląda się czy jest ktoś kto będzie prosić ją o taniec. Odwróciła się do mnie, z uśmiechem, który mówił „zaraz mnie porwą”. Ja też się uśmiechnąłem, wtedy dostrzegła dłoń, która była wyciągnięta w jej stronę.
 - Mogę prosić panienkę o taniec?
 - Nie śmiem paniczowi odmawiać – powiedział chwytając moją dłoń.
 - Julio.
 - Romeo.
   Widziałem przyglądających się nam ludzi, nawet ci, którzy już tańczyli – głównie, ludzie starej daty – nie odwracali od nas wzroku. Najbardziej irytując rzecz tego tańca? Zdecydowana zmiana partnera. Chciałem wierzyć, że tak samo jak ja nie zwracała uwagi na inne osoby z którymi musiała tańczyć. Ale każdemu partnerowi patrzała w oczy. A ja byłem zazdrosny.
 - Nie miała pojęcia, że panicz potrafi to tańczyć.
 - A ja nie sądziłem, że panienka nie domyśli się, że nauczę się tego tańca.
   Uśmiechnęła się.
 - Jak się paniczowi podobał rubin?
   Niemal zgubiłem krok.
 - Piękny diament – odpowiedziałem szybko, a ona zaśmiała się perliście, akurat gdy byliśmy bardzo blisko siebie. Czarujące.
 - Skąd wiedziała panienka, że najpierw będzie zbiórka pieniędzy, a później zabawa, skoro to nowość.
 - Zapytałam – powiedziała po prostu. - Romeo.
 - Tak, Julio?
 - Jak ci się tutaj podoba? Czy to miejsce choć trochę rekompensuje ci moją tajemniczość dotyczącą tej imprezy oraz zadanie przed jakim cie postawiłam.
   Twój widok rekompensuje wszystko, przyszło mi do głowy. Nie śmiałem jednak powiedzieć tego głośno.
 - Nigdy nie wcześniej tutaj nie byłem, ale z tego co do tej pory widziałem, miejsce to jest zachwycające. Powiedz mi proszę, dlaczego wszyscy są tak ciasno pozapinani bez marynarki czuję się tutaj niemal nagi.
 - Chodzi o to, że każdy tutaj po prostu sprawdził jak ubierano się w XVIII wieku, poszedł do krawca i kazał uszyć sobie taki strój. Wyróżniamy się, bo ja nie działam na takiej zasadzie. Nie chciałam byśmy wyglądali jak inni, zresztą nie lubię przerostu formy nad treścią. Dlatego sama zaprojektowałam jak chcę byśmy byli ubrani. Nasze stroje przez to pokazują nieco późniejszą epokę, ale myślę, że mimo to pasują.
   Gdy utwór się skończył udaliśmy się do stołu. I choć się tego spodziewałem miałem szczerą nadzieję, że to jednak już wyszło z użycia.
 - Nie przejmuj się – szepnęła do mnie, gdy osuwałem jej krzesło. - Nikt poza mną nie będzie korzystał z takiej ilości sztućców.
 - Dlaczego poza tobą?
 - Bo mam taką pokazową rolę – powiedziała i puściła mi perskie oczko.
   Rzeczywiście, jak długi stół, tak większość ludzi, którzy ze starodawnym obyciem mieli tyle do czynienia, ile im kelner pokazał nalewając różnych trunków do różnych kieliszków, spoglądała na Anię jakby chciała coś podpatrzyć, jednak szybko się zniechęcali i używali tej części zastawy, którą umieli się posługiwać.
   W pewnej chwili coś mnie zaintrygowało, spytałem więc natychmiast: - Gdzie twoje kucyki?
   Uśmiechnęła się tajemniczo, a potem złapała, moje dłonie i wplotła jej w swoje włosy. Były takie miękkie...
 - Moje włosy są teraz krótsze niemal o połowę, ale kucyki ciągle są w tej fryzurze, czujesz? To są dwie gumki i na nich opiera się ta fryzura, jak każda, którą noszę.
   Udało mi się nawiązać kontakt z jakimś zamożnym Hiszpanem, choć irytowało mnie to, że ciągle spoglądał na Anię. Był przedsiębiorcą, miał żonę i dwójkę dzieci. I o ile dobrze pamiętam był jednym z licytujących. Ludzi było jednak tak wiele, że dopiero później zauważyłem osobę której absolutnie widzieć tu nie chciałem. Nic mi nie zrobił, ale z tym co sam sobie zrobiłem, jak widać jeszcze się nie uporałem.
   Miliarder Roman Abramowicz szedł ku nam. Z córką. Anię pocałował w rękę, co wywołało u mnie naprawdę spore zdziwienie, a mnie po prostu uścisnął dłoń. Jak się okazało jego córką też nazywała się Anna.
 - Tak właściwie to przyszedłem w interesach.
   Zaintrygowało mnie czego też może chcieć. Natomiast spojrzenie Ani zdecydowanie stwardniało.
 - Przyszedłem zapytać czy uda mi się ściągnąć cię do Chelsea. - Byłem w takim szoku, gdy usłyszałem tę propozycję, że aż otwarłem usta zdziwienia. - Pamiętam jak wyglądał twój ostatni mecz z moją drużyną i jestem świadom ile będzie ten transfer kosztować, jednakże...
 - Dzisiaj nie rozmawiamy o interesach – zdecydowanie wtrąciła się Ania.
   Miała tak perfekcyjny angielski akcent, że spojrzałam na nią jak na kosmitkę, bo już myślałem, że odezwał się zupełnie kto inny. Jednak nikt poza mną – bo zaczęła przyglądać się nam dość spora liczba osób - nie wydawał się być zdziwiony tym w jaki sposób posługuje się tym językiem.
 - Musisz nam to wybaczyć – powiedziała kłaniając się lekko.
   Poszli sobie, a ja odetchnąłem głęboko, mając nadzieję, że tego nie zauważyła.
   W tle zaczęła grać powolna muzyka. Nie byłem zdecydowany co do tego jak teraz postąpić, jednak długo zastanawiać się nie musiałem. W jej stronę, z trzech różnych kierunków, szło troje mężczyzn. Wyglądało jakby mieli zacząć biec, ale nie mogli się zbłaźnić, więc udawali, że idą powoli. Gdy najszybszy z nich podszedł do nas i zapytał czy może z nią zatańczyć, wtrąciłem się natychmiast.
 - Panowie – zacząłem. Nie byłem idiotą, choć tamci przystanęli dwa metry od nas wiedziałem, że nas słyszą. Ania przygryzła wargę, powstrzymując uśmiech. - Julia ma dzisiaj swojego Romeo i dzisiaj tańczy tylko z nim. Julio – zwróciłem się do niej, i wyciągnąłem dłoń w jej stronę.
 - Romeo – odpowiedziała i poczułem dotyk jej ciepłej dłoni na swojej. Zaprowadziłem ją na parkiet.
   Facet przede mną wyglądał jakby dostał w twarz, a pozostali tak się nastroszyli, że miałem ochotę wybuchnąć śmiechem.
 - Chyba mnie nienawidzą, szepnąłem jej do ucha.
 - Ich strata.
 - Tak myślisz? - zapytałem przekornie?
 - Tak właśnie myślę.
   Położyłem jej dłoń na plecach i przysunąłem się bliżej. Powoli, spokojnie zaczęliśmy tańczyć. Jakoś tak zauważyłem, że poprowadziłem ją na taras, muzyka bez problemu tutaj docierała, ale było tu pusto, ustronnie, może nawet romantycznie. Przez cały czas milczeliśmy zamknięci we własnych umysłach. I dopiero tam, w świetle kryjącego się za horyzontem słońca zauważyłem, że jest spięta i smutna. Spojrzałem na nią, myślała o czymś smutnym, o czymś naprawdę przygnębiającym.


 - O czym ty myślisz? Jesteś tak przygnębiona, że...
   Że mam wrażenie, że patrzę na samego siebie, w maju...
   Spiąłem się, gdy przypomniałem sobie jednego z tutejszych gości.
   - Przepraszam – wyszeptała. - Teraz ty stajesz się smutny. Ja nie miałam pojęcia, że on tu będzie. Gdybym wiedziała nie zaprosiłabym cię albo...
   Ale wspomnienia już zdążyły mnie zbombardować. 120 minut kopania piłki, a potem karne. Wiedzieć, że wszyscy traktują cię tam jak swojego, mówisz, że jesteś stamtąd, z Monachium. Identyfikujesz się z miejscem, w którym jesteś i inni identyfikują cię z nim. I wiesz, że jeśli strzelisz, to dasz przepustkę do zwycięstwa, a może nawet dasz wygraną. Więc wpisują mnie na ostatniego strzelca drużyny, tak jak to było w Madrycie. Ale tam to były dwa kroki i strzał w sam środek. Nie do obrony dla Casillas'a. Ale dlaczego tak strzelałem? To nie było moje zagranie. Ale dało wygraną. Dało masę tej dziecięcej radości, euforii, zachwytu wszystkim w około. Dało śpiew, tańce i zabawę do rana. Dało uznanie, dało sympatię.
   A potem jesteś na własnym stadionie, ostatni w klubie, który może coś zrobić. Wszyscy na ciebie liczą, miliony ludzi i czujesz to, masz to w sobie. Więc idę, opanowany, skupiony na osiągnięciu celu, pewny tego że wykonam zadanie. I myślę sobie, że mój strzał ma być perfekcyjny. Nie mam większego atutu niż płaskie podanie. Strzelę więc w ten sposób, przy samym słupku, tak, że wpadnie dokładnie w prawy, dolny róg siatki. Ugniotłem trawnik i położyłem piłkę na białym punkcie. Robiłem wszystko, by myśleć tylko i wyłącznie o tym strzale, by nie dekoncentrować się przez kibiców, czy nie myśleć o golu strzelonym Realowi, a przede wszystkim by nie stracić pewności siebie, by nie kopnąć piłki zbyt słabo i by dobrze w nią trafić. A potem robię pięć kroków w tył. Dokładnie wymierzone metry, wszystko wyćwiczone wieloletnią praktyką. Potem gwizdek, przymierzenie, dwa kroki i...
   Piekło.
   Petr Čech rzucił się w właściwy róg, przewidział moją taktykę i ledwie musnął piłkę koniuszkiem rękawicy. To wystarczyło, by znalazła się na słupku i by karny nie został zaliczony. To wystarczyło, by posłać mnie do piekła.
   On nie miał możliwości tego wybronić, a jednak mu się udało. A ja miałem ochotę zniknąć z powierzchni ziemi. Nie mogłem uwierzyć, że to działo się naprawdę. I nie mogłem uwierzyć, że ci wszyscy kibice naprawdę płaczą przeze mnie. Nie chciałem w to wierzyć. Nie chciałem nikogo widzieć i nie chciałem, by ktokolwiek widział mnie. Jak dziecko ukryłem twarz w koszulce i jak dziecko płakałem. Ledwie świadom tego, że muszę cofnąć się z pola bramkowego, że muszę stać na środku boiska. Powłócząc nogami, jakby nie zdolny by chodzić, zacząłem wracać. Nagle zjawia się Philip, ciągnie mnie do reszty, zaraz potem pojawia się Mario, ten z kolei pragnie odciągnąć obrazy przegranej. Ale nie musi, bo ja wiem, że już przegraliśmy, choć jeszcze to do mnie w pełni nie dotarło, bo jeszcze tego nie widziałem. Ale wiem to tak, jak wtedy widziałem tą wiedzę w oczach Mourinho.
   A potem widzę Drogbe, który strzela do przeciwnego rogu, niż ten, w który rzuca się Manuel.
 Wiedziałem co działo się potem, ale ja już tylko przytulałem się do murawy.
   Rozczarowanie, złość, żal, ambicja, nadzieja, marzenia, radość innych.
   To wszystko znów do mnie wróciło, uderzyło mnie tak, że niemal ugięły się pode mną kolana.
   Ludzie, którzy przychodzili mnie pocieszać, ludzie którzy próbowali mi wmawiać, że to nic. Że kiedyś się uda, nie tam, ale jednak. Ludzie silniejsi psychicznie, którzy potrafili szybko pogodzić się z tą porażką. Ludzie którzy byli moimi przyjaciółmi. Ale ja nie chciałem ich słów pocieszenia. Nie chciałem też milczenia w szatni. Chciałem iść do domu i zamknąć się w nim na cztery spusty. I godziny później rzeczywiście tak zrobiłem. Tylko że... Tylko że to wtedy zacząłem oddalać się od Sarah. Nie chciałem jej widzieć, wiedziałem, że chciała do mnie przyjść, położyć się obok i tak byśmy sobie leżeli. Ale powiedziałem jej żeby nie przychodziła. Wiem, że to rozumiała, ale... Ale to sprawiło, że coś między nami pękło, że pojawił się dystans, którego żaden z nas nie pokonał. Nie wiem nawet czy próbowaliśmy.
   A potem jeszcze ten przegrany półfinał z Hiszpanią, który niczego nie naprawił.
   Poczułem czyjeś dłonie na swojej twarzy. Otwarłem oczy i miałem wrażenie, że patrzę w swoje, tyle tylko, że ciemne jak gorzka, płynna czekolada. Były tak udręczone jak te moje, kiedy wtedy patrzyłem w lustro.
 - Przepraszam – szeptała do mnie. Stała na palcach, a nasze usta niemal się dotykały. - Proszę, wróć tutaj, nie chciałam, żebyś to wspominał. Przepraszam. Wiem, że to żadne pocieszenie, ale... Ale wiem, że dalej jesteś ich gwiazdą, ich oczkiem w głowie. Jesteś ikoną tego klubu, jego sercem, jego mózgiem i jego płucami. Bez ciebie ta drużyna nie istnieje. Jesteś najlepszą 6 na świecie, każdy klub chciałby byś u niego grał. Nie obchodzą ich twoje porażki, dla nich liczą się tylko twoje sukcesy. Proszę – szeptała - proszę, uśmiechnij się. Błagam...
   W jej spojrzeniu było tak znajome cierpienie, tylko skąd ono się tam wzięło? I jak domyśliła się, o czym myślę? Czy to naprawdę było tak oczywiste? I co ją tak przygnębia, w końcu to od niej zaczął się mój letarg.
 - Wiesz dlaczego nie jestem kapitanem? - szepnąłem jej. To było czysto retoryczne pytanie. Nie mogła znać na nie odpowiedzi.
   A jednak ją znała. A ja nie miałem pojęcia jak na to wpadła.
 - Bo potrzebujesz więcej czasu niż inni, by się pozbierać. By pogodzić się z porażką. By pogodzić się z tym, że zawiodłeś. Philip nie ma z tym takiego problemu, choć jego też bardzo boli, on po prostu wie, że musi być twoim wsparciem.
   I wtedy stanęłam mi przed oczyma ta scena. Korytarz piłkarzy Chelsea, który czekali, aż przejdziemy obok nich, by później iść dalej, po symbole największej sportowej porażki - srebrne medale. Gdy wszyscy byli zajęci własną porażką on poszedł tam, a gdy widział, że nikt nie rusza się z miejsca, zaczął nas wołać. Tamto spojrzenie wyraźnie mówiło, że też nie chce tam być, ale wie, że musi, że każdy z nas musi tam iść i stawić temu czoło.
 - Ale wiem, że kiedyś się tego nauczysz, a wtedy będziesz wspaniałym kapitanem, który będzie odnosić same sukcesy.
   Patrzyliśmy sobie głęboko, głęboko w oczy i nasze nastroje równocześnie się zmieniały, równocześnie stawaliśmy się weseli. Ale to wydarzenie sprawiło, że powstała między nami więź i choć nie miałem pojęcia skąd się wzięła, i dlaczego, to wiedziałem, że nigdy wcześniej takiej nie miałem. Nie wiedziałem nawet kiedy, a tuliłem jej drobne ciało do swojego.
 - Przepraszam – szepnęła mi do ucha.
 - Dziękuję - odszepnąłem.


   Wtedy do naszych uszu doleciały dźwięki pięknej melodii, wygrywanej przez sprowadzoną tutaj małą orkiestrę. Zacząłem poruszać się jej rytmie, a ona dawała mi się prowadzić. I w pewnej chwili poczułem jak się odpręża, jak napięcie znika z jej barków, i jak wtula się mocniej w moja pierś.
Lepsze niż sen,
dziwniejsze niż moja dzika wyobraźnia,
jeśli to jest prawdziwe uczucie - jest lepsze niż sen...
Wyższe niż księżyc,
mgliste jak piękna iluzja,
szalone i zaplątane
i lepsze niż sen...
   Nie wiedziałem jak długo tak tańczyliśmy, nie widziałem też spojrzeń innych ludzi. Po prostu wirowałem z nią po tym ogromnym tarasie i byłem tak pochłonięty tym doświadczeniem, że wyspa mogłaby stanąć w płomieniach, a ja z pewnością bym tego nie zauważył.
   Dopiero gdy o północy usłyszałem bicie zegara wróciłem do rzeczywistości. Wyglądała jak piękny duch w świetle księżyca.
 - Przejdziemy się? - zapytała.
 - Nie śmiem panience odmówić. Jednakże czy nie jest panience zimno?
   Uśmiechnęła się. - Nie, to ciepła noc.
   Ujęła więc moje ramię i zeszliśmy z tarasu. Chodziliśmy bez celu po ogrodzie i choć właściwie tylko milczeliśmy, było w tym milczeniu coś dobrego, coś... intymnego.
   Jednak nagle uderzyły mnie te wszystkie sytuacje, w których wydawała się być kimś innym niż się przyznaje. I chyba atmosfera tej nocy sprawiła, że naprawdę o to zapytałem.
 - Kim ty, tak naprawdę, jesteś? Co tutaj robisz?
Przystanęła. Przyjrzała mi się uważnie. Nie miałem pojęcia czego szuka w moich oczach. A chwilę potem odwróciła wzrok, który na powrót stał się nieobecny - było w tym coś niecodziennego.
 - Powiem ci wszystko, obiecuję. - Wyszeptała z mocą. - Ale jak wrócimy do Monachium. - Zwróciła się do mnie z nadzieją w oczach, że zgodzę się na ten pomysł. - Dobrze?
   Przytaknąłem, a ona znów wsparła się na moim ramieniu i wtuliła się w nie.
 - I jak znajdę miejsce, w którym będę mogła zebrać myśli. Coś cichego, gdzie jesteś tylko ty, twój umysł i natura...
   Ja takie znam.

Więc wymykam się do ogrodu, by cię zobaczyć
Jesteśmy cicho, bo bylibyśmy martwi, gdyby się dowiedzieli
Więc zamknij oczy i opuść to miasto na chwilę
Bo byłeś Romeem, a ja szkarłatną literą
A mój tata powiedział: "Trzymaj się z dala od Julii"
Ale ty byłeś dla mnie wszystkim
Błagałam cię: "Proszę, nie odchodź"
I powiedziałam:

Romeo, zabierz mnie gdzieś, gdzie będziemy sami
Będę czekać, pozostało nam jedynie uciec
Będziesz księciem, a ja księżniczką
To historia miłosna, kochanie, po prostu powiedz "tak"
Romeo, ocal mnie, próbują mi wmówić, co mam czuć
Ta miłość jest trudna, ale prawdziwa
Nie bój się, poradzimy sobie z tym zamętem
Skoro to historia miłosna, kochanie, po prostu powiedz "tak"